niedziela, 1 stycznia 2012

"Nawiedzony" (1999)

Doktor David Marrow pod pozorem badań nad bezsennością sprowadza do rzekomo nawiedzonego domu troje ludzi, mających problemy ze spaniem. W rzeczywistości mężczyzna zajmuję się zjawiskiem lęku - pragnie przerazić obiekty swoich badań, aby prześledzić mechanizm działania strachu. Doktor jeszcze nie wie, że nie będzie musiał się zanadto wysilać, aby przestraszyć trójkę śmiałków, ponieważ wielki dom, do którego ich sprowadził rzeczywiście jest nawiedzony.

Druga ekranizacja, adaptacja, kultowej powieści Shirley Jackson. W 1963 roku Robert Wise zrobił film doskonały - udało mu się przenieść na ekran ducha książki, pozostawiając widzom szerokie pole do indywidualnej interpretacji fabuły. 36 lat później Jan De Bont zaprezentował światu swoją adaptację prozy Jackson, wykorzystując zdobycze ówczesnej technologii, tym samym kręcąc jeden z najbardziej nierównych horrorów, jaki miałam okazję obejrzeć oraz odbierając widzom przyjemność samodzielnej interpretacji fabuły. Jego Dom na Wzgórzu jest nawiedzony bez cienia wątpliwości. Nie będę porównywać "Nawiedzonego" z kultowym obrazem Wise'a, ponieważ z góry wiadomo, że pozostaje za nim w tyle we wszystkich możliwych aspektach, ale nie mogę się powstrzymać, żeby nie zestawić go z jego książkowym pierwowzorem.

Początkowo "Nawiedzony" dosyć wiernie trzyma się wydarzeń opisanych przez Jackson, nawet niektóre dialogi są identyczne, jak w książce. Poznajemy doktora Marrowa, który zaprasza ludzi cierpiących na bezsenność do Domu na Wzgórzu pod pretekstem pracy nad zaburzeniami sennymi - wątek ewidentnie dodany przez scenarzystę i choć nie ma go w książce stanowi całkiem udany zapalnik do przyszłych wydarzeń. Następnie pokrótce zapoznajemy się z pozostałą trójką głównych bohaterów: narcystyczną Nell, bezpośrednią Theo i dowcipnym Lukiem. Wszyscy docierają do imponujących rozmiarów domu (właściwie zamczyska), który z zewnątrz robi wręcz upiorne wrażenie, natomiast wewnątrz, choć bez wątpienia imponuje ogromnym bogactwem wystroju to równocześnie wzbudza niepokój u widza skąpanymi w mroku pomieszczeniami. Po krótkim wprowadzeniu w akcję następuje, moim zdaniem, najlepsza część filmu, w której twórcy, idąc przez chwilę śladami Shirley Jackson straszą widza wykorzystując klasyczne metody obrazów ghost story: tajemnicze łomotanie do drzwi sypialni, niepokojące głosiki dzieci, niewyjaśnione podmuchy wiatru, materializacja ducha powieszonej kobiety oraz kościotrup spoczywający w kominku. Stare, sprawdzone metody wypadają nad wyraz przekonująco, a co za tym idzie znakomicie wprowadzają publiczność w mroczny klimat filmu, tak wyraźnie odczuwany w trakcie pierwszej połowy seansu.

Następnie, niestety, jest już tylko gorzej. Twórcy decydują się na rozbudowanie historii Jackson dodając liczne, moim zdaniem, niepotrzebne wątki odnośnie Hugh Craina (mężczyzny, który zbudował Dom na Wzgórzu) oraz jego rodziny. Pomysł z więzieniem w domu przez Craina duszyczek dzieci dla mnie jest już całkowicie bezsensowny, ale to nie rozbudowanie fabuły powieści jest tutaj najgorsze. Głównym powodem niepowodzenia w przeniesieniu na ekran prozy Jackson przez Jana De Bonta jest sposób straszenia zaprezentowany nam w drugiej połowie projekcji. Powieść przez cały czas trwania stosuje klasyczne chwyty, aby wzbudzić w czytelnikach niepokój, co rzecz jasna sugestywnie oddziałuje na ich wyobraźnię. Tymczasem twórcy filmu zaczęli idealnie, ale później trochę za bardzo się rozpędzili, bazując głównie na efektach specjalnych, które swoim rozmachem podpadają aż pod animację. Mamy tutaj dziecko formujące się z zasłony i pościeli, samosplatające się włosy Nell, pięść wyłaniającą się z drzwi, odłamki szkła atakujące Nell, ożywające rzeźby oraz clou programu materializację wielorękiego Craina. Patrząc na te rozpaczliwe próby przerażenia widza za pomocą nowoczesnej technologii zastanawiałam się, czy aby nie mam do czynienia z jakimś konkursem, mającym udowodnić komuś, że twórcy bez trudu są w stanie całkowicie przeładować fabułę niezliczonymi efekciarskimi chwytami. A na początku było tak pięknie...

Bohaterowie odrobinę różnią się od tych wykreowanych przez Jackson, aczkolwiek odtwórcy ich postaci radzą sobie wręcz znakomicie - i chyba nie ma w tym nic dziwnego, zważywszy na fakt, że mamy tutaj do czynienia z hollywoodzkimi gwiazdami. W rolach głównych zobaczymy Lili Taylor, Catherine Zeta-Jones, Owena Wilsona oraz Liama Neesona. Wybór obsady jest chyba najlepszym pomysłem twórców odnośnie tego filmu, w końcu mamy okazję obcować z aktorami z najwyższej półki, więc pełnego profesjonalizmu z ich strony, jak najbardziej możemy się spodziewać.

Najgorsze jest chyba zakończenie. Podczas, gdy po obejrzeniu efekciarskiej drugiej połowy produkcji widzowie są już przekonani, że więcej wstawek komputerowych już być nie może twórcy niepomiernie nas zaskakują. UWAGA SPOILER Końcówka podpada mi pod fantasy. Po spektakularnej walce Nell ze zmaterializowaną duszą Craina, którą kobieta wygrywa, tym samym uwalniając złote duszyczki dzieci, które dziękują jej za przysługę (jakie to wzruszające) Nell umiera i przenosi się wraz z przyjaznymi dziecięcymi duchami do lepszego świata - prawdopodobnie do Nieba:) KONIEC SPOILERA.

"Nawiedzony" jest horrorem ghost story przeznaczonym dla ludzi w każdym wieku. Pierwsza połowa seansu powinna przypaść do gustu entuzjastom nastrojowych filmów grozy. Tymczasem druga może pozostawić w nich pewien niesmak oraz niedowierzanie, jak można było zepsuć tak znakomicie zapowiadający się obraz. Produkcja ta znakomicie spełnia swoje zadanie, jako niewymagająca myślenia rozrywka na jeden raz. Aczkolwiek radzę nastawić się na przewagę elementów fantasy niż kina grozy.

5 komentarzy:

  1. To jedna z tych Twoich recenzji, pod którą mógłbym się i ja podpisać :)
    Słusznie twierdzisz, że to horror dla ludzi w każdym wieku, w przeciwieństwie do DOMU NA PRZEKLĘTYM WZGÓRZU z tego samego roku, w którym zresztą też zepsuli końcówkę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja mam słabość do tego filmu, mimo, że wiem, że nie jest doskonały, a nawet ciężko go określić mianem bardzo dobrego i zgadzam się z większością Twoich spostrzeżeń. Książki jeszcze nie czytałam, ale mam na półce. No i w planach pierwotną wersję filmową.

    OdpowiedzUsuń
  3. Rzeczywiście bardziej fantasy niż horror, ale film warto zobaczyć. Świetna recenzja! Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo lubię tą wersję. Zresztą...była ona pierwszym filmem, jaki obejrzałam - nie widząc oryginału i pewnie też dlatego mam do niego słabość. Mimo wszystko uważam, że pierwotna wersja jest bardziej klimaciarska, ale ta powyższa równie udanie podtrzymuje ten mroczny klimat ghost. Całkiem fajny horrorek dla każdego. No i plusik za rewelacyjną Zeta-Jones :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wczoraj film leciał w telewizji i zasnęłam przy tym :)

    OdpowiedzUsuń