środa, 31 lipca 2024

„Paczka” (1977)

 
Po sezonie turystycznym na Seal Island nowy członek tutejszej niewielkiej społeczności, biolog Jerry, który sprowadził się na wyspę wraz z żoną Millie, dwoma synami i owczarkiem niemieckim, zaalarmowany obrażaniami odniesionymi przez jego psa, staje oko w oko ze zdziczałym kundlem. Podejrzewając, że zwierzę odpowiada za śmiertelny atak na konia jego przyjaciela i mając na uwadze bezpieczeństwo mieszkańców, nazajutrz mężczyzna rusza na polowanie, które kończy się szokującym odkryciem dużego stada wygłodniałych czworonogów. Jerry nie ma wątpliwości, że to psy porzucone przez skrajnie nieodpowiedzialnych turystów, hipotetyczne siedlisko wścieklizny, ale przede wszystkim zorganizowana grupa drapieżników pod przewodnictwem nierasowego osobnika, który zranił jego owczarka. Horda desperacko szukająca pożywienia na odciętej od świata amerykańskiej wyspie.

Plakat filmu. „The Pack” 1977, Warner Bros.

W 1976 roku nakładem amerykańskiej oficyny Putnam wyszła powieść o zimowym starciu wyspiarzy ze zdziczałymi psami autorstwa Dave'a Fishera (właściwie David Fisher) zatytułowana „The Pack” (pierwsza polska edycja, pod nazwą „Sfora”, pojawiła się dopiero w 2024 roku, w wyniku działalności Wydawnictwa Akabra), którą nieżyjący już Robert Clouse wybrał na podstawę scenariusza prawdopodobnie swego najbardziej osobistego dzieła pod takich samym oryginalnym tytułem (pol. „Paczka”) - swoją drogą w następnej dekadzie ten sam człowiek przeniesienie na ekran jeden z utworów Jamesa Herberta: obraz „Deadly Eyes” (pol. „Oczy w ciemności”) z 1982 roku – niedocenionego horroru z nurtu animal attack, wciąż boleśnie aktualnego eko horroru nakręconego w Bodega Bay w stanie Kalifornia z udziałem prawdziwych zwierząt. Budżet filmu, wyprodukowanego przez Warner Bros. (też główny dystrybutor), oszacowano na dwa miliony dolarów, a uroczysta premiera (z udziałem twórców i obsady aktorskiej) odbyła się w The Egyptian Theatre Hollywood. Do amerykańskich kin obraz trafił w listopadzie 1977 roku, nie wzbudzając wielkiego zainteresowania opinii publicznej. Niektórzy uważają (na przykład Hope Alexander-Willis, która wcieliła się w postać Millie, małżonki głównego bohatera „The Pack” Roberta Clouse'a), że przyćmiła go sława „Gwiezdnych wojen” George'a Lucasa (potem „Gwiezdne wojny: część IV – Nowa nadzieja”).

W przeciwieństwie do powieściowego oryginału, „Paczka” Roberta Clouse'a (w 2015 roku uwolniono zbliżony tematycznie „The Pack” Nicka Robertsona, australijski natural horror film w gruncie rzeczy niepowiązany z koncepcją Dave'a Fishera, niebędący ani remakiem, ani readaptacją) nie jest opowieścią zimową, choć także rozgrywa się poza sezonem. Najpierw obserwujemy zmasowany atak na pasącego się konia, a właściwie nagłą panikę zaszczutego zwierzęcia hodowlanego, bo w decydującym momencie przenosimy się do letniej przystani trzyoosobowej rodziny z miasta. Poruszające pożegnanie chłopca z łagodnym owczarkiem szkockim. Łzy kilkulatka i skowyt wiernego czworonoga bynajmniej chwytające za serce rodziców. Bezpardonowe potraktowanie żywego stworzenia na oczach zrozpaczonego dziecka. Pies wakacyjną rozrywką (nie tylko) na Seal Island. Zostawiony w lesie na krótkim sznurku (spokojnie synu, ktoś na pewno go znajdzie, o ile wcześniej sam się nie uwolni) przez ojca lekko zirytowanego wrażliwością swej latorośli (nie mazgaj się, bądź mężczyzną!). Nieprzemijająca chora moda w tak zwanym świecie cywilizowanym. Potworne rozstanie z collie nadaje ton solidnie zrealizowanej wyspiarskiej opowieści Roberta Clouse'a. Island survival horror z podopiecznymi Karla Lewisa Millera, nieżyjącego już tresera zwierząt, osobiście testującego zaplanowane występy psów, a przynajmniej te obarczone jakimś ryzykiem. Ale nawet popisy kaskaderskie nie były dla niego takim wyzwaniem jak praca ze wspomnianym już owczarkiem szkockim – wycieńczające emocjonalnie niezasłużone wrzaski na kulącego się ze strachu pieska, który bezgranicznie mu ufał. Karl Lewis Miller po każdym takim udawanym wybuchu złości starał się to zrekompensować pechowemu członkowi psiej obsady (rola straszliwie przerażonego, zagubionego, wręcz znerwicowanego nowego członka stada nierasowego osobnika najpewniej też porzuconego przez bezdusznych turystów, w rzeczywistości uroczego czworonoga o imieniu Josh, którego zdjęcie trafiło na ścianę sław - coś w rodzaju obrazkowej historii jej zawodowej kariery - Hope Alexander-Willis): poświęcał mu maksimum uwagi, rozpieszczał, uspokajał... ale nie własne sumienie. Treser grzecznego collie głęboko przeżywał przykrości sporadycznie przysparzane ukochanemu zwierzęciu. Poza tymi rzadkimi chwilami podopieczni Karla Lewisa Millera podobno bawiły się wyśmienicie. Traktowani po królewsku przez ludzi zgromadzonych na planie w niesłonecznej Kalifornii. W każdym razie w klaustrofobicznym świecie przedstawionym w „Paczce” Roberta Clouse'a panuje jesienna aura. Ostatnie podrygi lata w „chłodnej szarej mgiełce” zwiastującej przybycie jak dla mnie najpiękniejszej pory roku. Ponurość powoli spowijająca Seal Island, ofiarę bezdennej głupoty ludzkiej. Filmowcy przestudiowali autentyczny problem masowego porzucania zwierząt nie tylko po okresie wakacyjnymi, ale też chociażby po Świętach Wielkanocnych (pozbywanie się królików i kurczaków), obraz emocjonalnej nędzy Homo sapiens. Człowieczeństwo wyrażane przez kompletny brak odpowiedzialności, empatii i zrozumienia, wydawać by się mogło oczywistego faktu, że zwierzę nie jest zabawką. To opowieść o dzikich bestiach – wściekłych, nieobliczalny, wiecznie nienażartych, najskuteczniejszych drapieżnikach na planecie Ziemia. Najgroźniejszych ssakach na świecie.

Plakat filmu. „The Pack” 1977, Warner Bros.

Jerry'ego (przekonująca kreacja Joe Dona Bakera), czołową postać „Paczki” Roberta Clouse'a, na Seal Island przywiodła działalność naukowa – objął kierownictwo nad tutejszą Biologiczną Stacją Badawczą – poznajemy go jednak dopiero w trakcie budowy domu rodzinnego w tej bajecznej i zarazem złowieszczej scenerii. Klimatyczne zdjęcia Ralpha Woolseya (z nieprzesadnym wykorzystaniem slowmotion), fenomenalna, wspaniale budująca napięcie ścieżka dźwiękowa Lee Holdridge'a i zręczny montaż Petera E. Bergera (m.in. „Fatalne zauroczenie” Adriana Lyne'a, „88 minut” Jona Avneta). Narracja nieirytująco rozproszona – maleńka populacja wyspy i wysmarowana wazeliną, zróżnicowana rasowo sfora dzikich psów – oczywiście z wyszczególnieniem najnowszych członków tego zżytego, ale też kłótliwego społeczeństwa. Czteroosobowej rodziny budującej się na terytorium powoli przejmowanym przez niechcianych czworonogów. Sympatyczny, ale według niektórych zawsze spóźniony Jerry i jego ukochana małżonka Millie (mocno wczuwająca się w rolę Hope Alexander-Willis, zwłaszcza w genialnej scenie z oblężonym samochodem, która przypomniała mi, notabene wydaną później, powieść „Cujo” Stephena Kinga, porządnie zekranizowaną przez Lewisa Teague'a), która na pierwszym miejscu zawsze stawia dzieci: Guya, za swój największy autorytet uznającego ojca i młodszego Paula (jedyny występ w filmie młodych talentów Erica Knighta i Steve'a Lytle'a), tylko pro forma narzekającego na większą troskliwość ich rodzicielki. Z racji wieku Paul jest wyłączany z potencjalnie najciekawszych zajęć taty i brata. Pierwszego makabrycznego odkrycia dokonuje owczarek niemiecki tej idealnej rodziny – szkielet konia gdzieniegdzie obleczony w strzępy skóry i mięśni; paskudny i smutny widok, który niebawem zostanie powiązany z bezpańskich kundelkiem warczącym na Jerry'ego po wygranym starciu z jego pupilem. Mężczyzna natychmiast podniesienie alarm w wyspiarskiej wspólnocie, a nazajutrz, uzbrojony w strzelbę, ruszy na samotny obchód niezamieszkałej części wyspy. Lasy, klify (gdzie wkrótce odbędzie się emocjonująca pogoń wygłodniałej hordy za szczególnie soczystym kąskiem, że tak sobie niesmacznie zażartuję) i zniszczona stodoła, która niewątpliwie przeszła specyficznym zapachem mokrej psiej sierści. Ze wzruszającej sceny przyjęcia zziębniętego „najlepszego sezonowego przyjaciela miastowych” do stada wyrzutków, w odróżnieniu od nieproszonego dwunożnego gościa z bronią palną, wiemy, że ten opuszczony budynek gospodarczy jest nowym domem współpracujących zabójców napędzanych głodem. Na Seal Island nie ma bogatej fauny; skromny żywy inwentarz, parę zwierząt domowych i dzikie króliki to za mało, by wyżywić bandę rudego z „Paczki” Roberta Clouse'a, dlatego żywe stworzenia potraktowane jak śmieci przez przedstawicieli gatunku ponoć rozumnego i empatycznego decydują się na home invasion. Przygnębiająca i najbardziej krwista akcja w skromnych progach lokalnego dziwaka, czy jak kto woli ekscentryka, poszkodowanego przez los starszego pana, który w czworonożnym towarzyszu znalazł niezawodny lek na bolesną samotność. Niektórzy mogą dopatrywać się w tym zwykłej, ordynarnej zemsty wymierzonej w członków dominującego gatunku na Ziemi, bliźnich okrutników, którzy w podzięce za bezwarunkową miłość, całkowitą lojalność, totalną wierność wykopali tytułowych (anty)bohaterów ze swoich przytulnych gniazd, ale według mnie agresorzy z „Paczki” Roberta Clouse'a kierują się wyłącznie naturalną potrzebą napełnienia brzuchów. Jerry to rozumie, nie pała nienawiścią do rozochoconych (skuteczną inwazją na dom odważnego człowieka i walecznego owczarka niemieckiego) bezpańskich psów, ale tak samo jak one zostaje postawiony pod ścianą. Musi myśleć o ludziach, przede wszystkich żonie i dzieciach, ale jak na prawdziwego amerykańskiego bohatera przystało bez wahania ruszy też na ratunek sąsiadom. Dzielnie znosząc pretensje spanikowanego, doprowadzonego do obłędu przez uzasadniony strach, przez nieznośną niepewność, mężczyzny wcześniej przesadnie troszczącego się o życie seksualne swego dorosłego potomka. Zwariowany projekt o nielekkim zabarwieniu mizoginistycznym zatroskanego tatuśka puszystego ornitologa-amatora. Muszę przyznać interesujący wątek poboczny „Paczki” Roberta Clouse'a. Manifestu w obronie porzuconych zwierząt, który moim zdaniem powinien zostać włączony do współczesnych kampanii zorientowanych na uświadamianie obywateli i obywatelek w kwestii opieki nad ich braćmi mniejszymi. Historia, która niestety nie straciła - a może nawet zyskała? - na aktualności i warstwa techniczna praktycznie nienadszarpnięta zębem czasu. Solidne kino melancholijnie nastrojonego reżysera „Wejścia smoka” (1973). Elektryzująca bitwa gatunków w dosłownie wyciskającej łzy z oczu klamrze.

Film nie tyle skłaniający, ile brutalnie zmuszający do refleksji. Przemówienie do demona egoizmu czy raczej odwołanie do systemu wartości osób kierujących się może nie tyle wyłącznie dobrem własnym, ile pozbawionym empatii wobec zwierząt. Bolesne słowa prawdy o stosunku niejednego człowieka do czującego stworzenia, za które wziął odpowiedzialność. Depresyjny animal attack oparty na powieści Davida Fishera, bezlitosna „Paczka” Roberta Clouse'a, która może być jednym z najbardziej wartościowych reprezentantów eko horroru. Niesłusznie (niemal) zapomniane dzieło, myślę śmiało wychodzące naprzeciw oczekiwaniom nie tylko miłośników kina grozy. Przejmująca opowieść w naturalistycznym klimacie mrocznym. Rewelacyjna rzecz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz