niedziela, 27 lutego 2022

William Lindsay Gresham „Zaułek koszmarów”

 

Stanton Carlisle, magik z objazdowego jarmarku, Teatru Osobliwości Ackermana i Zorbaugha, po obejrzeniu odrażającego występu człowieka uzależnionego od alkoholu, oddaje się głębszym przemyśleniom na temat ludzkiej natury. W zbieraniu interesujących go informacji najbardziej pomocna okazuje się miejscowa wróżka, zamężna kobieta, która wdaje się w romans ze Stanem. W końcu młody kuglarz uznaje, że ma wystarczającą wiedzę i umiejętności do poszukania większego zarobku. Stan i jego wybranka Molly Cahill kończą z jarmarcznymi sztuczkami i rozkręcają własny biznes. Carlisle udaje mentalistę, a Cahill asystuje mu podczas starannie wyreżyserowanych występów. Ale Stanowi to nie wystarcza. Marzą mu się większe pieniądze i większa sława. Rozpoczyna więc najśmielsze ze swoich dotychczasowych przedsięwzięć, które nie podoba się jego partnerce. Kobieta z rosnącym przerażeniem i niezrozumieniem przygląda się zmianom zachodzącym w mężczyźnie, któremu oddała serce.

Kontrowersyjna powieść noir autorstwa amerykańskiego pisarza Williama Lindsaya Greshama, której pierwsze wydanie pojawiło się w roku 1946. Pomysł na fabułę „Zaułka koszmarów” (oryg. „Nightmare Alley”) Greshamowi w latach 30-tych XX wieku nieświadomie poddał Joseph Daniel 'Doc' Halliday. Podczas hiszpańskiej wojny domowej, w której obaj brali udział. W takich właśnie okolicznościach medyk ochotnik, Gresham, poznał tego człowieka, który przeraził go podobno autentyczną historią o człowieku odgryzającym głowy kurczakom i wężom i jego zafascynowanej, rozochoconej widowni. Ze wszystkich utworów Greshama „Zaułek koszmarów” odniósł największy komercyjny sukces, pomimo, albo właśnie dzięki temu, że budził wstręt i przerażenie u wielu odbiorców. Takie reakcje na „Zaułek koszmarów” pojawiały się też wśród tych, którzy natrafiali na którąś ze złagodzonych (cenzura) wersji najsłynniejszej powieści Williama Lindsaya Greshama. Po raz pierwszy przeniesionej na ekran, pod tym samym tytułem, w 1947 roku przez Edmunda Gouldinga (prawa do sfilmowania tej historii kosztowały Hollywood sześćdziesiąt tysięcy dolarów). W 2021 roku swoją premierę miał zrealizowany za mniej więcej sześćdziesiąt milionów dolarów, szeroko reklamowany obraz w reżyserii Guillermo del Toro oparty na ponadczasowym dziele Williama Lindsaya Greshama.

Nieżyjący już autor „Zaułka koszmarów” (popełnił samobójstwo w 1962 roku, niedługo po usłyszeniu strasznej diagnozy: rak języka) przez większość dorosłego życia zmagał się z problemami finansowymi. W małżeństwie też mu się nie układało i wydaje się, że wina leżała głównie po jego stronie. Jego pierwsza żona Joy Davidman zwierzała się swoim przyjaciołom z wybuchów agresji nadużywającego alkoholu męża, który nie był jej wierny. Ich małżeństwo definitywnie rozpadło się, gdy William Lindsay Gresham obwieścił swojej małżonce, że wdał się w romans z jej kuzynką Renée Rodriguez. Przez jakiś czas cała trójka mieszkała pod jednym dachem, aż w końcu Joy Davidman poszukała szczęścia u boku brytyjskiego pisarza C.S. Lewisa, swojego korespondencyjnego przyjaciela. William poślubił Renée Rodriguez, a na wieść o śmierci Joy, wybrał się do Anglii, gdzie kobieta uwiła sobie wygodne gniazdko z Lewisem, żeby sprawdzić, czy jego synowie mają należytą opiekę. Na miejscu uznał, że nie ma potrzeby zabierać ich do Stanów Zjednoczonych. Walczący z nałogiem alkoholowym, klepiący biedę (największy zastrzyk gotówki - „Zaułek koszmarów” - tylko na trochę poprawił jego sytuację materialną; Gresham nie potrzebował dużo czasu na roztrwonienie tego małego majątku) demaskator oszukańczych sztuczek znanych spirytualistów, który od pewnego czasu żywotnie interesował się naukami tajemnymi. Pociągał go mistycyzm, ale przynajmniej w swoim mniemaniu, był wyczulony na takich ludzi jak Stanton Carlisle. Czołowa postać jego „Zaułka koszmarów”, która jak wyjawił Gresham, tak naprawdę była autorem powieści. Innymi słowy Stan jest kimś w rodzaju literackiego odpowiednika Williama Lindsaya Greshama. Wspomina o tym też już nieżyjący amerykański powieściopisarz, dziennikarz, biograf i poeta, Nick Tosches, w swojej przedmowie do nieocenzurowanego wydania „Nightmare Alley” z 2010 roku. Polska edycja „Zaułka koszmarów” od wydawnictwa Mova wypuszczona w 2022 roku w twardej oprawie (retro okładkę zaprojektował Tomasz Majewski, a tłumaczył Ryszard Oślizło, który co istotne nie starał się łagodzić języka Greshama) zawiera to niezbyt obszerne wprowadzenie Toschesa: o Greshamie i fenomenie „Zaułka koszmarów”. Do bólu szczerej opowieści o... ludziach. Stantona Carlisle'a poznajemy jako dociekliwego młodzieńca występującego w Teatrze Osobliwości Ackermana i Zorbaugha. Stan specjalizuje się w niby magicznych sztuczkach, którymi zainteresował się już w dzieciństwie. Teraz jego uwagę przyciąga jeden „świr” pracujący w tym samym objazdowym (nie)wesołym miasteczku. Mężczyzna odgryzający głowy kurczakom w klatce, którą dzieli z wężami. Klatce zwykle obleganej przez zafascynowanych „frajerów”. W środowisku, w którym obraca się Stan tak nazywa się ludzi, którzy chętnie płacą za takie atrakcje. Naiwnych, których bez większego wysiłku można oskubać. Główna „osobliwość” w prozatorskim teatrze Greshama, Stanton Carlisle, lubi swoją pracę, ale nie na tyle, by wiązać z nią swoją przyszłość. Już nie. Powoli budzi się w nim bowiem stare, niedobre pragnienie sławy i pieniądza. Ciekawe, że człowiek, który w swoim przekonaniu poznał największe słabości swojego gatunku, który nauczył się odnajdywać czułe punkty u bliźnich, by czerpać z tego osobiste, egoistyczne korzyści, nie zdaje sobie sprawy, że właściwie niczym nie różni się od większości swoich ofiar. Żądza pieniądza to wszak jeden z najpospolitszych demonów tego świata. „Istota” która częściej odbiera, niż daje. Wodzi na pokuszenie, obiecuje złote góry i wielkie pałace. Iluzja, mrzonka, którą karmią się miliony. Bo przecież są tacy, którym się udało. W tym wiecznie toczącym się wyścigu szczurów można wysforować się naprzód. Trzeba tylko ruszyć głową. Znaleźć sposób... Stanowi nie brakuje pomysłów na wykorzystanie swoich małych talentów. A determinacji ma aż nadto, więc czemu dłużej miałby zadowalać się maleńkimi okruszkami z pańskich stołów? Nie, Wielki Stanton ani myśli zatrzymywać się w pół drogi. Nie jest taki jak jego asystentka Molly Cahill, nadmiernie wrażliwe dziewczę, które bez niego do końca życia klepałoby biedę. Z takim podejściem... Molly jest za miękka. Molly się lituje. Molly nie chce po trupach do celu. Należy więc wytłumaczyć jej, że to najlepszy, najpewniejszy sposób na dopchanie się do magicznego źródełka.

Jak ktokolwiek mógłby mu pomóc? Jak ktokolwiek mógłby pomóc komukolwiek? Wszyscy tkwili w potrzasku, wszyscy biegli ciemnym zaułkiem ku światłu.”

Tytułowy zaułek to w pojęciu Williama Lindsaya Greshama samo życie. Na końcu tej mrocznej, obmierzłej, cuchnącej alei widać światełko. To nasz cel. Jak ćmy instynktownie brniemy w stronę tego ognia. I w proch się obrócisz. To jedna z nasuwających mi się interpretacji – śmierć, którą można rozumieć jako wybawienie, wyjście z tego przeklętego, znienawidzonego zaułka – ale owe światełko może też symbolizować osiągnięcie życiowego celu, spełnienie największego marzenia człowieka. Rozdziały „Zaułka koszmarów” tytułują karty tarota (żadna się nie powtarza), które Gresham stawia Stanowi Carlisle'owi. Niewykluczone, że także odbiorcom książki. Ku przestrodze. Literacki Gresham, czyli stanowczo zbyt wytrwale goniący za marzeniami jasnowłosy kuglarz, to czarny charakter z odcieniami szarości. Tak pozwolę sobie go określić. Jego motorem jest chciwość. Im więcej ma, tym więcej chce. Wiecznie nienasycony apetyt, którego ofiarami padają naiwni ludzie. A tych nie brakuje w żadnej warstwie społecznej. Przepowiadanie przyszłości, czytanie w myślach, telekineza, nawiązywanie kontaktu z nieżyjącymi bliskimi osobami – w epoce Stana wiara w takie zjawiska jest na tyle duża, żeby taki spryciarz jak on mógł się na niej szybciutko wzbogacić. Od podrzędnego magika do niezbyt dumnego mentalisty. Stopa życiowa Stana co prawda polepszyła się po opuszczeniu jarmarku i rozkręceniu własnej działalności, ale to mu nie wystarczy. Do pomocy początkowo ma tylko jedną osobę, piękną dziewczynę, którą zamierza poślubić. Najpierw jednak chce się dorobić. Na zwykłych oszustwach. W pojęciu jego życiowej wybranki i zarazem asystentki, Molly Cahill, coraz to okrutniejszych. Osobiście odbierałam Molly jako swoisty głos sumienia Wielkiego Stana, kreskówkowego aniołka, który nieustannie jest zakrzykiwany przez swojego zaciekłego wroga, który przycupnął na drugim ramieniu tej diabolicznej jednostki, dla której miałam niemało współczucia. Biedny, zły człowiek. Psychopatyczny bohater tragiczny. Jak to w noir, budzący ambiwalentne uczucia protagonista/antagonista, który ma marzenia i nie zawaha się ich spełnić. Za wszelką cenę. Stan da ci to, czego pragniesz. Cudotwórca dzielący się swoim darem ze zwykłymi śmiertelnikami. Nawet najbardziej zatwardziali sceptycy zmienią swoje nastawienie do niesamowitości wszelakich, gdy zobaczą w akcji Wielkiego Stana. Egoista, materialista, wytrawny manipulator. Szarlatan, który bez zmrużenia oka, bez najmniejszych oporów wykorzystuje zwykłe ludzkie potrzeby, słabości, wady, pragnienia. Owija sobie ludzi wokół małego palca. On gra, oni tańczą. Niewolnicy nieistniejącego daru. Rozum śpi, a dusza się syci. Oszustwa Stana działają niczym balsam na poranione serca. Stęsknieni, zrozpaczeni, czy po prostu zniechęceni monotonią dnia codziennego, obywatele, dostają od Stana najcenniejszy, bardzo rzadki na tym padole łez, towar. Szczęście. Spokój ducha, którego Stan nie zapewnia tylko niektórym, starannie wybranym klientom. W tych pechowcach zatapia swoje ostre zębiska na dłużej. Dręczy dopóty, dopóki nie zyska pewności, że są gotowi oddać mu dosłownie wszystko. Ba, to oni będą błagać, by przyjął ich kosztowne prezenty. Kaznodzieja, który w końcu trafi na swego. Femme fatale, która na pierwszy rzut oka wydaje się być żeńską wersją Stana. Druga połowa tego samego zgniłego owocu. Zderzenie dwóch przebiegłych umysłów, fascynująca rozgrywka jednostki najwyraźniej całkowicie wyzutej z empatii i jednostki, w której tlą się jeszcze jakieś szlachetne ogniki. Na pewno zdolność do miłości, i to bezwarunkowej. Pod tym grubym, przeraźliwie zimnym pancerzem musiały się zatem zachować jakieś skrupuły. Gdzieś tam może kryje się mały chłopiec, który jeszcze nie przeżył swojego pierwszego zawodu miłosnego. Najpoważniejszego – najpewniej to właśnie popchnęło Stana na przypuszczalnie straceńczą, a na pewno godną pożałowania i potępienia ścieżkę, która doprowadziła go do diabelskiej pani psycholog. I jeszcze głębiej w ten upiorny, szalony, wstrętny zaułek. Droga donikąd. Biedny i bogaty. Piękny i szpetny. Gwiazdor i jego bożyszcze. Frajer i iluzjonista. Oszust i oszukiwany. Zabójca i zabity. Egoista i altruista. Degenerat i poczciwiec. Wszystkich czeka ten sam koniec. Kręcisz się w kółko, nieszczęsny człowieku. Cokolwiek zrobisz, cokolwiek osiągniesz, kimkolwiek się staniesz, wcześniej czy później pewnie zastanowisz się, czy to miało jakiś sens. Po co to było? Po co gonić za króliczkiem? Gresham, wydaje się, pyta swoich czytelników, jaki jest sens robić cokolwiek. Stawiać sobie jakiekolwiek cele. Tak czy inaczej, wydźwięk „Załka koszmarów” nie jest optymistyczny. Bynajmniej! Gorzka opowieść zgorzkniałego(?) człowieka. Człowieka, który, jak przekonają się odbiorcy „Zaułka koszmarów”, miał odwagę nie lukrować rzeczywiści. Znawca ludzkiej natury, który na własnej skórze poznał niektóre zgryzoty, słabości, problemy kuglarza, którego poprowadził podobnym (nieidentycznym) zaułkiem, jaki podstępny los przydzielił jemu. Do doskonałego finału.

Niełatwo się czytająca, deliryczna życiowa podróż wiecznie nienasyconego człowieka. W szponach przyziemnych obsesji w jarmarcznej oprawie. Zabarwiony erotycznie, doprawiony alkoholem, oblepiony watą cukrową „podły” traktat o życiu. Kultowa powieść noir, której spokojnie można tez przypiąć etykietkę z napisem „powieść egzystencjalna”. Powieść, która zaszokowała, zniesmaczyła niejednego czytelnika. Dzisiaj już pewnie nie będzie wzbudzać tak licznych skrajnych reakcji ten... wiecznie aktualny „Zaułek koszmarów” Williama Lindsaya Greshama. Dość wymagająca lektura, która raczej nie podniesie Was na duchu. Żadna tam prosta rozrywka. Ciężki owoc życia i wyobraźni „majaczącego”, nieprzebierającego w słowach amerykańskiego pisarza. Zdolnego Billa, który utożsamiał się ze swoim nędznym bohaterem. Czarnym charakterem, który zaplątał się w zaułek przeznaczony dla godnego najwyższego współczucia, cnotliwego bohatera tragicznego. Straszliwie pogubionego w swoich jakże pospolitych pragnieniach.

Za książkę bardzo dziękuję księgarni internetowej

https://www.taniaksiazka.pl/

Więcej nowości literackich

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz