czwartek, 21 grudnia 2017

„Śmiertelna przysięga” (2007)

Nowa studentka, Samantha Willows, stara się o przyjęcie do bractwa. Ona i pozostałe kandydatki muszą przejść liczne próby przygotowane przez pełnoprawne członkinie stowarzyszenia, na czele którego stoi Leslie. Interesujący się zjawiskami nadprzyrodzonymi chłopak Sam, Oliver, czuje się zaniedbywany przez swoją dziewczynę. Samantha większość wolnego czasu spędza w towarzystwie nowych przyjaciółek i ma wątpliwości czy należy kontynuować ten wieloletni związek. Kiedy członkinie bractwa dowiadują się o śmierci jednej z nich, Nikki Evans, zaczynają dziwnie się zachowywać. Wygląda na to, że coś ukrywają i obawiają się o swoje życie. Samantha stara się zgłębić tę sprawę, odkryć tajemnicę trzech członkiń studenckiego stowarzyszenia, w szeregi którego tak bardzo pragnie wstąpić.

„Śmiertelna przysięga” to kanadyjski horror w reżyserii nieżyjącego już Berta Kisha i na podstawie scenariusza Jeda Seidela (pomysłodawcy tej historii) oraz Michaela Vickermana, którego fani horrorów mogą kojarzyć z „The Wicked” (2013). Pierwsze pokazy „Śmiertelnej przysięgi” odbyły się na antenach telewizji Lifetime i Global TV w 2007 roku. W 2010 roku film wydano na DVD w Stanach Zjednoczonych, a dwa lata później rozpoczęto dystrybucję DVD i Blu-ray we Francji.

Nie zdziwiłabym się, gdyby pomysł na fabułę „Śmiertelnej przysięgi” zrodził się w głowie Jeda Seidela pod wpływem „Domu pani Slater”, slashera z 1983 roku w reżyserii Marka Rosmana. Nie byłabym również zaskoczona, gdyby okazało się, że scenarzyści luźnego remake'u „Domu pani Slater” pt. „Ty będziesz następna” (2009) widzieli film Berta Kisha, bo w obu produkcjach pojawia się bardzo podobny wątek. Wziąwszy jednak pod uwagę fakt, że nie jest on żadnym novum w tym gatunku nie mogę stwierdzić z absolutną pewnością, że pomysłodawcy „Ty będziesz następna” musieli znać „Śmiertelną przysięgę”. W końcu tutaj w tym konkretnym miejscu inspirowano się „Koszmarem minionego lata” Jima Gillespie'ego i scenarzyści nawet nie starali się tego ukryć. Wręcz przeciwnie: w dalszej partii filmu wtłoczyli w usta jednego z bohaterów filmu kwestię, która chyba każdemu miłośnikowi slasherów każe pomyśleć o „Koszmarze minionego lata”. Nie mam żadnych wątpliwości, że to nie było wynikiem przypadku, że Jed Seidel i Michael Vickerman chcieli żeby odbiorcy „Śmiertelnej przysięgi” byli świadomi tego połączenia z „Koszmarem minionego lata”. W produkcji Berta Kisha dostrzegłam jednak jaskrawsze powiązania z „Domem pani Slater” - nie wiem, czy celowe czy zupełnie przypadkowe, bo akurat źródła inspiracji tychże scenarzyści nie zdecydowali się ujawnić (zakładając, że w ogóle zapożyczali w tym miejscu z jakiegoś innego dzieła). Żeńskie bractwo studenckie, które musi zmierzyć się z nieoczekiwanym przeciwnikiem w konsekwencji czynu, którego dziewczęta się dopuściły. A ściślej cztery pełnoprawne członkinie stowarzyszenia: Leslie, Rachel, Amanda i Nikki. „Śmiertelna przysięga” nie wpisuje się jednak w nurt slash, tak jak „Dom pani Slater” - twórcy uderzają w inną, acz nie mniej rozpowszechnioną stylistykę. Sięgają po konwencję, która jest dobrze znana absolutnie wszystkim fanom gatunku, tym samym narażając się na krytykę między innymi tych osób, dla których oryginalność jest najważniejsza. Te osoby najlepiej zrobią trzymając się z daleka od „Śmiertelnej przysięgi”. Podobnie ci, którzy nie przepadają za horrorami o zjawiskach nadprzyrodzonych i ci, którym obcowanie z delikatnym kinem grozy podanym w realiach młodzieżowych nie dostarcza żadnej przyjemności. Omawiane przedsięwzięcie Berta Kisha nie wybiega bowiem poza ciasne ramy tak mocno rozpowszechnionego schematu, a i klimat spowijający każdy kadr jest powieleniem tego, co mogliśmy już zobaczyć w niezliczonych teen horrorach kręconych po „Krzyku” Wesa Cravena. I to wyłącznie tych najdelikatniejszych, bo już choćby takie „Oszukać przeznaczenie” ma w sobie więcej mroku niż „Śmiertelna przysięga”. Z całą pewnością nie jest to film dla tych, którzy pragną mocnych wrażeń, zapadających w pamięć scen, nieprzewidywalnych zwrotów akcji i przygniatającej atmosfery wszechobecnej grozy. To obraz, dla tych sympatyków horrorów o zjawiskach nadprzyrodzonych, którzy chcą się odprężyć, wtopić w jakąś niewymagającą myślenia historyjkę, której prawdopodobnie po paru dniach nie będą prawie wcale pamiętać. I właśnie po takie kino lubię sobie od czasu do czasu sięgnąć.

Leighton Meester w roli Samanthy Willows, studentki pierwszego roku starającej się o przydział do renomowanego żeńskiego bractwa, spisała się na tyle dobrze, żebym nie musiała się zmuszać do „trwania u jej boku”. Chciało mi się jej towarzyszyć, pomimo dosyć pobieżnego zarysowania tej postaci. Scenarzyści sięgnęli zarówno w tym, jak i w pozostałych przypadkach po dobrze znane modele bohaterów horrorów, co poszukiwacze oryginalności powinni potraktować jak kolejną przestrogę przed „Śmiertelną przysięgą”. Samantha przypomina slasherową final girl – dobra uczennica, która z powodu przekonań swojego chłopaka Olivera wciąż jest dziewicą – która nagle znalazła się na rozstaju. Wszystko wskazuje na to, że narodziło się w niej silne postanowienie diametralnej zmiany swojego życia, że zapragnęła nieco je ubarwić, tym samym niechcący raniąc swojego wieloletniego chłopaka. Pierwszym krokiem na tej nowej ścieżce życiowej jest dostąpienie zaszczytu wstąpienia do elitarnego studenckiego bractwa, któremu przewodzi średnio wykreowana przez Lisę Marie Caruk, jasnowłosa Leslie. Chyba każdy fan horrorów nabierze czujności na wiadomość o bractwie, bo w tym gatunku w takich stowarzyszeniach zazwyczaj źle się dzieje. Już w tych początkowych partiach „Śmiertelnej przysięgi” powinno narosnąć w nich przekonanie, że Samantha nieopatrznie wkroczyła na niebezpieczną ścieżkę, z której powinna czym prędzej zejść. Ale jak przystało na główną bohaterkę horroru nie zrobi tego. Gdy już nabierze pewności, że członkinie bractwa ukrywają coś przed kandydatkami (i resztą świata) i że ich sekret jakoś wiąże się z tragiczną śmiercią jednej z „sióstr”, bez chwili zwłoki przystąpi do badania tej sprawy. Do odkrywania tajemnicy, która przynajmniej dla większości widzów powinna być oczywista już w chwili rozpoczęcia tego amatorskiego śledztwa. „Śmiertelna przysięga” jest wręcz boleśnie przewidywalna – nawet największy zwrot akcji zastosowany w końcowej partii filmu przed kilkoma laty, gdy po raz pierwszy oglądałam ten film, nie był dla mnie żadną niespodzianką. I właśnie to, nie brak oryginalności, czy delikatne podejście do gatunku, zakłócało mój odbiór rzeczonego przedsięwzięcia Berta Kisha. Gdyby dopracować tę sferę „Śmiertelną przysięgę” oglądałoby mi się jeszcze lepiej, choć jakichś trudnych do wytrzymania mąk i tak nie przeżywałam. Nawet w krótkich sekwencjach, w których królowały tandetne efekty komputerowe – realizmu nie było w tym za grosz, ale na szczęście twórcy potraktowali je w charakterze rzadkich i niedługich dodatków. Dzięki temu nie musiałam dosłownie nurzać się w plastikowym efekciarstwie, które niepożądanie odwracałoby uwagę od co prawda przewidywalnej, ale jakimś sposobem wciągającej fabuły. Fabuły, która jest swoistym miszmaszem kilku znanych rozwiązań fabularnych, którą zbudowano w oparciu o kilka lubianych przeze mnie motywów, i w której pojawia się parę dodatków nasuwających silne skojarzenia z innymi konkretnymi horrorami. A że wprost przepadam za wyszukiwaniem takich zbieżności, w scence z wyciąganiem sznurka z gardła i w akcjach ze zdjęciami od razu dopatrzyłam się podobieństw do „The Ring”, które to dopisałam do skojarzeń z „Domem pani Slater” i „Koszmarem minionego lata”. Choć oczywiście nie jest wcale powiedziane, że twórcy „Śmiertelnej przysięgi” we wszystkich tych przypadkach faktycznie czerpali z wybranych przeze mnie horrorów. Niemniej zabawa była przednia – choć założę się, że mojej radości z tego tytułu nie podzielą osoby, które z najprawdziwszą pogardą przyjmują wszelkie podobieństwa do innych znanych im dzieł.

Fani lekkich horrorów młodzieżowych, przy których można się odprężyć, które nie wymagają od widzów wzmożonego myślenia i nie starają się wzbudzać w oglądających silnych emocji, w mojej ocenie mają dużą szansę odnaleźć się w tym projekcie Berta Kisha. Zapewne nawet oni będą mieli kila zastrzeżeń do „Śmiertelnej przysięgi”, bo bez wątpienia nie jest to szczytowe dokonanie na polu lżejszych horrorów z XXI wieku. Bez kilku mankamentów się nie obyło, ale jeśli lubi się takie klimaty to nie powinny one odbierać całej radości z oglądania tego obrazu. Konwencjonalnego, co warto powtórzyć na użytek tych poszukiwaczy innowacyjnych rozwiązań, którzy jeszcze nie mieli okazji obejrzeć tego filmu. Wierzcie mi: lepiej, żebyście jej nie mieli. Chyba że bardzo lubicie narzekać...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz