piątek, 4 lutego 2022

„Pokój gościnny” (2021)

 

Stella ma zamiar popełnić samobójstwo, ale jej uwagę odwraca nieproszony gość. Nieznajomy mężczyzna, który przedstawia się jej jako Giulio i twierdzi, że zarezerwował pokój w jej domu. Kobieta informuje go, że musiało dojść do pomyłki, że nie świadczy już takich usług. Mężczyzna prosi, ona upiera się przy swoim. A kiedy Giulio zaczyna się wycofywać, Stella nagle zmienia zdanie. Udostępnia pokój obcemu mężczyźnie, który, jak szybko się okazuje, czuje się w jej domu nader swobodnie. Skonsternowana Stella przygląda się jak obcy mężczyzna bez skrępowania krząta się w jej kuchni. I trochę wbrew sobie powoli przekonuje się do jego towarzystwa. Sytuacja drastycznie się zmienia, gdy w domu Stelli zjawia się jej mąż Sandro.

Włoski dreszczowiec, „Pokój gościnny” (oryg. „La stanza”, międzynarodowy: „The Room”), miał być filmem dokumentalnym o pewnym zjawisku. Reżyser Stefano Lodovichi pracował nad nim przez rok, a potem zwątpił. Miał inne zobowiązania, a ten projekt okazał się na tyle złożony, że pochłaniał mnóstwo jego czasu. Zbieranie materiałów nie miało końca, Lodovichi w końcu doszedł więc do wniosku, że lepiej będzie zrobić z tego film fabularny. Scenariusz, oczywiście w oparciu o pomysły Lodovichiego, spisali Francesco Agostini i Filippo Gili. Reżyser „Pokoju gościnnego” od lat jest miłośnikiem hollywoodzkich filmów akcji między innymi z Sylvestrem Stallone'em, Bruce'em Willisem i Arnoldem Schwarzeneggerem. W ogóle ceni sobie amerykańskie kino rozrywkowe, gatunkowe, ale chętnie też obcuje z kinem autorskim. „Pokój gościnny” miał łączyć te dwa filmowe bieguny – Stefano Lodovichi nazwał to pomostem między kinem autorskim a kinem rozrywkowym. W drobnych szczegółach odwołuje się w nim do „Psychozy” Alfreda Hitchcocka, „Lśnienia” Stanleya Kubricka i twórczości M. Nighta Shyamalana. Film powstawał w czasie głębokiego lockdownu tłumaczonego pandemią COVID-19. Główne zdjęcia trwały siedemnaście dni, w miejscu, które zostało stworzone specjalnie na potrzeby tego przedsięwzięcia – efekt pracy scenografów. Film najpierw został wypuszczony we Włoszech – w styczniu 2021 roku – w usłudze VOD. W Polsce wypłynął w listopadzie (polska premiera) 2021 roku, na Splat!FilmFest.

Przestronny, zaniedbany dom – obdrapane, zawilgocone ściany – sprawiający wrażenie mniejszego, ciaśniejszego niż jest w istocie. Panuje w nim iście depresyjna atmosfera i raczej nie zanosi się na to, by słońce mogło przebić się przez brudnoszare, skłębione chmurzyska wiszące nad tym cichym, samotnym, niekochanym miejscem. Właścicielka domu, kobieta imieniem Stella (przekonująca kreacja Camilli Filippi), doszła już do kresu swojej wytrzymałości. Nie zamierza dłużej trzymać się życia, które po odejściu jej ukochanego stało się przeraźliwie puste. Nic już nie trzyma jej na tym świecie, a przynajmniej ona musi tak to widzieć. W przeciwnym razie nie zdecydowała się na ten ostateczny krok. Skok z okna w sukni ślubnej: tak to sobie wymyśliła. I już, już ma pożegnać się z tym padołem łez, gdy zjawia się nieproszony gość. Przedstawia się jako Giulio (całkiem widowiskowy, intrygujący występ Guido Caprino) i twierdzi, że ma zarezerwowany pokój w jej domu. Problem w tym, że Stella już od jakiegoś czasu nie świadczy takich usług. Wygląda na to, że to niedopatrzenie administratorów strony internetowej, która nie zdjęła nieaktualnego już ogłoszenia Stelli i jej męża Sandro. W każdym razie Giulio mówi, że w taki właśnie sposób dokonał rezerwacji. Co więcej zapłacił z góry. Stella radzi mu skontaktować się z właścicielami tej nieszczęsnej witryny. Na pewno zwrócą mu pieniądze, niewątpliwie nie będzie z tym najmniejszego problemu. A teraz żegnam. Dobrze, pójdę sobie, ale byłbym wdzięczny, gdyby przynajmniej uraczyła mnie pani szklanką wody. Przepłuczę gardło i już mnie nie. Tyle Stella może zrobić dla tego „strudzonego wędrowca”. Bo któż by odmówił szklanki wody spragnionemu bliźniemu? Oj, mogłaby się zdziwić ta nasza Stella... Koniec końców nieznajomy przekracza próg domu Stelli, z rozkoszą wypija „niebiański” napój (kranówka zawsze przypomina mu dom, miejsce w których dorastał) i zostaje. Stella zmienia bowiem zdanie. Decyduje się udostępnić pokój obcemu mężczyźnie, który jak się wydaje zna jej męża. Tak twierdzi, ale widz w przeciwieństwie do Stelli raczej nie będzie skłonny mu wierzyć. Giulio nie budzi zaufania. Wygląda na to, że twórcy od początku starają się uczulić nas na tę postać. Widz ma wietrzyć w jakiś podstęp. Doszukiwać się złych zamiarów nieznajomego względem kobiety, która dała mu dach nad głową. Kobiety, która chce umrzeć. Gdy jednak „na scenę” wkracza ostatni (no dobrze, przedostatni) członek obsady, gdy „z odsieczą” przybywa Sandro (w tej roli Edoardo Pesce, który warsztatowo może i nieco odstawał od Filippi i Caprino, ale jakichś większych zgrzytów w jego grze to nie, nie zauważyłam) sytuacja staje się mniej klarowna. W każdym razie twórcy wyraźnie próbują trochę zaciemnić sytuację. Teoria, którą wcześniej mógł ukuć uważny odbiorca, albo po prostu mający już jakieś rozeznanie w podobnych historiach (podejrzani nieznajomi w szeroko pojętym kinie grozy), powoli traci na sile. Wkradają się wątpliwości. Gniew skupia się na kimś innym. A wraz z tym rodzi się pytanie, kto w tym świecie przedstawionym jest największym czarnym charakterem? Po której stronie leży wina? I czy naprawdę nie ma innego, lepszego sposobu na oczyszczenie atmosfery? Na naprawę tego, co się popsuło. Co zostało zepsute... w imię miłości? Tak czy inaczej, najwyższy czas rozpocząć terapię małżeńską. Prawda was wyzwoli. Albo zabije. Kłamstwa, półprawdy nie przejdą. Istota, którą macie przed sobą, zdaje się, wie o was wszystko. Grzechy, zaniedbania, słabości. Takie przynajmniej ma przekonanie. O ile nie jest to tylko gra, starannie wyreżyserowane przedstawienie. Chora zabawa mająca przysporzyć niewinnym ludziom dodatkowych cierpień.

Pokój gościnny” Stefano Lodovichiego to obraz ku przestrodze. Nie ustępuj. Nie pozwól, by choroba się rozwinęła. Nie wybieraj łatwiejszej drogi, nie ignoruj alarmujących sygnałów. I nie daj zaślepić się miłości. Zwłaszcza, gdy druga strona nie daje z siebie tyle, co ty. Stella nie potrafi się pogodzić, ze Sandro postanowił od niej odejść. Że już jej nie kocha. Stella próbowała wszystkiego – próśb, gróźb (jeśli do mnie nie wrócisz, to się zabiję) – ale wszystko na nic. W końcu dotarło do niej, że karmi się fałszywą nadzieją, że nie ma już żadnych widoków na naprawę ich związku. A Stella nie wyobraża sobie życia bez Sandro. Próbowała, ale nic z tego. Poddaje się... Niedługo potem nadzieja, ta przeklęta nadzieja, odżywa. Sandro nareszcie zjawia się w jej domu i choć wydarzenia błyskawicznie przybierają dosyć drastyczny obrót, w Stelli najwyraźniej znowu kiełkuje wiara w to, że ona i jej mąż w końcu przezwyciężą kryzys. Ona jest gotowa wybaczyć. Tak myśli, ale nie wie wszystkiego. Gdy ta niewydarzona terapia małżeńska dobiegnie końca, w Stelli może zostać już tylko gniew, wręcz czysta wściekłość na męża. Miłość zamieni się w nienawiść? A Sandro? Czy on też zmieni swój stosunek do Stelli? Czy w nim z kolei odżyje uczucie, którym kiedyś darzył tę kobietę? Ale czy na pewno? Czy Sandro kiedykolwiek prawdziwie kochał osobę, którą zdecydował się poślubić? Na jej prośbę lub żądanie. „Pokój gościnny” to jeden z tych filmów, który ogląda się trochę jak przedstawienie teatralne. Dużo zależy od dialogów. To one napędzają akcję, z nich buduje się ta, w moim odbiorze, całkiem frapująca intryga. Nic tylko siedzą i gadają? Nie, nie. Różne działania też są wdrażane. Uczestnicy tej „greckiej tragedii” nie ograniczają się do słów. Jedni podejmują próby wydostania się z tej pułapki, z tego piekielnego domu, a inny dba o to, by czuli się mocno niekomfortowo. Przynajmniej jedno z nich. Od tej drugiej osoby wymaga się tylko tego, by siedziała i słuchała. I zastanowiła się, czy warto było tyle poświęcać dla tego człowieka? Taka ofiara! Pomysł mnie zaciekawił. UWAGA SPOILER Cały świat dziecka w jednym pokoju, jego schronienie, królestwo, z którego od dłuższego czasu w ogóle nie wychodzi (hikikomori, zjawisko, które Stefano Lodovichi badał z myślą o nakręceniu filmu dokumentalnego). I rodzicie niepodejmujący zdecydowanych starań, by wyrwać swoją latorośl z tej tak naprawdę ciasnej klatki, z tego więzienia, w które sama (acz nie bez zachęty ze strony dorosłych) się wpędziła. Plus „kompleks terminatora” (to znaczy jedna z możliwości, bo nie wykluczam, że niektórzy przyjmą inne, bardziej przyziemne tłumaczenie), czyli przybywa gość z przyszłość. Z zamiarem uratowania samego siebie. Stania się kimś innym, kimś lepszym niż jest teraz. Zapewnienia sobie szczęśliwszego żywota KONIEC SPOILERA. Dom. Bezpieczny, kochający dom. O to powinno się przede wszystkim w życiu walczyć. Zbudować sobie i swoim bliskich takie szczęśliwe gniazdko i nieustannie je pielęgnować. Pilnować się. Nie pozwalać sobie na żadne zaniedbania. Nie spoczywać na laurach. Bądź czujny, zawsze gotowy do działania i dbaj o to, by osoba, na której ci zależy czuła, że ją kochasz. Taka to opowieść. Banalna? Cóż, przekaz z całą pewnością odkrywczy nie jest, ale twórcy nie wyłuszczają tego ot tak. W najprostszy z możliwych sposobów. Kluczą, meandrują, sięgają po różne mniej czy bardziej rozpowszechnione w kinie motywy. Zniewolenie, tortury (głównie psychiczne; na krwawe scenki lepiej się nie nastawiać), podglądanie (tutaj ukłonik w stronę „Psychozy” Alfreda Hitchcocka); co prowadzi nas do tajemniczego pokoju. A potem zrobi się jeszcze... dziwniej? Niespodziewanie (naprawdę nie byłam na to przygotowana, takiego skrętu w ogóle nie brałam pod uwagę) wypłyniemy na inne gatunkowe wody. Zamieszają twórcy w tym garncu, ale nie sądzę, żeby wielu widzów pogubiło się na tych wzburzonych wodach. Może na chwilę. Usuną filmowcy grunt spod nóg jakiejś części widzów, ale zaraz potem go przywrócą. W każdym razie, ja tak to odczułam – na moment straciłam przyczepność, a potem twórcy pośpieszyli z wyjaśnieniami. Naturalnie wątpliwości pozostały, ale rozwiały się w ostatnich minutach seansu. Niemniej ta furtka się nie zatrzaśnie. Różnie można to czytać. Niekoniecznie, tak jak ja, zaakceptować zwariowane opowieści jednej z postaci. Fabuła i miejsce akcji, które specjalnie dla tej opowieści stworzono (ponury, zaniedbany, że tak to ujmę, przyjemnie odpychający, subiektywnie dość ciasny, obiektywnie przestronny dom, chłostany porywistym wiatrem - za oknami ulewny deszcz i oczywiście szarzyzna), trochę jak w Strefie Mroku - albo... życie po śmierci? - w moim poczuciu nie zostały należycie wykorzystane. Uważam, że spokojnie można było podkręcić temperaturę. Wycisnąć z tego silniejsze emocje. Za mało dramaturgii jak dla mnie. Jak na taką historię.

Powinno ranić, zatrważać, budzić dotkliwy smutek. W ciągłym poczuciu zagrożenia i narastającym przekonaniu, że dla niektórych jest już za późno, że nie wszyscy wyjdą z tego cało. Może nikt. Tak czy inaczej, za słabo było u mnie z tymi emocjami. Trzymał, ale jakoś tak niezdecydowanie. Miast porządnie, brutalnie ścisnąć, to obchodził się trochę jak z jajkiem. Ten kameralny włoski dreszczowiec, którego fabuła – bądź co bądź całkiem pomysłowa – w dużym stopniu buduje się na dialogach. Skromne środki, maleńka obsada i przykuwający uwagę dom. Dom, w którym toczy się cała akcja tej rodzinnej tragedii. „Pokoju gościnnego” Stefano Lodovichiego. Historii, która moim zdaniem miała większy potencjał. Ale o niestrawność też mnie nie przyprawiła. Obleci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz