W
apartamentowcu postawionym na jednej z kanadyjskich wysp Emil Hobbes
zabija młodą kobietę, po czym popełnia samobójstwo. Tutejszy
lekarz, Roger St. Luc, dowiaduje się, że Hobbes prowadził badania
nad wykorzystaniem w transplantologii stworzonych przez siebie
pasożytów. Kobieta, na której przeprowadzał swój eksperyment
zanim została przez niego pozbawiona życia zainfekowała kilku
innych lokatorów apartamentowca. W ich ciałach również tkwią
pasożyty, które zmieniają ich osobowość. Nosiciele stają się
rozwiązłymi seksualnie, morderczymi stworzeniami starającymi się
wszczepić pasożyty jak największej liczbie ludzi. Roger St. Luc
stara się zahamować ten proces, czuwając przede wszystkim nad
bezpieczeństwem swojej dziewczyny, pielęgniarki Nurse Forsythe, ale
zastraszające tempo rozprzestrzeniania się pasożytów mocno
ogranicza mu pole działania.
W
1977 roku ukazał się kolejny horror Davida Cronenberga -
„Rabid” („Wściekłość”) - który również traktował o
dziwacznej chorobie, choć nie takiej samej, jak w „Dreszczach”.
W mojej ocenie „Wściekłość” prezentuje się trochę lepiej
niż omawiany film - scenariusz jest bardziej zwarty, a i ukazanie
rozwoju choroby wydaje mi się nieco bardziej widowiskowe. Ze
szczególnym naciskiem na „trochę” i „nieco”, bo powodów do
wielkich narzekań w „Dreszczach” nie widzę. Jako że scenariusz
omawianego obrazu autorstwa samego Davida Cronenberga pokazuje nam
szerszy przekrój mieszkańców feralnego apartamentowca, skupia się
na wielu postaciach, aczkolwiek w największym stopniu na doktorze
Rogerze St. Lucu (w którego w bardzo dobrym stylu wcielił się Paul
Hampton), to wypadałoby wydłużyć czas jego trwania. Pokusić się
o więcej szczegółów na temat portretowanych postaci i
spowolnienie rozwoju choroby. U Nicholasa Tudora to ostatnie
pokazywano najdłużej – przeprowadzono widzów przez wstępny,
środkowy i końcowy etap jego choroby z dużą konsekwencją (ale
resztę postaci pod tym kątem zaniedbano), aczkolwiek poskąpiono
faktów na temat jego życia u boku żony Janine. Jego osobowość
zanim stał się nosicielem pasożyta jest nam znana jedynie w formie
ogólników artykułowanych przez jego małżonkę i unaocznionych
podczas jego krótkiego pobytu w pracy. Gdy go poznajemy w jego
brzuchu tkwi już pasożyt, który znacznie wybrzusza jego skórę
podczas pełzania w układzie pokarmowym Nicholasa. Tylko to sobie
wyobraźcie – czujecie, jak coś przemieszcza się w waszym
organizmie. Ba! Widzicie to gołym okiem, dotykacie tego zgrubienia i
również tym zmysłem odbieracie jego ruch. Już samo to sprawia, że
czujecie się niekomfortowo we własnym ciele. Ale teraz wyobraźcie
sobie oślizgłą, wijącą się istotę, która może w każdej
chwili wypełznąć wam z któregoś z większych otworów ciała (a
bo jej rozmiary są dosyć spore), cała w waszej krwi i przyssać
się do ciała pierwszej napotkanej istoty ludzkiej boleśnie parząc
jej skórę. To paskudztwo może wam wypalić dziurę w ciele także
od wewnątrz. Rozmnaża się w błyskawicznym tempie, pocałunek bądź
stosunek seksualny z zarażonym owocuje kolejnym nosicielem dla
następnego pasożyta, ale bezpośredni kontakt człowieka z
człowiekiem wcale nie jest niezbędny w procesie rozprzestrzeniania
się tej strasznej choroby pasożytniczej. To diabelstwo może wszak
swobodnie się przemieszczać poza organizmem człowieka (zwierzęcia
pewnie też, ale dla nich miejsca w „Dreszczach” na szczęście
zabrakło), pełzać w poszukiwaniu kolejnego osoby wewnątrz której
mogłoby wejść. I doprowadzić do całkowitej zmiany jej
osobowości. Pasożyty Cronenberga zamieniają ludzi w przebiegłych
maniaków seksu (co pewnie stanowi przemyślany komentarz do szybko
rozszerzającej się rozwiązłości seksualnej w zachodnich
społeczeństwach), dla których zabijanie nie stanowi żadnej
przeszkody. To ostatnie nie jest jednak ich celem – chcą zrobić z
ludzi żywicieli kolejnych odrażających żyjątek. Tak,
odrażających, zgadza się. Twórcy efektów specjalnych zrobili tak
realistyczne szkaradzieństwo, że nie zdziwiłoby mnie, gdyby co
poniektórzy odbiorcy „Dreszczy” zaczęli baczniej przyglądać
się swojemu ciału. Zwłaszcza osoby mające problemy gastryczne
przynajmniej chwilami może ogarniać czyste przerażenie. Niesmak
jest jednak uczuciem dominującym – patrząc choćby na pasożyta
wyłaniającego się z ust mężczyzny, pełznącego w kierunku
pochwy leżącej w wannie kobiety, wpijającego się w policzek
innej, wpełzającego na rękę staruszki parząc jej skórę,
pasożytów kłębiących się na brzuchu, w którym wcześniej
wypalili dziurę i... Nie, tej oblanej największą ilością
substancji w miarę wiarygodnie imitującej krew nie opiszę – to
trzeba zobaczyć na własne oczy. W drugiej połowie „Dreszczy”
pojawia się inna godna najwyższej pochwały sekwencja. Nie za
efekty specjalne tylko za subiektywną pracę kamery, punkt widzenia
przemierzającej podziemia Nurse Forsythe (świetna kreacja Lynn
Lowry), który każe trwać przed ekranem w przekonaniu, że zaraz
coś na nas (nie na nią) wskoczy, że gdzieś w tych autentycznie
napierających na nas ciemnościach kryją się oślizgłe pasożyty
i/lub ich żywiciele. A nam zostaje jedynie bezsilność, bierne
oczekiwanie na nieuchronne uderzenie. Ewentualnie psychiczne
przygotowywanie się na walkę, w której stawką jest nasze
człowieczeństwo. W rzeczywistości to Nurse Forsythe, a nie nasze,
ale za sprawą genialnie poprowadzonej kamery właśnie takie
przeświadczenie powinno ogarnąć obserwatorów tych wydarzeń.
(Taka ciekawostka: odtwórczyni roli Janine Tudor, Susan Petrie, nie
potrafiła zmuszać się do płaczu, więc posiłkowano się cebulą.
A gdy jej zabrakło pozwoliła Cronenbergowi bić się po twarzy, co
reżyser czynił tak często, że jej twarz w końcu zrobiła się
sina).