Początek XVIII wieku. Zamożni libertyni, książę de Blangis, prezydent de Curval,
Durcet i biskup, kompletują kilkadziesiąt osób obojga płci w różnym wieku. Wraz
ze swoimi ofiarami zamykają się w leżącym z dala od cywilizacji zamku Silling,
gdzie ich głównymi rozrywkami na cztery zbliżające się miesiące mają być
perwersyjne opowieści czterech prostytutek, Duclos, Champville, Martaine i Desgranges,
których fragmenty libertyni będą wcielać w życie.
Donatien Alphonse Francois de Sade, francuski pisarz wyklęty, od nazwiska
którego pochodzi termin sadyzm (w odniesieniu do zaburzeń seksualnych).
Libertyn, który sporą część życia spędził w więzieniach, pod koniec XVIII wieku
ciesząc się sporą poczytnością wśród Paryżan, ale równocześnie borykając z
władzą, która dokładała wszelkich starań, aby zniszczyć jego najbardziej kontrowersyjne
dzieła. Jego odważne tezy, jak na okres, w którym przyszło mu żyć (moim zdaniem
minął się z epoką) bulwersowały nagromadzeniem wszelkiego rodzaju zboczeń,
przemocy i bluźnierstwa nie tylko francuskie władze, ale również Kościół
katolicki, który nie omieszkał wciągnąć dzieł de Sade’a do niesławnego
watykańskiego Indeksu Ksiąg Zakazanych. Powstanie jednej z najpopularniejszych
powieści Markiza, „Sto dwadzieścia dni Sodomy, czyli szkoła libertynizmu”,
datuje się na 27 listopada 1785 roku. Dzieło to powstawało w trakcie odbywania
przez de Sade’a kary w Bastylii, która została zdobyta przez Paryżan krótko po
przeniesieniu autora do szpitala psychiatrycznego Charenton . W trakcie szturmu
rulon z niedokończonym tekstem „Stu dwudziestu dni Sodomy” zaginął i chociaż
Sade poświęcił sporą część życia na jego poszukiwania, umarł w przeświadczeniu,
że utracił go bezpowrotnie. Po długim przekazywaniu z „rąk do rąk” przez
przypadkowych właścicieli w XX wieku manuskrypt ujrzał światło dzienne,
bulwersując kolejne pokolenia, aż po dziś dzień, ale jednocześnie zachwycając
poważnych badaczy literatury. W 1975 roku Pier Paolo Pasolini zaadaptował powieść
pod tytułem „Salo, czyli 120 dni Sodomy” i został zamordowany krótko przed
premierą filmu.
„Sto dwadzieścia dni Sodomy” składa się z czterech części, które różni
osoba narratorki pobudzająca libertynów, oddających się najbardziej
zwyrodniałym perwersjom w murach zamku Silling oraz tematyka jej opowieści.
Jako, że Sade’owi niedane było dokończyć książki jedynie pierwsza część,
poświęcona opowiadanym przez Duclos tak zwanym namiętnościom prostym wydaje się
mniej więcej pełna, pozostałe, czyli namiętności podwójne, zbrodnicze i
mordercze przedstawiono w formie planu, który miał zostać przez autora
rozbudowany, do czego oczywiście nigdy nie doszło. Poziom trudnego do wytrzymania
bezeceństwa tej powieści determinują bohaterowie. Sade skupia się głównie na
okrutnych libertynach i równie zepsutych narratorkach-prostytutkach, ich ofiary
sprowadzając do ról przedmiotów, służącym ich wyszukanym perwersjom.
Czytelnikowi niedane jest zidentyfikować się z którąkolwiek z postaci, bo choć
trzy żony libertynów (i córki, bo w końcu nasi antagoniści pożenili się z
latoroślami swoich przyjaciół) wydają się być jedynymi zdrowymi psychicznie
osobami w Silling, de Sade celowo unika ich dogłębnej charakterystyki, starając
się również wzbudzić jak największą niechęć do kobiet. Wszystko, co autor, z
niejakim szacunkiem pisze o antagonistach i ich filozofii ma na celu zsolidaryzować
czytelników z ich sylwetkami, wzbudzić sympatię do oprawców. W końcu wedle ich
pokrętnej ideologii światem rządzi Natura, nie Bóg (w którego nie wierzą, co
wcale nie przeszkadza im w obrzucaniu wszelkich świętości wyszukanymi obelgami),
a więc skoro Natura życzy sobie rozwarstwienia społecznego oni winni jej w tym
dopomagać. Ponadto według nich świat został zbudowany tak, aby dostarczać odważnym
libertynom wszelkiego rodzaju hedonistycznych uciech, w których mają pełne
prawo wykorzystywać słabsze jednostki. A że każdy człowiek potrzebuje coraz
silniejszych wrażeń do rozpalenia ciała nikogo nie powinno dziwić, że w swoich perwersjach
częstokroć uciekają się do bezrozumnej przemocy. Badaczy literatury zachwyciła
filozofia Sade’a i raczej nie ma w tym nic dziwnego, bo choć nie jestem w
stanie dopasować swojego światopoglądu do jego sposobu myślenia muszę przyznać,
że całkiem przekonująco tłumaczy on zachowania, co poniektórych zwichrowanych
jednostek zaludniających Ziemię.
PROSZĘ OSOBY
NIEPEŁNOLETNIE O OPUSZCZENIE POZOSTAŁEGO TEKSTU
Akcja książki rozgrywa się w XVIII wieku w zamku Silling. Sade sporo miejsca
poświęcił stworzeniu swego rodzaju teatralnej scenerii, w której każdy ma swoje
miejsce, rolę do odegrania i charakterystyczny strój (mowa tutaj o wstążkach,
które zmuszone są nosić dzieci). Po skompletowaniu kilkudziesięciu osób od
wieku dziecięcego do podstarzałego libertyni zatrzymują się na cztery miesiące
w odizolowanym od świata zamku, aby spokojnie oddawać się zboczeniom. Rozpaleni
opowieściami prostytutek (które choć nie wdają się w szczegóły, poza opisami
penisów i tyłków, mocno zniesmaczają) przystępują do wcielania w życie
niektórych wariantów. Nie sprawia im różnicy, czy partner jest dzieckiem, ich
córką bądź odstręczającą staruszką – kiedy się podniecą są w stanie uczynić
dosłownie wszystko. Sodomia, koprofilia, wymiotowanie do ust, puszczanie
wiatrów, spijanie krwi menstruacyjnej, plucie w twarz etc. Sade najwięcej miejsca
poświęcił eksperymentowaniu z kałem, co jak sam zauważa wprowadzone zbyt szybko
skazało praktycznie całą pierwszą część na początkowo szokujące, ale szybko
powszedniejące podobne wątki. Późniejsze części, przedstawione jedynie w formie
planu skupiają się już na bardziej dosadnych zboczeniach - seksie zbiorowym,
również z córkami i matkami, torturach i mordach (obcinanie kończyn, wybijanie
zębów, skalpowanie, stosunek z krucyfiksem, odcinanie piersi i palców,
przypalanie, zoofilia, chłosta, duszenie, nakłuwanie, zaszywanie pochwy i
odbytu, lewatywa, zjadanie ludzkiego mięsa, masturbacja w trakcie porodu,
zrzucanie ciężkich przedmiotów na brzuch ciężarnej kobiety itd. itd.). Naprawdę
ciężko jest wymienić wszystkie formy przemocy tak seksualnej, jak i fizycznej,
której oddają się bohaterowie opowieści narratorek i czwórka naszych
libertynów, bo Sade wspomniał tutaj dosłownie o wszystkim, co tylko zdolny jest
wymyślić okrutny osobnik. Jego wyobraźnia nie ma dna i gdyby oceniać „Sto
dwadzieścia dni Sodomy” pod kątem tylko i wyłącznie szoku to ta książka byłaby
arcydziełem. Ale powieść rządzi się swoimi zasadami, od których Markiz celowo
całkowicie odszedł. Można oczywiście oddać mu oryginalność konstrukcyjną, ale
to nie zmienia faktu, że z czasem takie podejście (jedna ciągła plejada okrucieństwa)
zwyczajnie męczy – w końcu, jak długo można obcować z takimi bezeceństwami? Gdyby
Sade pokusił się o nieco większe rozbudowanie fabuły jego dzieło z pewnością
czytałoby się wygodniej, a tak pozostaje jedynie oszczędne dawkowanie sobie
jego prozy w przerwach czytania innych powieści. W przeciwnym razie można
zwariować – naprawdę, nie przesadzam – no, ale chyba właśnie o to autorowi
chodziło. Chciał wstrząsnąć czytelnikiem, zaśmiać mu się w twarz i udowodnić,
że zdoła zagnieździć się w jego umyśle przez długi czas. Nigdy nie czytałam
równie szokującej powieści, po której wręcz musiałam zbierać się z podłogi i jedynie
z tego powodu muszę oddać szacunek wyobraźni Markiza de Sade’a.
Wydanie Mireki opatrzono artykułami Bogdana Banasiuka i Krzysztofa Matuszewskiego,
co z uwagi na ich kompleksową znajomość twórczości Sade’a pomaga w zrozumieniu
jego kontrowersyjnej sadycznej filozofii. Taka uprzejmość wydawców z pewnością
przyda się osobom niezaznajomionym z prozą de Sade’a, ale przedtem niech lepiej
ponownie rozważą przeczytanie tej powieści, bo nie przesadzając ona przesunie
granice waszej wytrzymałości, a to jak wspomina sam autor w powieści może odbić
się na psychice. Cóż, to książka jedynie dla odważnych dorosłych czytelników,
którzy mają już duże rozeznanie w sztuce przemocy i sadycznej erotyki.
Hej, hej, Buffy, stały czytelnik się kłania. Dzięki za to, że jesteś - nie zliczę, ile horrorowych perełek dzięki Tobie obejrzałem ;D. Co do de Sade'a - już od ponad roku mam na półce "Justynę" (w tym nowym, ślicznym wydaniu), ale - sam nie wiem - chyba po prostu boję się za nią zabrać :P. Po lekturze tej recenzji boję się jeszcze bardziej, a to oznacza, że pewnie jeszcze dziś po nią sięgnę ;). Pozdrawiam ciepło!
OdpowiedzUsuńNie dziwię się, że się boisz. Jeszcze długi czas minie zanim znowu po tego autora sięgnę (jeśli w ogóle).
UsuńDziękuję za miłe słowa - cieszę się, że mogę się na coś przydać. I również pozdrawiam serdecznie!
"Gdyby Sade pokusił się o nieco większe rozbudowanie fabuły jego dzieło z pewnością czytałoby się wygodniej"
OdpowiedzUsuńDe Sade często przedstawiony jako grafoman i ciężko się nie zgodzić. Można mu wiele zarzucić - począwszy od stosowanego języka po sposób prowadzenia fabuły. Polecić jego dzieła można tylko ze względu na przemyślenia i kontrowersje jakie wywołuje swoją treścią (także w czasach współczesnych). Wg mnie jednak można pogodzić i jedno i drugie (przynajmniej w jakimś stopniu) - wspomniana już we wcześniejszym komentarzu Justyna. Znacznie łagodniejsza powieść, ale pod względem literackim jest trochę zjadliwsza
A ja nadal nie mam odwagi się za to zabrać...
OdpowiedzUsuń