Grupa
studentów archeologii znajduje w lesie jaskinię z prehistorycznymi
malunkami na ścianach. Zaraz po ich odkryciu zostają zaatakowani
przez bestię, która przez ostatnie kilkaset lat była uwięziona w
tym miejscu, a teraz wreszcie może posmakować wolności. Mijają
dwa miesiące. Strażniczka leśna, Danielle St. Claire, oddaje się
rozpaczy po śmierci swojej najlepszej przyjaciółki, Julie Cassidy,
w wypadku samochodowym. Nadużywa alkoholu, większość czasu
spędzając w swojej kwaterze na wieżyczce obserwacyjnej w
towarzystwie gadającej papugi. Unika kontaktów ze znajomymi,
dlatego nie jest zachwycona odwiedzinami podkochującego się w niej
kolegi z pracy, Justina Rawleya. W nocy oboje zostają zaskoczeni
przez jakieś stworzenie, które wykazuje się dużą inteligencją i
nie jest przyjaźnie nastawione do rasy ludzkiej. Danielle i Justin
zostają przez nie uwięzieni w głuszy bez możliwości wezwania
wsparcia.
Pierwszy
scenariusz „W oczekiwaniu na atak” powstał na długo przed
realizacją filmu. Ponoć napisano go już w latach 70-tych XX wieku,
a pomysłem Richarda Christiana Mathesona i Thomasa Szollosiego był
zainteresowany sam Tobe Hooper. Ostatecznie scenariusz został
zakupiony przez Stephena J. Cannella, który następnie wprowadził
do niego kilka zmian. Reżyserią zajął się Steven R. Monroe
(m.in. „Ultimatum”, dwie części „Bez litości” i
„Egzorcyzmy Molly Hartley”), a budżet jego produkcji szacuje się
na milion dwieście tysięcy dolarów. Film nakręcono w 2004 roku, a
w 2005 rozpoczęła się dystrybucja na DVD.
„W
oczekiwaniu na atak” to osadzony w leśnej scenerii monster
movie, do którego zdążyło już przylgnąć określenie
pochodnego „Smakosza” Victora Salvy. Głównie przez podobieństwo
czarnych charakterów, szczególnie rzucające się w oczy podczas
rozpościerania przez nich skrzydeł. Oblicze antagonisty „W
oczekiwaniu na atak” co poniektórym również może nasunąć
skojarzenia ze „Smakoszem”, choć dużym przekłamaniem byłoby
utrzymywanie, że porwano się tutaj na identyczną charakteryzację
stwora. Poza tandetnym wklejaniem w tło „unoszącego się w
powietrzu” potwora efekty specjalne nie rażą sztucznością,
aczkolwiek mam wątpliwości, czy tak samo będą się na to
zapatrywały osoby wychowane na efektach komputerowych. Twórcy „W
oczekiwaniu na atak” postawili bowiem na praktyczne atrakcje i to
nie tylko w wyglądzie potwora. Oślizgły, gumowy kostium, trochę
fizycznie obecnej na planie substancji udanie imitującej krew i
całkiem realistycznie zrobione rany zadane nieszczęsnym ofiarom
pradawnego stwora grasującego w leśnej głuszy. Komputer nie był
twórcom tych dodatków do niczego potrzebny, co niezmiernie mnie
ucieszyło. Aczkolwiek do pełni satysfakcji brakowało przesunięcia
tego bliżej ekstremum, tak aby sceny mordów, zdjęcia okaleczonych
zwłok i przede wszystkim sam stwór wywoływały we mnie ogromny
niesmak, bo choć na brak autentyzmu nie narzekałam to nie mogłam
oprzeć się wrażeniu, że filmowcy wzdragali się przed pójściem
na całość. Tak jakby nie chcieli zaszokować odbiorców, jakby ich
zamiarem nie było wywoływanie mdłości, chociaż to co pokazali w
kilku migawkach dało mi powody sądzić, że posiadali odpowiedni
warsztat do przekazywania właśnie takich emocji oglądającym.
Główna rola przypadła w udziale Cerinie Vincent („Śmiertelna gorączka”, „Powrót do domu na Przeklętym Wzgórzu”), która,
i tutaj bez zaskoczenia, bardzo dobrze wywiązała się ze swojego
zadania, a akurat z mojego punktu widzenia nie miała zbyt łatwo.
Horrory o różnego rodzaju stworzeniach polujących na pozytywnych
bohaterów na obszarach niezabudowanych ogląda mi się lepiej, gdy
na pierwszym planie stoi jakaś charyzmatyczna, dobrze odegrana
postać, której chce się kibicować. Strażniczka leśna, Danielle
St. Claire, to kobieta po przejściach, powoli osuwająca się w
otchłań alkoholizmu. Starająca się w ten sposób stłumić smutek
trawiący ją od wypadku samochodowego z jej udziałem, w którym
życie straciła jej najlepsza przyjaciółka, Julie Cassidy. To
kobieta izolująca się od świata w swojej wieżyczce obserwacyjnej
otoczonej gęstym lasem, która stara się (bezskutecznie) ukryć
przed swoim przełożonym to, że coraz częściej wypełnia swoje
zawodowe obowiązki w stanie nietrzeźwym. Portret głównej
bohaterki nie jest oryginalny, warstwa obyczajowa zbudowana wokół
tej postaci nie wyróżnia się niczym nadzwyczajnym, ale ten wybór
przysłużył się opowieści. Zwłaszcza pierwszoplanowej postaci,
bo w głównej mierze dzięki niemu, dzięki tak przystępnemu
omówieniu tragedii z jej niedalekiej przeszłości i wystarczająco
empatycznemu podejściu do jej aktualnego złego stanu, będącego
następstwem niedawnej traumy, scenarzystom udało się tchnąć
duszę w Danielle St. Claire. Główna bohaterka „W oczekiwaniu na
atak”, głównie dzięki temu (acz kreacja Ceriny Vincent też
miała w tym swój udział) nie wydawała mi się papierowa, nie
patrzyłam na nią jak na kompletnie wyzutą z indywidualności,
nijaką kobietkę i ani przez moment nie ogarnęło mnie takie
zniechęcenie do jej osoby, żeby jej los był mi zupełnie obojętny.
Jej i papugi imieniem Hoppy. Gadającego ptaka (głosu użyczył
Michael Bell) towarzyszącego głównej bohaterce, który znakomicie
sprawdza się jako system wczesnego ostrzegania, zawsze służy radą,
acz niekoniecznie możliwą do wykonania w tych okolicznościach
(„chcę do domu”) i zawsze jest chętny do konwersacji ze swoją
właścicielką. Horror „W oczekiwaniu na atak” bez papugi mocno
by zubożał, bez niej emocje byłyby zdecydowanie słabsze,
zwłaszcza w dalszych partiach seansu, UWAGA SPOILER kiedy to
przyszło mi zastanawiać się nad jej losem. Ale na szczęście
domknięto ten wątek – dzięki temu nie musiałam jeszcze długo
po projekcji gryźć się z pesymistycznymi myślami o jej samotności
bądź śmierci. Głupie wiem, ale zawsze tak działa na mnie
zakończenie udziału zwierzęcia na porzuceniu go przez filmowego
bohatera (albo na ucieczce kochanego stworzonka) KONIEC SPOILERA.
Steven
R. Monroe i jego ekipa całkiem profesjonalnie podeszli do realizacji
„W oczekiwaniu na atak”, choć po tylu miażdżąco negatywnych
opiniach krążących w Sieci można się spodziewać kompletnej
amatorszczyzny. Szczerze mówiąc to myślałam, że będę miała do
czynienia z czymś emanującym nieporównanie większą taniochą.
Przygotowałam się nawet na pokaźną dawkę kiczu, aczkolwiek w
nadziei, że będzie to tego rodzaju kicz, do którego mam dużą
słabość - przedobrzone praktyczne efekty specjalne podlane sporą
ilość substancji niezbyt dobrze imitującej krew. Byłam niemalże
przekonana, że sięgam po horrorek z mnóstwem błędnie
wykadrowanych i źle oświetlonych zdjęć, a tymczasem dostałam całkiem solidną warstwę techniczną, w której brakowało mi
jedynie większej staranności w intensyfikowaniu napięcia podczas
sekwencji zwiastujących rychły atak morderczej bestii.
Rozciągnięcie w czasie tych scen i okraszenie ich lepszą,
szarpiącą nerwy ścieżką dźwiękową (w ucho wpadały tylko
ballady rozbrzmiewające co jakiś czas podczas innych wydarzeń)
najpewniej pozwoliłyby mi śledzić losy bohaterów z dużo większym
napięciem. Migawkowe subiektywne filmowanie (z punktu widzenia
potwora) i kontrolowane, nie wynikające z warsztatowych
niedociągnięć operatorów tylko w pełni przemyślane, rozedrganie
obrazu podczas niektórych scen z udziałem bestii, znacznie
uatrakcyjniały te wstawki. Podkreślały ich złowieszczo-tragiczny
wydźwięk, ale nie były w stanie zbudować autentycznie
przygniatającego napięcia. Monster movie podany w
survivalowej konwencji, rozgrywający się w malowniczej, acz
jednocześnie emanującej złowróżbną posępnością leśnej
scenerii, aż prosił się o staranniejsze, zdecydowanie dłuższe
budowanie napięcia. O rozszerzenie sekwencji z udziałem bestii
wówczas jeszcze skrywanej przed wzrokiem widza, rozciągnięcie w
czasie scen sugerujących obecność jakiejś przyczajonej grozy i
nadanie temu wszystkiemu potężniejszej wrogości. Bo same zdjęcia
do najmniej klimatycznych na pewno nie należą – twórcy w nocy
całkiem sprawnie operują mrokiem, a zdjęciom nakręconym za dnia
nadają sporo ponurości, a i poczucie wyalienowania powstałe dzięki
oddalonemu od cywilizacji miejscu akcji, pielęgnowane w nas przez
operatorów i oświetleniowców, znacznie wzbogaca aurę spowijającą
tę opowieść. Ucieszyło mnie również to, że scenariusza nie
sprowadzono do chaotycznych pogoni za główną bohaterką po ciemnym
lesie, że przeplatano je z innymi wydarzeniami, także z udziałem
innych aktorów. Bo wątpię, żeby samotne (prawie, bo przecież nie
można zapominać o papudze) zmagania z potworem prowadzącym okrutne
gierki zdołały podtrzymać moje zainteresowanie.
Fanom
monster movies i survivali ośmielę się polecić „W
oczekiwaniu na atak”, aczkolwiek z zastrzeżeniem, że nie jest to
jakieś przełomowe, całkowicie pozbawione mankamentów dziełko. I
zdecydowanie nie jest to pozycja przeznaczona dla osób, dla których
czas przeznaczony na film bez efektów komputerowych jest czasem
straconym. Sympatycy praktycznych efektów specjalnych, umiarkowanie
krwawych rąbanek z aktorami odzianymi w gumowate kostiumy
wyobrażające różnego rodzaju bestie oraz fani w miarę
klimatycznych horrorów rozgrywających się w leśnej scenerii
prędzej przekonają się do tej produkcji. Nie gwarantuję, że
wszyscy i nie twierdzę, że ich satysfakcja na pewno będzie pełna,
ale wydaje mi się, że dla części z nich seans „W oczekiwaniu na
atak” okaże się całkiem niezłą formą spędzenia odrobiny
wolnego czasu.
Obejrzałbym z chęcią jakiś dobry horror po długim czasie, bo kiedyś oglądało się tego na prawdę sporo. Teraz ciężko trafić na coś takiego przy czym nie zaśniesz w połowie filmu.
OdpowiedzUsuń