Pracownica opieki społecznej, Emily Jenkins, zajmuje się przypadkiem
dziesięcioletniej Lilith Sullivan, która w jej mniemaniu jest zaniedbywana
przez rodziców. Złe przeczucia kobiety spełniają się – państwo Sullivan zostają
pozbawieni opieki do córki i postawieni przed sądem za próbę zamordowania jej,
a Emily zostaje wyznaczona, jako jej tymczasowa opiekunka. Jak się wkrótce
okaże kobieta niewłaściwie oceniła, kto w tej rozgrywce stoi po stronie dobra.
Horrorów o demonicznych dzieciach powstało już całkiem sporo – dość wymienić
tak znane obrazy, jak „Omen” i „Dzieci kukurydzy”, więc kolejna produkcja
dotykająca tej tematyki nie powinna nikogo pozytywnie nastroić do seansu.
Jednakże, o dziwo, Christian Alvart wykorzystując minimum dostępnych środków,
głównie dzięki niebywałemu wyczuciu formuły gatunku potrafił tchnąć w tę jakże
konwencjonalną oś fabularną istotę filmowej grozy, sprawić, że dla zakochanego
w podobnych nastrojowych horrorach widza, brak większej oryginalności będzie zupełnie
nieistotny.
Początek filmu, zapoznanie się Emily z tytułowym Przypadkiem 39 –
ekscentrycznymi Sullivanami i ich zastraszoną córką, bazuje głównie na zmyleniu
odbiorców, którego rozwiązanie dla każdego, kto zapoznał się z opisem
dystrybutora bądź orientuje się choć troszkę w zawiłościach demonologii (charakterystyczne
imię dziewczynki) nie będzie żadnym zaskoczeniem. Początkowa charakterystyka
rodziców Lilith, jako żądnych jej krwi potworów, którzy bez skrupułów zamykają
ją w piekarniku dosyć szybko okaże się myląca, bowiem gdy tylko dziewczynka
trafi pod opiekę upartej pracownicy opieki społecznej ukaże swą prawdziwą,
demoniczną twarz. Podczas pobytu Lilith u Emily Alvertowi udało się dokonać
czegoś pozornie niemożliwego we współczesnym kinie grozy – rozszczepić ewokacje
dwóch różnych środków wyrazu (grozy i napięcia) i w kilku momentach
skompensować je w jedną całość, tym samym oferując widzom coś na kształt „mieszanki
wybuchowej”. Każdorazowa demonstracja mocy Lilith to prawdziwy popis wyważonej,
acz jakże niepokojącej grozy – szerszenie atakujące psychologa dziecięcego
(scena robiąca spore wrażenie, acz w momencie zbliżenia na oczy, nos i usta
pełne owadów odrobinę sztuczna wizualnie) albo zatłuczenie rodziców przez
małego chłopca. Podobnie rzecz ma się z przywidzeniami Emily – poparzona pani
Sullivan nagle pojawiająca się za szybką w drzwiach pokoju w zakładzie
psychiatrycznym albo ścigająca ją po zalanej deszczem ulicy – wszystkie te
wydarzenia, choć oszczędnie zwizualizowane nasycono sporym ładunkiem czystej
grozy, aczkolwiek byłyby one niczym, gdyby nie napięcie, drzemiące w każdym,
nawet najmniej istotnym kadrze i potęgowane z każdą kolejną minutą trwania projekcji. W wytworzeniu tak dużego napięcia znacznie Alvertowi pomogła relacja
pomiędzy dwiema głównymi bohaterkami – protagonistką Renee Zellweger, za którą
nie przepadam, aczkolwiek uczciwie muszę przyznać, że w tej roli wypadła nadzwyczaj
przekonująco i antagonistką, znakomitą Jodelle Ferland, od której nie sposób
oderwać wzroku. Weźmy na przykład jej rozmowę z psychologiem dziecięcym, w
trakcie której pokazuje swoją prawdziwą tożsamość – ta zblazowana minka powinna
przejść do historii, jako przykład znakomitego kontrastu pomiędzy anielską
twarzyczką a uniwersalną mimiką, pozwalającą wzbudzić niepokój w widzach. Przez
większą część trwania seansu odbiorcy będą świadkami stricte psychologicznego
pojedynku pomiędzy obiema bohaterkami – manipulowania, ukrywania prawdy i
planowania kolejnych ruchów przeciwniczki. Kobieta kontra demoniczna
dziewczynka – niby nic nadzwyczajnego, ale daję słowo, że niezwykle angażującego
we wszelkie niuanse patologicznych relacji międzyludzkich.
„Przypadek 39” oczywiście nie jest horrorem idealnym – posiada kilka
denerwujących mankamentów, jak na przykład przesadzona ingerencja komputera w
scenie z szerszeniami, czy nieudane zakończenie, ale myślę, że pomimo tych
wpadek okaże się niezłym widowiskiem dla wielbicieli nastrojowych, trzymających
w napięciu straszaków, bo nawet jego konwencjonalność fabularna jest podana w
taki sposób, aby zachwycać zamiast irytować.