Veronica
zostaje zraniona przez oślizgłe stworzenie, które od jakiegoś
czasu dostarczało jej niewyobrażalnych rozkoszy. W szpitalu
opatruje ją pielęgniarz Fabian, z którym Veronica szybko nawiązuje
bliższą znajomość. Mężczyzna spotyka się z Angelem, mężem
swojej siostry Alejandry, jednak marzy o znalezieniu w sobie siły na
zakończenie tego romansu. Tymczasem Alejandra jest coraz bardziej
niezadowolona ze swojego życia. Nie znajduje oparcia w mężu, coraz
bardziej oddala się od niego, całą energię poświęcając na
godzenie pracy z wychowywaniem dwójki dzieci. Kobieta nie zdaje
sobie sprawy z preferencji seksualnych Angela, nie wie, że mąż
zdradza ją z jej własnym bratem. Nabierze pewności, że mąż coś
przed nią ukrywa dopiero po tragedii, która niedługo nastąpi.
Wówczas doświadczy bolesnej straty, ale też dostanie szansę na
całkowitą zmianę swojego życia.
„Nieoswojeni”,
koprodukcja
meksykańsko-duńsko-francusko-niemiecko-norwesko-szwajcarska,
została wyreżyserowana przez Amata Escalante. Urodzonego w
Hiszpanii, ale posiadającego meksykańskie obywatelstwo twórcy
między innymi takich obrazów, jak „Krew” (2005) i „Heli”
(2013). Za „Nieoswojonych” Escalante otrzymał Srebrnego Lwa na
Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji i zebrał mnóstwo
pochwał od dużej części odbiorców rzeczonego filmu, z wieloma
krytykami włącznie. Scenariusz „Nieoswojonych” Escalante
napisał we współpracy z Gibranem Portelą, łącząc w nim
stylistykę dramatu i body horroru / horroru science fiction.
Scena
pierwsza. Widzimy nagą kobietę (debiutującą Simone Bucio)
zaznającą cielesnych rozkoszy. Wygląda to tak jakby się
masturbowała, ale gdy kamera się oddala naszym oczom ukazuje się
oślizgła macka wypełzająca z jej krocza... Już widzę ten
zachwyt odmalowujący się na twarzach miłośników body horrorów
podczas tej krótkiej sekwencji (a zwłaszcza jej finalizacji). Nie
muszę zresztą wysilać wyobraźni – wystarczy, że przypomnę
sobie stan, w jaki sama wówczas wpadłam. Sugestia, że w moje ręce
trafił body horror, film z uwielbianego przeze mnie nurtu
horroru, na dodatek ewidentnie zaniedbywanego przez współczesnych
filmowców, była tak silna, że z ogromnym zapałem przystąpiłam
do śledzenia rozwoju fabuły „Nieoswojonych”. Wyobraźcie więc
sobie moje rozczarowanie, gdy wreszcie dotarło do mnie, że Amat
Escalante wcale nie chciał kręcić czyściutkiego reprezentanta
tego nurtu. Więcej miejsca zajmowała płaszczyzna dramatyczna, a
elementy, które można przypisać do wspomnianego nurtu kina grozy
i/lub rasowego horroru science fiction o pozaziemskiej istocie, te
rzadkie odskocznie, w mojej pamięci na pewno się nie zadomowią.
Amat Escalante nie jest Davidem Cronenbergiem, ani Andrzejem
Żuławskim, z „Opętania” którego, jak podejrzewam, zapożyczał.
Nie jestem pierwszą osobą, która zauważyła fabularną zbieżność
pomiędzy tymi dwiema produkcjami i najpewniej nie ostatnią, bo
podobieństwo, aż nadto rzuca się w oczy. W tekście, nie w
wykonaniu – prawdziwą zbrodnią byłoby wszak utrzymywanie, że
niniejszy twór Escalante choćby zbliżył się do jakości
„Opętania” Żuławskiego. Koncepcja scenarzystów, owszem, miała
w sobie pewien potencjał. Kiedy już widz zorientuje się w
sytuacji, rozezna w relacjach pierwszoplanowych postaci,
prawdopodobniej zapragnie dowiedzieć się, do czego to doprowadzi.
Nie mam jednak pewności, czy absolutnie każdy, kto zaryzykuje seans
„Nieoswojonych” będzie w większym stopniu zaciekawiony niźli
zmęczony tą opowieścią. Twórcy snują bowiem swoją historię w
tak nieprzystępny sposób, z tak agresywnym zacięciem artystycznym,
że musiałam się naprawdę nielicho napracować, żeby znaleźć z
nimi wspólny rytm. Ogromnie mnie to zmęczyło i na dodatek nagrodą
za moje starania wcale nie było całkowite wsiąknięcie w fabułę
tego filmu. Ta sztuka mi się nie udała. Po bardzo obiecującym
zakończeniu prologu przychodzi czas na narracyjny chaos – wyrywki
z życia kilku osób podane w iście niezsynchronizowanym stylu.
Długie, powolne najazdy kamer, które miały tworzyć poczucie
intymności i intensyfikować złowróżbne doznania nic tylko nudzą.
Chociaż w jednej z początkowych sekwencji z tego marazmu wyrwały
mnie dudniące dźwięki sugerujące nieuchronne zbliżanie się
jakiegoś zagrożenia. Zaraz potem nastąpił jednak gwałtowny
przeskok w inne miejsce i od tego momentu byłam raczona nieudolnie
posklejanymi praktycznie beznamiętnymi przestojami z nazbyt
rozpędzonymi sekwencjami i nierzadko ucinanymi w najciekawszych
chwilach. Scenarzyści domykają te nagle przerwane wątki trochę
później, z czego wnoszę, że zależało im na suspensie, ale
nadrzędną emocją, którą każdorazowo przynosił mi ten zabieg
była skrajna irytacja. Zniechęcenie narastało, zmęczenie zresztą
również, a o tym, że oglądam film z elementami horroru
przypominały mi jedynie niektóre wstawki z udziałem enigmatycznej
Veronicy. Jeszcze wówczas pozbawione dosadności, polegające na
zasiewaniu w widzach przeczucia, że znajomość z nią nie wyjdzie
pozostałym bohaterom „Nieoswojonych” na dobre. Wiemy bowiem, że
Veronica skrywa przed światem mroczną tajemnicę. I wszystko
wskazuje na to, że zdecydowała się wtajemniczyć w nią pewne
nieświadome zagrożenia osoby.
Uzależnienie
od cielesnych przyjemności tak silne, że jest się gotowym
zaryzykować bezpieczeństwo swoje i swojej rodziny. Hedonistyczne
szaleństwo, które może, ale nie musi, okazać się zbawienne dla
cierpiących jednostek. Dla osób przytłoczonych codziennością,
egzystencją pozbawioną perspektyw, ludzi przechodzących fizyczne i
psychiczne katusze, tęskniących za odrobiną przyjemności i
beztroski, których nie potrafią już odnaleźć w ramionach innego
człowieka. Brzmi ciekawie, prawda? Jestem przekonana, że David
Cronenberg z takiej podstawy zrobiłby istną perełkę, Amat
Escalante stworzył natomiast zwyczajną wydmuszkę. On i jego ekipa
skoncentrowali się na tworzeniu specyficznego opakowania dla tej
historii. Tak usilnie starali się nadać temu artystyczne rysy, że
co chwilę ogarniało mnie przeświadczenie, że zapominają o
fabule. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że wnętrze
„Nieoswojonych” nie jest dla nich tak ważne, jak cała ta
ewidentnie przedobrzona otoczka. „Przedobrzona”, bo w moich
oczach prezentowało się to tak jakby filmowcy walczyli z sobą,
jakby zaślepiła ich obsesja stworzenia czegoś nietuzinkowego,
czegoś wielce kunsztownego, będącego istną ucztą dla oczu
największych koneserów ambitnego kina. I może rzeczywiście
rzeczona grupa osób poczuje się mile połechtana takim podejściem
do procesu tworzenia. Mnie drażniły te „siłowe rozwiązania”,
komplikowanie tego, co powinno być proste, udziwnianie dla samego
udziwniania i doprawdy żałosne próby szokowania rozpasaniem
seksualnym – heteroseksualizm, homoseksualizm, masturbacja,
spółkowanie różnych gatunków zwierząt i współżycie człowieka z oślizgłym
stworem z ogromnymi mackami. Wygenerowanym komputerowo i jak na moje
oko niezbyt realistycznie. Niewykluczone, że filmowcy inspirowali
się prozą H.P. Lovecrafta, bo w końcu to o jego twórczości
najpierw się myśli, gdy widzi się na ekranie (albo kartach
książki) ogromne macki potwora. Ale nawet jeśli scenarzyści i
twórcy efektów specjalnych w jakimś tam zakresie czerpali z jego
dokonania to nie sądzę, żeby tak mało realistyczny wygląd ich
monstrum w pełni usatysfakcjonował miłośników mitologii Cthulhu.
Niemniej wątek zdradzania żony z jej bratem muszę pochwalić,
nawet jeśli sposób w jaki został wyłuszczony chwilami niemalże
wyprowadzał mnie z równowagi, bo przez długi czas tylko on
zatrzymywał mnie przed ekranem. Byłam zwyczajnie ciekawa, jak
rozwinie się ta niezbyt często spotykana, w pewnym sensie
zagmatwana i bez wątpienia dramatyczna sytuacja.
Z
trudem, ale dotrwałam do napisów końcowych, a
wziąwszy pod uwagę fakt, że nie zawsze mi się to udaje ten fakt
może przemawiać na korzyść „Nieoswojonych” Amata Escalante.
Na małą, ale zawsze. Ale ile się musiałam nacierpieć, żeby tego
dokonać, jaki wysiłek w to włożyć, to już inna sprawa. Naprawdę
to była niemalże nieustająca walka z samą sobą, heroizm w
najczystszej postaci tylko po to, żeby poznać zakończenie tej
historii. Po to, aby dowiedzieć się, w jakim punkcie ostatecznie
znajdą się bohaterowie pewnej niepospolitej sytuacji. A gdy
wreszcie się tego doczekałam przeklinałam chwilę, w której
zdecydowałam się na seans „Nieoswojonych”. Kino absolutnie nie
w moim guście, ale do wielu osób trafia, więc może coś w nim
jest. Jakaś znakomitość, której ja zwyczajnie nie dostrzegam...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz