sobota, 9 grudnia 2017

„Nieoswojeni” (2016)

Veronica zostaje zraniona przez oślizgłe stworzenie, które od jakiegoś czasu dostarczało jej niewyobrażalnych rozkoszy. W szpitalu opatruje ją pielęgniarz Fabian, z którym Veronica szybko nawiązuje bliższą znajomość. Mężczyzna spotyka się z Angelem, mężem swojej siostry Alejandry, jednak marzy o znalezieniu w sobie siły na zakończenie tego romansu. Tymczasem Alejandra jest coraz bardziej niezadowolona ze swojego życia. Nie znajduje oparcia w mężu, coraz bardziej oddala się od niego, całą energię poświęcając na godzenie pracy z wychowywaniem dwójki dzieci. Kobieta nie zdaje sobie sprawy z preferencji seksualnych Angela, nie wie, że mąż zdradza ją z jej własnym bratem. Nabierze pewności, że mąż coś przed nią ukrywa dopiero po tragedii, która niedługo nastąpi. Wówczas doświadczy bolesnej straty, ale też dostanie szansę na całkowitą zmianę swojego życia.

„Nieoswojeni”, koprodukcja meksykańsko-duńsko-francusko-niemiecko-norwesko-szwajcarska, została wyreżyserowana przez Amata Escalante. Urodzonego w Hiszpanii, ale posiadającego meksykańskie obywatelstwo twórcy między innymi takich obrazów, jak „Krew” (2005) i „Heli” (2013). Za „Nieoswojonych” Escalante otrzymał Srebrnego Lwa na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji i zebrał mnóstwo pochwał od dużej części odbiorców rzeczonego filmu, z wieloma krytykami włącznie. Scenariusz „Nieoswojonych” Escalante napisał we współpracy z Gibranem Portelą, łącząc w nim stylistykę dramatu i body horroru / horroru science fiction.

Scena pierwsza. Widzimy nagą kobietę (debiutującą Simone Bucio) zaznającą cielesnych rozkoszy. Wygląda to tak jakby się masturbowała, ale gdy kamera się oddala naszym oczom ukazuje się oślizgła macka wypełzająca z jej krocza... Już widzę ten zachwyt odmalowujący się na twarzach miłośników body horrorów podczas tej krótkiej sekwencji (a zwłaszcza jej finalizacji). Nie muszę zresztą wysilać wyobraźni – wystarczy, że przypomnę sobie stan, w jaki sama wówczas wpadłam. Sugestia, że w moje ręce trafił body horror, film z uwielbianego przeze mnie nurtu horroru, na dodatek ewidentnie zaniedbywanego przez współczesnych filmowców, była tak silna, że z ogromnym zapałem przystąpiłam do śledzenia rozwoju fabuły „Nieoswojonych”. Wyobraźcie więc sobie moje rozczarowanie, gdy wreszcie dotarło do mnie, że Amat Escalante wcale nie chciał kręcić czyściutkiego reprezentanta tego nurtu. Więcej miejsca zajmowała płaszczyzna dramatyczna, a elementy, które można przypisać do wspomnianego nurtu kina grozy i/lub rasowego horroru science fiction o pozaziemskiej istocie, te rzadkie odskocznie, w mojej pamięci na pewno się nie zadomowią. Amat Escalante nie jest Davidem Cronenbergiem, ani Andrzejem Żuławskim, z „Opętania” którego, jak podejrzewam, zapożyczał. Nie jestem pierwszą osobą, która zauważyła fabularną zbieżność pomiędzy tymi dwiema produkcjami i najpewniej nie ostatnią, bo podobieństwo, aż nadto rzuca się w oczy. W tekście, nie w wykonaniu – prawdziwą zbrodnią byłoby wszak utrzymywanie, że niniejszy twór Escalante choćby zbliżył się do jakości „Opętania” Żuławskiego. Koncepcja scenarzystów, owszem, miała w sobie pewien potencjał. Kiedy już widz zorientuje się w sytuacji, rozezna w relacjach pierwszoplanowych postaci, prawdopodobniej zapragnie dowiedzieć się, do czego to doprowadzi. Nie mam jednak pewności, czy absolutnie każdy, kto zaryzykuje seans „Nieoswojonych” będzie w większym stopniu zaciekawiony niźli zmęczony tą opowieścią. Twórcy snują bowiem swoją historię w tak nieprzystępny sposób, z tak agresywnym zacięciem artystycznym, że musiałam się naprawdę nielicho napracować, żeby znaleźć z nimi wspólny rytm. Ogromnie mnie to zmęczyło i na dodatek nagrodą za moje starania wcale nie było całkowite wsiąknięcie w fabułę tego filmu. Ta sztuka mi się nie udała. Po bardzo obiecującym zakończeniu prologu przychodzi czas na narracyjny chaos – wyrywki z życia kilku osób podane w iście niezsynchronizowanym stylu. Długie, powolne najazdy kamer, które miały tworzyć poczucie intymności i intensyfikować złowróżbne doznania nic tylko nudzą. Chociaż w jednej z początkowych sekwencji z tego marazmu wyrwały mnie dudniące dźwięki sugerujące nieuchronne zbliżanie się jakiegoś zagrożenia. Zaraz potem nastąpił jednak gwałtowny przeskok w inne miejsce i od tego momentu byłam raczona nieudolnie posklejanymi praktycznie beznamiętnymi przestojami z nazbyt rozpędzonymi sekwencjami i nierzadko ucinanymi w najciekawszych chwilach. Scenarzyści domykają te nagle przerwane wątki trochę później, z czego wnoszę, że zależało im na suspensie, ale nadrzędną emocją, którą każdorazowo przynosił mi ten zabieg była skrajna irytacja. Zniechęcenie narastało, zmęczenie zresztą również, a o tym, że oglądam film z elementami horroru przypominały mi jedynie niektóre wstawki z udziałem enigmatycznej Veronicy. Jeszcze wówczas pozbawione dosadności, polegające na zasiewaniu w widzach przeczucia, że znajomość z nią nie wyjdzie pozostałym bohaterom „Nieoswojonych” na dobre. Wiemy bowiem, że Veronica skrywa przed światem mroczną tajemnicę. I wszystko wskazuje na to, że zdecydowała się wtajemniczyć w nią pewne nieświadome zagrożenia osoby.

Uzależnienie od cielesnych przyjemności tak silne, że jest się gotowym zaryzykować bezpieczeństwo swoje i swojej rodziny. Hedonistyczne szaleństwo, które może, ale nie musi, okazać się zbawienne dla cierpiących jednostek. Dla osób przytłoczonych codziennością, egzystencją pozbawioną perspektyw, ludzi przechodzących fizyczne i psychiczne katusze, tęskniących za odrobiną przyjemności i beztroski, których nie potrafią już odnaleźć w ramionach innego człowieka. Brzmi ciekawie, prawda? Jestem przekonana, że David Cronenberg z takiej podstawy zrobiłby istną perełkę, Amat Escalante stworzył natomiast zwyczajną wydmuszkę. On i jego ekipa skoncentrowali się na tworzeniu specyficznego opakowania dla tej historii. Tak usilnie starali się nadać temu artystyczne rysy, że co chwilę ogarniało mnie przeświadczenie, że zapominają o fabule. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że wnętrze „Nieoswojonych” nie jest dla nich tak ważne, jak cała ta ewidentnie przedobrzona otoczka. „Przedobrzona”, bo w moich oczach prezentowało się to tak jakby filmowcy walczyli z sobą, jakby zaślepiła ich obsesja stworzenia czegoś nietuzinkowego, czegoś wielce kunsztownego, będącego istną ucztą dla oczu największych koneserów ambitnego kina. I może rzeczywiście rzeczona grupa osób poczuje się mile połechtana takim podejściem do procesu tworzenia. Mnie drażniły te „siłowe rozwiązania”, komplikowanie tego, co powinno być proste, udziwnianie dla samego udziwniania i doprawdy żałosne próby szokowania rozpasaniem seksualnym – heteroseksualizm, homoseksualizm, masturbacja, spółkowanie różnych gatunków zwierząt i współżycie człowieka z oślizgłym stworem z ogromnymi mackami. Wygenerowanym komputerowo i jak na moje oko niezbyt realistycznie. Niewykluczone, że filmowcy inspirowali się prozą H.P. Lovecrafta, bo w końcu to o jego twórczości najpierw się myśli, gdy widzi się na ekranie (albo kartach książki) ogromne macki potwora. Ale nawet jeśli scenarzyści i twórcy efektów specjalnych w jakimś tam zakresie czerpali z jego dokonania to nie sądzę, żeby tak mało realistyczny wygląd ich monstrum w pełni usatysfakcjonował miłośników mitologii Cthulhu. Niemniej wątek zdradzania żony z jej bratem muszę pochwalić, nawet jeśli sposób w jaki został wyłuszczony chwilami niemalże wyprowadzał mnie z równowagi, bo przez długi czas tylko on zatrzymywał mnie przed ekranem. Byłam zwyczajnie ciekawa, jak rozwinie się ta niezbyt często spotykana, w pewnym sensie zagmatwana i bez wątpienia dramatyczna sytuacja.

Z trudem, ale dotrwałam do napisów końcowych, a wziąwszy pod uwagę fakt, że nie zawsze mi się to udaje ten fakt może przemawiać na korzyść „Nieoswojonych” Amata Escalante. Na małą, ale zawsze. Ale ile się musiałam nacierpieć, żeby tego dokonać, jaki wysiłek w to włożyć, to już inna sprawa. Naprawdę to była niemalże nieustająca walka z samą sobą, heroizm w najczystszej postaci tylko po to, żeby poznać zakończenie tej historii. Po to, aby dowiedzieć się, w jakim punkcie ostatecznie znajdą się bohaterowie pewnej niepospolitej sytuacji. A gdy wreszcie się tego doczekałam przeklinałam chwilę, w której zdecydowałam się na seans „Nieoswojonych”. Kino absolutnie nie w moim guście, ale do wielu osób trafia, więc może coś w nim jest. Jakaś znakomitość, której ja zwyczajnie nie dostrzegam...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz