piątek, 1 marca 2024

„La nuit de la mort” (1980)

 
Po ośmiu miesiącach bezrobocia wychowana w domu dziecka Martine podejmuje pracę pielęgniarki i gosposi w domu spokojnej starości Deadlock House. Przez kłótnię z narzeczonym Serge'em w ponurym domostwie na odludziu kobieta zjawia się dzień przed umówionym terminem, udaje jej się jednak nakłonić surową dyrektorkę, starszą kobietę imieniem Hélène, do wcześniejszego zapewnienia jej noclegu. Resztę dnia Martine spędza z gosposią z dwumiesięcznym stażem Nicole Clément, która na polecenie przełożonej oprowadza ją po posiadłości i wdraża w obowiązki. Przy okazji nowa pracownica poznaje ekscentrycznych mieszkańców odizolowanej rezydencji i zaprzyjaźnia z panną Clément, mimo jej szokująco szorstkiego podejścia do podopiecznych. Nicole uprzedza, że przed upływem dwóch miesięcy Martine nie będzie wolno wychodzić poza teren Deadlock House, a nazajutrz nowa lokatorka zostaje zaskoczona informacją o dobrowolnym odejściu niedoszłej współpracownicy. Oszukana przez bezwzględną przełożoną.

Plakat filmu. „La nuit de la mort” 1980, Paris Occitanie Production, Pierson Productions

Reżyser i współscenarzysta „La nuit de la mort” aka „Les Griffes de la Mort” (tytuł międzynarodowy „Night of Death”) Raphaël Delpard powiedział, że to film zrobiony z kawałków sznurka i kartonu, który przyniósł całkiem niezły dochód. Pierwszy horror (następny będzie „Clash” 1984) w filmowym dorobku francuskiego twórcy, swego czasu związanego również z teatrem - uczeń wybitnego artysty specjalizującego się w lalkarstwie Jeana-Loupa Temporala - a od 1993 roku najbardziej skupionego na działalności literackiej, m.in. autor poważnych prac o wojnie indochińskiej i algierskiej, któremu (czyt. „La nuit de la mort”) na drodze do wiecznej sławy miało stanąć „Lśnienie” Stanleya Kubricka, głośna adaptacja powieści Stephena Kinga. Delpard za niedorzeczne uznał wypuszczenie, jak to ujął, dwóch fantastycznych filmów w tym samym czasie, jednoczenie nie kryjąc zdumienia entuzjastycznym przyjęciem „La nuit de la mort” w Hollywood. Ubolewał tylko nad tym, że zgubił gratulacyjny telegram od Tobe'ego Hoopera, twórcy między innymi kontrowersyjnej, przełomowej „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”. Scenariusz swojej niegrzecznej produkcji Delpard napisał wspólnie z debiutującym w branży filmowej Richardem Joffo, a kinowa dystrybucja (tylko Francja) filmu ruszyła w październiku 1980 roku. Premierową edycję VHS przygotowała firma Colombus Video na rok 1988, w pierwsze wydanie DVD pojawiło się w 2003 roku (kolekcja „DVD Cauchemar”). W 2019 roku francuska firma Le Chat qui fume wypuściła (DVD i Blu-ray) odrestaurowaną wersję „La nuit de la mort” z materiałami dodatkowymi: wywiady z Raphaëlem Delpardem i odtwórczynią roli głównej Isabelle Goguey.

Asystentka Claude'a Piersona (mówi się, że też jego córka), nieżyjącego już francuskiego reżysera, współproducenta omawianego obrazu, najbardziej kojarzonego z filmami erotycznymi – za jego opus magnum uznaje się „Justine de Sade”, rzecz jasna, dziełko oparte na słynnej powieści Donatiena Alphonse'a Françoisa de Sade'a – Isabelle Goguey w jednej ze swoich nielicznych kreacji aktorskich: empatycznej opiekunki osób starszych. Akcja niesamowicie klimatycznego horroru Raphaëla Delparda o makabrycznym prywatnym domu spokojnej starości rozgrywa się w 1980 roku, a główną bohaterkę doganiamy w scenie drugiej, po porannym odkryciu dokonanym przez mężczyznę, z którym jest zaręczona. Wieczorna sprzeczka z ukochanym przekonała Martine do przerwania trwającego już osiem miesięcy niesłodkiego nicnierobienia. Dotąd się wahała, nie była pewna, czy stawi się na umówione spotkanie z panną Hélène, właścicielką odizolowanego Deadlock House, ale ostatnia kłótnia z Serge'em uświadomiła jej, że stała się ciężarem dla miłości swojego życia. Martine ciężkiej pracy nigdy się nie bała, wolałaby jednak nie wyprowadzać się z mieszkania narzeczonego. Szukała zajęcia, które nie narażałoby ją na dłuższą rozłąkę z ukochanym, ale skoro nie ma innych opcji... Doszła do wniosku, że nie w porządku wobec Serge'a będzie odrzucenie oferty panny Hélène, a więc dalsze pozostawanie na utrzymaniu swego dobroczyńcy. I tak wykazał się już nadzwyczajną wyrozumiałością. W każdym razie Martine jest mu ogromnie wdzięczna, nie wybaczyłaby więc sobie nadużycia jego gościnności. Dlatego zastajemy ją przed bramą Deadlock House, za którą raptownie wyrasta kulawy klucznik z zespołem Quasimodo. Właściwie asystent dyrektorki tego przybytku imieniem Flavien (intrygujący występ aktora jednej roli Michela Flaviusa), dozorca, ogrodnik, złota rączka, ochroniarz i brutalny wychowawca niesfornych staruszków. W sumie Martine z przykrością odnotowuje, że jej nowa koleżanka Nicole Clément (jeden z pierwszych popisów dość znanej francuskiej aktorski Charlotte de Turckheim), pielęgniarka i gosposia, której urodziwa protagonistka „La nuit de la mort” podobno zawdzięcza posadę – narzekała na przeciążenie obowiązkami – też nie obchodzi się należycie z ludźmi, którzy w przekonaniu Martine zasłużyli sobie na spokojną jesień życia. W przeciwieństwie do niewiele bardziej doświadczonej pracownicy Hélène, przesympatycznej postaci przewodniej zależy na komforcie pensjonariuszy Deadlock House. Jak się wydaje jedyna członkini tutejszego personelu, której leży na sercu los pensjonariuszy. Polubiła Nicole, ale jej metod absolutnie nie aprobuje. Nie przeczy, że ich podopieczni mają swoje dziwactwa, w odróżnieniu od panny Clément nie uważa jednak, by to uprawniało kogokolwiek, a już przede wszystkim osoby na ich stanowisku, do tak bezdusznego traktowania istot ludzkich. Kto jak kto, ale opiekunowie osób starszych powinni mieć w sobie więcej zrozumienia dla ich niegroźnych (hmm) fanaberii. Nie zaszkodziłoby też, by „młodzi bogowie” przyjęli do wiadomości, że prawdopodobnie czeka ich podobny los. O ile Śmierć nie wkroczy wcześniej.

Okładka DVD © Synapse Films. „La nuit de la mort” 1980, Paris Occitanie Production, Pierson Productions

Upiorne melodie w szalonym domu. Skomponowana przez Laurenta Petitgirarda ścieżka dźwiękowa (w tym domniemana przeróbka smyczkowego arcydzieła Bernarda Hermanna z „Psychozy” Alfreda Hitchcocka) w moim odbiorze przebiła nawet wybornie ponure zdjęcia Marcela Combesa. Zwłaszcza mrożące krew w żyłach wokalizy, ostrzegawcze „lamenty duchów”. Wygląda na to, że Raphaël Delpard szczególnie przywiązał się do nocnych wędrówek staruszków – długich ujęć skromnie uzbrojonego zespołu hardo maszerującego w takt przeraźliwych jęków – co niektórym może się wydać lekką przesadą, ale ja nie miałabym nic przeciwko jeszcze większemu zafiksowaniu na tej niepokojącej defiladzie. Powtarzający się marsz żywych trupów:) który w moim zestawieniu momentów z „La nuit de la mort” przegonił wszystkie pozostałe. Włącznie z bodaj najbardziej zachwalaną (słusznie zachwalaną!) akcją w sekretnym skrzydle rezydencji panny Hélène (nieodżałowana Betty Beckers w perfekcyjnej kreacji diabolique, w której wykorzystała też swoje wokalne talenty). Znaleziskiem, któremu solidności wykonania chyba żaden koneser kina gore nie odmówi. W gruncie rzeczy drugim makabrycznym odkryciem dziewczyny przeraźliwie wrzeszczącej (przegięcie w finalnej partii), której trudno nie kibicować. Uprzejma, ale niebojąca się „zgłaszać zdania odrębnego”. Pomocna, ale niedająca się wykorzystywać – idąca na ustępstwa do pewnego momentu (mikstura, przez niektórych miłośników gatunku skojarzona z „Dzieckiem Rosemary” Romana Polańskiego), jasno wytyczająca granicę (wieczorne przytulanie, do którego nie należy się przyzwyczajać). Niektórzy mogą wytknąć jej naiwność... a inni powinszować podejrzliwości. Jak na „stereotypową ofiarę” (a kto twierdzi, że takową miała być?!) Martine wykazuje się pewną umiejętnością łączenia kropek. Przyznam, UWAGA SPOILER że w barze była o sekundę-dwie szybsza ode mnie. Szybciej się połapała na widok „świstka” wygrzebanego z cudzego portfela KONIEC SPOILERA. Powiedziałabym nawet, że jest jedną z bardziej domyślnych filmowych postaci, brutalnie mówiąc, przeznaczonych na ubój. Ma trochę oleju w głowie ta dama w nielichych opałach, a jeszcze więcej uroku osobistego. Zwykły fart też się zdarza – to prawda, że Opatrzność jest dla niej dość łaskawa, ale nie przeceniałabym tej kapryśnej „istoty”. Nie przypisujmy jej zasług Martine, wytrawnej szperaczki, której nie onieśmiela nawet największy postrach Deadlock House. Może z tym postrachem lekko przesadziłam, ale Flavien na pewno wyrobił sobie opinię człowieka, z którym lepiej nie zadzierać. Pensjonariusze wcale by się nie zdziwili, gdyby to on był seryjnym mordercą z igłami już od jakiegoś czasu terroryzującym okoliczną społeczność. Zakompleksiony zbrodniarz, który nikomu nie pozwala zaglądać do swojego nory. Szkaradnego budynku gospodarczego – przechowalnia gratów i kotłownia – na Martine działającego trochę jak siódma komnata Sinobrodego na jego biedną małżonkę. W każdym razie narybek apodyktycznej Hélène, w końcu dochodzi do wniosku, że jeśli kuśtykający stróż faktycznie ma jakieś mroczne tajemnice, to najprędzej odkryje je w tej obskurnej chatce. Bo przecież nie może zignorować namacalnego dowodu podważającego bajeczkę sprzedaną jej przez szefową. Wiemy, że to wierutne kłamstwo, bo w odróżnieniu od beztrosko randkującej Martine, widzieliśmy, jak wyglądało „złożenie wypowiedzenia przez młodą gosposię”. Niezupełnie pożegnanie pracodawczyni z niewdzięczną podwładną. Nieuleczalną malkontentką, której towarzystwo panna Hélène mężnie znosiła przez całe dwa miesiące. Z konieczności czy przywiązania do tradycji? Tak czy inaczej, niezagadkowa procedura wegetarian z Deadlock House;) została wdrożona w mniej prymitywnym celu niż zaspokajanie sadystycznych apetytów. Wyraźnie sprawia im to przyjemność (jak się okazuje na surowo też niebo w gębie...), niewątpliwie się uzależnili, ale nadrzędny imperatyw cudaków z domu jurnej starości - iście dantejskie sceny w azylu babć i dziadków – nie ma nic wspólnego z krwawym sportem. Zakazaną rozrywką w świecie ludzi cywilizowanych. Autorzy chwilami drażniąco zmontowanego (nazbyt gwałtowne przeskoki) „La nuit de la mort” postawili na suspens i jeśli o mnie chodzi efekt był wprost piorunujący, ale chyba niepotrzebnie poprzedzili to atmosferą tajemniczości. Zniewalający smak, obłędne wyczucie estetyki, prawdziwa wirtuozeria w kreowaniu klimatu niesamowitości, za którą trochę mi się tęskniło po zajrzeniu za zbroczoną kurtynę w teatrze przelęknionej miss Hélène. Co nie znaczy, że elementów zaskoczenia nie przewidziano.

W kręgu wtajemniczonych w bezeceństwa. W niesekretnej rezydencji maestro Raphaëla Delparda. W rewelacyjnym domu wariatów. Uwaga bluźnierstwo: „Le nuit de la mort” to zapomniana perła europejskiego kina. Niedoceniony geniusz, horror palce lizać. Nieziemsko klimatyczna paskuda, bezczelnie nieprominentna przedstawicielka kultury niewysokiej. Rewelacyjna produkcja, której ludzkość chyba nie chce mieć na sumieniu? Utopić doskonałość w pomroce dziejów? Hańba! A na poważnie upraszam fanów i nie-fanów kina grozy o odgrzebanie tego magicznego stworzenia.

3 komentarze:

  1. Bardzo ciekawy blog! Na pewno będę częściej odwiedzać. Zapraszam też na mojego nowego bloga - mylifeline.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale horrorowo tutaj

    OdpowiedzUsuń
  3. Oglądałem jakiś czas temu. Mimo, że to stary film ponad 40 lat to przyjemnie mi się oglądało. Fajna atmosfera w tym filmie.

    OdpowiedzUsuń