piątek, 6 listopada 2020

„Pudełko ze strachami” (2019)

 

Wydana w 2020 roku przez Shudder (wcześniej pokazywana na różnych festiwalach filmowych, poczynając od Katalońskiego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Sitges w październiku 2019 roku) antologia filmowa „Pudełko ze strachami” (oryg. „Scare Package”) powstała z inicjatywy Camerona Burnsa, który przedstawił ten pomysł Aaronowi B. Koontzowi, swojemu wieloletniemu współpracownikowi – razem stworzyli kilka shortów i jeden pełnometrażowy obraz pod tytułem „Camera Obscura” (2017). Koontz w pierwszej chwili uznał, że nie stać ich na takie przedsięwzięcie, ale pod naciskiem kolegi opracował w końcu plan, na wdrożenie którego w jego mniemaniu mogli sobie pozwolić. Od początku myśleli o horrorze, którego to obaj są wielkimi fanami, ale potem doszli do wniosku, że dobrze byłoby nadać temu też rys komediowy. Pośmiać się z gatunku, ale i oddać mu należny hołd. Aaron B. Koontz zdradził, że w tamtym czasie bardzo denerwowały go dyskusje o konieczności zrobienia z horroru tak zwanego gatunku wysokiego. Koontz nie tylko nie widzi takiej potrzeby, ale też uważa, że to ograbiłoby fanów z największych cudowności, jakie oferuje ten rodzaj filmów. Część z tych cudeniek on i inni zdecydowali się pokazać w „Pudełku ze strachami”. Inni miłośnicy horrorów, których Koontz i Burns zaprosili do współpracy. Ludzie, którzy, tak jak oni, pragnęli pobawić się gatunkiem. I, używając słów samego Koontza, uściskać go. Bo przede wszystkim miał to być horror z sercem. Rzecz przepełniona miłością do kina grozy. Od fanów dla fanów.

Formuła „Pudełka ze strachami” jest dość nietypowa, bo zamiast tradycyjnie wyjść od segmentu-spinacza, twórcy dochodzą do niego dopiero po sfinalizowaniu innej opowieści. Historii człowieka, który na swoje nieszczęście nazywa się Mike Myers. Segment nosi tytuł „Cold Open” i został wyreżyserowany przez Emily Hagins (m.in. „Chilling Visions: 5 Senses of Fear”) na podstawie jej własnego scenariusza. Jak można się domyślić opowieść nawiązuje do kultowej franczyzy „Halloween”, a właściwie to jest jej, moim zdaniem, niezbyt zgrabną parodią (mrugnięcie też w stronę „The Ring” i „The Grudge” - dziewczynka ze studni klątwą podmiejskiego domku). Pechowy młodzieniec „z piętnem” jednego z najbardziej znanych seryjnych morderców w historii kina i młode kobiety zajmujące się dziećmi w halloweenowy wieczór - to chyba nie może skończyć się dobrze. Fabuła była mi kompletnie obojętna, ale realizacja po części mi to zrekompensowała. Ten, ale i wszystkie pozostałe segmenty „Pudełka ze strachami” utrzymano w duchu niskobudżetowego kina grozy z lat 80-tych XX wieku. W sumie to wyglądają, jakby nakręcono je w tamtym okresie. Stylizacja niemal kompletna. Klimat, technika filmowania taki obraz bez wątpienia tworzą, ale zakłócać mogą go na przykład takie szczegóły, jak... płyty DVD.

W ten sposób przechodzimy do klamry. Opowieści spinającej, „Red Chad's Horror Emporium, Horror Hypothesis” w reżyserii Aarona B. Koontza, w oparciu o scenariusz, który napisał razem z Cameronem Burnsem. Historia ta wyrasta z poprzedniej – swój początek bierze tam, gdzie (nie)kończy się „Cold Open”. Główny bohater, właściciel wypożyczalni kaset wideo i płyt DVD, Chad Buckley, podwozi autostopowicza swoim autem z wypasionym składanym dachem (paski ze swetra Freddy'ego Kruegera; swoją drogą takich oczek puszczanych do fanów horrorów w „Pudełku ze strachami” jest całe mnóstwo), choć jego „biblia” przed takim postępowaniem stanowczo przestrzega. A biblią Chada jest kino grozy – zwykł patrzeć na siebie jak na Randy'ego z „Krzyków” Wesa Cravena – ale jego filmowa wiedza nie zamyka się wyłącznie na horrorze. W każdym razie Chadowi udaje się przeżyć bliski kontakt z autostopowiczem, a niedługo po dotarciu do swojej wypożyczalni spotyka go kolejna niespodzianka. Wreszcie znajduje pracownika, z czego nie jest zadowolony jego stały klient, który bezskutecznie od dawna ubiegał się o tę posadę. Tak mniej więcej przedstawia się początek tej najdłuższej opowieści, swoistego pnia, z którego bez większego pomyślunku, raczej w atmosferze chaosu, odchodzi parę krótkich gałęzi. Przed niespodziewanym finałem „Red Chad's Horror Emporium, Horror Hypothesis”. Niespodziewanym, bo potem przechodzi to w zupełnie nową opowieść, aczkolwiek nierozerwalnie złączoną z tamtą. Nagła zmiana kierunku, gwałtowny skręt w stronę... A właściwie to dwa skręty, bo ostatni rozdział zaczyna się od sugestii podpięcia się pod inny nurt kina grozy, niż ten który istotnie zostanie wykorzystany.

A w międzyczasie. Najbardziej brutalna opowieść w tym zbiorku. Dziełko Chrisa McInroya (m.in. „Hellarious” z 2019 roku), „One Time In The Woods” - jego scenariusz i jego reżyseria. Grupa przyjaciół obozuje w lesie, gdy nagle pojawia się nieznany im mężczyzna, który prosi by go związali zanim będzie za późno. Efekty specjalne (praktyczne) wykorzystane w tym segmencie zrobiły na mnie duże wrażenie. Maziowata istota, szczegółowo unaoczniony rozpad cielesny, a więc czyściutki body horror. A na dostawkę camp slasher. Seria krwawych mordów dokonywanych przez jakiegoś zamaskowanego osobnika. Jest pomysłowo (moim zdaniem najbardziej przy pewnym wypadku z gałęzią, nie licząc oczywiście maziowatego czegoś), jest krwiście i... śmiesznie. Ale zdecydowanie za szybko.

M.I.S.T.E.R.” Noaha Segana (tak, tego aktora) – znowu reżyseria i scenariusz – skupia się na mężczyźnie, który najwyraźniej ma dość dominacji swojej żony. Tego, że nim rządzi, że rozstawia go po kątach. Krótko: nie chce już być pantoflarzem. Udaje się więc na spotkanie grupy wsparcia dla mężczyzn zdominowanych przez swoje partnerki, którzy zapraszają go do swojej amatorskiej drużyny sportowej. Wygląda więc na to, że nasz bohater znalazł ludzi, którzy doskonale go rozumieją, że to początek wielkiej przyjaźni. I zemsty na apodyktycznych kobietach. „M.I.S.T.E.R.” to takie pomieszanie z poplątaniem – desperackie składanie niezbyt pasujących do siebie składników chyba tylko po to, by zaskoczyć widza. Wypracować jakiś element zaskoczenia, choćby nawet miało ono spłynąć na odbiorcę wraz z irytacją. Tak czy inaczej mnie na pewno propozycja rozdrażniła.

A teraz lizakowe istoty, czyli „Girls' Night Out Of Body” w reżyserii i na podstawie scenariusza Courtney i Hillary Andujar. Horror postmodernistyczny. Z lekka kpiarskie spojrzenie na horror feministyczny. Na te wszystkie opowieści o silnych kobietach przeciwstawiających się mężczyznom. Chociaż... Różnie się to może rozwinąć. Jedno jest pewne: lepiej nie kraść. A jak już, to nie takich brzydkich lizaków, bo bezprawnie przywłaszczony przedmiot może się zemścić. Pomysł wyjściowy nawet oryginalny, ale cała reszta nic, a nic mnie nie obchodziła (takie to nijakie). Poza realizacją, bo już sobie chyba wyjaśniliśmy, że warstwa techniczna „Pudełka ze strachami” - całości - wprawiła mnie w niemały zachwyt.

Przechodzimy do „The Night He Came Back Again! Part IV: The Final Kill”, segmentu którego reżyserem jest Anthony Cousins, a scenarzystą John Karsko. Segmentu obśmiewającego nieśmiertelność slasherowych morderców. Ich uparte powracanie do życia. A więc i wyśmiewającego modę na „horrorowe tasiemce”. To opowieść o młodej kobiecie, która ma już serdecznie dość roli final girl. Można się wkurzyć, gdy od lat zabija się tego samego psychola – rok w rok to samo. No ileż można? Nasza bohaterka nie ma wątpliwości, że dłużej tak nie wytrzyma, że trzeba to załatwić raz na zawsze, bo inaczej zwariuje. Więc wraz ze swoimi znajomymi obezwładnia namolnego psychola i próbują, i próbują, i próbują... Ale on jakoś nie chce odejść z tego padołu. Się koleś zawziął. Ale naszej final girl też nie brakuje uporu. Ta propozycja i ostatni rozdział „Red Chad's Horror Emporium, Horror Hypothesis” (czyli drugi człon tytułu) to w mojej ocenie jedyne opowieści, które na całego bawią się wybranymi regułami gatunku. Czynią to w najbłyskotliwszy i najswobodniejszy sposób. Nic na siłę.

I wreszcie „So Much To Do” Barona Vaughna (tak, aktora) - standardowo scenariusz i reżyseria - dziwna opowieść o mgle posiadającej niezwykłe właściwości. Kradzież ciała, ale nie jak w „Inwazji porywaczy ciał”, czy czymś w tym rodzaju, tylko... Chciałabym napisać, że jak u Johna Carpentera, ale to też nie to. Zasadniczo rzecz rozbija się o spoilery. I tych wszystkich okropnych ludzi, którzy lubią bez uprzedzenia zdradzać zakończenia filmów, programów etc. osobom, które seanse tychże mają jeszcze przed sobą. Niemiłosiernie ciągnąca się bijatyka i... w sumie nic ponadto. Tyle tylko mogę o tym męczącym (męczącym mnie) filmidełku powiedzieć.


O uprzedzanym już rozwinięciu segmentu-spinacza „Red Chad's Horror Emporium, Horror Hypothesis”, czyli działce osób, które całą tę wesołą ferajnę skompletowali, Aarona B. Koontza i Camerona Burnsa, nie mogę wiele napisać, bo popełniłabym taką zbrodnię, o jakiej była mowa przed chwilą. Naraziłabym się między innymi głównej bohaterce „So Much To Do”, a z nią lepiej nie zadzierać. Poprzestanę więc na bezpiecznych stwierdzeniach. Rozległa wiedza o horrorze, ze wskazaniem na jeden konkretny podgatunek. Niskie ukłony w stronę konwencji, oczywiście w humorystycznym wydaniu i drobniejsze smaczki – na miarę wspomnianego już pasiastego składanego dachu w samochodzie Chada, plakatu
„Gwiazd w oczach”, głośnego filmu Kevina Kölscha i Dennisa Widmyera z 2014 roku oraz rzucania tytułami wielu innych horrorów przez postacie z tej najdłuższej składowej „Pudełka ze strachami”. Tutaj za przykłady niech posłużą plakaty wiszące na drzwiach wypożyczalni Chada - „Noc żywych trupów” George'a Romero oraz „Camera Obscura” Aarona B. Koontza, a więc taka mała autoreklama. Więcej nie powiem. Nie, nie mogę! No dobrze, jest jeszcze ta mniejsza klamerka... Wystarczy. Ale po tym jeszcze zostańcie. Bo napisy końcowe mogą Was zaciekawić. Jeszcze więcej miodu na serca miłośników niskobudżetowego kina grozy z lat 80-tych XX wieku? Mogę tylko powiedzieć, że na moje na pewno.

Nie mogę przeboleć, że tak wspaniała forma „zmarnowała się” na tyle niewspaniałych fabuł. Tak, znalazło się trochę, w mojej ocenie, lepszych tekstów. Nie zaraz perełek, ale ogólnie rzecz biorąc działających na mnie opowieści. Zajmujących kawałków horroro-komediowych. Ale przyszło mi też trochę się pomęczyć. O tyle, o ile, bo jak fabuła kulała (w moim odbiorze), to mogłam chociaż podziwiać tę przesmaczną stronę techniczną, zaskakująco udanie imitującą tanie produkcje grozy z przedostatniej dekady XX wieku. Wniosek nasuwa się więc sam: „Pudełko ze strachami” to antologia filmowa ukierunkowana przede wszystkim na oddanych fanów starego, dobrego, krwawego i kiczowatego kina grozy. Co nie znaczy, że i inni nie będą mogli się... pośmiać. Ostrzegam jednak: niemało dosadnych efektów gore i (tutaj już subiektywnie) sporo nijakich, jeśli chodzi o sam tekst, historyjek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz