wtorek, 9 kwietnia 2024

Carlton Mellick III „Małpi szał”

 
Sześcioro zaprzyjaźnionych nastolatków wyjeżdża na weekend do drewnianego domku w lesie z zamiarem imprezowania. Po zjeździe z szosy głównej, na ostatnim odcinku trasy, ich oczom ukazują się niezliczone martwe zwierzęta i rzekomy trup myśliwego. Młodzi ludzie zostają ostrzeżeni, uspokaja ich jednak zdumiewająca rozmowa telefoniczna z kompletnie niewzruszoną przedstawicielką tutejszych służb porządkowych. W końcu docierają do nieokazale prezentującej się, trzypiętrowej budowli odziedziczonej przez organizatora wycieczki, mocno skupionego na sobie członka szkolnej drużyny futbolowej, opowiadającego o zdeformowanych istotach mieszkających w tych lasach. Ludziach gór podobno polujących na członków cywilizacji ziemskiej. Wszyscy są przekonani, że to zmyślone historyjki... dopóki z ukrycia nie wychodzi agresywny intruz.

Okładka książki. „Małpi szał”, Dom Horroru 2020 (oryg. Avant Punk Books/Eraserhead Press 2008)

Carlton Mellick III: działacz literackiego podziemia, wyklęty przez biblioteki i księgarnie głównego nurtu, jeden z czołowych amerykańskich przedstawicieli Ruchu Bizarro Fiction, „wychowany” między innymi na prozie Johna Skippa i Craiga Spectora, Kurta Vonneguta, Russella Edsona, Kathe Koji oraz filmach Davida Lyncha, Lloyda Kaufmana, Terry'ego Gilliama i Johna Watersa, pisarz osiadły w Portland w stanie Oregon. Nazywany szalonym geniuszem i wirtuozem dziwaczności człowiek piszący od dziesiątego roku życia – osiem lat później miał już dwanaście powieści, ale dotychczas tylko jedna z nich trafiła na rynek: „Electric Jesus Corpse”, druga opublikowana powieść Mellicka, po „Satan Burger” z 2001 roku (debiutował rok wcześniej zbiorem opowiadań zatytułowanym „Sunset with a Beard”) - który pióro wyszlifował w 2008 roku na warsztatach literackiej organizacji pozarządowej Clarion West, korzystając z rad między innymi Chucka Palahniuka, autora choćby „Fight Club. Podziemnego kręgu”, podstawy scenariusza nominowanego do Oscara za montaż dźwięku obrazu Davida Finchera z 1999 roku.

List miłosny autora „Nawiedzonej waginy” i późniejszego „Domu na ruchomych piaskach” - polscy czytelnicy mogą go też kojarzyć choćby z takich antologicznych publikacji, jak: „13 ran” (2012), „Zombiefilia” (2013), „17 szram” (2013) czy „Bizarro dla zaawansowanych” (2015) – minipowieść, która miała być scenariuszem filmowym. Aktorska przygoda Carltona Mellicka III, niewielki występ w niskobudżetowej produkcji „The Ancient” (2005) zainspirował go do napisania własnego scenariusza kiczowatego horroru o grupce przyjaciół na zabójczych wczasach, ale zamiast tego wysmażył utwór literacki, który „lekko” wymknął się spod kontroli. W przedmowie do „Małpiego szału” (oryg. „Apeshit”), w Polsce po raz pierwszy wydanego w roku 2020 - mniej więcej dwanaście lat po światowej premierze książki - przez oficynę Dom Horroru w tłumaczeniu Tomasza Kotkowskiego i stylowej okładce zaadaptowanej przez Kornela Kwiecińskiego, autor przytacza słowa Harlana Ellisona o fikcyjnych postaciach żyjących własnym życiem, przestającym słuchać swoich stwórców, zrywającym się ze sznurków „władców marionetek”. Taki „problem” Mellick miał z „Małpim szałem”, hołdem dla kina grozy klasy B z lat 80. XX wieku, przypuszczalnie zahaczając też o poprzednia dekadę. Niezupełnie tradycyjną siekaniną na odludziu. Tak się rozbrykało towarzystwo ze świata przedstawionego w tym paskudnym dziełku, że zawstydziło nawet księcia osobliwości. W każdym razie ojciec musiał się porządnie zastanowić nad wypchnięciem tego szkaradnego dzieciaka z gniazda. Coś takiego miałby pokazać ludziom? Nie ma takiej opcji! - krzyczała jakaś część niego. Ale wewnętrzny spór wygrał stary dobry wariat. Chrzanić to, wydajemy! I niech mnie przeklinają... po raz enty;) Nie ulega wątpliwości, że „Małpi szał” Carltona Mellicka III to utwór zdrowo rąbnięty, ale który nie jest? Przecież jego Martwe Zło nie wylazło tak nagle, bez ostrzeżenia – oswajał czytelników ze swoimi odjechanymi wizjami, przyzwyczajał do absurdalnej makabry, nieświadomie szykował na masakrę w ciemnym, mrocznym lesie. Na totalne przegięcie. Nie jego wina, bo ilekroć próbował przywołać swoją opowieść do porządku, zwykle w niewybrednych słowach, ta pokazywała mu środkowy palec. Szatański pomiot radośnie rozprawiający o ekstremalnym nieposzanowaniu życia od poczęcia aż do UWAGA SPOILER po śmierci KONIEC SPOILERA. Kapitan licealnej drużyny cheerleaderek z hafefobią Crystal, jej najlepsza przyjaciółka i zastępczyni we wspomnianym zespole sportowym, która ostatnio dokonała kilku niemałych zmian w swoim wyglądzie, wytatuowana panna z irokezem Desdemona oraz trzech członków szkolnej drużyny futbolowej, Kevin, Rick i Jason, organizują weekendowy wypad do „chałupy jak wyjętej z Martwego zła, tylko dwa razy większej i dziwaczniejszej”. Zabierają ze sobą mniej popularną koleżankę Stephanie, zamkniętą w sobie dziewczynę praktycznie rzecz biorąc zmuszającą się do tej wyprawy, mimo że to doskonała okazja do odbicia chłopaka pazernej znajomej. Crystal wystarczy Jason, ale wicekapitanka cheer-drużyny równocześnie sypia z biseksualistą i chłopakiem o nieokreślonych preferencjach seksualnych. Najpoważniejszą kandydatką na final girl jest Stephanie, ale po piętach depcze jej Crystal – pierwsza wieczory woli spędzać w samotności, najlepiej w łazience z odstresowującą szczoteczką do zębów („Zębów” Mitchella Lichtensteina) aniżeli mocno zakrapianych balangach bogatych dzieciaków, a druga sprawia wrażenie najrozsądniejszej i najmniej skupionej na sobie... klientki cuchnącej stacji benzynowej, która prawie na pewno „została przytargana” z „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną” Tobe'ego Hoopera. Kanibale w amerykańskim lesie?

Okładka książki. „Apeshit”, Festa Verlag 2021

Jak dotąd bez niespodzianek, ale po zaliczeniu obowiązkowych odwiedzin w obskurnym przybytku zjeżdżamy z utwardzonej nawierzchni na terytorium backwood horroru. Nieslasherowa martwa strefa, ale najbardziej alarmujące znalezisko, główny bohater incydentu nieopodal chaty nomen omen Jasona, zdecydowanie slasherowe. Życzliwy nieznajomy uznany za obłąkanego wsioka, zupełnie jak nad Crystal Lake, tyle że bardziej straszący wyglądem. Dzień żywego trupa. Pora wezwać posiłki, ale... A nie! Zasięg jeszcze jest, tylko rozmówczyni niezbyt zainteresowana poważnie rannym mężczyzną nagabującym nieletnich i prawdopodobnie największym szwedzkim stołem dla padlinożerców na planecie Ziemia (jakaś zaraza? „Śmiertelna gorączka” Elia Rotha?). Skoro miejscowe władze się nie przejmują, to dlaczego mieliby zawracać sobie tym głowę nastoletni protagoniści „Małpiego szału” Carltona Mellicka III? Gdyby faktycznie istniało jakieś zagrożenie, jak wyraźnie sugerował ten „zmartwychwstały myśliwy”, to na pewno zostaliby ostrzeżeni przez tę bezimienną dyspozytorkę. Po co miałaby to ukrywać? Czyli nie ma co panikować, jedziemy dalej. I wreszcie jest – posiadłość osiemnastoletniego Jasona, scheda po dziadku, który starał się zrobić ze swego syna twardziela równego sobie. Nie żeby był zadowolony z ojca Jasona, ale najpewniej cieszyło go, że mężczyzna podawał dalej. Rodzinna musztra, której Stephanie mogłaby pozazdrościć dziedzicowi nieprzytulnego domku w górach. Dziewczyna, która utknęła w najprawdziwszym piekle. Ze swoją rzadką przypadłością w kroku, ale chyba lepsze to niż aborcyjny fetysz cheerleaderki, którą, bez wzajemności, uważa za swoją najbliższą przyjaciółkę? Takie łóżkowe baraszkowanie, że aż mnie zemdliło. A to tylko wstęp do największych podniet w leśnej chacie Mellicka. Wesołego miasteczka osobowości sadystycznych. Ale najpierw ukradkowa obserwacja niestereotypowej paczki z durnowatego horroru:) Wojerysta z „rodzinnej sagi” zapoczątkowanej przez Wesa Cravena w 1977 roku i niekończącej się historii oficjalnie rozpoczętej przez Roba Schmidta w roku 2003. Oczywiście nie mogło też zabraknąć opowieści przy ognisku – wprawdzie bez ogniska, ale homarowy chłopiec kiedyś może doczeka się równie świetlanej kariery, co zbiegły z zakładu psychiatrycznego seryjny zabójca z hakiem zamiast dłoni. Urban legend na miarę XXI wieku. Udany seans spirytystyczny pisarza bezkompromisowego: wywołanie ducha szalonych lat 80. Ołtarzyk dla campu. Powieść tak zła, że aż dobra. Bezsensowna jatka z drugim dnem, krwawa przejażdżka z nietradycyjnym „mięsem armatnim”, postaci może i niegrzeszących inteligencją, ale i tak byłam pozytywnie zaskoczona... Nie wiem, jak to nazwać, bo „psychologiczna głębia” jakoś nie bardzo mi pasuje, więc poprzestańmy na tym, że uległam podstępnym podszeptom ciasnej konwencji slash. A tu prawdziwe problemy (nie tylko) nastolatków. Mamusia jak z „Carrie” Stephena Kinga - w każdym razie ortodoksja religijna, czy jak kto woli, dziwnie pojmowane wartości chrześcijańskie rodzicielki zwykłego zboczeńca i jego biednej ofiary. Poszukiwanie tożsamości płciowej, niepewność, co do swoich preferencji seksualnych, eksperymentowanie i chowanie się, uciekanie w najlepszym razie w niekomfortową, a w najgorszym śmiertelnie niebezpieczną skorupę. Palący wstyd niekiedy (stanowczo zbyt często!) popychający do ostateczności. Udręka poszkodowanych w czasach „tylko nie mów nikomu”. Kulturalni ludzie nie rozmawiają o seksie, a już na pewno nie takim – zaklinanie rzeczywistości upartym milczeniem, udawaniem, że tego nie ma. Teatrzyk Cywilizacji Współczesnej. Mellick niegrzecznie odmawia udziału w tym obłudnym przedstawieniu, pluje na tę niepisaną umową społeczną, w jego słowniku nie ma słowa „tabu”. Ma potrzebę przelewania na papier wynaturzeń, o których nie śniło się filozofom i nie widzi powodu, by jej nie zaspokajać. Niech inni zachwycają się pięknem – on pozachwyca się brzydotą. Opowie o nadludzkich wyczynach dziewczyny nerwowo miętoszącej własne jelita; opowie o zaopatrzonej w ulubioną broń Jasona Voorheesa, niezaspokojonej onanistce ganiającej po lesie z niebezpiecznie zwisającą piersią (niechybnie odpadnie); opowie o pokawałkowanych istotach rodem z „Re-Animatora” Stuarta Gordona i wreszcie najbardziej podniecającym doświadczeniu w niegodnej pozazdroszczenia egzystencji niestereotypowej cheerleaderki. Okropieństwo!

Leśna masakra dildo w kształcie rączki niemowlaka. Chory horror w stylu lat 80. pióra amerykańskiego Czarodzieja Gore zakochanego w absurdalnych historiach mocnych. Surrealistyczne wizje makabryczne Carltona Mellicka III, tym razem oddającemu hołd kultowym jatkom filmowym. „Martwe zło” Sama Raimiego urządza „Teksańską masakrę piłą mechaniczną” Tobe'ego Hoopera w „Piątek trzynastego” Seana S. Cunninghama na „Wzgórzach mających oczy” Wesa Cravena. Perwersja totalna dla koneserów literatury niepoważnej. Campowy „Małpi szał”, który powinien zaskoczyć nawet najwytrwalszych eksploratorów (pod)gatunkowej ziemi nieczystej:) Ekstremalne doznania od turpisty lubiącego się powygłupiać. Uroczy dziwoląg.

Czaku, wielkie dzięki za polecenie!

2 komentarze:

  1. Ooo, wielkie dzięki, że przeczytałaś i za reckę! Jak się podobało to spoko - bo mi bardzo :D Już u mnie w kolejce czeka "Nawiedzona wagina".

    OdpowiedzUsuń