czwartek, 21 marca 2024

„ClearMind” (2024)

 
Rok po śmierci jedynego dziecka Nory jej przyjaciele, zgodnie z tradycją, organizują weekend bez elektroniki w domku nad jeziorem, na który straumatyzowana kobieta, w przeciwieństwie do jej byłego męża, nie zostaje zaproszona. W wydarzeniu ma uczestniczyć niecertyfikowana terapeutka Nory, autorka eksperymentalnego programu leczenia depresji, fobii i traum, która postanawia wykorzystać ten wypad w procesie oczyszczania umysłu przyjaciółki nieradzącej sobie ze stratą. Kobiety głęboko zranionej nieładnym posunięciem ludzi nieokazujących jej należytego wsparcia. Dających Norze do zrozumienia, że są zmęczeni jej cierpieniem, unikających jej od tragicznego przyjęcia w ogrodzie: najgorszego dnia w życiu kochającej matki, która teraz robi im niemiłą niespodziankę. Dołącza do łaknącego relaksu towarzystwa w malowniczym zakątku w nadziei na uporanie się z traumą, tym samym burząc spokój ludzi skrajnie nieprzygotowanych na nurzanie się w cudzych smutkach.

Plakat filmu. „ClearMind” 2024, River Place Productions, Film Camp Productions

Rebecca Eskreis, reżyserka dramatu „What Breaks the Ice” (2020), w swoim drugim pełnometrażowym przedsięwzięciu, proponuje niekonwencjonalne podejście do jednego z ulubionych tematów współczesnych filmowców. Właściwie autorką historii jest Seana Kofoed scenarzystka i współproducentka między innymi „30 mil donikąd” Caitlin Koller, też odtwórczyni jednej z ról – kobieta, która napisała „ClearMind” największe doświadczenie ma w branży aktorskiej, a w niezależnej produkcji pani Eskreis miała praktycznie taki sam udział, jak we wspomnianym horrorze komediowym z 2018 roku, skromnej ofercie australijskiej reżyserki bardziej docenionej za wkład w krótki metraż: „Maid of Horror” (2013) i „Blood Sisters” (2017). Uwolniona w styczniu 2024 roku walką z traumą tocząca się na różnych obszarach gatunkowych: thriller i dramat psychologiczny, komedia, slasher i science fiction. Niezbilansowana mieszanka sporządzona pod kierownictwem artystki wyróżnionej przez stowarzyszenie filmowe non-profit Austin Film Society – laureatka nagrody dla najbardziej obiecujących filmowców. Reżyserki, której mentorem był nieżyjących już Jonathan Demme, twórca choćby obsypanego nagrodami „Milczenia owiec”, kultowego serial killer thriller opartego na poczytnej powieści Thomasa Harrisa.

Amerykańska oferta dla zwolenników krzyżowania gatunków. Rebecca Creskoff (m.in. „Bates Motel” 2013-2017) jako pogrążona w rozpaczy przedstawicielka klasy średniej szukająca ratunku w new age'owskiej praktyce przyjaciółki. Królik doświadczalny członkini nieformalnego modnego ruchu stojącego w opozycji do medycyny konwencjonalnej. Po co komu studia, tytuły naukowe i inne papierki? Lily (intrygująca kreacja Jenn Lyon, w moich oczach najjaśniej błyszcząca członkini tutejszej obsady, obok Seany Kofoed, odtwórczyni najbardziej hałaśliwej obywatelki tego „filmowego państewka” i Jessiki Meraz, odtwórczyni obywatelki najbardziej miłosiernej) takie bzdety z całą pewnością do niczego nie są potrzebne. Mogłaby zrobić doktorat, tylko po co? Skoro może leczyć bez uprawnień... Uważa się za pełnoprawną członkinię środowiska naukowego, która niebawem przekona nawet największych „ważniaków z doktoratami”, tych wszystkich formalistów nieakceptujących naukowców bez wykształcenia, że w niczym im nie ustępuje. Ba! Już ma większe dokonania od większości z nich, jej przełomowy program oparty na nowoczesnej technologii jest już bowiem na ukończeniu. Wynalazek Lily wszedł w fazę testów na ludziach i nawet jeśli wymaga jeszcze paru poprawek, to jej zdaniem już przynosi lepsze efekty od tradycyjnej psychoterapii. Nora jest tego żywym przykładem, aczkolwiek Lily ma świadomość, że praca nad umysłem przyjaciółki jeszcze nie została ukończona. Najtrudniejsze zadanie jeszcze nie zostało wykonane. Wyzwanie matki, która rok wcześniej straciła jedyne dziecko. Wypadek pokazany w prologu „ClearMind” Rebekki Eskreis – przyjęcie w ogrodzie, które zakończyło się utonięciem sześcioletniej Hannah, oczka w głowie rodziców. W umownej teraźniejszości, co zrozumiałe, nadal pogrążonej w żałobie Nory i najwidoczniej mającego to okropieństwo za sobą Michaela. Okropny okres także dla niego, ale w przekonaniu jego już byłej żony, trwający stanowczo zbyt krótko. Nora nie wątpi, że Michael cierpiał, jej problemem jest jednak ten czas przeszły. Ma mu złe, że układa sobie życie bez Hannah, że przeszedł do porządku dziennego nad śmiercią własnego dziecka. Michael zarzeka się, że nie traktuje tego tak lekko jak jej się wydaje, że nigdy nie przestanie tęsknić za ukochaną córeczką, nie może - nie chce! - jednak wiecznie tkwić w studni rozpaczy. Życie toczy się dalej - Michael poszedł więc dalej. Zostawił smutną kobietę i związał się z istotą nieokaleczoną o imieniu Shelby (Jessica Meraz). Jak to się mówi wymienił Norę na młodszy model – wytrwałą głosicielkę Słowa Bożego, która w nietypowy sposób sprzeciwia się zabijaniu przynajmniej dzikich zwierząt w celach konsumpcyjnych i w odróżnianiu od długoletnich przyjaciół czołowej postaci „ClearMind” nie jest niemile zaskoczona niezapowiedzianą wizytą w domku nad jeziorem, a niektórzy mogliby uznać, że Shelby miałaby do tego największe prawo. W końcu weekend w domu nad jeziorem psuje była partnerka „jej” Michaela. Postawa godna naśladowania – największa dojrzałość emocjonalna w najmłodszym organizmie „odpoczywającym” w odludnym zakątku soczyście zielonym. Dziedzictwo Shannon: zabudowany i zadrzewiony grunt. Niewielki las absolutnie nieprzeznaczony do wycinki, bo nie po to właściciele wykosztowali się na architektów krajobrazu, żeby w razie potrzeby szukać tutaj drewna na opał. Zwłaszcza że na sąsiednich działkach też prawdziwy urodzaj niestety cennego surowca – eksterminacja lasów przez podobno najinteligentniejszy gatunek na Ziemi. Młodsze pokolenia żyjące w strachu; apokaliptyczne przepowiednie, do których ich rodzice nie potrafią się ustosunkować, a przynajmniej Shannon i Kate kompletnie nie wiedzą, co mają myśleć o straszeniu ich dzieci choćby skutkami zmian klimatu. O całej tej proekologicznej niby działalności, którą ja nazywam polityką bla, bla, bla: dużo gadania, więcej wspierania największych trucicieli planety. I bat na najmniejszych.

Plakat filmu. „ClearMind” 2024, River Place Productions, Film Camp Productions

Produkcja przegadana. Mnóstwo dialogów, z który niewiele wynika, żeby nie powiedzieć bezsensownej paplaniny nierelaksujących się weekendowiczów. Tradycja dawnej paczki Nory, współczesnej trędowatej – odstraszającej nieprzepracowaną traumą. Odpoczywanie od wielkomiejskiego zgiełku i elektroniki w różnych miejscach. Tym razem gospodarzami są Shannon i Tom, szczęśliwe małżeństwo przykładnie wychowujące swoją idealną córeczkę. Starające się nie oceniać innych, ale... Deklarujące współczucie dla Nory, ale... Ileż można?! Ileż można psuć innym nastrój śmiercią swojego dziecka? Nie jestem pewna, czy to było zamierzone, ale tak czy inaczej „ClearMind” Rebekki Eskreis odebrałam jako surową krytykę ludzi czujących się niezręcznie w towarzystwie cierpiących bliskich. Salwujących się ucieczką. Nie mogą ryzykować osłabienia własnej kondycji psychicznej, bo muszą mierzyć się z własnymi problemami. Poza tym nie potrafią ukoić bólu Nory – nie są ani psychoterapeutami, ani znachorami chwalącymi się lepszymi wynikami w walce z chorobami psychicznych i fizycznymi. Media społecznościowe, podcasty, blogi i inne „supernowoczesne gabinety lekarskie” to w sumie działka Lily, ale reszta śmie wątpić w skuteczność jej terapii. To może być groźne! Wszyscy poza Norą, a więc skoro chce poddawać się eksperymentom medycznym jej sprawa, przyjaciele nie są przecież od tego, by kwestionować czyjeś życiowe decyzje. Uszanowali wybór Nory, a ona nie odwdzięczyła się tym samym. Większość głosowała za niezapraszaniem tej kobiety na kolejny cyfrowy detoks, a ona co? Zignorowała wolę suwerena. Wypięła się na demokrację:) Przemoczona intruzka, której wyrzucić nie przystoi. Nakarmimy, napoimy, przenocujemy, a w zamian oczekujemy tylko nierozmawiania o jej uczuciach w związku ze śmiercią Hannah. Verboten, chyba że chcemy towarzystwo rozweselić. Podzielić jakimiś przyjemnymi wspomnieniami, opowiadać o bezpowrotnie straconym dziecku z rozpromienionym obliczem. Miejże chociaż tyle przyzwoitości, by podtrzymywać dobry nastrój – zniszczenie innym weekendu nie zwróci ci córki, więc rób dobrą minę do złej gry, jeśli choć trochę zależy ci na komforcie przyjaciół. Albo urządź scenę zdradzieckiemu partnerowi. Zasłużył sobie za sprowadzenie tej świętoszkowatej Shelby – ledwie odrosła od ziemi, a już wszystkich poucza. Chce być świętsza od papieża i nie dociera do niej, że korzysta z gościnności ludzi niespecjalnie religijnych. Cytaty z Biblii? Serio? Z jakiej choinki się to dziewczątko urwało? Totalnie odklejona, ale chociaż można się z niej pośmiać. Wykpić jednostkę empatyczną. Nieprzedkładającą własnej wygody nad potrzeby bliźnich. Większe wsparcie otrzymasz od nieznajomych niż najbliższych? Bywa i tak, ale nie uogólniajmy. Spójrzmy na Lily – ona z pewnością nie głosowała za wyautowaniem Nory z tradycyjnego weekendu wytchnieniowego – bynajmniej rozczarowaną rzekomo nietaktownym zachowaniem Nory. Nieoficjalna reprezentantka pseudonaukowego (pół)światka nie omieszka wbić paru szpilek ferajnie niedostatecznie zaangażowanej w potężne zmagania Nory. Wy cierpicie? Cóż, ona cierpi „trochę” bardziej. Licytacja na egzystencjalną udrękę przy kolacji. Lily nie przypomina tych wszystkich burzycieli opętanych jakąś mniej czy bardziej wzniosłą ideą (archetyp szalonego naukowca), prawdę mówiąc korzystniejsze wrażenie wywarła na mnie tylko Shelby. Któraś – albo obie – może stracić przy bliższym poznaniu, ale nie wydaje mi się, by wielu odbiorców „ClearMind” wstępnie zaszufladkowało je jako postacie negatywne. Właściwie muszę przyznać twórcom tej niepospolicie poprowadzonej (co nie znaczy innowacyjnej) opowieści o zmaganiach z monstrualną traumą, że prymitywny podział na „dobrych” i „złych” w tej płynnej rzeczywistości jest drogą donikąd. Chcę przez to powiedzieć, że architekci tej niezaskakującej budowli (teatr oczywistości) wyraźnie starali się przedstawić człowieka jako stworzenie bardziej skomplikowane, niepasujące do wygodnych szufladek chętnie wykorzystywanych w popkulturze, a jeszcze chętniej w życiu. Rozrywkowe kino z przesłaniem. Emocje może i jak na grzybobraniu – powiedziałabym, że w moim przypadku na pewno, gdyby sens tej paremii nie kłócił się z doświadczeniem własnym – ale sztywniackich klimatów arthouse'owych chyba nikt temu dziełku nie wytknie. UWAGA SPOILER Terapia wirtualną rzeczywistością... cyfrowe ustrojstwo pokazujące przyszłość? Mój umysł tego nie ogarnął KONIEC SPOILERA.

Nietrzymający w napięciu thriller, niezbyt poruszający dramat, niemal bezkrwawy slasher, czerstwe żarciki i pokrętna fantastyka naukowa – tak pozwolę sobie podsumować spotkanie z „ClearMind” Rebekki Eskreis. W moim odbiorze nieurzekająca świeżością kompozycja kombinowana. Prędzej zionąca nijakością. Z drugiej strony doceniam, że nie unika tak zwanych trudnych tematów, cierpko komentuje współczesną rzeczywistość, nie zachłystuje się postępem cywilizacyjnym. Postępującą znieczulicą. Polecać mi się nie chce, ale mogę zapewnić, że przez katusze:) nie przeszłam. Jakoś zleciało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz