wtorek, 5 grudnia 2017

Jorn Lier Horst „Gdy morze cichnie”

Komisarz William Wisting jako jedyny przebywa w komendzie policji w momencie, gdy w aptece w Stavern rozlega się alarm. Policjanci z drogówki w tym czasie przebywają po drugiej stronie fiordu, badając miejsce, w którym niedawno doszło do pożaru domku letniskowego. Wisting decyduje się więc sam to sprawdzić. Na schodach apteki w Stavern znajduje postrzelonego, nieprzytomnego mężczyznę, którego nie jest w stanie zidentyfikować. Ranny zostaje przetransportowany do szpitala, a komisarz Wisting i jego zespół rozpoczynają kolejne śledztwo. Niedługo potem w zgliszczach domku letniskowego zostają odnalezione zwęglone ludzkie szczątki, a jeszcze później nieopodal brzegu pojawia się opuszczony jacht ze śladami krwi na pokładzie. Śledczy podejrzewają, że te trzy sprawy łączą się ze sobą. Wiele wskazuje na to, że mają do czynienia z czymś zakrojonym na szerszą skalę niż zazwyczaj, ale ich przełożona nie widzi potrzeby nadania ich dochodzeniu priorytetu, przez co muszą radzić sobie bez stosownego wsparcia.

„Gdy morze cichnie” to trzecia część kryminalnej serii o komisarzu Williamie Wistingu pióra Norwega Jorna Liera Horsta. W Polsce jak dotąd ukazały się tomy od jeden do trzy, od sześć do dziesięć oraz prequel zatytułowany „Gdy mrok zapada”. Ale rzeczona literacka seria jak na razie składa się z jedenastu tomów. I najpewniej jeszcze się rozrośnie, Horst bowiem z dużą częstotliwością wypuszcza kolejne części swojego opus magnum. Czemu trudno się dziwić, wziąwszy pod uwagę ilu fanów zaskarbił mu ten projekt. I to nie tylko w jego rodzimej Norwegii – między innymi także w Polsce. 
 
W „Kluczowym świadku”, pierwszej części swojej serii o komisarzu Williamie Wistingu (i innych), Jorn Lier Horst stawiał na prostotę. Zaprezentował swoim czytelnikom zainspirowaną prawdziwymi wydarzeniami sprawę w sposób, który nasuwał mi na myśl „starą szkołę kryminału” - bez większych komplikacji, licznych rozgałęzień, które to wymuszają na czytelnikach dużą podzielność uwagi. Każą im podążać kilkoma ścieżkami w poszukiwaniu zarówno punktów stycznych, jak i winnego zbrodni. W drugim tomie „Felicia zaginęła” Horst porzucił tę maksymalnie uproszczoną konstrukcję, wchodząc na bardziej preferowane przez autorów współczesnych kryminałów obszary. Intryga przedstawiona na kartach „Felicia zaginęła” okazała się dużo bardziej skomplikowana od tej nakreślonej w „Kluczowym świadku”. A w tomie trzecim, „Gdy morze cichnie”, Jorn Lier Horst pozostaje przy stylu obranym w drugiej odsłonie dziejów komisarza Williama Wistinga. Nie wraca do, jak ja to nazywam, „starej szkoły kryminału”, ale też jeszcze nie pokazuje najbardziej złożonej zagadki kryminalnej w całej swojej pisarskiej karierze (odsyłam do „Psów gończych” i „Ślepego tropu”). Tak jak w „Felicia zaginęła” Horst decyduje się utrudnić odbiorcom proces dochodzenia do prawdy rozgałęzianiem śledztwa prowadzonego przez komisarza Williama Wistinga z Wydziału Śledczego w Larviku. Zaczyna od postrzelonego mężczyzny znalezionego na schodach apteki w Stavern, w której wybito szybę, najpewniej w celu uaktywnienia alarmu. Wygląda więc na to, że ktoś chciał, aby ranny został odnaleziony, ale z jakiegoś powodu osoba ta wolała pozostać anonimowa. Czyżby więc nieznany mężczyzna z obficie krwawiącą raną brzucha został położony przed apteką przez osobę, która go zraniła? Czy William Wisting i jego zespół mają w takim razie do czynienia z ofiarą zwykłego wypadku? Komisarzowi wydaje się, że nie jest to takie proste. Bierze pod uwagę nieudaną próbę zabójstwa wbrew przekonaniu swojej przełożonej. Tuż po rozpoczęciu śledztwa zostaje wezwany do kolejnych zwłok. Zwęglonych szczątków niezidentyfikowanego człowieka, ofiary pożaru, który wybuchł w innej części miasta tego samego wieczora, w którym odnaleziono postrzelonego mężczyznę. Ślady znalezione nieopodal spalonego domku letniskowego mogą świadczyć o tym, że obie te sprawy się ze sobą łączą. Jakby tego było mało wkrótce zespół Wistinga musi zająć się opuszczonym jachtem, na pokładzie którego widnieją ślady krwi i który prawdopodobnie ma jakiś związek z dwiema prowadzonymi już przez nich sprawami. W każdym razie komisarz patrzy na te dochodzenia, jak na fragmenty jednej układanki – traktuje je jak jedną sprawę, pomimo niemożności podparcia swoich przypuszczeń twardymi dowodami. Ranny mężczyzna, zwęglone zwłoki i opuszczony jacht. Co może łączyć te tak różne sprawy? Jakiż ciąg wydarzeń doprowadził do tej sytuacji? I przede wszystkim kto to wszystko zainicjował? William Wisting i jego zespół dostają więcej pytań niż odpowiedzi, a na domiar złego ich przełożona stara się to bagatelizować. Czy jest możliwe, że ludziom z wyższych szczebli dowodzenia zależy na „ukręceniu łba” tej sprawie? Na tym, aby uniemożliwić śledczym i dziennikarzom dojście do prawdy? I jaką rolę w tym wszystkim odgrywają majętny przedsiębiorca, właściciel baru z kebabem, rozchwytywany prawnik i właściciel spalonego domku letniskowego?

Jorn Lier Horst ma w zwyczaju konfrontować swoich czytelników z cała paletą teorii, z których to żadnej przez długi czas norwescy śledczy nie są w stanie podeprzeć twardymi dowodami. Dostajemy jedynie poszlaki, które można dopasować do najprzeróżniejszych hipotez, przy czym żadna nie daje odpowiedzi na wszystkie nurtujące nas pytania. Zawsze coś nie pasuje. Albo zostaje nam element (często nie jeden), dla którego nie znajdujemy miejsca w tej układance, albo brakuje nam ważnych fragmentów całości. To strasznie frustrujące i jednocześnie wręcz zmuszające do podwojenia wysiłków w swoim dążeniu do rozwiązania zagadki. Odbiorcy kryminałów na ogół starają się wyprzedzać śledczych, przewidywać ich kolejne posunięcia i przemyślenia na temat danej sprawy i przede wszystkim znajdować winnego przed nimi. Już samo znalezienie powiązań pomiędzy nakreślonymi przez Horsta wątkami i odnalezienie najbardziej prawdopodobnych odpowiedzi na niezliczone pytania, nastręczają niemałych trudności. Ale jeszcze trudniejsze okazują się próby dochodzenia do innych, jeszcze niezbadanych przez Williama Wistinga i jego zespół, terenów. Każdy, kto zdążył się już zapoznać z paroma tomami wchodzącymi w skład tej serii najpewniej cały czas będzie brał pod uwagę możliwość rychłego wkroczenia dochodzenia na tory zupełnie odmienne od tych, po których wcześniej poruszali się norwescy policjanci. Będzie domniemywał, że wkrótce autor przedstawi mu nową teorię, ale choćby nawet na długo przez bohaterami powieści zaczął poddawać dowody innej, mniej oczywistej interpretacji to prawdopodobnie i tak nie zapuści się na te obszary, na które w końcu wkroczy autor „Gdy morze cichnie”. Horst popełnia jednak kardynalny błąd w przypadku tożsamości UWAGA SPOILER jednego ze sprawców, ponieważ dopuszcza się tutaj drobnego oszustwa, polegającego na tym, że przez większą część lektury w ogóle nie wspomina o tej osobie. Jego nazwisko wypływa dopiero wówczas, gdy staje się jasne z jakim charakterem zbrodni mamy do czynienia, czytelnik nie ma więc absolutnie żadnych szans na wcześniejsze wytypowanie tej postaci. Horst stawia odbiorcę na straconej pozycji, nie daje żadnego punktu zaczepienia, a więc w tym jednym przypadku gra bardzo nieczysto KONIEC SPOILERA. Ale w pozostałych aspektach tej intrygi Horst zachowuje uczciwość względem czytelnika – jak już wiemy, które terytorium należy zbadać uświadamiamy sobie, że już wcześniej sygnalizowano nam taki obrót spraw. Wystarczyło tylko wrzucone przez Horsta dowody odpowiednio zinterpretować... „Tylko” haha, gdyby to było takie proste... Na koniec jeszcze jedna ważna informacja dla fanów opus magnum Jorna Liera Horsta. W „Gdy morze cichnie” córka głównego bohatera, Line Wisting, wreszcie pojawia się w mieście i bierze udział (niewielki, ale zawsze) w toczącym się dochodzeniu. A ściślej w charakterze dziennikarki na zastępstwie w „Ostlands-Posten” zajmuje się między innymi sprawą prowadzoną przez jej ojca.

„Gdy morze cichnie” poziomem dorównuje „Felicia zaginęła”. Jorn Lier Horst nie obniża formy w stosunku do poprzedniego tomu, dzięki czemu w moim mniemaniu również ta powieść przebija część pierwszą, czyli „Kluczowego świadka”. Ale nie jest to jeszcze taki kunszt, jaki fani jego twórczości mieli okazję zaobserwować w niektórych jego późniejszych publikacjach. „Psów gończych” i „Ślepego tropu”, „Gdy morze cichnie” nie przebija. Niemniej w mojej ocenie pozostaje dobrym kryminałem, kawałkiem naprawdę niezłej skandynawskiej prozy. W sam raz dla miłośników gatunku.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz