Komisarz
William Wisting jako jedyny przebywa w komendzie policji w momencie,
gdy w aptece w Stavern rozlega się alarm. Policjanci z drogówki w
tym czasie przebywają po drugiej stronie fiordu, badając miejsce,
w którym niedawno doszło do pożaru domku letniskowego. Wisting
decyduje się więc sam to sprawdzić. Na schodach apteki w Stavern
znajduje postrzelonego, nieprzytomnego mężczyznę, którego nie
jest w stanie zidentyfikować. Ranny zostaje przetransportowany do
szpitala, a komisarz Wisting i jego zespół rozpoczynają kolejne
śledztwo. Niedługo potem w zgliszczach domku letniskowego zostają
odnalezione zwęglone ludzkie szczątki, a jeszcze później
nieopodal brzegu pojawia się opuszczony jacht ze śladami krwi na
pokładzie. Śledczy podejrzewają, że te trzy sprawy łączą się
ze sobą. Wiele wskazuje na to, że mają do czynienia z czymś
zakrojonym na szerszą skalę niż zazwyczaj, ale ich przełożona
nie widzi potrzeby nadania ich dochodzeniu priorytetu, przez co muszą
radzić sobie bez stosownego wsparcia.
„Gdy
morze cichnie” to trzecia część kryminalnej serii o komisarzu
Williamie Wistingu pióra Norwega Jorna Liera Horsta. W Polsce jak
dotąd ukazały się tomy od jeden do trzy, od sześć do dziesięć
oraz prequel zatytułowany „Gdy mrok zapada”. Ale rzeczona
literacka seria jak na razie składa się z jedenastu tomów. I
najpewniej jeszcze się rozrośnie, Horst bowiem z dużą
częstotliwością wypuszcza kolejne części swojego opus magnum.
Czemu trudno się dziwić, wziąwszy pod uwagę ilu fanów zaskarbił
mu ten projekt. I to nie tylko w jego rodzimej Norwegii – między
innymi także w Polsce.
W
„Kluczowym świadku”, pierwszej części swojej serii o komisarzu
Williamie Wistingu (i innych), Jorn Lier Horst stawiał na prostotę.
Zaprezentował swoim czytelnikom zainspirowaną prawdziwymi
wydarzeniami sprawę w sposób, który nasuwał mi na myśl „starą
szkołę kryminału” - bez większych komplikacji, licznych
rozgałęzień, które to wymuszają na czytelnikach dużą
podzielność uwagi. Każą im podążać kilkoma ścieżkami w
poszukiwaniu zarówno punktów stycznych, jak i winnego zbrodni. W
drugim tomie „Felicia zaginęła” Horst porzucił tę maksymalnie
uproszczoną konstrukcję, wchodząc na bardziej preferowane przez
autorów współczesnych kryminałów obszary. Intryga przedstawiona
na kartach „Felicia zaginęła” okazała się dużo bardziej
skomplikowana od tej nakreślonej w „Kluczowym świadku”. A w
tomie trzecim, „Gdy morze cichnie”, Jorn Lier Horst pozostaje
przy stylu obranym w drugiej odsłonie dziejów komisarza Williama
Wistinga. Nie wraca do, jak ja to nazywam, „starej szkoły
kryminału”, ale też jeszcze nie pokazuje najbardziej złożonej
zagadki kryminalnej w całej swojej pisarskiej karierze (odsyłam do
„Psów gończych” i „Ślepego tropu”). Tak jak w „Felicia
zaginęła” Horst decyduje się utrudnić odbiorcom proces
dochodzenia do prawdy rozgałęzianiem śledztwa prowadzonego przez
komisarza Williama Wistinga z Wydziału Śledczego w Larviku. Zaczyna
od postrzelonego mężczyzny znalezionego na schodach apteki w
Stavern, w której wybito szybę, najpewniej w celu uaktywnienia
alarmu. Wygląda więc na to, że ktoś chciał, aby ranny został
odnaleziony, ale z jakiegoś powodu osoba ta wolała pozostać
anonimowa. Czyżby więc nieznany mężczyzna z obficie krwawiącą
raną brzucha został położony przed apteką przez osobę, która
go zraniła? Czy William Wisting i jego zespół mają w takim razie
do czynienia z ofiarą zwykłego wypadku? Komisarzowi wydaje się, że
nie jest to takie proste. Bierze pod uwagę nieudaną próbę
zabójstwa wbrew przekonaniu swojej przełożonej. Tuż po
rozpoczęciu śledztwa zostaje wezwany do kolejnych zwłok.
Zwęglonych szczątków niezidentyfikowanego człowieka, ofiary
pożaru, który wybuchł w innej części miasta tego samego
wieczora, w którym odnaleziono postrzelonego mężczyznę. Ślady
znalezione nieopodal spalonego domku letniskowego mogą świadczyć o
tym, że obie te sprawy się ze sobą łączą. Jakby tego było mało
wkrótce zespół Wistinga musi zająć się opuszczonym jachtem, na
pokładzie którego widnieją ślady krwi i który prawdopodobnie ma
jakiś związek z dwiema prowadzonymi już przez nich sprawami. W
każdym razie komisarz patrzy na te dochodzenia, jak na fragmenty
jednej układanki – traktuje je jak jedną sprawę, pomimo
niemożności podparcia swoich przypuszczeń twardymi dowodami. Ranny
mężczyzna, zwęglone zwłoki i opuszczony jacht. Co może łączyć
te tak różne sprawy? Jakiż ciąg wydarzeń doprowadził do tej
sytuacji? I przede wszystkim kto to wszystko zainicjował? William
Wisting i jego zespół dostają więcej pytań niż odpowiedzi, a na
domiar złego ich przełożona stara się to bagatelizować. Czy jest
możliwe, że ludziom z wyższych szczebli dowodzenia zależy na
„ukręceniu łba” tej sprawie? Na tym, aby uniemożliwić
śledczym i dziennikarzom dojście do prawdy? I jaką rolę w tym
wszystkim odgrywają majętny przedsiębiorca, właściciel baru z
kebabem, rozchwytywany prawnik i właściciel spalonego domku
letniskowego?
Jorn
Lier Horst ma w zwyczaju konfrontować swoich czytelników z cała
paletą teorii, z których to żadnej przez długi czas norwescy
śledczy nie są w stanie podeprzeć twardymi dowodami. Dostajemy
jedynie poszlaki, które można dopasować do najprzeróżniejszych
hipotez, przy czym żadna nie daje odpowiedzi na wszystkie nurtujące
nas pytania. Zawsze coś nie pasuje. Albo zostaje nam element (często
nie jeden), dla którego nie znajdujemy miejsca w tej układance,
albo brakuje nam ważnych fragmentów całości. To strasznie
frustrujące i jednocześnie wręcz zmuszające do podwojenia
wysiłków w swoim dążeniu do rozwiązania zagadki. Odbiorcy
kryminałów na ogół starają się wyprzedzać śledczych,
przewidywać ich kolejne posunięcia i przemyślenia na temat danej
sprawy i przede wszystkim znajdować winnego przed nimi. Już samo
znalezienie powiązań pomiędzy nakreślonymi przez Horsta wątkami
i odnalezienie najbardziej prawdopodobnych odpowiedzi na niezliczone
pytania, nastręczają niemałych trudności. Ale jeszcze trudniejsze
okazują się próby dochodzenia do innych, jeszcze niezbadanych
przez Williama Wistinga i jego zespół, terenów. Każdy, kto zdążył
się już zapoznać z paroma tomami wchodzącymi w skład tej serii
najpewniej cały czas będzie brał pod uwagę możliwość rychłego
wkroczenia dochodzenia na tory zupełnie odmienne od tych, po których
wcześniej poruszali się norwescy policjanci. Będzie domniemywał,
że wkrótce autor przedstawi mu nową teorię, ale choćby nawet na
długo przez bohaterami powieści zaczął poddawać dowody innej,
mniej oczywistej interpretacji to prawdopodobnie i tak nie zapuści
się na te obszary, na które w końcu wkroczy autor „Gdy morze
cichnie”. Horst popełnia jednak kardynalny błąd w przypadku
tożsamości UWAGA SPOILER jednego ze sprawców, ponieważ
dopuszcza się tutaj drobnego oszustwa, polegającego na tym, że
przez większą część lektury w ogóle nie wspomina o tej osobie.
Jego nazwisko wypływa dopiero wówczas, gdy staje się jasne z jakim
charakterem zbrodni mamy do czynienia, czytelnik nie ma więc
absolutnie żadnych szans na wcześniejsze wytypowanie tej postaci.
Horst stawia odbiorcę na straconej pozycji, nie daje żadnego punktu
zaczepienia, a więc w tym jednym przypadku gra bardzo nieczysto
KONIEC SPOILERA. Ale w pozostałych aspektach tej intrygi
Horst zachowuje uczciwość względem czytelnika – jak już wiemy,
które terytorium należy zbadać uświadamiamy sobie, że już
wcześniej sygnalizowano nam taki obrót spraw. Wystarczyło tylko
wrzucone przez Horsta dowody odpowiednio zinterpretować... „Tylko”
haha, gdyby to było takie proste... Na koniec jeszcze jedna ważna
informacja dla fanów opus magnum Jorna Liera Horsta. W „Gdy morze
cichnie” córka głównego bohatera, Line Wisting, wreszcie pojawia
się w mieście i bierze udział (niewielki, ale zawsze) w toczącym
się dochodzeniu. A ściślej w charakterze dziennikarki na
zastępstwie w „Ostlands-Posten” zajmuje się między innymi
sprawą prowadzoną przez jej ojca.
„Gdy
morze cichnie” poziomem dorównuje „Felicia zaginęła”. Jorn
Lier Horst nie obniża formy w stosunku do poprzedniego tomu, dzięki
czemu w moim mniemaniu również ta powieść przebija część
pierwszą, czyli „Kluczowego świadka”. Ale nie jest to jeszcze
taki kunszt, jaki fani jego twórczości mieli okazję zaobserwować
w niektórych jego późniejszych publikacjach. „Psów gończych”
i „Ślepego tropu”, „Gdy morze cichnie” nie przebija.
Niemniej w mojej ocenie pozostaje dobrym kryminałem, kawałkiem
naprawdę niezłej skandynawskiej prozy. W sam raz dla miłośników
gatunku.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz