Po
sezonie turystycznym na Seal Island nowy członek tutejszej
niewielkiej społeczności, biolog Jerry, który sprowadził się na
wyspę wraz z żoną Millie, dwoma synami i owczarkiem niemieckim,
zaalarmowany obrażaniami odniesionymi przez jego psa, staje oko w
oko ze zdziczałym kundlem. Podejrzewając, że zwierzę odpowiada za
śmiertelny atak na konia jego przyjaciela i mając na uwadze
bezpieczeństwo mieszkańców, nazajutrz mężczyzna rusza na
polowanie, które kończy się szokującym odkryciem dużego stada
wygłodniałych czworonogów. Jerry nie ma wątpliwości, że to psy
porzucone przez skrajnie nieodpowiedzialnych turystów, hipotetyczne
siedlisko wścieklizny, ale przede wszystkim zorganizowana grupa
drapieżników pod przewodnictwem nierasowego osobnika, który zranił
jego owczarka. Horda desperacko szukająca pożywienia na odciętej
od świata amerykańskiej wyspie.
|
Plakat filmu. „The Pack” 1977, Warner Bros.
|
W
1976 roku nakładem amerykańskiej oficyny Putnam wyszła powieść o
zimowym starciu wyspiarzy ze zdziczałymi psami autorstwa Dave'a
Fishera (właściwie David Fisher) zatytułowana „The Pack”
(pierwsza polska edycja, pod nazwą „Sfora”, pojawiła się
dopiero w 2024 roku, w wyniku działalności Wydawnictwa Akabra),
którą nieżyjący już Robert Clouse wybrał na podstawę
scenariusza prawdopodobnie swego najbardziej osobistego dzieła pod
takich samym oryginalnym tytułem (pol. „Paczka”) - swoją drogą
w następnej dekadzie ten sam człowiek przeniesienie na ekran jeden
z utworów Jamesa Herberta: obraz „Deadly Eyes” (pol. „Oczy w ciemności”) z 1982 roku – niedocenionego horroru z nurtu animal
attack, wciąż boleśnie aktualnego eko horroru
nakręconego w Bodega Bay w stanie Kalifornia z udziałem prawdziwych
zwierząt. Budżet filmu, wyprodukowanego przez Warner Bros. (też
główny dystrybutor), oszacowano na dwa miliony dolarów, a
uroczysta premiera (z udziałem twórców i obsady aktorskiej) odbyła
się w The Egyptian Theatre Hollywood. Do amerykańskich kin obraz
trafił w listopadzie 1977 roku, nie wzbudzając wielkiego
zainteresowania opinii publicznej. Niektórzy uważają (na przykład
Hope Alexander-Willis, która wcieliła się w postać Millie,
małżonki głównego bohatera „The Pack” Roberta Clouse'a), że
przyćmiła go sława „Gwiezdnych wojen” George'a Lucasa (potem
„Gwiezdne wojny: część IV – Nowa nadzieja”).
W
przeciwieństwie do powieściowego oryginału, „Paczka” Roberta
Clouse'a (w 2015 roku uwolniono zbliżony tematycznie „The Pack”
Nicka Robertsona, australijski natural horror film w gruncie
rzeczy niepowiązany z koncepcją Dave'a Fishera, niebędący ani
remakiem, ani readaptacją) nie jest opowieścią zimową, choć
także rozgrywa się poza sezonem. Najpierw obserwujemy zmasowany
atak na pasącego się konia, a właściwie nagłą panikę
zaszczutego zwierzęcia hodowlanego, bo w decydującym momencie
przenosimy się do letniej przystani trzyoosobowej rodziny z miasta.
Poruszające pożegnanie chłopca z łagodnym owczarkiem szkockim.
Łzy kilkulatka i skowyt wiernego czworonoga bynajmniej chwytające
za serce rodziców. Bezpardonowe potraktowanie żywego stworzenia na
oczach zrozpaczonego dziecka. Pies wakacyjną rozrywką (nie tylko)
na Seal Island. Zostawiony w lesie na krótkim sznurku (spokojnie
synu, ktoś na pewno go znajdzie, o ile wcześniej sam się nie
uwolni) przez ojca lekko zirytowanego wrażliwością swej latorośli
(nie mazgaj się, bądź mężczyzną!). Nieprzemijająca chora moda
w tak zwanym świecie cywilizowanym. Potworne rozstanie z collie
nadaje ton solidnie zrealizowanej wyspiarskiej opowieści Roberta
Clouse'a. Island survival horror z podopiecznymi Karla Lewisa
Millera, nieżyjącego już tresera zwierząt, osobiście testującego
zaplanowane występy psów, a przynajmniej te obarczone jakimś
ryzykiem. Ale nawet popisy kaskaderskie nie były dla niego takim
wyzwaniem jak praca ze wspomnianym już owczarkiem szkockim –
wycieńczające emocjonalnie niezasłużone wrzaski na kulącego się
ze strachu pieska, który bezgranicznie mu ufał. Karl Lewis Miller
po każdym takim udawanym wybuchu złości starał się to
zrekompensować pechowemu członkowi psiej obsady (rola straszliwie
przerażonego, zagubionego, wręcz znerwicowanego nowego członka
stada nierasowego osobnika najpewniej też porzuconego przez
bezdusznych turystów, w rzeczywistości uroczego czworonoga o
imieniu Josh, którego zdjęcie trafiło na ścianę sław - coś w
rodzaju obrazkowej historii jej zawodowej kariery - Hope
Alexander-Willis): poświęcał mu maksimum uwagi, rozpieszczał,
uspokajał... ale nie własne sumienie. Treser grzecznego collie
głęboko przeżywał przykrości sporadycznie przysparzane
ukochanemu zwierzęciu. Poza tymi rzadkimi chwilami podopieczni Karla
Lewisa Millera podobno bawiły się wyśmienicie. Traktowani po
królewsku przez ludzi zgromadzonych na planie w niesłonecznej
Kalifornii. W każdym razie w klaustrofobicznym świecie
przedstawionym w „Paczce” Roberta Clouse'a panuje jesienna aura.
Ostatnie podrygi lata w „chłodnej szarej mgiełce” zwiastującej
przybycie jak dla mnie najpiękniejszej pory roku. Ponurość powoli
spowijająca Seal Island, ofiarę bezdennej głupoty ludzkiej.
Filmowcy przestudiowali autentyczny problem masowego porzucania
zwierząt nie tylko po okresie wakacyjnymi, ale też chociażby po
Świętach Wielkanocnych (pozbywanie się królików i kurczaków),
obraz emocjonalnej nędzy Homo sapiens. Człowieczeństwo
wyrażane przez kompletny brak odpowiedzialności, empatii i
zrozumienia, wydawać by się mogło oczywistego faktu, że zwierzę
nie jest zabawką. To opowieść o dzikich bestiach – wściekłych,
nieobliczalny, wiecznie nienażartych, najskuteczniejszych
drapieżnikach na planecie Ziemia. Najgroźniejszych ssakach na
świecie.
|
Plakat filmu. „The Pack” 1977, Warner Bros. |
Jerry'ego
(przekonująca kreacja Joe Dona Bakera), czołową postać „Paczki”
Roberta Clouse'a, na Seal Island przywiodła działalność naukowa –
objął kierownictwo nad tutejszą Biologiczną Stacją Badawczą –
poznajemy go jednak dopiero w trakcie budowy domu rodzinnego w tej
bajecznej i zarazem złowieszczej scenerii. Klimatyczne zdjęcia
Ralpha Woolseya (z nieprzesadnym wykorzystaniem slowmotion),
fenomenalna, wspaniale budująca napięcie ścieżka dźwiękowa Lee
Holdridge'a i zręczny montaż Petera E. Bergera (m.in. „Fatalne
zauroczenie” Adriana Lyne'a, „88 minut” Jona Avneta). Narracja
nieirytująco rozproszona – maleńka populacja wyspy i wysmarowana
wazeliną, zróżnicowana rasowo sfora dzikich psów – oczywiście
z wyszczególnieniem najnowszych członków tego zżytego, ale też
kłótliwego społeczeństwa. Czteroosobowej rodziny budującej się
na terytorium powoli przejmowanym przez niechcianych czworonogów.
Sympatyczny, ale według niektórych zawsze spóźniony Jerry i jego
ukochana małżonka Millie (mocno wczuwająca się w rolę Hope
Alexander-Willis, zwłaszcza w genialnej scenie z oblężonym
samochodem, która przypomniała mi, notabene wydaną później,
powieść „Cujo” Stephena Kinga, porządnie zekranizowaną przez
Lewisa Teague'a), która na pierwszym miejscu zawsze stawia dzieci:
Guya, za swój największy autorytet uznającego ojca i młodszego
Paula (jedyny występ w filmie młodych talentów Erica Knighta i
Steve'a Lytle'a), tylko pro forma narzekającego na większą
troskliwość ich rodzicielki. Z racji wieku Paul jest wyłączany z
potencjalnie najciekawszych zajęć taty i brata. Pierwszego
makabrycznego odkrycia dokonuje owczarek niemiecki tej idealnej
rodziny – szkielet konia gdzieniegdzie obleczony w strzępy skóry
i mięśni; paskudny i smutny widok, który niebawem zostanie
powiązany z bezpańskich kundelkiem warczącym na Jerry'ego po
wygranym starciu z jego pupilem. Mężczyzna natychmiast
podniesienie alarm w wyspiarskiej wspólnocie, a nazajutrz, uzbrojony
w strzelbę, ruszy na samotny obchód niezamieszkałej części
wyspy. Lasy, klify (gdzie wkrótce odbędzie się emocjonująca pogoń
wygłodniałej hordy za szczególnie soczystym kąskiem, że tak
sobie niesmacznie zażartuję) i zniszczona stodoła, która
niewątpliwie przeszła specyficznym zapachem mokrej psiej sierści.
Ze wzruszającej sceny przyjęcia zziębniętego „najlepszego
sezonowego przyjaciela miastowych” do stada wyrzutków, w
odróżnieniu od nieproszonego dwunożnego gościa z bronią palną,
wiemy, że ten opuszczony budynek gospodarczy jest nowym domem
współpracujących zabójców napędzanych głodem. Na Seal Island
nie ma bogatej fauny; skromny żywy inwentarz, parę zwierząt
domowych i dzikie króliki to za mało, by wyżywić bandę rudego z
„Paczki” Roberta Clouse'a, dlatego żywe stworzenia potraktowane
jak śmieci przez przedstawicieli gatunku ponoć rozumnego i
empatycznego decydują się na home invasion. Przygnębiająca
i najbardziej krwista akcja w skromnych progach lokalnego dziwaka,
czy jak kto woli ekscentryka, poszkodowanego przez los starszego
pana, który w czworonożnym towarzyszu znalazł niezawodny lek na
bolesną samotność. Niektórzy mogą dopatrywać się w tym
zwykłej, ordynarnej zemsty wymierzonej w członków dominującego
gatunku na Ziemi, bliźnich okrutników, którzy w podzięce za
bezwarunkową miłość, całkowitą lojalność, totalną wierność
wykopali tytułowych (anty)bohaterów ze swoich przytulnych gniazd,
ale według mnie agresorzy z „Paczki” Roberta Clouse'a kierują
się wyłącznie naturalną potrzebą napełnienia brzuchów. Jerry
to rozumie, nie pała nienawiścią do rozochoconych (skuteczną
inwazją na dom odważnego człowieka i walecznego owczarka
niemieckiego) bezpańskich psów, ale tak samo jak one zostaje
postawiony pod ścianą. Musi myśleć o ludziach, przede wszystkich
żonie i dzieciach, ale jak na prawdziwego amerykańskiego bohatera
przystało bez wahania ruszy też na ratunek sąsiadom. Dzielnie
znosząc pretensje spanikowanego, doprowadzonego do obłędu przez
uzasadniony strach, przez nieznośną niepewność, mężczyzny
wcześniej przesadnie troszczącego się o życie seksualne swego
dorosłego potomka. Zwariowany projekt o nielekkim zabarwieniu
mizoginistycznym zatroskanego tatuśka puszystego ornitologa-amatora.
Muszę przyznać interesujący wątek poboczny „Paczki” Roberta
Clouse'a. Manifestu w obronie porzuconych zwierząt, który moim
zdaniem powinien zostać włączony do współczesnych kampanii
zorientowanych na uświadamianie obywateli i obywatelek w kwestii
opieki nad ich braćmi mniejszymi. Historia, która niestety nie
straciła - a może nawet zyskała? - na aktualności i warstwa
techniczna praktycznie nienadszarpnięta zębem czasu. Solidne kino
melancholijnie nastrojonego reżysera „Wejścia smoka” (1973).
Elektryzująca bitwa gatunków w dosłownie wyciskającej łzy z oczu
klamrze.
Film
nie tyle skłaniający, ile brutalnie zmuszający do refleksji.
Przemówienie do demona egoizmu czy raczej odwołanie do systemu
wartości osób kierujących się może nie tyle wyłącznie dobrem
własnym, ile pozbawionym empatii wobec zwierząt. Bolesne słowa
prawdy o stosunku niejednego człowieka do czującego stworzenia, za
które wziął odpowiedzialność. Depresyjny animal attack
oparty na powieści Davida Fishera, bezlitosna „Paczka” Roberta
Clouse'a, która może być jednym z najbardziej wartościowych
reprezentantów eko horroru. Niesłusznie (niemal) zapomniane
dzieło, myślę śmiało wychodzące naprzeciw oczekiwaniom nie
tylko miłośników kina grozy. Przejmująca opowieść w
naturalistycznym klimacie mrocznym. Rewelacyjna rzecz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz