środa, 18 maja 2022

„Poza sezonem” (2021)

 

Marie Aldrich zostaje wezwana na wyspę Lone Palm z powodu zdewastowania nagrobka jej matki przez niezidentyfikowanego sprawcę i niezwłocznie udaje się tam z niejakim George'em Darrowem. Przed wjazdem na wyspę zostają poinformowani, że w związku z końcem sezonu most niedługo zostanie podniesiony, co uniemożliwi wydostanie się z tego miejsca drogą lądową. Jako że Marie i George nie zamierzają zostać na Lone Palm do wiosny, muszą działać szybko. Poszukiwania dozorcy cmentarza, człowieka, który podobno czeka na dyspozycje Marie odnośnie nagrobka jej rodzicielki, niespodziewanie się przeciągają. Napotkani mieszkańcy nie potrafią albo nie chcą im pomóc. A przybysze nie mogą czuć się bezpiecznie w ich towarzystwie. Na pewno nie Marie, kobieta, która dopiero teraz zaczyna wierzyć w dziwne opowieści jej matki na temat Lone Palm.

Mickey Keating, twórca między innymi „Pod” (2015), „Darling” (2015) i „Parku makabry” (2016), dorastał na Florydzie, poza sezonem zwykle spacerując po wyludnionych plażach. Wyznał, że było w tym coś przerażającego. Te samotne wyprawy mocno utkwiły mu w pamięci, być może głównie dlatego, że bezludne plaże w jego oczach mają tę specyficzną atmosferę opowieści południowogotyckich, które wprost uwielbia. Tak czy inaczej, zawsze widział w tym ogromny potencjał na film. Można więc powiedzieć, że pomysł na „Poza sezonem” (oryg. „Offseason”) wykiełkował w jego głowie już w okresie dorastania. Scenariusz napisał sam, sam też podjął się reżyserii. Utrzymanego w klimacie niesamowitości, podpatrzonym w prozie Howarda Phillipsa Lovecrafta, w szczególności w opowiadaniu „Widmo nad Innsmouth” i kultowym serialu „Strefa mroku”, folk horroru, którego akcję osadził na niewielkiej wyspie. Pierwszy pokaz tego klimatycznego widowiska odbył się w marcu 2021 roku na South by Southwest Film Festival, a szerszą dystrybucję w jego rodzimych Stanach Zjednoczonych rozpoczęto niemal równo rok później, na platformie Shudder. Pierwszym większym dystrybutorem „Poza sezonem” na terenie Polski został portal CDA Premium, który na swoje serwery wpuścił go 15 maja 2022 roku.

