czwartek, 22 sierpnia 2013

„Chained” (2012)


Sarah Fittler i jej ośmioletni syn, Tim, wsiadają do taksówki, prowadzonej przez psychopatę Boba, który zawozi ich do swojego położonego na odludziu domu, po czym bez skrupułów morduje kobietę. Przez kilka kolejnych lat chłopiec jest przetrzymywany przez zabójcę, który po nadaniu mu nowego imienia, Rabbit, zaczyna obarczać go nowymi obowiązkami, w tym między innymi sprzątaniem po rzezi, dokonywanej na niewinnych kobietach, które od czasu do czasu przyprowadza do domu, aby zaspokoić swoje niezdrowe potrzeby. Gdy Rabbit dorośnie odkryje, że jego oprawcy nie zależy tylko na darmowym służącym – pragnie wychować sobie następcę, który będzie kontynuował jego dzieło zniszczenia. Chłopak będzie musiał zdecydować, jaką drogę obrać: posłusznie przybrać rolę psychopaty, czy postawić się swojemu stręczycielowi.

Thriller Jennifer Chambers Lynch, do obejrzenia, którego zachęciła mnie Gina Philips w obsadzie (której, ku mojemu ubolewaniu przypadła bardzo mała rólka) oraz reakcje innych widzów, przysięgających, że „Chained” wpisuje się w poczet mocno schizoidalnych, wręcz chorych obrazów, co również (zważywszy na maksymalnie odstręczające produkcje, które miałam już okazję obejrzeć) wprowadziło mnie w błąd.

Fabuła filmu Lynch nie grzeszy większą innowacyjnością – przemieszanie typowych dla thrillera motywów porwania i psychopaty, ale nie o oryginalność tutaj chodzi tylko o sposób, w jaki pani reżyser opowiada swoją historię. Chwytający za serce wstęp, w trakcie którego towarzyszymy małemu Tomowi, zamkniętemu w taksówce, stojącej w garażu i przysłuchującemu się wrzaskom mordowanej w pomieszczeniu obok matki z miejsca nastawia nas antypatycznie względem jej oprawcy, którego znienawidzimy jeszcze bardziej, gdy zdecyduje się zatrzymać chłopca. Dyscyplina, którą Bob od tej chwili mu narzuci (zjadanie po sobie resztek z talerza, zakopywanie ciał potwornie okaleczonych kobiet) oburzy nas jeszcze mocniej, a do zmiany tego niechętnego względem Boba nastawienia nie skłonią nas nawet retrospekcje, w których podejrzymy jego traumatyczne dzieciństwo, jasno nawiązujące do tytułu filmu, bowiem głównym zamysłem twórców było zobrazowanie swoistego łańcucha pokoleniowego – udowodnienie, że grzechy ojców przechodzą na ich synów i tak bez końca. Gdy Rabbit dorasta i za namową swojego „opiekuna” zaczyna studiować ludzką anatomię, aby należycie przygotować się do roli, jaką ten dla niego umyślił (kontynuowania dzieła zniszczenia), pomimo jego wyraźnej niechęci do krzywdzenia ludzi w widzu zaczynają kiełkować lekkie obawy – w końcu chłopak, pomimo wielu sposobności nie zabija swojego oprawcy, żywi do niego ambiwalentne uczucia (niczym niektórzy seryjni mordercy do swoich rodzicielek): nienawidzi go, ale równocześnie jest do niego emocjonalnie przywiązany. Być może to przywiązanie w sporej mierze bierze się ze strachu, jaki psychopata nieodmiennie w nim wzbudza i niemożności (w jego mniemaniu) egzystencji w normalnym świecie, wszak sporą część życia spędził w zamknięciu, ale nie zmienia to faktu, że nadal jest biernym świadkiem czynów swojego stręczyciela.
Lynch udało się wytworzyć hipnotyzującą atmosferę, głównie za pomocą oszczędnej ścieżki dźwiękowej, zdominowania obrazu ciemnymi, przygaszonymi barwami oraz wystroju domostwa, z jego zadbanym, acz mocno przestarzałym uposażeniem. Wszystko to, w połączeniu ze sporym nagromadzeniem psychologii, skupiającej się na relacji psychopata-ofiara sprawia iście posępne wrażenie. Na sukces tak intrygującego przedstawienia spaczonych interakcji międzyludzkich składa się przede wszystkim przyzwoite aktorstwo – Vincent D’Onofrio, którego osobliwa maniera, polegająca na wprowadzaniu krótkich przerywników pomiędzy wypowiadanymi słowami idealnie dopasowała się do przerażającej charakterystyki jego postaci. Tymczasem nasz dorosły Rabbit, Eamon Farren całkiem zgrabnie poradził sobie ze skomplikowaną, opartą na wielu sprzecznościach psychiką ofiary. Jedyne, co mogę zarzucić produkcji Lynch to troszkę zbyt mocno rozwleczona środkowa część filmu oraz zbyt asekurancka postawa w obliczu makabry - gdyby pokusiła się o bardziej dosłowne, jeszcze silniej zdeprawowane oblicze Boba to „Chained” w pełni zasłużyłby sobie na miano tych przesadzonych opinii innych widzów, przysięgających, że oto mieli do czynienia z niezwykle chorym obrazem.

Po przebrnięciu przez nudnawy środek filmu, który tym bardziej sprawia wrażenie obcowania z mocno nierównym obrazem, jeśli weźmiemy pod uwagę mocny początek, akcja znowu nabiera tempa w końcówce, nagrodzonej mocno zaskakującym finałem, który równocześnie pozostawia furtkę na wieloraką interpretację. UWAGA SPOILER Po zamordowaniu ojca, który okazuje się być bratem Boba, którego z kolei wynajął do zabicia żony i synka, Rabbit wraca do domostwa swojego długoletniego stręczyciela, aby w domyśle widzów kontynuować jego makabryczne dzieło. To oczywiście, może być jedynie nadinterpretacja (choć nie wydaje mi się), bo Lynch nie mówi niczego wprost, pozostawiając ocenę psychiki chłopaka w gestii odbiorców KONIEC SPOILERA.

Myślę, że „Chained” to całkiem zgrabne studium psychologiczne, zarówno bezwzględnego zwyrodnialcy, jak i zagubionej ofiary porwania, aczkolwiek daleko mu jeszcze do odważnego, epatującego daleko idącą makabrą i niewygodnymi tezami na temat natury ludzkiej, szokującego obrazu, którego oglądałoby się w stanie silnego wzburzenia emocjonalnego – w tym przeszkadza głównie słabszy środek, który sprawia wrażenie, jakby Lynch sama nie wiedziała, czym też zapełnić wymagane minuty projekcji. Jednakże pozostałe aspekty „Chained” prezentują się na tyle przyzwoicie, aby całkiem znośnie spędzić nudny wieczór, szczególnie, jeśli interesuje się wszelkiej maści „odchyleńcami”.

4 komentarze:

  1. pamiętam, że obejrzałem ten film ze względu na naziwsko reżyserki - to w końcu córa Lyncha, trzeba sprawdzić co potrafi! i tak jak film podobał mi się, bo podobał - nic nadzwyczajnego, tak do zakończenia mogę się nawet uśmiechnąć - pomysłowe i zaskakujące, trzymające poziom.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie film sie podobał,obejrzałam go po pierwsze ze względu na nazwisko pani reżyser,po drugie ze wzgledu na Vincenta D’Onofrio.Uważam,że "Chained" to świetne studium przypadku syndromu sztokholmskiego,powstałego na skutek stresu przywiązania ofiary/porwanego do napastnika/porywacza,które uwzględnia lojalność i nieraz nawet sympatie wobec porywacza.
    Zgadzam sie,że środkowa część filmu była nieco nudnawa,po prostu przydługa.jednak całość trzymała w napięciu co jest sporym plusem filmu.Aktorko film także dobrze wypadł według mnie.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Film nie powiem, że mi się nie podobał, ale przy końcówce zdarzyło mi się parę razy film przewinąć do przodu.
    Film po części wydawał się dla mnie "łapać" rzeczywistość zachowań bohaterów, ale w drugiej połowie seansu już z kolei miałam zupełnie odwrotne odczucia. Mam też wrażenie, że to film, który większości nie przypadł by do gustu.
    Dziękuję za recenzję, dzięki której po raz kolejny miałam okazje obejrzeć coś ciekawego na wieczór : )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli chwilami za bradzo rozwleczony - też odniosłam takie wrażenie. Nie jest zły, ale pewnie wypadłby o niebo lepiej, gdyby nieco skrócić niektóre sceny.

      Usuń