Specjalista
od psychologii obcych Richard 'Dick' Muller od dziewięciu lat
przebywa w odosobnieniu, na dobrowolnym wygnaniu teoretycznie
motywowanym tajemniczym gniciem duszy, chorobą przekazaną mu przez
pierwszą pozaziemską inteligentną formę życia odkrytą przez
ludzkość. Na swoją samotnię Muller wybrał jedną z największych
zagadek wszechświata, naszpikowany śmiercionośnymi pułapkami
ogromny labirynt na planecie Lemnos, przypuszczalnie zbudowany przez
paranoiczny gatunek, który wyginął dawno temu. Wielu Ziemian
próbowało pokonać niezwykłe zabezpieczenia tego
architektonicznego cudu, przedostać się do strefy centralnej,
miasta w sercu labirynt. I wszyscy polegli. Wszyscy poza Richardem
Mullerem, celem misji dowodzonej przez makiawelicznego dyplomatę
Charlesa Boardmana. Stawką jest los całego gatunku ludzkiego, a
tajną bronią młody idealista Ned Rawlins.
 |
Okładka książki. „Człowiek w labiryncie”, Vesper 2024 |
Wariacja
na temat „Filokteta”, tragedii greckiej napisanej przez
Sofoklesa, popełniona przez Damon Knight Memorial Grand Master
Roberta Silverberga, amerykańskiego pisarza i redaktora literatury
science fiction, wielokrotnego zdobywcy nagród Hugo, Locus i Nebula,
którego szczyt twórczej aktywności przypadł na drugą połowę XX
wieku. Najpierw publikowana w odcinkach na łamach magazynu „Worlds
of If”, w kwietniu i maju 1968 roku, krótka alegoryczna powieść
science fiction, która w formie książkowej po raz pierwszy ukazała
się w 1969 roku pod tytułem „The Man in the Maze” (pol.
„Człowiek w labiryncie”). Zwykle zestawiana (konstrukcja
fabularna, technika narracyjna) z „Umierając, żyjemy” (oryg.
„Dying Inside”), późniejszym utworem tego samego autora.
Kilkukrotnie wydawana w Polsce przedstawicielka Nowej Fali SF
poruszająca tematy izolacji społecznej, niepełnosprawności,
megalomanii, mizantropii i miłości agape.
W
2024 roku wydawnictwo Vesper wypuściło „Człowieka w labiryncie”
Roberta Silverberga w ramach swojej serii Wymiary. W twardej
oprawie graficznie zaprojektowanej przez Dawida Boldysa i tłumaczeniu
Krzysztofa Sokołowskiego; ze wstępem (analiza utworu pt.
„Niezagojona rana”) Neila Gaimana) datowanym na czerwiec 2002 i
Posłowiem od Autora (geneza „Człowieka w labiryncie” i
spojrzenie z perspektywy czasu). W 1968 roku w Stanach Zjednoczonych
przyjęto ustawę o barierach architektonicznych (Architectural
Barriers Act), właściwie o likwidacji barier architektonicznych dla
osób z niepełnosprawnościami. Wprowadzono wymóg projektowania,
budowania i przerabiania obiektów publicznych tak, aby były
dostępne dla ogółu społeczeństwa. Przysłuchując się dyskusjom
na ten temat, Silverberg przypomniał sobie mitologicznego Filokteta,
ukaranego za zdradę niegojącą się, ropiejącą raną (lub
przypadkiem okaleczonego) i skazanego na wygnanie, porzuconego na
wyspie Lemnos. Pobocznego bohatera między innymi „Iliady”
Homera, tragedii Ajschylosa i Eurypidesa oraz czołową postać
sztuki napisanej przez Sofoklesa, a po raz pierwszy wystawionej w 409
roku p.n.e. w Atenach. Debata publiczna na temat niepełnosprawności
tocząca się w teraźniejszości (tj. druga połowa lat 60. XX
wieku), zainicjowała coś w rodzaju eksperymentu myślowego –
nałożenia współczesnego pojęcia „niepełnosprawności” na
starożytne „przekleństwo bogów” i dopasowania do utopijnej
wizji przyszłości. W „Disabled Hero, Sick Society Sophocles’s
Philoctetes and Robert Silverberg’s The Man in the Maze” doktora
Roberta W. Cape Jr., cenionego badacza między innymi literatury
klasycznej i fantastycznej czytamy, że stwórca współczesnego
Filokteta chciał pokazać, w jaki sposób „proces, sprawność
i niepełnosprawność konstruują i problematyzują zarówno
indywidualną, jak i zbiorową tożsamość człowieka w przeszłości,
teraźniejszości i przyszłości”. Na przykładzie postaci
archetypicznych, podstawowych, tradycyjnych modeli osobowości w
królestwie SF. Trzech pozornie stereotypowych mężczyzn,
zantagonizowanych(?) protagonistów. Herosów z dalekiej przyszłości.
Wielkie czyny z nieszlachetnych pobudek dokonywane. A przynajmniej
tak było z Richardem Mullerem, wszechświatowej sławy ekspertem w
dziedzinie komunikacji z obcymi, nieustraszonym podróżnikiem
kosmicznym, badaczem planet spoza „naszego” Układu Słonecznego,
który dziewięć lat przed właściwą akcją „Człowieka w
labiryncie” Roberta Silverberga zapadł na nieuleczalną chorobę
objawiającą się u innych. Muller nie odczuwa żadnych dolegliwości
w związku z potencjalnym celowym zarażeniem w trakcie
kilkumiesięcznego goszczenia u pozaziemskich istot inteligentnych –
cierpią ludzie niezachowujący odpowiedniego
(kilku-kilkunastometrowego) dystansu. Przechodzą niewyobrażalne
męki psychiczne, które ustają po oddaleniu się od „trędowatego”.
Oficjalnie pełnoprawnego mieszkańca Ziemi, jednego z największych
bohaterów kolonizacji kosmosu, a w praktyce wyrzutka społecznego,
pariasa, szkodnika, boogeymana. Postawa zrodzona z mieszanki litości,
odrazy i strachu. Uprzedzenia niepodszyte nienawiścią,
dyskryminacja nieintencjonalna, wykluczenie obronne, instynktowne,
bezrefleksyjne unikanie cierpienia. Właśnie to wypędziło Dicka
Mullera z macierzystej planety, obrzydziło mu własny gatunek. Wolał
dożywotnią samotność od współczujących spojrzeń z
bezpiecznego dystansu. „Bóg” zdegradowany. „Nadczłowiek”
ukarany.
 |
Okładka książki. „The Man in the Maze”, Open Road Media Sci-Fi & Fantasy 2015 |
„Człowiek
w labiryncie” Roberta Silverberga zaczyna się w chwili przybycia
do miejsca odosobnienia tytułowego bohatera (jego fascynujące
dzieje poznamy dzięki licznym retrospekcjom; akcja dwutorowa)
specjalnego oddziału dowodzonego przez wytrawnego manipulanta,
wyznawcę zasady spopularyzowanej przez Niccolò Machiavellego - „cel
uświęca środki” - słynnego dyplomatę Charlesa Boardmana, który
nigdy nie zawahał się poświęcić jednostek dla dobra ogółu.
Właściwy człowiek na właściwych miejscu. W przeciwieństwie do
jego protegowanego? Misja na surowej planecie Lemnos jest pierwszą w
zawodowej karierze Neda Rawlinsa, ambitnego młodzieńca z twardym
kręgosłupem moralnym. Z pełną świadomością, z rozkoszą
łamanym przez rasowego polityka? Profesjonalnego oszusta,
opływającego w dostatki, uprzywilejowanego, powszechnie szanowanego
Charlesa Boardmana. Taki postęp, a ludzkość w dalszym ciągu
oddaje cesarzom, co boskie. Ludzie żyją długo i pięknie (brzydota
jest aspołeczna; należy za wszelką cenę dopasowywać się do
obowiązujących kanonów piękna, ażeby nie urazić innych) –
przynajmniej ci, których na to stać – zwiedzają inne systemy
planetarne, zasiedlają światy nienależące do „naszego” Układu
Słonecznego, podbijają Kosmos w sposób cywilizowany (yhm,
eksploatują mądrze, niszczą racjonalnie, zabijają rozsądnie), a
politycy wciąż równiejsi. Postęp postępem, ale „Folwark
zwierzęcy” George'a Orwella nigdy się nie zestarzeje. Utopia na
miarę możliwości Homo sapiens. Jaki gatunek, taki raj.
Richard Muller upiera się przy stanowisku, że Homo sapiens
to „najbardziej niebezpieczny, najokrutniejszy, najpodlejszy
potwór we wszechświecie”, ale kogo tak naprawdę próbuje
przekonać: swojego interlokutora (nas) czy siebie? Ned Rawlins
został uprzedzony o mizantropii, cynizmie, zgorzknieniu Mullera,
ostrzeżony przez prawdopodobnie najmniej pożądanego z
nieproszonych gości Człowieka w Labiryncie, mózg złożonej
operacji na Lemnos. Charles Boardman przygotowuje swojego ucznia na
spotkanie z zaprawionym w bojach, niezwykle twardym, niemal
niezniszczalnym, skrajnie nieprzystępnym mężczyzną, który miał
pełne prawo pogniewać się na ludzkość. Co więcej, miał całe
dziewięć lat na pielęgnowanie urazy. Kiedyś byli tacy sami –
ulepieni z tej samej gliny – podejmowali się najtrudniejszych,
najbrudniejszych, najbardziej niewdzięcznych i niebezpiecznych zadań
na niezmiennie mocno wyboistej drodze rozwoju ludzkości, ale podobno
tylko Boardman wytrwał w bezwarunkowej, szalonej miłości do
własnego gatunku. Nie ulega wątpliwości, że mentor „naiwnego
chłopaka wysłanego na rzeź” to skuteczny sprzedawca wizerunku,
kreujący się na jedynego prawdziwego męża stanu, od
dziesięcioleci praktycznie niewychodzący z roli (sam ją napisał,
sam ją redaguje), można więc podejrzewać, że jego bezgraniczne
oddanie Ziemianom, deklarowana miłość do ludzi jest częścią
aktorskiego (politycznego) show Boardmana. Egoista odgrywający
altruistę. Sadysta pozujący się na męczennika. Genialny strateg
kontra(?) żółtodziób z duszą romantyka. Z drugiej strony Charles
Boardman mógł wpaść w lepką sieć własnej propagandy, uwierzyć
w swoje kłamstwa. A jeśli mówi prawdę? To najlepsza czy najgorsza
opcja? Miłość agape tak odpychającego, śliskiego, podstępnego
stworzenia, jak Boardman... Straty w ludziach lekką ręką (a
przynajmniej bez większego żalu) wrzucający w koszta. To drugi
etap misji na planecie Lemnos, zamieszkałej przez małe, duże i
średnie zwierzęta niewystępujące na Ziemi (żadna obca forma
życia niestety nie została opisana przez autora omawianego dzieła)
i przybłędę z cuchnącą duszą. „Wszechświat nie śmierdzi!
Człowiek śmierdzi! Śmierdzi, bo chce śmierdzieć, choć mógłby
rozkosznie pachnieć” - powiedział mizantrop? W każdym razie
gargantuiczny labirynt (krąg zewnętrzny ma około tysiąca
kilometrów obwodu i wysokość pięciu metrów, ale nas interesuje
krąg wewnętrzny: najwyżej trzydzieści kilometrów w obwodzie), w
którym schowała się jedyna nadzieja na utrzymanie dominującej
pozycji Homo sapiens w małym wycinku wszechświata, Neil
Gaiman odczytał jako proroczą wizję gier komputerowych i
faktycznie trudno oprzeć się takim skojarzeniom zwłaszcza w
pierwszej fazie misji na depresyjnej planecie Lemnos. Przecieranie
szlaku przez drony i „dziecinna radość”, ekscytacja Neda
Rawlinsa czującego się, jakby osobiście przemierzał korytarze
najeżone śmiertelnymi pułapkami; skomplikowaną konstrukcję,
która jakimś niepojętym sposobem całkowicie oparła się upływowi
czasu. Według mnie prekursor sześcianu ujawnionego w 1997 roku,
czyli filmowego thrillera „Cube” w reżyserii Vincenzo Nataliego.
W drugiej fazie misji na Lemnos poślą tak zwane mięso armatnie i
dopiero potem przyjdzie kolej na Neda Rawlinsa i Charlesa Boardmana,
pełnosprawnych mozolnie (diabelskimi metodami) pokonujący bariery
architektoniczne niestanowiące żadnej przeszkody dla
niepełnosprawnego. Wywrócenie do góry nogami nieporządku świata,
zamiana ról, obrócenie o sto osiemdziesiąt stopni problemu
omawianego w rzeczywistości Autora: debata publiczna zwieńczona
przełomowym aktem prawnym w Stanach Zjednoczonych, wprowadzonym a
prezydentury Lyndona B. Johnsona.
Młodego
Roberta Silverberga refleksje o człowieku i jego miejscu we
wszechświecie. Przeraźliwa samotność w labiryncie myśli.
Uduchowiona literatura rozrywkowa. Niewybitna powieść science
fiction, leciutko nadszarpnięta zębem czasu, miejscami frustrująco
enigmatyczna, niedostatecznie rozwinięta, ale przekazująca
uniwersalne prawdy o życiu istot niedoskonałych; nader często
zapominających, że pycha kroczy przed upadkiem. Filozoficzna zaduma
i konkretna akcja. Nienadęta rozprawa o ludzkości i sensacyjna,
wizjonerska przygoda na obcej planecie. Praktycznie gotowy materiał
na film; niekoniecznie hollywoodzki, zważywszy na brutalną
szczerość wątpliwych bohaterów tej reinterpretacji mitu o
Filoktecie. Przykuwającego uwagę „Człowieka w labiryncie”,
bądź co bądź, frapującej lektury SF.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz