Jenny
Brooks urodziła się w Toskanii, ale gdy jej matka zachorowała
babcia wywiozła ją z Włoch. Teraz nastolatka uczęszcza do szkoły
z internatem w Nowym Jorku, ale na prośbę swojego przed laty
owdowiałego ojca zawiesza naukę w połowie semestru, żeby spędzić
z nim trochę czasu w swoich rodzinnych stronach. Na miejscu poznaje
mieszkającą z nim Olgę, kobietę, która była asystentką doktora
Brooksa w czasach, gdy praktykował chirurgię, a teraz zajmuje się
domem. Obecnie mężczyzna prowadzi amatorskie badania jeziora
zwanego Lake of the Idols i usytuowanego w lesie nieopodal jego
nieruchomości, które w starożytności przez Etrusków było
uważane za święte z powodu jego uzdrawiających właściwości.
Nazajutrz po przyjeździe do Toskanii Jenny wybiera się w pojedynkę
nad jezioro. Na miejscu poznaje niewidomą dziewczynkę, Malilę,
która prowadzi ją do innych chorych dzieci, z którymi mieszka w
starym, nadzorowanym ośrodku. Jenny zaprzyjaźnia się z nimi, a
niedługo potem zostaje zapoznana z niepokojącymi informacjami na
temat Lake of the Idols.
„Neverlake”
to włoski horror nastrojowy w reżyserii Riccardo Paolettiego, który
podczas kręcenia niniejszego obrazu miał na koncie tylko film
dokumentalny „In coda ai titoli” wyreżyserowany we współpracy
z Daniele Basilio. W 2015 roku on i Andrea Muzzi stworzyli komedię
„Basta poco” i jak na tę chwilę na tych trzech produkcjach
zamyka się filmografia Riccardo Paolettiego. Ale szczerze
powiedziawszy po tym co zobaczyłam w „Neverlake” nie miałabym
nic przeciwko kontynuowaniu jego przygody z filmowym horrorem.
Pierwszy pokaz omawianego obrazu odbył się w 2013 roku na
Courmayeur Film Festival, a do szerszej widowni w kilku krajach
świata trafił w następnych latach, ale w żadnym regionie nie
odniósł spektakularnego sukcesu.
Ponoć
Riccardo Paoletti zakończył proces tworzenia „Neverlake”
lżejszy o siedem kilogramów, niedostatki budżetowe zmusiły go
bowiem do wytężonej pracy, z której narodziło się coś, co w
moim mniemaniu przewyższa poziomem większość hollywoodzkich
straszaków z ostatnich lat. Pomysłodawcami historii byli Manuela
Cacciamani i Carlo Longo, a scenariusz w oparciu o to, co oboje
wymyślili spisał ten drugi. W centrum swojej opowieści umieścili
jezioro, które istnieje w rzeczywistości i ma taką samą historię,
jak ta pokrótce wyłuszczona w scenariuszu „Neverlake”. Leżące
w prowincji Arezzo Lake of the Idols było swego rodzaju obiektem
kultu starożytnych Etrusków, ludu przekonanego, że woda znajdująca
się w tym naturalnym zbiorniku ma właściwości uzdrawiające.
Składali temu miejscu ofiary w postaci małych figurek (wrzucali je
do jeziora), które to również mają swoje miejsce w historii
Cacciamani i Longo. Dawne wierzenia są fundamentem tej opowieści,
historia portretowanego regionu była główną inspiracją twórców,
a potencjał tkwiący w owej koncepcji, jak na moje oko, został w
dużym stopniu wykorzystany. Metafizyczna otoczka, z największą
siłą atakująca w sekwencjach obrazujących koszmarne sny głównej
bohaterki, nastoletniej Jenny Brooks, idealnie synchronizuje się z
fabułą, uwypukla aurę tajemniczości z nie mniejszą siłą niźli
pytania stawiane przez scenarzystów. Ujawnia się nie tylko w
onirycznych, zręcznie zmontowanych wstawkach, choć to właśnie w
nich jest najbardziej wyrazista. Metafizyczna atmosfera spowija także
sceny rozgrywające się na jawie, przy czym odznacza się większą
subtelnością niż w koszmarach sennych Jenny. Metaliczne, ponure
barwy, jesienna posępność kładąca się na zalesionym krajobrazie
rozciągającym się w okolicach domu doktora Brooksa, ojca
pierwszoplanowej postaci – to wszystko wypada bardzo klimatycznie.
Gdy na to patrzyłam właściwie ani na chwilę nie opuszczało mnie
wrażenie istnienia jakiejś złowieszczej niedookreśloności,
nadnaturalnej zagadkowości, która swoimi korzeniami sięga do
czasów starożytnych. Najgorsze w „Neverlake” jest aktorstwo i
dotyczy to absolutnie wszystkich członków obsady. Daisy Keeping,
odtwórczyni roli głównej także albo nawet przede wszystkim, bo to
właśnie na jej nienaturalną grę patrzy się najdłużej. Sztuczna
mimika i drewniana dykcja, która szczególnie mocno rani uszy
podczas recytowania przez nią fragmentów wierszy, poezja jest
bowiem ulubioną lekturą Jenny Brooks. David Brandon wcielający się
w postać jej ojca też nie pochwalił się przekonującym
warsztatem, Joy Tanner w roli Olgi w tym gronie wypadła najlepiej,
aczkolwiek do pełni satysfakcji jeszcze dużo mi brakowało. Chore
dzieci przebywające w ośrodku nadzorowanym przez, jak można
wywnioskować z ich słów i zachowania, nieprzyjaźnie do nich
nastawionych dorosłych, z nastoletnim Peterem włącznie wypadli
jeszcze mniej autentycznie niż Keeping, nie irytowali mnie jednak z
porównywalną siłą z tego prostego powodu, że pojawiali się na
ekranie dużo rzedziej, a gdy już to następowało więcej uwagi
koncentrowałam na ich zagadkowym zachowaniu i dających do myślenia
słowach niźli grze aktorskiej.
Nie
chcę, żeby ktoś pomyślał, że „Neverlake” jest horrorem z
gruntu nieprzewidywalnym, że jego twórcy wprowadzają tak dużo
wątpliwości, stawiają tyle pytań, na które aż do ostatnich scen
bezskutecznie szuka się odpowiedzi, że mamy tutaj do czynienia z
prawdziwym intelektualnym wyzwaniem nawet dla najbardziej domyślnych
widzów. Nie jestem orłem w tej dziedzinie (i w żadnej innej skoro
już o tym mowa), a udało mi się częściowo rozszyfrować zamysł
scenarzystów. Na długo przed wyjawieniem całej prawdy domyśliłam
się, jak też będą się przedstawiać jej fragmenty, ale nie
zdołałam sklecić z tego logicznej całości. Pewnie dlatego, że
brakowało mi paru ważnych części, że nie potrafiłam odnaleźć
odpowiedzi na kilka istotnych pytań, a to tylko wzmagało moje
zainteresowanie tą klimatyczną historią. Stopień skomplikowania,
wbrew pozorom, nie jest jednak wysoki, Carlo Longo złożył swój
scenariusz z kilku dobrze znanych fanom nastrojowego kina grozy
motywów, które wzbogacił odniesieniami do historii Lake of the
Idols. Mamy więc powrót głównej bohaterki w rodzinne strony,
poznanie towarzyszki ojca, która czasami zachowuje się cokolwiek
podejrzanie, zaciszne miejsce, które może być nawiedzone, nowych
znajomych mieszkających w obskurnym domostwie, który według Jenny
jest sierocińcem dla chorych nieletnich. I badania, którym oddaje
się były chirurg, niepraktykujący już w wyuczonym zawodzie ojciec
głównej bohaterki, który z jakiegoś powodu nie chce dopuścić
córki do swoich odkryć. Mamy małą nieruchomość doktora Brooksa
stojącą z dala od innych skupisk ludzkich, w odludnej okolicy
nieopodal której znajduje się las, w którym z kolei znajdziemy
naturalny zbiornik wodny będący obiektem badań byłego chirurga.
To właśnie jezioro zdaje się być jądrem całej zagadki, to w tym
miejscu zbiegają się wszystkie podejrzenia rozbudzane w widzach
przez twórców „Neverlake”, wszystkie złe przeczucia, które z
taką wprawą filmowcy rozniecają w oglądających podczas
portretowania pobytu głównej bohaterki w Toskanii. W paru miejscach
pojawiały się efekty komputerowe, przez co sfera wizualna czasami
na chwilę traciła na autentyczności. Zbliżenie na ranę w ciele
Jenny i dwie scenki z jeziorem wywołały we mnie poczucie niesmaku,
bo aż zanadto emanowany nowoczesnym efekciarstwem tak przeze mnie
niepożądanym w kinie grozy, ale już te subtelniejsze komputerowe
dodatki całkiem nieźle wkomponowały się w tę opowieść.
Końcówka zdołała mnie wzruszyć – łezka nie poleciała, ale
to, co zostało ujawnione w ostatniej partii „Neverlake” trochę
mnie przygnębiło. Efekt byłby jednak dużo lepszy, gdyby twórcy
poszli jeszcze dalej w ten tragizm. Bo z pewnością mogli to zrobić.
Dobra
nastrojówka - nie mniej, nie więcej. Właśnie tak oceniam pierwszy
i jak na razie jedyny horror w reżyserskiej karierze Riccardo
Paolettiego i pozostaję z nadzieją, że w przyszłości powróci do
tego gatunku. Najlepiej wówczas, gdy będzie go stać na szerszą
dystrybucję, bo włoski horror „Neverlake” prawdopodobnie
właśnie z powodu mocno ograniczonych funduszy nie dotarł w szybkim
czasie do masowej publiczności z niemalże całego świata. A
podejrzewam, że gdyby był rozpowszechniany na taką skalę, jak
hollywoodzkie straszaki to znalazłby dużo więcej sympatyków. Może
nie dozgonnych fanów, ale ludzi takich jak ja, dostrzegających w
nim dużo dobrego, odbierających go na plus, acz bez ogromnych
zachwytów, prawdopodobnie już tak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz