czwartek, 7 grudnia 2017

„W oczekiwaniu na atak” (2005)

Grupa studentów archeologii znajduje w lesie jaskinię z prehistorycznymi malunkami na ścianach. Zaraz po ich odkryciu zostają zaatakowani przez bestię, która przez ostatnie kilkaset lat była uwięziona w tym miejscu, a teraz wreszcie może posmakować wolności. Mijają dwa miesiące. Strażniczka leśna, Danielle St. Claire, oddaje się rozpaczy po śmierci swojej najlepszej przyjaciółki, Julie Cassidy, w wypadku samochodowym. Nadużywa alkoholu, większość czasu spędzając w swojej kwaterze na wieżyczce obserwacyjnej w towarzystwie gadającej papugi. Unika kontaktów ze znajomymi, dlatego nie jest zachwycona odwiedzinami podkochującego się w niej kolegi z pracy, Justina Rawleya. W nocy oboje zostają zaskoczeni przez jakieś stworzenie, które wykazuje się dużą inteligencją i nie jest przyjaźnie nastawione do rasy ludzkiej. Danielle i Justin zostają przez nie uwięzieni w głuszy bez możliwości wezwania wsparcia.

Pierwszy scenariusz „W oczekiwaniu na atak” powstał na długo przed realizacją filmu. Ponoć napisano go już w latach 70-tych XX wieku, a pomysłem Richarda Christiana Mathesona i Thomasa Szollosiego był zainteresowany sam Tobe Hooper. Ostatecznie scenariusz został zakupiony przez Stephena J. Cannella, który następnie wprowadził do niego kilka zmian. Reżyserią zajął się Steven R. Monroe (m.in. „Ultimatum”, dwie części „Bez litości” i „Egzorcyzmy Molly Hartley”), a budżet jego produkcji szacuje się na milion dwieście tysięcy dolarów. Film nakręcono w 2004 roku, a w 2005 rozpoczęła się dystrybucja na DVD.

„W oczekiwaniu na atak” to osadzony w leśnej scenerii monster movie, do którego zdążyło już przylgnąć określenie pochodnego „Smakosza” Victora Salvy. Głównie przez podobieństwo czarnych charakterów, szczególnie rzucające się w oczy podczas rozpościerania przez nich skrzydeł. Oblicze antagonisty „W oczekiwaniu na atak” co poniektórym również może nasunąć skojarzenia ze „Smakoszem”, choć dużym przekłamaniem byłoby utrzymywanie, że porwano się tutaj na identyczną charakteryzację stwora. Poza tandetnym wklejaniem w tło „unoszącego się w powietrzu” potwora efekty specjalne nie rażą sztucznością, aczkolwiek mam wątpliwości, czy tak samo będą się na to zapatrywały osoby wychowane na efektach komputerowych. Twórcy „W oczekiwaniu na atak” postawili bowiem na praktyczne atrakcje i to nie tylko w wyglądzie potwora. Oślizgły, gumowy kostium, trochę fizycznie obecnej na planie substancji udanie imitującej krew i całkiem realistycznie zrobione rany zadane nieszczęsnym ofiarom pradawnego stwora grasującego w leśnej głuszy. Komputer nie był twórcom tych dodatków do niczego potrzebny, co niezmiernie mnie ucieszyło. Aczkolwiek do pełni satysfakcji brakowało przesunięcia tego bliżej ekstremum, tak aby sceny mordów, zdjęcia okaleczonych zwłok i przede wszystkim sam stwór wywoływały we mnie ogromny niesmak, bo choć na brak autentyzmu nie narzekałam to nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że filmowcy wzdragali się przed pójściem na całość. Tak jakby nie chcieli zaszokować odbiorców, jakby ich zamiarem nie było wywoływanie mdłości, chociaż to co pokazali w kilku migawkach dało mi powody sądzić, że posiadali odpowiedni warsztat do przekazywania właśnie takich emocji oglądającym. Główna rola przypadła w udziale Cerinie Vincent („Śmiertelna gorączka”, „Powrót do domu na Przeklętym Wzgórzu”), która, i tutaj bez zaskoczenia, bardzo dobrze wywiązała się ze swojego zadania, a akurat z mojego punktu widzenia nie miała zbyt łatwo. Horrory o różnego rodzaju stworzeniach polujących na pozytywnych bohaterów na obszarach niezabudowanych ogląda mi się lepiej, gdy na pierwszym planie stoi jakaś charyzmatyczna, dobrze odegrana postać, której chce się kibicować. Strażniczka leśna, Danielle St. Claire, to kobieta po przejściach, powoli osuwająca się w otchłań alkoholizmu. Starająca się w ten sposób stłumić smutek trawiący ją od wypadku samochodowego z jej udziałem, w którym życie straciła jej najlepsza przyjaciółka, Julie Cassidy. To kobieta izolująca się od świata w swojej wieżyczce obserwacyjnej otoczonej gęstym lasem, która stara się (bezskutecznie) ukryć przed swoim przełożonym to, że coraz częściej wypełnia swoje zawodowe obowiązki w stanie nietrzeźwym. Portret głównej bohaterki nie jest oryginalny, warstwa obyczajowa zbudowana wokół tej postaci nie wyróżnia się niczym nadzwyczajnym, ale ten wybór przysłużył się opowieści. Zwłaszcza pierwszoplanowej postaci, bo w głównej mierze dzięki niemu, dzięki tak przystępnemu omówieniu tragedii z jej niedalekiej przeszłości i wystarczająco empatycznemu podejściu do jej aktualnego złego stanu, będącego następstwem niedawnej traumy, scenarzystom udało się tchnąć duszę w Danielle St. Claire. Główna bohaterka „W oczekiwaniu na atak”, głównie dzięki temu (acz kreacja Ceriny Vincent też miała w tym swój udział) nie wydawała mi się papierowa, nie patrzyłam na nią jak na kompletnie wyzutą z indywidualności, nijaką kobietkę i ani przez moment nie ogarnęło mnie takie zniechęcenie do jej osoby, żeby jej los był mi zupełnie obojętny. Jej i papugi imieniem Hoppy. Gadającego ptaka (głosu użyczył Michael Bell) towarzyszącego głównej bohaterce, który znakomicie sprawdza się jako system wczesnego ostrzegania, zawsze służy radą, acz niekoniecznie możliwą do wykonania w tych okolicznościach („chcę do domu”) i zawsze jest chętny do konwersacji ze swoją właścicielką. Horror „W oczekiwaniu na atak” bez papugi mocno by zubożał, bez niej emocje byłyby zdecydowanie słabsze, zwłaszcza w dalszych partiach seansu, UWAGA SPOILER kiedy to przyszło mi zastanawiać się nad jej losem. Ale na szczęście domknięto ten wątek – dzięki temu nie musiałam jeszcze długo po projekcji gryźć się z pesymistycznymi myślami o jej samotności bądź śmierci. Głupie wiem, ale zawsze tak działa na mnie zakończenie udziału zwierzęcia na porzuceniu go przez filmowego bohatera (albo na ucieczce kochanego stworzonka) KONIEC SPOILERA
 
Steven R. Monroe i jego ekipa całkiem profesjonalnie podeszli do realizacji „W oczekiwaniu na atak”, choć po tylu miażdżąco negatywnych opiniach krążących w Sieci można się spodziewać kompletnej amatorszczyzny. Szczerze mówiąc to myślałam, że będę miała do czynienia z czymś emanującym nieporównanie większą taniochą. Przygotowałam się nawet na pokaźną dawkę kiczu, aczkolwiek w nadziei, że będzie to tego rodzaju kicz, do którego mam dużą słabość - przedobrzone praktyczne efekty specjalne podlane sporą ilość substancji niezbyt dobrze imitującej krew. Byłam niemalże przekonana, że sięgam po horrorek z mnóstwem błędnie wykadrowanych i źle oświetlonych zdjęć, a tymczasem dostałam całkiem solidną warstwę techniczną, w której brakowało mi jedynie większej staranności w intensyfikowaniu napięcia podczas sekwencji zwiastujących rychły atak morderczej bestii. Rozciągnięcie w czasie tych scen i okraszenie ich lepszą, szarpiącą nerwy ścieżką dźwiękową (w ucho wpadały tylko ballady rozbrzmiewające co jakiś czas podczas innych wydarzeń) najpewniej pozwoliłyby mi śledzić losy bohaterów z dużo większym napięciem. Migawkowe subiektywne filmowanie (z punktu widzenia potwora) i kontrolowane, nie wynikające z warsztatowych niedociągnięć operatorów tylko w pełni przemyślane, rozedrganie obrazu podczas niektórych scen z udziałem bestii, znacznie uatrakcyjniały te wstawki. Podkreślały ich złowieszczo-tragiczny wydźwięk, ale nie były w stanie zbudować autentycznie przygniatającego napięcia. Monster movie podany w survivalowej konwencji, rozgrywający się w malowniczej, acz jednocześnie emanującej złowróżbną posępnością leśnej scenerii, aż prosił się o staranniejsze, zdecydowanie dłuższe budowanie napięcia. O rozszerzenie sekwencji z udziałem bestii wówczas jeszcze skrywanej przed wzrokiem widza, rozciągnięcie w czasie scen sugerujących obecność jakiejś przyczajonej grozy i nadanie temu wszystkiemu potężniejszej wrogości. Bo same zdjęcia do najmniej klimatycznych na pewno nie należą – twórcy w nocy całkiem sprawnie operują mrokiem, a zdjęciom nakręconym za dnia nadają sporo ponurości, a i poczucie wyalienowania powstałe dzięki oddalonemu od cywilizacji miejscu akcji, pielęgnowane w nas przez operatorów i oświetleniowców, znacznie wzbogaca aurę spowijającą tę opowieść. Ucieszyło mnie również to, że scenariusza nie sprowadzono do chaotycznych pogoni za główną bohaterką po ciemnym lesie, że przeplatano je z innymi wydarzeniami, także z udziałem innych aktorów. Bo wątpię, żeby samotne (prawie, bo przecież nie można zapominać o papudze) zmagania z potworem prowadzącym okrutne gierki zdołały podtrzymać moje zainteresowanie.

Fanom monster movies i survivali ośmielę się polecić „W oczekiwaniu na atak”, aczkolwiek z zastrzeżeniem, że nie jest to jakieś przełomowe, całkowicie pozbawione mankamentów dziełko. I zdecydowanie nie jest to pozycja przeznaczona dla osób, dla których czas przeznaczony na film bez efektów komputerowych jest czasem straconym. Sympatycy praktycznych efektów specjalnych, umiarkowanie krwawych rąbanek z aktorami odzianymi w gumowate kostiumy wyobrażające różnego rodzaju bestie oraz fani w miarę klimatycznych horrorów rozgrywających się w leśnej scenerii prędzej przekonają się do tej produkcji. Nie gwarantuję, że wszyscy i nie twierdzę, że ich satysfakcja na pewno będzie pełna, ale wydaje mi się, że dla części z nich seans „W oczekiwaniu na atak” okaże się całkiem niezłą formą spędzenia odrobiny wolnego czasu.

1 komentarz:

  1. Obejrzałbym z chęcią jakiś dobry horror po długim czasie, bo kiedyś oglądało się tego na prawdę sporo. Teraz ciężko trafić na coś takiego przy czym nie zaśniesz w połowie filmu.

    OdpowiedzUsuń