piątek, 11 czerwca 2021

Anne Mette Hancock „Ostrze”

 

Kopenhaga. W 2013 roku adwokat Christoffer Mossing zostaje zamordowany we własnym domu, a głównej podejrzanej, Annie Kiel, udaje się zbiec. Parę lat później dziennikarka Heloise Kaldan dostaje od Anny zagadkowy list, który skłania ją do przyjrzenia się jej sprawie. Wygląda na to, że Anna dobrze ją zna, choć Heloise mogłaby przysiąc, że nigdy nie rozmawiała z domniemaną zabójczynią prawnika wywodzącego się z wpływowej duńskiej rodziny. A teraz jej życie jest zagrożone. Dziennikarka zawiązuje współpracę z prowadzącym śledztwo w sprawie śmierci Christoffera Mossinga, starszym aspirantem Erikiem Schäferem, który po długim wyczekiwaniu wreszcie dostał kolejną szansę na schwytanie Anny Kiel.

Ostrze” (oryg. „Ligblomsten”, ang. „The Corpse Flower”) to bestsellerowa debiutancka powieść duńskiej dziennikarki Anne Mette Hancock, która swoją premierę miała w 2017 roku i otrzymała nagrodę Duńskiej Akademii Kryminalnej. Hancock zaczęła pisać „Ostrze” w roku 2015, a inspirację przyniosło jej dość prozaiczne wydarzenie, do którego doszło podczas letnich wakacji w małej miejscowości we Francji. Na placu targowym późniejsza autorka „Ostrza” w pewnym momencie zauważyła, że przygląda jej się jakaś kobieta. Z lekkim zdziwieniem, tak jakby ją rozpoznała, ale nie potrafiła jej umiejscowić. Okazało się, że to jej znajoma z dzieciństwa, ale to przypomniało Hancock o uciekającej przed czymś kobiecie, która zostaje rozpoznana w małym miasteczku w Prowansji, o której gdzieś czytała albo widziała w jakimś filmie. Na początku pisanie szło Hancock nader opornie, bo traktowała to jako swego rodzaju zajęcie dorywcze. Po namyśle zrezygnowała więc ze stanowiska kierownika ds. PR w sieci restauracji należącej do jej brata i zajęła się pisaniem na pełen etat. Bez trudu znalazła wydawcę dla swojej pierwszej książki, która otwarła poczytną kryminalną serię z dziennikarką Heloise Kaldan i starszym aspirantem Erikiem Schäferem (prawa do jej sfilmowania zostały już sprzedane), w skład której dotąd weszły jeszcze wydany w 2018 roku „Mercedes – snittet” i „Pitbull”, który swoją światową premierę miał mniej więcej dwa lata później.

Urodzona i obecnie mieszkająca w Danii (wiele lat spędziła za granicą, między innymi w Los Angeles, Londynie i na Florydzie, gdzie studiowała prawo, swoją drogą ma też licencjat z historii i wykształcenie – doświadczenie też – dziennikarskie), tuż obok Kościoła Marmurowego, czyli Kościoła Fryderyka w Kopenhadze, a więc w sąsiedztwie Heloise Kaldan, Anne Mette Hancock, Autorka Roku 2018 według Bogforum, w „Ostrzu” proponuje nam niezbyt zawiłą, acz nielicho grającą na emocjach sprawę, w którą zostaje wmieszana trzydziestoparoletnia dziennikarka pracująca dla gazety „Demokratisk Dagblad”. Heloise Kaldan, bo o niej mowa, zajmuje się głównie tematami gospodarczymi, ale na początku książki zostaje niejako zmuszona do zbadania swego czasu bardzo głośnej sprawy kryminalnej. Skłania ją do tego zagadkowy list od Anny Kiel, albo kogoś, kto z jakiegoś sobie tylko znanego powodu się pod nią podszywa. Pod psychopatkę - przepraszam, osobowość dyssocjalną – która przed paroma laty, jak wszystko na to wskazuje, z zimną krwią zasztyletowała wziętego adwokata Christoffera Mossinga i... słuch po niej zaginął. Ukryła się gdzieś poza granicami Danii, ale teraz (zakładając, że to ona) odezwała się do kobiety, która zarzeka się, że nigdy jej nie poznała. Anna najwyraźniej zna jednak ją, Heloise Kaldan, kobietę, którą w domyśle wybrała do opowiedzenia jej historii. Sęk w tym, że zamiast normalnie z nią porozmawiać, Kiel wysyła głównej bohaterce „Ostrza” zawoalowane wiadomości, słabo czytelne wskazówki, które Kaldan musi rozpracować, chcąc dotrzeć do poszukiwanej przez policję kobiety. Albo kogoś, kto tylko się za nią podaje. Tajemniczego osobnika, z jakiegoś powodu wciągającego dziennikarkę w śmiertelnie niebezpieczną intrygę, którą już parę lat wcześniej zainteresował się policjant z kopenhaskiego wydziału zabójstw, starszy aspirant Erik Schäfer. Gardzący tak zwaną poprawnością polityczną – w każdym razie w tak ekstremalnym, daleko posuniętym wydaniu, jaki zapanował w jego rodzimej Danii. Schäfera w ogóle wiele rzeczy irytuje. Irytują go leniwi, opryskliwi urzędnicy, których w tym socjalistycznym kraju sporo się namnożyło. Irytuje go litościwy kodeks karny i system penitencjarny. Zabijesz, zgwałcisz, a w nagrodę dostaniesz kilkuletni darmowy pobyt w „luksusowym hotelu”. Anne Mette Hancock w „Ostrzu” nie zajmuje twardego stanowiska odnośnie duńskiego systemu karnego. Zaprasza nas do dyskusji, przedstawia dwie strony „owego sporu”, rożne poglądy na tę kwestię, wbrew pozorom nie robiąc z Schäfera największego przeciwnika łagodnego obchodzenia się z brutalnymi przestępcami przez duńskie władze święcie wierzące – albo tylko udające, trudno bowiem zgadnąć, co dany polityk naprawdę myśli – w skuteczność i zasadność resocjalizacji. A ofiary i ich bliscy? Chciałabym móc powiedzieć, że historia wymyślona przez Hancock na potrzeby jej debiutanckiej książki, wydawała mi się mało prawdopodobna, że takie rzeczy to nie w tym cywilizowanym świecie... Łatwo się domyślić, do czego to wszystko nas zaprowadzi (choć raczej nie we wszystkich potwornych szczegółach), ale najpierw wraz z bohaterami „Ostrza” przyjrzymy się, jak na kryminał, dość pospolitym aspektom głośnej sprawy zabójstwa w Kopenhadze. Tak czy inaczej, w niezbyt emocjonujący dla mnie sposób rozwijało się to dziennikarskie śledztwo wdrożone przez naszą Heloise Kaldan. Sympatyczną postać, którą przypuszczalnie coś łączy ze zbiegłą domniemaną morderczynią, Anną Kiel. I która naraża się jakimś typom spod ciemnej gwiazdy. Pachnie przestępczością zorganizowaną, a że z zasady nie przepadam za opowieściami gangsterskimi (oczywiście są wyjątki), za wątkami mafijnymi, to trudno się dziwić rozczarowaniu, jakie mnie ogarnęło z chwilą wejścia Kaldan na to niebezpieczne terytorium. Gdy już nabrałam pewności, że w sprawie aktualnie badanej przez Heloise swoje brudne rączki maczają gangsterzy na usługach pewnego zamożnego człowieka mieszkającego w Danii. Hancock nie ukrywa jego nazwiska, dość szybko ujawnia tę informację, ale nie daje nam jeszcze pewności, co do jego ewentualnej winy. Czy podejrzenia, a właściwie pewność policjanta Erika Schäfera, że ten człowiek kieruje jakimiś ciemnymi sprawkami, są słuszne? A jeśli tak, to jaki to ma związek ze śmiercią Christoffera Mossinga i zagadkową działalnością jednostki, która podpisuje się jako Anna Kiel? Działalnością, która chcący czy nie, wciąga dziennikarkę Heloise Kaldan na istne pole minowe. Każdy jej ruch może być obserwowany. Przez człowieka bądź ludzi gotowych się jej pozbyć, gdy odkryje za dużo.

Wszyscy […] mamy mózgi wyprane przez społeczeństwo, które każe nam uznawać, że jedno jest zupełnie normalne i społecznie akceptowalne, a drugie pod względem moralnym znajduje się na równi z defraudacją i nieumyślnym spowodowaniem śmierci.”

Prosty styl – krótkie, niezbyt treściwe zdania, dla mnie trochę za dużo (choć obiektywnie pewnie nie ma tego aż tak wiele) kolokwializmów wprowadzonych czy to przez samą autorkę, czy tłumaczkę, Edytę Stępkowską – nie jestem w stanie tego rozsądzić – i zbyt mało spowolnień akcji. To znaczy wolałabym, żeby Anne Mette Hancock trochę więcej miejsca przeznaczyła na pogłębienia portretów psychologicznych przynajmniej najważniejszych postaci i nieco uszczegółowiła krajobraz Kopenhagi i nie tylko, bo trzeba wspomnieć, że niektóre miejscówki sobie wymyśliła. Tego chyba najbardziej mi brakowało. Tego specyficznego skandynawskiego ducha, tej charakterystycznej atmosfery (chłód, ponurość w pewnym sensie w pocztówkowej scenerii), która, jak mniemam, ożyłaby na kartach „Ostrza”, gdyby tylko Hancock przelała więcej słów, poświęciła więcej uwagi otoczeniu, w jakie wrzucała swoje postaci na tej wyboistej drodze ku prawdzie. Jeśli zaś chodzi o bohaterów, to pomimo językowej oszczędności Hancock - przypomnijmy w „Ostrzu” dopiero stawiającej pierwsze kroki w powieściopisarstwie, bliskiej przyjaciółki Katrine Engberg, „wspólniczki w zbrodni”, autorki między innymi literackiej serii kryminalnej z policyjnymi śledczymi Jeppem Kørnerem i Anette Werner – dobrze się czułam przy ich boku. Mimo wszystko nawiązała się pomiędzy nami wieź, jak to się mówi nadawaliśmy na tych samych falach. Bo i w Heloise i tym bardziej w Eriku odnalazłam, że tak to górnolotnie ujmę, kawałki siebie. Wściekły na cały świat Schäfer – na system, na wszelkiej maści zwyrodnialców, którym udaje się unikać w pełni zasłużonej kary, na biurokrację, na miejscami tak przesadną, że aż ocierającą się o absurd tak zwaną poprawność polityczną (Hancock uświadomiła mi, że określenie „psychopata” jest już niemile widziane – wierzcie lub nie, ale tego jeszcze nie słyszałam; poza tym dzięki niej poznałam coś, co się zowie trupim kwiatem) – oraz niedopuszczająca do siebie zbyt wielu ludzi, mająca problemy z zaufaniem Kaldan... No jakże bym mogła nie zrozumieć tej dwójki? Nie czuć się komfortowo w takim towarzystwie? O tyle, o ile. Bo to w końcu kryminał i jak się okazuje jeden z tych, który uderza w nader ciężką materię. Hancock celuje w problematykę... Nie, powinno być: zadręcza odrażającymi, ohydnymi obrazami, które we mnie osobiście budziły zarazem czystą wściekłość, jak przygniatający smutek. Łzy poleciały. Aż się druk rozmazywał przed oczami, bo jakoś nie pomyślałam o tym, żeby zrobić sobie przerwę na dojście do siebie. Przerwę od tego koszmaru, do którego w końcu dojdą nasi wytrwali bohaterowie, przy czym nietrudno zauważyć, że determinacja Heloise Kaldan słabnie na skutek realnego zagrożenia, jakie sprowadza na nią Anna Kiel, czy niezidentyfikowana osoba, która się pod nią podszywa. Ta historia zmieniła wszystko. Przewidywałam coś w tym rodzaju – nie czytaj: nie kryło przede mną „Ostrze” żadnych większych niespodzianek, bo parę zaskoczeń przeżyłam, jedno jeszcze przed wspomnianym koszmarem – ale żeby aż tak... Nie miałam powodów zakładać, że Anne Mette Hancock zdobędzie się na taką bezkompromisowość, że pójdzie w takie skrajności i nie ograniczy się jedynie do aluzji, że podrzuci tak dokładne omówienie historii, którą spokojnie można by nazwać „z życia wziętą”. Takie rzeczy się dzieją. Takie kobiety istnieją, tacy mężczyźni też. Takie potwory - a nie, to tylko ludzie! - swobodnie, przez nikogo nie niepokojone chodzą po tej ziemi. Takie jak Anna Kiel? Nie mogę powiedzieć, że Hancock dała mi materiał do przemyśleń, że musiałam się zastanowić nad... nad tym, nad czym autorka każe nam się zastanowić. Sądzę jednak, że niektórzy poczują się zobligowani do dogłębnego przemyślenia sprawy. UWAGA SPOILER Rape and revenge, a więc zemsta za doznane, i to w dzieciństwie, krzywdy. Krwawa zemsta kontra legalizm, zdanie się na łaskę bądź niełaskę legalnych sądów, tak zwanego wymiaru sprawiedliwości. Wszystkie pytania z tego wynikające: kto jest większym zbrodniarzem? Kto zasługuję na wyższy wymiar kary? I oczywiście, która droga jest lepsza, pewniejsza, bardziej satysfakcjonująca, mniej szkodliwa także dla psychiki etc.: ta za którą twardo opowiada się Heloise Kaldan, czy ta, którą wybrano już parę lat wcześniej? KONIEC SPOILERA.

Na początku różnie to bywało, ale w końcu coś konkretnego, solidniejszego się z tego wykluło. Z tego „Ostrza”, pierwszej opublikowanej powieści duńskiej autorki Anne Mette Hancock, otwierającej kryminalną serię z dziennikarką Heloise Kaldan i śledczym z kopenhaskiego wydziału zabójstw, starszym aspirantem Erikiem Schäferem. Nie muszę chyba dodawać, że dobrze zapowiadającą się serię. Warsztat, jak na mój gust, za mało plastyczny, zbyt powierzchowny. Trochę za szybko rzecz się toczy, ale jaka to rzecz! Wstrząsająca historia, której trzeba dać trochę czasu. Poczekać, uzbroić się w cierpliwość, ale tylko jeśli nie przepada się za relatywnie prostymi, nieskomplikowanymi, standardowymi, a przynajmniej niezbyt wymyślnymi zagadkami zbrodni z potencjalną mafią w tle. Ja poczekałam i nie żałuję. I czekam na polskie wydanie kolejnej mrocznej przygody nieufnej dziennikarki i bezpośredniego policjanta.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz