Mark
jest kochającym mężem Rae, kobiety z niespożytą energią
seksualną. Wiedząc, że jego życiowa wybranka nie byłaby w stanie
wytrwać w tradycyjnym związku, mężczyzna zaproponował jej układ,
który przez lata doskonale się sprawdzał: pełna swoboda w
sprawach łóżkowych dla każdego z nich, możność sypiania z
tyloma osobami, ile tylko dusza zapragnie. Zazwyczaj robili to razem,
w klubach dla swingersów, ale główną beneficjentką takiego stylu
życia zawsze była Rae. Ona w zupełności by mu wystarczyła,
pogodził się jednak z tym, że jej potrzeb w pojedynkę zaspokoić
nie zdoła. Mark wprawdzie polubił ich seks wypady, ale w
przeciwieństwie do swojej małżonki spokojnie mógłby się bez
nich obejść. Ukochanej niestrudzenie szukającej coraz to nowych
podniet. Coraz większego bólu. Niebezpiecznych doznań, w
zaspokajaniu których podobno specjalizuje się NightWhere, sekretny
klub dla wybranych. Markowi i Rae udaje się zdobyć zaproszenie do
tej piekielnej jaskini, jak się okaże, najsilniejszej i
najmroczniejszej z dotychczasowych obsesji kobiety oraz największego,
najbardziej przerażającego koszmaru szaleńczo zakochanego w niej
mężczyzny.
|
Okładka książki. „NightWhere", Phantom Books Horror 2020
|
John
Everson, jedna z najbardziej znanych postaci na arenie horroru
ekstremalnego, amerykański pisarz, laureat prestiżowej Nagrody
Brama Stokera – za jego powieściowy debiut, „Covenant” (pol.
„Demoniczne przymierze”) z 2004 roku – autor między innymi
„Drzewa rodowego”, „Syreny”, „Głodnych oczu” aka
„Fioletowych oczu” i „Dyniowatego”, bardzo długo nosił się
z zamiarem napisania „NightWhere”. Ten absolwent University of
Illinois Urbana-Champaign na wydziale dziennikarstwa (pracował dla
magazynów „The Star Newspapers” i „Illinois Entertainer”),
niejedną granicę w swojej prozie przekroczył, wydawać by się
więc mogło, że nie ma dla niego żadnych tematów tabu, ale
„NightWhere”... Tutaj długo bił się z myślami. Zaczęło się
niedługo po ukończeniu „Covenant” - Everson w piśmie dla panów
zobaczył reklamę klubu dla swingersów albo jakiś billboard przy
autostradzie zapraszający do lokalu ze striptizem i jego myśli
automatycznie pobiegły w bardziej złowrogim kierunku. Wyobraził
sobie straszliwie mroczne miejsce, które trudno znaleźć i trudno
opuścić. Krainę hiper bolesnej rozkoszy. I zajął się innymi
projektami. Nie mógł jednak wiecznie ignorować nęcących
podszeptów Obserwatorów. Bał się tej historii, ale ona
najwyraźniej nie zamierzała zostawić go w spokoju. Uparcie
dopraszała się o przelanie na papier. Pierwotnie wydaną w 2012
roku, nominowaną do Nagrody Brama Stokera powieść „NightWhere”
można chyba uznać za największe wyzwanie w dotychczasowej
pisarskiej karierze Johna Eversona. Ekstremalny horror erotyczny, do
Polski wprowadzony przez Phantom Books Horror w 2020 roku –
rezultat kilkuletnich starań, imponującego uporu Łukasza
Radeckiego, jednego z polskich grozowych piór – w przekładzie Igi
Osowskiej.
Sexploitation
często zestawiane z „Pięćdziesięcioma twarzami Greya” E.L.
James. Teraz już rzadziej, ale tak się złożyło, że „NightWhere”
Johna Eversona na amerykański rynek wszedł w okresie wzmożonej
fascynacji „niegrzeczną prozą” pani James, bodaj największej
popularyzatorki BDSM. Nie była pierwsza (weźmy choćby powieściowy
cykl Anne Rice pt. „Śpiąca Królewna”), ale śmiem twierdzić,
że najbardziej skuteczna w uświadamianiu opinii publicznej w tej
materii. Tak czy inaczej, ja nie odważyłabym się porównywać
„NightWhere” do opus magnum E.L. James. To coś bardziej w
stylu Cenobitów z franczyzy zapoczątkowanej minipowieścią Clive'a
Barkera pt. „The Hellbound Heart”, którą przeniósł na ekran w1987 roku (otwarcie „niekończącej się” filmowej serii
„Hellraiser”). Czyli wyższy stopień wtajemniczenia;) Bez
hamulców, bez słów bezpieczeństwa. NightWhere, legenda miejska, w
dodatku niezbyt popularna - szeptana przez jakieś pojedyncze
jednostki - czy autentyczna atrakcja dla ludzi ze specyficznymi
apetytami? Takimi, których nie mogą już zaspokoić legalne lokale
sado-maso. Mark i Rae, stali bywalcy klubów dla swingersów, nie
mieli pewności czy ów przybytek istnieje, dopóki nie otrzymali
zaproszenia z symbolem węża pożerającego własny ogon: logo
NightWhere, sekretnego parku rozrywki dla najbardziej wyuzdanych
obywateli. Są tacy, którzy kończą na jednym razie, ale są i
tacy, którzy dostają prawdziwej obsesji na punkcie NightWhere. Mark
od początku nie wydaje się obiecującym kandydatem do tego
niezwykłego stowarzyszenia, hedonistycznego kultu zbierającego się
średnio raz w miesiącu w różnych zakątkach amerykańskiego
miasta, by z nawiązką zaspokoić demony żądzy. Nie, to
zdecydowanie nie jest spełnienie jego najskrytszych marzeń, ale w
przypadku Rae to miłość – chora miłość – od pierwszego
wejrzenia, tj. wejścia do tej jaskini rozpusty. Mark zamierza
odwiedzać ten przybytek tak długo, jak długo będzie robić to
jego ukochana. Jak zwykle. On poświęca się dla tego związku,
przedkłada potrzeby żony nad własne, a ona odwdzięcza mu się
tym, że zawsze do niego wraca. Tyle mu wystarczy, a w każdym razie
na więcej nie liczy. Pogodził się z tym, że Rae od czasu do czasu
musi się wyszaleć. Marka nie tylko nie zżera zazdrość, kiedy
patrzy na najdroższą mu istotę zapamiętale baraszkującą z
innymi, ale takie widoki zazwyczaj niesamowicie go podniecają. Poza
tym on też niekiedy wskakuje na jakiś inny chętny kwiatuszek, nie
może jednak oprzeć się wrażeniu, że przyjemnie żyłoby mu się
w bardziej konwencjonalnym związku. Uważa się za człowieka
liberalnego, ale w duchu marzy o konserwatywnym pożyciu małżeńskim.
No może nieprzesadnie, ale na pewno chciałby skosztować
zwyczajnej, monotonnej egzystencji. Koniecznie z Rae, bo Mark nie
wyobraża sobie życia z inną. Mocno wątpi, by jego skromne
marzenie kiedykolwiek się spełniło, ale mimo wszystko jest
zdecydowany trzymać się tej kobiety. Na dobre, na złe i jeszcze
gorsze. Pójdzie za nią choćby do piekła. Nieklasyczny przykład
niedobranej pary. Zaślepionego miłością i skoncentrowanej
wyłącznie na sobie? Można tak to odebrać, przy czym autor nie
ukrywał, że chciałby, żeby odbiorcy „NightWhere” sięgnęli
wzrokiem trochę dalej. Spróbowali zrozumieć obie te postacie,
wejść w skórę nie tyle egoistki, ile kobiety w wyjątkowo ostrych
szponach nałogu i nie tyle mężczyzny, któremu miłość odebrała
rozum, ile człowieka, dla którego przysięga małżeńska nie jest
po to, by ją łamać. Patrz: w zdrowiu i chorobie. I że Cię nie
opuszczę aż do śmierci.
|
Okładka książki. „NightWhere", Dark Arts Books 2017
|
Może
zabrzmieć co najmniej dziwnie – co najwyżej alarmująco – ale
zastanawiam się, dlaczego John Everson miał takie wątpliwości
odnośnie „NightWhere”. Myślę, że miłośnicy horroru
ekstremalnego nie takie przygody już przeżyli. Może nie z tym
konkretnym autorem, ale już taki Edward Lee, czy nawet wyżej
wspomniany Clive'a Barker, jak by nie patrzeć znane nazwiska na
teoretycznie najpaskudniejszej gałęzi literatury grozy, w swoich
piernikowych chatach wstrętniejsze nektary przed „NightWhere”
warzyli. A jeśli jeszcze widziało się takie filmy jak
„Nekromantik” Jörga Buttgereita, „Mroczny instynkt” Joe
D'Amato (nekrofilia), „Martyrs. Skazani na strach” Pascala
Laugiera (obdarta za skóry) i „Hostel” Elia Roha (oko), to może
się okazać, że jest się aż za dobrze uzbrojonym na tę powieść.
Innymi słowy, obawiam się, że zaprawieni w obrzydliwych ucztach
czytelnicy „NightWhere” zaszokowani nie będą. Znudzeni pewnie
też nie. No, może trochę, bo nie udało się uniknąć
monotematyczności, a przynajmniej mnie zmęczyło całe to
chłostanie damskich i męskich ciał. W większości z wdzięcznością
przyjmujących razy od mniej i bardziej wprawnych katów też obojga
płci w niecichych kącikach sekretnego lokalu. Podzielonego na
sekcje, różne stopnie wtajemniczenia. W błękitnym świetle i
przylegającej do tej przestronnej sali komnacie BDSM wolno bawić
się wszystkim proszonym gościom. Potem jest Czerwień, a na końcu
Czerń: ziemie obiecane pragnących więcej. Więcej od Marka, w
gruncie rzeczy zwyczajnego chłopaka, który tylko próbuje dotrzymać
kroku swojej ukochanej. Dotąd dawał radę, ale w NightWhere będzie
musiał się bardziej wysilić. A najlepiej gdyby wziął sobie do
serca przestrogi niejakiej Seleny, najwyraźniej równie nieczułej
na diabelski magnetyzm tego przeklętego przybytku. Twardo grzeją
barowe stołki w otoczeniu kopulujących stworzeń. Protagoniście
„NightWhere” Johna Eversona bynajmniej nie umykają wdzięki tej
enigmatycznej niewiasty z najbielszą skórą jaką w życiu widział.
Według niego to przepiękna kobieta jest, ale jego serce należy do
innej. Mimowolnej femme fatale, kobiety noszącej w sobie
mrok, którego nie potrafi albo nie chce dłużej poskramiać. Seks
seksem, przemoc przemocą, ale w tym niewesołym miasteczku
Eversonowi udało się zarysować całkiem intrygującą osobowość.
Chciałoby się jednak wejść głębiej w tę najbardziej
wyeksponowaną z żeńskich postaci, połowę duetu prowadzącego
(raz towarzyszymy Markowymi, innymi razy Rae; narracyjna przeplatanka
w trzeciej osobie); dłużej pobłądzić w jej niemiłosiernie
poplątanym wnętrzu. Zawłaszczanym przez bestię, zgubne
pragnienia, straszliwe żądze. NightWhere szczodrze dokarmia tego
pazernego potwora, wcześniej z rozmysłem raczonego jakimiś
ochłapami z niepańskich stołów. Zamiast próbować go unicestwić,
Rae starannie wydzielała mu porcje. Seks kluby, które odwiedzała
wraz z Markiem, to był ten pokarm, po którym niebezpieczny nałóg
Rae nie tyle zasypiał, ile przez jakiś czas pozwalał jej jako tako
egzystować. Zepsuta do szpiku kości postać tragiczna? Mała
poprawka: w NightWhere psująca się do szpiku kości postać
tragiczna. Degrengolada, totalne zdeprawowanie, ale przy całym tym
nieumiarkowaniu w jedzeniu i piciu dla wewnętrznego demona, przy
całym tym bezeceństwie, Everson podtrzymywał we mnie płomyk
współczucia dla tej niewolnicy autodestrukcyjnych i po prostu
destrukcyjnych pragnień. Z kolei Mark głównie mnie drażnił, a
nie powinno tak być. Taki altruizm, taki heroizm powinien budzić
najwyższy podziw, a ja nawet nie potrafiłam wykrzesać z siebie
najpospolitszej sympatii do tego niewątpliwie zdesperowanego
dżentelmena. Odwagi i determinacji ma aż nadto, ale przydałoby się
jeszcze trochę oleju w głowie. Czego to miłość nie robi z
ludźmi... Powietrze w tym świecie przedstawionym jest przesycone
erotyzmem, ale szczegółowych opisów stosunków seksualnych
praktycznie nie odnotowałam. Nie tak wyczerpujących jak choćby u
Grahama Mastertona, co mnie akurat nie zasmuciło. Grunt, że na
płaszczyźnie gore sporo się dzieje. Szał okaleczonych
ciał, z czego wyróżnić muszę wyścig królików – nie powiem,
pomysłowa konkurencja:) - ukrzyżowanych i oczywiście Zagon Ciał i
w późniejszej makabrycznej, i bardziej klimatycznej, mniej dosadnej
odsłonie (prolog). Podejrzewam jednak, że w pamięci utkwi mi tylko
niekonwencjonalne fellatio. Takich akcji raczej się nie zapomina.
Jeden
z największych przebojów Johna Eversona, amerykańskiego
powieściopisarza, który zamiast makaronu nawija jelita wszędzie z
wyjątkiem uszu. Jeden z tych, co to nie mają w zwyczaju zawijać
ludzkich odchodów w sreberka. Prędzej powpychają je do gardeł.
Oby przygotowanych na takie i jeszcze mniej urocze scenariusze. Chcę
przez to powiedzieć, że „NightWhere” to jeden z tych utworów,
z którymi lepiej nie umawiać się na randkę w ciemno. Lepiej
wiedzieć, że to „istota”, delikatnie mówiąc, nieklasycznej
urody. Drapieżna kreatura.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz