Spadkobierczyni
unikalnej formuły specyfiku na odnowę komórkową, osierocona córka
chińskiego naukowca, Wei, dostaje stypendium na prestiżowym
uniwersytecie w Auckland w Nowej Zelandii, gdzie mieszka jej ciotka
Ling, całkowicie skupiona na karierze matka popularnej studentki
Angeli, nieukrywającej swojego niezadowolenia z konieczności
mieszkania pod jednym dachem z osobliwą kuzynką. Silnie przywiązaną
do chińskich tradycji, nieśmiałą dziewczyną mającą kompleksy
na punkcie wyglądu, wstydzącą się genetycznej spuścizny po
nieodżałowanym ojcu, znamienia na twarzy, w przekonaniu Wei,
jedynego powodu jej nieznośnej samotności. Wyobcowana studentka
zapisuje się na dodatkowe zajęcia badawcze prowadzone przez
nieetycznego profesora Paula, a po zdobyciu najważniejszego
składnika tajemnej receptury ojca, pobranego z rzadkiej rośliny,
przedstawia wykładowcy rewolucyjną pracę, która zabiła swego
autora. Pracę, w której Wei niebawem całkowicie się zatraci.
Uzależni od straszliwej substancji.
 |
Plakat filmu. „Grafted” 2024, Propaganda, FluroBlack, Head Gear Films |
Nowozelandzki
body horror wyreżyserowany przez debiutującą w pełnym
metrażu Sashę Rainbow, miłośniczkę kina azjatyckiego, której w
ręce szczęśliwie wpadł nasycony tamtejszą kulturą tekst
napisany przez pochodzących z tego kontynentu Hweiling Ow i Mię
Maramarę, na bazie którego reżyserka z pomocą stawiającej swoje
pierwsze kroki w branży filmowej Lee Murray opracowała ostateczny
scenariusz pt. „Grafted”, jak to nazwała, psycho-Barbie
coming-of-age story. Rainbow chciała stworzyć swoiste
skrzyżowanie „Wrednych dziewczyn” Marka Watersa i „Bez twarzy”
Johna Woo, ale inspirowała się też choćby takimi dziełami, jak
„Gra wstępna” Takashiego Miike i „Uciekaj!” Jordana Peele'a.
„Grafted” nagrywano głównie w Auckland w Nowej Zelandii, a
mniej więcej w tym samym czasie na drugim końcu świata pracowano
nad „Substancją” w reżyserii Coralie Fargeat, głośnym body
horrorem, który swoją światową premierę, na Międzynarodowym
Festiwalu Filmowym w Cannes (maj 2024), miał trzy miesiące przed
pierwszym oficjalnym pokazem, na New Zealand International Film
Festival (sierpień 2024), podejrzanie podobnego (według niektórych
widzów) filmu Sashy Rainbow.
Rzekoma
kopia „Substancji” Coralie Fargeat, z naciskiem na „rzekoma”.
Wymierzone w „Grafted” Sashy Rainbow oskarżenia jakiejś części
odbiorców obu tych utworów filmowych są motywowane paroma niemal
identycznymi ujęciami (billboard z ideałem piękna, spożywanie
pokarmu), tą samą problematyką (wyśrubowane kanony kobiecego
piękna i arcypoważne problemy z tym kretyństwem związane) UWAGA
SPOILER oraz bardzo podobnym rozwiązaniem fabularnym;
połączeniem odrębnych organizmów biologicznych – ludzka chimera
powstała przez nieostrożne obejście się z „cudownym
wynalazkiem” KONIEC SPOILERA. Obóz niezgadzających się z
tymi oskarżeniami zwraca uwagę na praktycznie pokrywające się
harmonogramy prac, równoległe projekty prowadzone w bezpiecznej
odległości, bo trudno odpisywać od koleżanki, gdy ta przebywa na
innej półkuli ziemskiej:) Czyli nadzwyczajne zbiegi okoliczności?
Nie wiem, czy nadzwyczajne, ale nie mogę pozbyć się myśli, że
pierwsze długometrażowe reżyserskie osiągniecie Sashy Rainbow
padło ofiarą popularności „Substancji” Coralie Fargeat, która
jak by nie patrzeć przyciągnęła tłumy ludzi niezorientowanych w
horrorze cielesnym. Znam osoby, dla których „Substancja” z
nagrodzonym Złotym Globem występem Demi Moore, była pierwszym
kontaktem z tym podgatunkiem. Nie widzieli „Coś” Johna
Carpentera, nie oglądali „Wściekłości” Davida Cronenberga,
„Re-Animatora” Gordona Stuarta”, „Substancji” Larry'ego
Cohena ani „Towarzystwa” Briana Yuzny - „Substancja” Fargeat
była więc dla nich zupełną nowością, innowacją, niesamowitym
objawianiem filmowym. Coralie Fargeat wyniosła na salony, na nowo
spopularyzowała, przywróciła do łask podgatunek wyklęty, od
dekad omijany (abstrahując od jakichś drobniejszych elementów
dodawanych do przedstawicieli innych grozowych nurtów) przez
szanujących się filmowców (poza nielicznymi wyjątkami; m.in.
„Thanatomorphose” Érica Falardeau, „Contracted” Erica
Englanda, „Gwiazdy w oczach” Kevina Kölscha i Dennisa Widmyera).
„Grafted” Sashy Rainbow to „body horror czystej krwi”,
który wbrew pozorom nie powstał (bynajmniej) na fali popularności
„Substancji” Coralie Fargeat, ale zdaniem jego reżyserki i
współscenarzystki wpisuje się w ten sam trend zainspirowany
toczącą się rewolucją obyczajową. Wściekłość kobiet, duch
epoki rozmyślnie przeniesiony do „teatru groteski i makabry”.
„Grafted” to satyra na próżne społeczeństwo, współczesne
niewolnictwo, modowy dyktat, któremu poddajemy się bez walki.
Doświadczenia urodzonej i dorastającej w Chinach, fikcyjnej postaci
imieniem Wei (w tej lekko przerysowanej roli debiutująca w pełnym
metrażu Joyena Sun) w Nowej Zelandii pokazują, jak istotną rolę w
budowaniu niespójności społecznej w totalitaryzmie modowym odgrywa
tożsamość kulturowa. Nie dość, że imigrantka, to jeszcze
oszpecona – i jak tu się dopasować? Najlepiej rozejrzeć się za
członkami wymierającej rasy człowieka; domniemanej mniejszości
faktycznie (a nie tylko w gadce) nieoceniającej bliźnich po
wyglądzie, pochodzeniu i praktykach religijnych. I za innymi
„odmieńcami, trędowatymi XXI wieku”. Niewinnymi ofiarami
społeczeństwa wyedukowanego na social mediach i przekazach dnia
polityków, którzy aż za dobrze wiedzą, że jak „pospólstwu”
da się igrzyska, to chleba już nie trzeba. Mało tego, jak rozkręci
się „polowanie na czarownie”, to suweren sam odda ostatnią
kromkę; w końcu bezpieczeństwo kosztuje.
 |
Plakat filmu. „Grafted” 2024, Propaganda, FluroBlack, Head Gear Films |
W
prologu „Grafted” Sashy Rainbow widzimy małą dziewczynkę
przyjemnie spędzającą czas z ojcem w jego prywatnym (nielegalnym?)
laboratorium w chińskim blokowisku. W pewnym momencie mężczyzna
wstrzykuje sobie w twarz jakiś specyfik, który w błyskawicznym
tempie uwalnia go od wrodzonego piętna niechcący przekazanego swemu
jedynemu dziecku (znamię Wei jest znacznie mniejsze albo
umiejscowione w bardziej dogodnym dlań miejscu – rozlane na szyję,
którą nauczy się owijać szalikiem przed pokazaniem się
komukolwiek), po czym... Umiejętne wykorzystanie CGI, wolałabym
jednak, żeby twórcy bardziej zaufali praktycznym efektom
specjalnym. Zrezygnowali z obróbki cyfrowej niektórych
makabrycznych zdjęć. Niewiele ich i choć modus operandi
(szkoła Leatherface'a, ale przez myśl szybciutko przebiegł mi też
„Mroczny instynkt” Joe D'Amato; może przez tę wannę...)
zdesperowanej, obłąkanej dziewczyny dawał filmowcom duże pole do
popisu, tylko jeden „krwawy” moment wprawił mnie w oczekiwany
dyskomfort. Dość bolesne – zgodnie z planem autorów –
zbliżenie na rozdarcie w twarzy, grzebanie w ranie, szukanie punktu
zaczepienia, „suwaka w cielesnym stroju”. UWAGA SPOILER
Dosłowne potraktowanie znanego - głównie z filmów komediowych -
motywu zamiany ciał. Logicznie rzecz biorąc w „Grafted” Sashy
Rainbow wymianie powinna podlegać tylko głowa, ale na moje oko
zmieniała się cała sylwetka zuchwałej złodziejki. W Wei wcielały
się różne aktorki, które nie zostały odpowiednio
„wyretuszowane”, za to wszystkie noszą ulubione skarpetki KONIEC
SPOILERA wybitnej uczennicy przesadnie ambitnego wykładowcy
„niepotrafiącego utrzymać ptaszka w spodniach”. Profesor Paul
(tragikomiczna kreacja Jareda Turnera - m.in. „30 dni mroku”
Davida Slade'a, „Underworld: Bunt Lykanów” Patricka Tatopoulosa
- udana karykatura „typowego uczonego erotomana”) sypia co
najmniej z jedną studentką, stereotypową blondynką, jedną z
najlepszych przyjaciółek wrednej kuzynki głównej nie-bohaterki,
wypindrowaną panienką z sianem w głowie o imieniu Eve (zabawny
występ, zwłaszcza w dalszej partii „Grafted”, Eden Hart; to
samo zresztą muszę powiedzieć o kreacji Angeli w wykonaniu Jess
Hong). Paskudny wykładowca marzy o zapisaniu się – na trwałe –
w historii medycyny; opublikowaniu jakichś przełomowych badań,
wynalezieniu cudownego leku na cokolwiek. Od jakiegoś czasu
„genialny” Paul skupia się na transplantologii, metodą prób i
błędów próbując stworzyć panaceum na problemy skórne. Wysypki,
poparzenia, blizny – wszystko jedno, byle odnieść
niekwestionowany sukces w światku naukowym. W zrobieniu kariery
nieopatrznie może pomóc mu nowa asystentka, usilnie zabiegająca o
sympatię najpopularniejszych dziewczyn na uczelni. Elitarna grupka
(patrz: „Wredne dziewczyny” Marka Watersa), do której należy
troskliwa „mamusia” mojego ulubionego bohatera „Grafted” -
rozszczekanego, słusznie podenerwowanego piesia - wyniosła kuzynka
Angela marszcząca swój śliczny nosek na widok i zapach kapliczki
„dziwaczki” z Chin przygarniętej przez jej przeklętą, wiecznie
nieobecną matkę. Jak można się tego domyślić, Eve też należy
do tego ścisłego grona, nieformalnego stowarzyszenia suk, w którym
jedna osoba na pewno wyrzekła się siebie. Jasmine (poprawna kreacja
Sepi To'a), że tak górnolotnie to ujmę, miała być głosem
wszystkich ludzi, którzy musieli się zmienić (na gorsze), żeby
dostąpić zaszczytu przynależności, którzy miejsce w danej grupie
społecznej okupili utratą własnej tożsamości. Wei jest gotowa na
taką ofiarę, wręcz nie może się doczekać definitywnego
pożegnania ze smutną dziewczyną w jej przekonaniu straszącą
normalnych ludzi brzydką buzią (krytyka kultu piękna nie
wybrzmiała mi dostatecznie donośnie, to znaczy nie mogłam oprzeć
się poczuciu, że samotność Wei to bardziej rezultat jej
nienaturalnego zachowania niż wyglądu zewnętrznego), ale upatrzone
towarzystwo nie jest zainteresowane jej namolną ofertą. Im bardziej
Wei się stara, tym gorzej na tym wychodzi. Wycieczka po sekretny
składnik „magicznej substancji” ojca, pobrany z tak zwanego
trupiego kwiatu (dziwidło olbrzymie), jest powodowana udzielającą
się jej narastającą frustracją profesora Paula i pewnie
pragnieniem zrehabilitowania się, może nawet zaimponowania
ulubionemu nauczycielowi. A potem to już z górki... w otchłań
szaleństwa. „Grafted” według mnie kuleje na poziomie tekstowym
- znikomy rozwój postaci, niekonsekwentna warstwa
społeczno-obyczajowa, że tak sobie brzydko zażartuję,
schizofreniczna jak czołowa przewodniczka po tym teledyskowym
świecie – ale realizacyjnie spisuje się niemal (za mało gore!)
bez zarzutu. Cudnie rozgorączkowany montaż Fauzego Hassena,
sweetaśne zdjęcia (kolorystyka dopasowana do stanu umysłu głównych
uczestniczek tego cielesnego ambarasu) Tammy Williams i najlepsze:
histeryczna ścieżka dźwiękowa Lachlana Andersona. Jeszcze te
fantazyjne kadry, egzotyczne zbliżenia. Przykład: czesane włosy,
które poza wszystkim innym, niekoniecznie celowo, przypomniały mi
pewną dziewczynkę ze studni. Jest jedna scenka w trakcie napisów
końcowych.
Niezłe
patrzydło z odległego kontynentu. Nowozelandzka makabreska light
version. Niezbyt odważny, frustrująco asekurancki body horror
początkującej w długim metrażu Sashy Rainbow, reżyserki z okiem
do dziwnych szczegółów, ale tracącej z widoku (na razie?) ogólny
obraz, jakby gubiącej się we własnym wielowarstwowym przesłaniu.
Rozmyta opowieść o toksycznym kulcie piękna, zderzeniu kulturowym
i nadużywaniu pozycji dominującej. Ale nawet fajnie się ogląda,
mimo rozlicznych zgrzytów. Oczywiście mówię za siebie – inni
odbiorcy „Grafted” mogą już nie być tak anielsko/głupio
wyrozumiali;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz