piątek, 14 lutego 2025

Robert Silverberg „Człowiek w labiryncie”

 
Specjalista od psychologii obcych Richard 'Dick' Muller od dziewięciu lat przebywa w odosobnieniu, na dobrowolnym wygnaniu teoretycznie motywowanym tajemniczym gniciem duszy, chorobą przekazaną mu przez pierwszą pozaziemską inteligentną formę życia odkrytą przez ludzkość. Na swoją samotnię Muller wybrał jedną z największych zagadek wszechświata, naszpikowany śmiercionośnymi pułapkami ogromny labirynt na planecie Lemnos, przypuszczalnie zbudowany przez paranoiczny gatunek, który wyginął dawno temu. Wielu Ziemian próbowało pokonać niezwykłe zabezpieczenia tego architektonicznego cudu, przedostać się do strefy centralnej, miasta w sercu labirynt. I wszyscy polegli. Wszyscy poza Richardem Mullerem, celem misji dowodzonej przez makiawelicznego dyplomatę Charlesa Boardmana. Stawką jest los całego gatunku ludzkiego, a tajną bronią młody idealista Ned Rawlins.

Okładka książki. „Człowiek w labiryncie”, Vesper 2024

Wariacja na temat „Filokteta”, tragedii greckiej napisanej przez Sofoklesa, popełniona przez Damon Knight Memorial Grand Master Roberta Silverberga, amerykańskiego pisarza i redaktora literatury science fiction, wielokrotnego zdobywcy nagród Hugo, Locus i Nebula, którego szczyt twórczej aktywności przypadł na drugą połowę XX wieku. Najpierw publikowana w odcinkach na łamach magazynu „Worlds of If”, w kwietniu i maju 1968 roku, krótka alegoryczna powieść science fiction, która w formie książkowej po raz pierwszy ukazała się w 1969 roku pod tytułem „The Man in the Maze” (pol. „Człowiek w labiryncie”). Zwykle zestawiana (konstrukcja fabularna, technika narracyjna) z „Umierając, żyjemy” (oryg. „Dying Inside”), późniejszym utworem tego samego autora. Kilkukrotnie wydawana w Polsce przedstawicielka Nowej Fali SF poruszająca tematy izolacji społecznej, niepełnosprawności, megalomanii, mizantropii i miłości agape.

W 2024 roku wydawnictwo Vesper wypuściło „Człowieka w labiryncie” Roberta Silverberga w ramach swojej serii Wymiary. W twardej oprawie graficznie zaprojektowanej przez Dawida Boldysa i tłumaczeniu Krzysztofa Sokołowskiego; ze wstępem (analiza utworu pt. „Niezagojona rana”) Neila Gaimana) datowanym na czerwiec 2002 i Posłowiem od Autora (geneza „Człowieka w labiryncie” i spojrzenie z perspektywy czasu). W 1968 roku w Stanach Zjednoczonych przyjęto ustawę o barierach architektonicznych (Architectural Barriers Act), właściwie o likwidacji barier architektonicznych dla osób z niepełnosprawnościami. Wprowadzono wymóg projektowania, budowania i przerabiania obiektów publicznych tak, aby były dostępne dla ogółu społeczeństwa. Przysłuchując się dyskusjom na ten temat, Silverberg przypomniał sobie mitologicznego Filokteta, ukaranego za zdradę niegojącą się, ropiejącą raną (lub przypadkiem okaleczonego) i skazanego na wygnanie, porzuconego na wyspie Lemnos. Pobocznego bohatera między innymi „Iliady” Homera, tragedii Ajschylosa i Eurypidesa oraz czołową postać sztuki napisanej przez Sofoklesa, a po raz pierwszy wystawionej w 409 roku p.n.e. w Atenach. Debata publiczna na temat niepełnosprawności tocząca się w teraźniejszości (tj. druga połowa lat 60. XX wieku), zainicjowała coś w rodzaju eksperymentu myślowego – nałożenia współczesnego pojęcia „niepełnosprawności” na starożytne „przekleństwo bogów” i dopasowania do utopijnej wizji przyszłości. W „Disabled Hero, Sick Society Sophocles’s Philoctetes and Robert Silverberg’s The Man in the Maze” doktora Roberta W. Cape Jr., cenionego badacza między innymi literatury klasycznej i fantastycznej czytamy, że stwórca współczesnego Filokteta chciał pokazać, w jaki sposób „proces, sprawność i niepełnosprawność konstruują i problematyzują zarówno indywidualną, jak i zbiorową tożsamość człowieka w przeszłości, teraźniejszości i przyszłości”. Na przykładzie postaci archetypicznych, podstawowych, tradycyjnych modeli osobowości w królestwie SF. Trzech pozornie stereotypowych mężczyzn, zantagonizowanych(?) protagonistów. Herosów z dalekiej przyszłości. Wielkie czyny z nieszlachetnych pobudek dokonywane. A przynajmniej tak było z Richardem Mullerem, wszechświatowej sławy ekspertem w dziedzinie komunikacji z obcymi, nieustraszonym podróżnikiem kosmicznym, badaczem planet spoza „naszego” Układu Słonecznego, który dziewięć lat przed właściwą akcją „Człowieka w labiryncie” Roberta Silverberga zapadł na nieuleczalną chorobę objawiającą się u innych. Muller nie odczuwa żadnych dolegliwości w związku z potencjalnym celowym zarażeniem w trakcie kilkumiesięcznego goszczenia u pozaziemskich istot inteligentnych – cierpią ludzie niezachowujący odpowiedniego (kilku-kilkunastometrowego) dystansu. Przechodzą niewyobrażalne męki psychiczne, które ustają po oddaleniu się od „trędowatego”. Oficjalnie pełnoprawnego mieszkańca Ziemi, jednego z największych bohaterów kolonizacji kosmosu, a w praktyce wyrzutka społecznego, pariasa, szkodnika, boogeymana. Postawa zrodzona z mieszanki litości, odrazy i strachu. Uprzedzenia niepodszyte nienawiścią, dyskryminacja nieintencjonalna, wykluczenie obronne, instynktowne, bezrefleksyjne unikanie cierpienia. Właśnie to wypędziło Dicka Mullera z macierzystej planety, obrzydziło mu własny gatunek. Wolał dożywotnią samotność od współczujących spojrzeń z bezpiecznego dystansu. „Bóg” zdegradowany. „Nadczłowiek” ukarany.

Okładka książki. „The Man in the Maze”, Open Road Media Sci-Fi & Fantasy 2015

Człowiek w labiryncie” Roberta Silverberga zaczyna się w chwili przybycia do miejsca odosobnienia tytułowego bohatera (jego fascynujące dzieje poznamy dzięki licznym retrospekcjom; akcja dwutorowa) specjalnego oddziału dowodzonego przez wytrawnego manipulanta, wyznawcę zasady spopularyzowanej przez Niccolò Machiavellego - „cel uświęca środki” - słynnego dyplomatę Charlesa Boardmana, który nigdy nie zawahał się poświęcić jednostek dla dobra ogółu. Właściwy człowiek na właściwych miejscu. W przeciwieństwie do jego protegowanego? Misja na surowej planecie Lemnos jest pierwszą w zawodowej karierze Neda Rawlinsa, ambitnego młodzieńca z twardym kręgosłupem moralnym. Z pełną świadomością, z rozkoszą łamanym przez rasowego polityka? Profesjonalnego oszusta, opływającego w dostatki, uprzywilejowanego, powszechnie szanowanego Charlesa Boardmana. Taki postęp, a ludzkość w dalszym ciągu oddaje cesarzom, co boskie. Ludzie żyją długo i pięknie (brzydota jest aspołeczna; należy za wszelką cenę dopasowywać się do obowiązujących kanonów piękna, ażeby nie urazić innych) – przynajmniej ci, których na to stać – zwiedzają inne systemy planetarne, zasiedlają światy nienależące do „naszego” Układu Słonecznego, podbijają Kosmos w sposób cywilizowany (yhm, eksploatują mądrze, niszczą racjonalnie, zabijają rozsądnie), a politycy wciąż równiejsi. Postęp postępem, ale „Folwark zwierzęcy” George'a Orwella nigdy się nie zestarzeje. Utopia na miarę możliwości Homo sapiens. Jaki gatunek, taki raj. Richard Muller upiera się przy stanowisku, że Homo sapiens to „najbardziej niebezpieczny, najokrutniejszy, najpodlejszy potwór we wszechświecie”, ale kogo tak naprawdę próbuje przekonać: swojego interlokutora (nas) czy siebie? Ned Rawlins został uprzedzony o mizantropii, cynizmie, zgorzknieniu Mullera, ostrzeżony przez prawdopodobnie najmniej pożądanego z nieproszonych gości Człowieka w Labiryncie, mózg złożonej operacji na Lemnos. Charles Boardman przygotowuje swojego ucznia na spotkanie z zaprawionym w bojach, niezwykle twardym, niemal niezniszczalnym, skrajnie nieprzystępnym mężczyzną, który miał pełne prawo pogniewać się na ludzkość. Co więcej, miał całe dziewięć lat na pielęgnowanie urazy. Kiedyś byli tacy sami – ulepieni z tej samej gliny – podejmowali się najtrudniejszych, najbrudniejszych, najbardziej niewdzięcznych i niebezpiecznych zadań na niezmiennie mocno wyboistej drodze rozwoju ludzkości, ale podobno tylko Boardman wytrwał w bezwarunkowej, szalonej miłości do własnego gatunku. Nie ulega wątpliwości, że mentor „naiwnego chłopaka wysłanego na rzeź” to skuteczny sprzedawca wizerunku, kreujący się na jedynego prawdziwego męża stanu, od dziesięcioleci praktycznie niewychodzący z roli (sam ją napisał, sam ją redaguje), można więc podejrzewać, że jego bezgraniczne oddanie Ziemianom, deklarowana miłość do ludzi jest częścią aktorskiego (politycznego) show Boardmana. Egoista odgrywający altruistę. Sadysta pozujący się na męczennika. Genialny strateg kontra(?) żółtodziób z duszą romantyka. Z drugiej strony Charles Boardman mógł wpaść w lepką sieć własnej propagandy, uwierzyć w swoje kłamstwa. A jeśli mówi prawdę? To najlepsza czy najgorsza opcja? Miłość agape tak odpychającego, śliskiego, podstępnego stworzenia, jak Boardman... Straty w ludziach lekką ręką (a przynajmniej bez większego żalu) wrzucający w koszta. To drugi etap misji na planecie Lemnos, zamieszkałej przez małe, duże i średnie zwierzęta niewystępujące na Ziemi (żadna obca forma życia niestety nie została opisana przez autora omawianego dzieła) i przybłędę z cuchnącą duszą. „Wszechświat nie śmierdzi! Człowiek śmierdzi! Śmierdzi, bo chce śmierdzieć, choć mógłby rozkosznie pachnieć” - powiedział mizantrop? W każdym razie gargantuiczny labirynt (krąg zewnętrzny ma około tysiąca kilometrów obwodu i wysokość pięciu metrów, ale nas interesuje krąg wewnętrzny: najwyżej trzydzieści kilometrów w obwodzie), w którym schowała się jedyna nadzieja na utrzymanie dominującej pozycji Homo sapiens w małym wycinku wszechświata, Neil Gaiman odczytał jako proroczą wizję gier komputerowych i faktycznie trudno oprzeć się takim skojarzeniom zwłaszcza w pierwszej fazie misji na depresyjnej planecie Lemnos. Przecieranie szlaku przez drony i „dziecinna radość”, ekscytacja Neda Rawlinsa czującego się, jakby osobiście przemierzał korytarze najeżone śmiertelnymi pułapkami; skomplikowaną konstrukcję, która jakimś niepojętym sposobem całkowicie oparła się upływowi czasu. Według mnie prekursor sześcianu ujawnionego w 1997 roku, czyli filmowego thrillera „Cube” w reżyserii Vincenzo Nataliego. W drugiej fazie misji na Lemnos poślą tak zwane mięso armatnie i dopiero potem przyjdzie kolej na Neda Rawlinsa i Charlesa Boardmana, pełnosprawnych mozolnie (diabelskimi metodami) pokonujący bariery architektoniczne niestanowiące żadnej przeszkody dla niepełnosprawnego. Wywrócenie do góry nogami nieporządku świata, zamiana ról, obrócenie o sto osiemdziesiąt stopni problemu omawianego w rzeczywistości Autora: debata publiczna zwieńczona przełomowym aktem prawnym w Stanach Zjednoczonych, wprowadzonym a prezydentury Lyndona B. Johnsona.

Młodego Roberta Silverberga refleksje o człowieku i jego miejscu we wszechświecie. Przeraźliwa samotność w labiryncie myśli. Uduchowiona literatura rozrywkowa. Niewybitna powieść science fiction, leciutko nadszarpnięta zębem czasu, miejscami frustrująco enigmatyczna, niedostatecznie rozwinięta, ale przekazująca uniwersalne prawdy o życiu istot niedoskonałych; nader często zapominających, że pycha kroczy przed upadkiem. Filozoficzna zaduma i konkretna akcja. Nienadęta rozprawa o ludzkości i sensacyjna, wizjonerska przygoda na obcej planecie. Praktycznie gotowy materiał na film; niekoniecznie hollywoodzki, zważywszy na brutalną szczerość wątpliwych bohaterów tej reinterpretacji mitu o Filoktecie. Przykuwającego uwagę „Człowieka w labiryncie”, bądź co bądź, frapującej lektury SF.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz