Czwórka przyjaciół przemierza norweskie lasy w poszukiwaniu miejsca do
obozowania. Gdy zatrzymują się w przydrożnym barze wikłają się w sprzeczkę z
tutejszymi mieszkańcami, w wyniku której w dalszą drogę zabierają ze sobą
nowopoznaną dziewczynę. Niestety, rozjuszeni tubylcy nie zamierzają tak łatwo
im odpuścić. Ruszają w ślad za młodymi ludźmi, którzy wkrótce staną się
zwierzyną w ich krwawym polowaniu.
Norweski survival horror Patrika
Syversena, ściśle osadzony w konwencji klasycznych „rąbanek”, celowo eksplorujący
znany schemat, bez wymuszonego pretendowania do czegoś bardziej odkrywczego. Zabieg
na tyle ryzykowny, że naprawdę nie sposób przewidzieć, jakiej grupie odbiorców
ma szansę spodobać się niniejsza produkcja – w końcu wielbiciele krwawych
horrorów mogą poczuć się odrobinę zmęczeni tą obsesyjną wręcz powtarzalnością
ogranych motywów, ale równocześnie chyba tylko oni będą w stanie docenić
osobliwy klimat stworzony przez Syversena, bo przecież istnieje małe
prawdopodobieństwo, iż mało obeznany z gatunkiem odbiorca zauważy i przede
wszystkim pochwali pastiszową wymowę „Polowania”.
Patrik Syversen nigdy nie ukrywał swojej sympatii do kultowej „Teksańskiej
masakry piłą mechaniczną” Tobe’a Hoopera i słusznie, bo chyba każdy, kto choć
raz w życiu obejrzał tę osławioną produkcję albo jej odświeżoną wersję z 2003
roku zauważy dosadne nawiązania do jej fabuły. Początek filmu, kiedy to
obserwujemy beztroską podróż samochodem czwórki przyjaciół przez bezkresną
norweską puszczę z dającą do myślenia adnotacją o właściwym czasie akcji (1974
rok – światowa premiera filmu Hoopera) to zwyczajna kalka może nie tyle
pierwowzoru „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”, co jego remake’u z
obowiązkową autostopowiczką w roli głównej, której alarmujące zachowanie:
nieuzasadniona panika, strach przed dalszą podrożą w towarzystwie nowopoznanych
młodych ludzi, jak można się tego spodziewać jest sygnałem bardziej dla widzów
aniżeli głuchych i ślepych na jej histeryczne reakcje protagonistów filmu. To
pastiszowe preludium stosunkowo szybko przekształci się w nie tyle oryginalną
(co to to nie), co mocno krwawą i zaskakująco klimatyczną rąbankę utrzymaną w
duchu klasycznych slasherów z lat
70-tych i 80-tych. Już pierwsze mordy, strzały oddane w stronę przerażonych
kobiet, dają nam przedsmak tego, czemu będziemy świadkować niemal przez cały
film – skupiającej się na najdrobniejszych szczegółach, pomimo niskiego
budżetu, niezwykle realistycznie zwizualizowanej estetyce gore. Kiedy rozpocznie się tytułowe polowanie na ludzką zwierzynę
widz zostanie skonfrontowany z nie tyle pomysłowymi, co szczegółowo
dopracowanymi scenami eliminacji poszczególnych ofiar z zapadającymi w pamięć
momentami rozorania korpusu drutem kolczastym i przestrzelenia stopy w rolach
głównych. Poszukiwacze rozbudowanej, pełnej większej głębi psychologicznej osi
fabularnej z pewnością poczują się mocno zawiedzeni, bo choć oklepana, acz
jakże trafna koncepcja obowiązkowej zmiany w potwora celem przeżycia
(odwrócenie ról, kiedy to ofiara staje się oprawcą) pretenduje do czegoś
ambitniejszego to już sama problematyka filmu, oparta głównie na ciągłych
ucieczkach przed żądnymi krwi myśliwymi przez leśną głuszę, choć niepozbawiona
sporej dozy napięcia sytuacyjnego chwilami aż nazbyt się zapętla – przynudza
ciągłą powtarzalnością.
Najbardziej zaskakuje umiejętnie stylizowany na lata 70-te klimat dzieła
Syversena. Przybrudzone, surowe barwy, które choć nie mogą się równać z
atmosferą takich obrazów, jak wspominana „Teksańska masakra piłą mechaniczną”,
czy „Ostatni dom po lewej” Wesa Cravena to w XXI-wieku jest taką rzadkością,
tak pożądanym przeze mnie unikatem, że nie pozostaje mi nic innego, jak
powinszować Norwegom tej odważnej i co najważniejsze w ogólnym rozrachunku
udanej koncepcji, która poza stworzeniem klimatu wszechobecnego zepsucia retuszuje
drobne niedociągnięcia zapewne mało doświadczonych operatorów – chwiejność
kamery daje złudzenie pewnej nieodzowności, dopasowania do konwencji
klasycznych rąbanek, w których takie pozorne mankamenty nieodmiennie potęgowały
atmosferę zdefiniowanego zagrożenia.
Niełatwo jest nakręcić przyzwoity film grozy z tak przekonującą obsadą,
dysponując niskim budżetem i praktycznie zerowym pomysłem na scenariusz. No
chyba, że tak, jak Patrik Syversen jest się wielbicielem tego gatunku. Ten pan
doskonale zdawał sobie sprawę, że w horrorze ambitna fabuła jest niczym, jeśli
pozbawi się ją mocnego klimatu, a gore
bez dopracowanych, realistycznych scen mordów w dziewięciu przypadkach na
dziesięć przekształca się w zwykłą groteskę – i pokazał to w niniejszym
obrazie, przeznaczonym głównie dla osób poszukujących ducha lat 70-tych we
współczesnych straszakach i tęskniących za tymi niezapomnianymi dla tego
gatunku czasami.
Świetny debiut dwudziestoparolatka.
OdpowiedzUsuń