Dla jednych skrzyżowanie „Kultu” Robina Hardy'ego i opowiadania Shirley Jackson pt. „Loteria”. Dla innych bardziej „Mgła” Johna Carpentera i/lub „Silent Hill” Christophe'a Gansa. A „Uwolnienie” aka „Wybawienie” Johna Boormana? Mickey Keating raczej nie chciałby, żeby widzowie kojarzyli jego „Poza sezonem” z tym ostatnim. Według niego świat jest już w zupełnie innym punkcie – to, co brzmiało wiarygodnie w latach 70-tych XX wieku, niekoniecznie przekona współczesnych odbiorców. W każdym razie uznał, że taka kreacja lokalnej społeczności, jak u Boormana, trochę się zdezaktualizowała. Dzisiaj prędzej zabiega się o turystów, niż robi wszystko by się ich pozbyć. W ten czy inny sposób. Mieszkańcy Little Tall... to jest Lone Palm, z otwartymi ramionami witają turystów w swoich skromnych progach. Ale tylko w sezonie. Mieszkający w Nowym Jorku, Marie Aldrich i George Darrow, w pierwszym rozdziale (Keating zastosował ten mniej filmowy, bardziej książkowy podział - są nawet plansze tytułowe) przybywają do tego nieboskiego miejsca w przededniu kilkumiesięcznej izolacji wyspiarzy, która nie jest niczym nowym. Najnowsi przybysze nie byli na to przygotowani, ale wśród tubylców niewątpliwie nie znajdzie się ani jednej osoby, która przyjęłaby wiadomość o odcięciu tego miejsca od reszty świata na cały okres zimowy z porównywalnym zaskoczeniem. Uświęcona tradycja czy bardziej przymus? Jedno mogę powiedzieć z całą stanowczością: Lone Palm to jedno z najupiorniejszych miejsc, jakie w ostatnich latach „odwiedziłam” (na ekranie). Nie mogłam oprzeć się poczuciu (które umocniły „niedzisiejsze” napisy końcowe), że Mickey Keating nie szedł z duchem czasu tylko uparcie patrzył wstecz. Od początku czułam się trochę jak podróżniczka w czasie. Jakby Marie i niejaki George (nie jestem pewna, co łączy tych dwoje; miłość? przyjaźń?), przyzwoicie odegrani przez Jocelin Donahue i Joego Swanberga, znaleźli się nie tylko w innym miejscu, ale i w innym czasie. Most to granica pomiędzy teraz i kiedyś. Most to granica pomiędzy światami? Wymiarami? W sezonie życie na tej przeklętej wyspie ponad wszelką wątpliwość biegnie zupełnie zwyczajnym torem. A przynajmniej na pozór wszystko jest jak najzupełniej normalne. Turyści nie maja powodów do niepokoju. Ale główna bohaterka „Poza sezonem” odpowiedziała na wezwanie dozorcy cmentarza na Lone Palm, w mniej dogodnym, przynajmniej dla nietutejszych, momencie. Lone Palm w dużym stopniu pokrywa się z moimi wyobrażeniami Lovecraftowskiego Innsmouth, przybrzeżnej mieściny pełnej wielce podejrzanych – bardzo delikatnie mówiąc – stworzeń. Przygniatająca atmosfera niesamowitości. Groźba wisząca w powietrzu. Tak nisko zawieszona, że aż czuć jej nieziemski odór. Straszliwy fetor wnikający w każdą komórkę bezbronnego organizmu. W tej mgle trudno się oddycha. W tych wszędobylskich oparach (nie)znanego ukrywają się jakieś potworności nie z tego świata. Witamy w Strefie Mroku! „Porzućcie wszelką nadzieję wy wszyscy, którzy tu wchodzicie”. Zostałeś ostrzeżony. Mickey Keating i jego ekipa nie zostawiają złudzeń. Widz od początku ma mieć absolutność pewność, że to złe miejsce jest. Ta mgła, ta upiorna mgła, te przeraźliwe dźwięki... Tak zwana stara szkoła straszenia. Podskórny niepokój. Niedookreślone zagrożenie. Niewygodna tajemnica. Brudne sekrety w pewnym sensie utrwalone w powietrzu. Ścieżka dźwiękowa - fenomenalna robota debiutującego kompozytora filmowego Shayfera Jamesa – w „Poza sezonem” jest równorzędnym partnerem dla stylowych, wybornie klimatycznych zdjęć Maca Fiskena. Z takim zjawiskiem zdecydowaniem częściej spotykam się w XX-wiecznym kinie grozy (zresztą nie tylko grozy). Współcześni filmowcy efekty dźwiękowe, uważam, szczególnie upodobali sobie jako integralną część mechanizmu, któremu nadano dumnie brzmiącą nazwę jump scare, a którą ja wolę nazywać jump scenkami. Albo efektem „buu!”. W „Poza sezonem” takich „stresujących momentów” raczej nie uświadczymy. Nie bawimy się w „buu!”, próbujemy czegoś trudniejszego. Mickey Keating i jego zespół skompletowany na potrzeby „Poza sezonem”, postarali się rozgryźć dużo twardszy orzech. Trzymać w kleszczach strachu. Na jednych zadziała, na innych nie, wiadomo, ale intencje twórców przynajmniej dla mnie były doskonale czytelne. Nie idziemy po linii najmniejszego oporu, nie gonimy za aktualnymi trendami. Czysty strach, a nie jakieś tanie zaskoczenia.

W mojej opinii „Poza sezonem” Mickeya Keatinga to jeden z tych obrazów, które zwykle opisuje się słowami „przerost formy nad treścią”. Nie przepadam za tym określeniem, ale obawiam się, że niejeden odbiorca, przynajmniej w myślach, tak podsumuje ten pobyt na przeklętej wyspie. Otoczka wydajniejsza od scenariusza? Ujmę to tak: gdyby nie ten klimat, mogłabym nie dotrwać do napisów końcowych. Skoro „stara szkoła straszenia”, to nie wypada porywać się na jakieś większe komplikacje. W każdym razie Mickey Keating tak do tego podszedł. Prosto. I zarazem tajemniczo? Nie postawiłabym tego znaku zapytania, gdyby nie zaskakujące słowa Marie Aldrich skierowana do jej compadre George'a Darrowa po wyruszeniu w drogę powrotną - z Lone Palm do Nowego Jorku. Zaskakujące nie tyle treścią, ile miejscem, jakie w scenariuszu dla tego wyznania przewidziano. Owszem, nienaturalnie by wyglądało, gdyby Marie dłużej zwlekała ze zwierzeniem się George'owi ze swoich obaw, z przekazaniem mu niewiarygodnej historii, którą przed śmiercią opowiedziała jej matka, aktorka filmowa Ava Aldrich (prolog filmu zrealizowany w taki sposób, by widz czuł się, jakby był jedynym słuchaczem tej starszej, wyraźniej mocno zaniepokojonej kobiety, jakby rzeczony monolog był skierowany wyłącznie do niego – dość intymna chwila, kącik szczerości Avy specjalnie dla nieznajomego podglądacza, niewidzialnego, bezsilnego obserwatora tych i późniejszych wydarzeń). Ale tego w prosty sposób można było uniknąć – nie uświadamiając Marie przed faktem. Bo nie mam wątpliwości, że dłuższe potrzymanie odbiorców „Poza sezonem” w niepewności, przysłużyłoby się tej historii. W zasadzie uważam, że Mickey Keating popełnił tutaj kardynalny błąd. Tym jednym ruchem odebrał mi jeden z najsoczystszych owoców, jakie wydała jego upiorna wyspa. Nie od dziś bowiem wiadomo, że na tajemnicy sporo można ugrać. Jeśli starczy cierpliwości. Mickey'owi Keatingowi widać nie starczyło. Z powodzeniem mógł dłużej pograć mrocznymi sekretami Lone Palm, alarmować, ale nie odkrywać. Nie podpalać za wcześnie tej fantazyjnej kurtyny, bo może się okazać, że wyobrażenia widza były o niebo potworniejsze od tego, co istotnie ukrywało się za nią. Niektóre ruchy bohaterów też mogą spotkać się z dezaprobatą co poniektórych odbiorców. Jaka byłaby pierwsza myśl współczesnego człowieka, gdyby ugrzązł czy to na wyspie, czy gdziekolwiek indziej, skąd chciałby się jak najprędzej wydostać? Oczywiście: telefon. Ani Marie, ani tym bardziej George, jakoś na ten pomysł nie wpadają. Najmocniej rzuca się to w oczy podczas obchodu po, na pierwszy rzut oka, wyludnionym centrum miasteczka. Bohaterowie „Poza sezonem” - a przynajmniej jedno z nich - utknęli na wyspie w nader zastanawiających okolicznościach. To jest właśnie Strefa Mroku! Pamiętacie „W paszczy szaleństwa” Johna Carpentera? To coś podobnego. To konkretne zajście, niepojęta przeszkoda w drodze do jeszcze niepodniesionego mostu. Ale jeszcze nie wszystko stracone. Skoro telefon odpada, to może... Widz, w odróżnieniu od Marie, pewnie zapamięta incydent w barze. Nie, nie chodzi o nietypowe zachowanie ludzi zastałych w środku – niegrzeczne to za mało powiedziane, niebrutalne, nie jawnie agresywne; jedyne słowo, jakie przychodzi mi na myśl to „nienormalne” - choć podejrzewam, że ta scena nieszybko wyparuje z mojej pamięci. Ale to jeszcze nic. Mnie naprawdę nie potrzeba wiele. Wystarczą nieruchomo stojące, zastygłe postaci z białymi oczami. Koniecznie w jakiejś sugestywnej atmosferze. Jakby cały świat wstrzymał oddech w oczekiwaniu na ruch tego potencjalnego agresora, czasem więcej niż jednego. Przyznaję, lękałam się tych stworzeń. Wyglądali jak ludzie, ale ani przez moment nie wątpiłam w to, że nie są tacy jak my. Z mieszkańcami Lone Palm ewidentnie jest coś nie tak. Nie potrzeba wymyślnej charakteryzacji, żeby dostarczyć mi tego jakże pożądanego dreszczyku. Tylko białe oczy, które w światku horroru zwykle wloką za sobą to cuchnące Martwe Zło, tj. moja pierwsza myśl to zazwyczaj opus magnum Sama Raimiego. Nie wspominając już o dźwiękach – zdaje się, że krew w moich żyłach najbardziej zmroziła scena z mackami, czy tam jakimiś niezwyczajnymi pędami, i mam pewność, że to zasługa wyłącznie udźwiękowienia (takie odgłosy mógłby wydawać sam Cthulhu, jak myślicie?). Finał wprawdzie spodziewany, ale prawdę mówiąc nie potrafiłabym wymyślić lepszego akcentu na do widzenia. Zaciekawiła mnie też pierwsza plansza końcowa, a właściwie moja reakcja na nią. W napięciu czekałam na, bądź co bądź, zupełnie niewinną „igraszkę oceanu”. Bo chyba nikt nie będzie miał wątpliwości, do czego to prowadzi. Takie nic, a się wciągnęłam.

Poza sezonem” Mickeya Keatinga to propozycja dla zwolenników starych metod komunikacji z fanami horroru. Mniej dosadności, mnóstwo mgły. Z naciskiem na klimat, z wypięciem na aktualne trendy. Prosta, może nawet odrobinkę naiwna, opowieść, na której raczej nie poskaczecie. Czekają Was albo pożądane niewygody, albo niezasłużone wakacje w wyjątkowo nudnym miejscu. Myślę, że zdania będą podzielone. I mocno wątpię w przewagę zachwyconych. Może kiedyś... Ja też tak do końca przekonana do tej grozowej oferty nie jestem. Oprawa audiowizualna, jak dla mnie wyborna, ale scenariusz mógł być znacznie lepszy. Fabuła ani czterech liter, ani niczego innego mi nie urwała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz