Stronki na blogu

wtorek, 30 października 2012

„Droga bez powrotu 5” (2012)

W małym miasteczku w Zachodniej Wirginii w okresie halloween’owym odbywa się festiwal, na którym rzesze młodych ludzi maszeruje przez ulice w przebraniach Ludzi Gór. Tymczasem miejscowa pani szeryf zamyka w areszcie grupkę przyjaciół i starszego mężczyznę, który od jakiegoś czasu „opiekuje się” zbiegłymi z zakładu psychiatrycznego zdeformowanymi kanibalami. Przestrzega panią szeryf, że jeśli go nie wypuści jeszcze tej samej nocy jego ludzie urządzą w mieście krwawą jatkę, jednak ta nie daje wiary jego słowom…
Kolejna część znanej serii wyreżyserowana przez Declana O‘Briena. Przy okazji recenzji czwartej odsłony wspomniałam, że twórcy powinni zaprzestać już kręcenia kolejnych sequeli, ale nawet mi się nie śniło, że któraś część może być gorsza od trójki. No cóż, twórcy piątki udowodnili mi, że wszystko jeszcze jest możliwe, a sam mierny poziom tego obrazu zmusza mnie do zakrzyknięcia: a nie mówiłam? Każdy, kto miał do czynienia z odsłonami od dwa do cztery będzie doskonale wiedział, czego może się spodziewać, ale niech nie liczy na mroczny klimat (akcja rozgrywa się pod osłoną nocy, i to tyle, jeśli chodzi o dbałość twórców o atmosferę grozy, alienacji, czy wszechobecnego zagrożenia), profesjonalną obsadę (nie wypatrzyłam tutaj ani jednego aktora, który przyzwoicie wykonałby swoją pracę), czy chociażby zabawne komediowe wstawki (nie licząc nieustannie chichoczącego kanibala z długimi siwymi włosami – jego groteskowa aparycja ma szansę wywołać uśmiech na ustach widza). Są za to trzy sceny seksu, bo przecież bez golizny by się nie obeszło oraz całkiem spory rozlew krwi. Niektóre mordy, jak na przykład oderwanie uszu, łamanie nóg, karmienie dziewczyny jej własnymi wnętrznościami, czy akcja na boisku naznaczono nawet sporą dozą oryginalności, ale przez swoją ewidentną przesadę w epatowaniu bryzgającą posoką ocierają się o najzwyklejszy kicz, który przeszkodzi wytrawnemu widzowi kina gore odczuć jakikolwiek niesmak tą masakrą.
Mimo rażąco słabych integralnych elementów tego nurtu horroru wbrew pozorom nie są one najgorszym aspektem tego obrazu. Najmniej uwagi O’Brien poświęcił fabule. Grupka młodych ludzi schwytana wraz ze starszym jegomościem przez panią szeryf. W areszcie jeden z nich bierze całą winę na siebie, a jego kumple „lojalnie” mu przytakują, co zapewnia im wolność. Bez skrupułów zostawiają znajomego w celi, a sami ruszają do pobliskiego motelu. Od tego momentu akcja przez chwilę będzie się posuwać dwutorowo – z jednej strony będziemy świadkami „jakże interesujących” konwersacji młodych ludzi (z obowiązkową sceną seksu włącznie), a z drugiej posłuchamy ostrzeżeń zatrzymanego z nimi mężczyzny, kierowanych do pani szeryf. Następnie, jak można się tego spodziewać, kanibale wkroczą do akcji i przez pozostałą część seansu będziemy obserwować krwawą jatkę – oczywiście kilka razy nasi protagoniści będą się rozdzielać, co rzecz jasna jest obowiązkowym elementem fabularnym tego rodzaju obrazów. Nie wiem, czy zaznajomiony z tego rodzaju produkcjami widz będzie w stanie przetrzymać tę schematyczność, tym bardziej, że obsada naprawdę skutecznie odrzuca swoim amatorskim podejściem do pracy – ja wytrzymałam, ale z trudem, co po poznaniu zakończenia, pozostawiającego furtkę na kolejny sequel, ale ponadto niewyróżniającym się niczym nadzwyczajnym, raczej mi się nie opłaciło.
Kilka ciekawych scen mordów i znakomita kreacja jednego z kanibali nie wystarczyły, aby przyciągnąć moją uwagę. Szczerze mówiąc, po przebrnięciu przez kolejny sequel mam poważne wątpliwości, czy sięgnę również po część szóstą, siódmą i czterdziestą siódmą, bo takowe pewnie powstaną. Jednym zdaniem: ostateczny cios wymierzony w tę dogorywającą serię.