Detektyw z Montrealu, Raymond Pope, poszukuje swojej zaginionej żony. Jak
się okazuje ostatnią osobą, z którą się spotkała była Elisabeth Kane –
tajemnicza, seksowna kobieta, mieszkająca z towarzyszącą jej Iriną w wielkim
domostwie, do którego za pośrednictwem internetowego czata spędza spragnione
homoseksualnych przeżyć piękne kobiety. Jak się okazuje seks jest tylko
przykrywką, bowiem Elisabeth nade wszystko łaknie ich krwi, w której kąpie się
celem zapewnienia sobie wiecznej młodości. Pragnący odnaleźć żonę Pope skupia
się na inwigilacji dwóch niebezpiecznych kobiet, nie bacząc na to, że rzuca
wyzwanie przeciwnikowi władającemu niemożliwą do pokonania mocą.
Debiutancki kanadyjski obraz Wilhelma Liebenberga i Federico Sancheza,
łączący w sobie estetykę horroru wampirycznego z thrillerem policyjnym. W
Polsce „Eternal” jest praktycznie nieznany, czemu trudno się dziwić zważywszy
na specyficzny w XXI wieku scenariusz i oszczędne środki ewokacji grozy, tak
często rozpowszechniane w kanadyjskim kinie, acz niedoceniane przez
współczesnych widzów. Przyzwyczajony do cukierkowych bądź maksymalnie
efekciarskich produkcji wampirycznych odbiorca, którego nie przekonało niedawno
goszczące na ekranach naszych kin „Byzantium” nawet nie powinien brać pod uwagę
seansu „Eternal”, utrzymanego w estetyce takiego kipiącego erotyzmem, acz
stroniącego od większej golizny horroru wampirycznego z elementami thrillera.
W czołówce Liebenberg i Sanchez zapewniają, że scenariusz oparli na
prawdziwych wydarzeniach, w co biorąc pod uwagę wszystkie wydarzenia, którym
będziemy świadkować raczej trudno uwierzyć, bowiem podobne mordy, nawet
niekoniecznie popełnione przez prawdziwego wampira (!), ale osobę przekonaną,
że nim jest, odbiłyby się szerokim echem w mediach, które nie wspominają o
żyjącej w czasach współczesnych osobnicze mordującej swoje ofiary zgodnie z
przedstawionym w filmie modus operandi.
A więc jedynym wyjaśnieniem etykietki „oparte na prawdziwych wydarzeniach” wydają
się być nawiązania do przerażającej historii żyjącej w latach 1560-1614 węgierskiej
księżnej, Elżbiety Batory, która latami dopuszczała się odrażającego procederu
szlachtowania młodziutkich służących, aby kąpać się w ich krwi, co miało jakoby
zapewnić jej wieczną młodość. Obarczona odpowiedzialnością za zgony kilkuset
osób, pojmana przez swojego kuzyna, hrabiego Thurzo, postawiona przed sądem i
skazana na dożywotnie zamurowanie w jednej z komnat jej zamku Batory aż po dziś
dzień jest jedną z najokrutniejszych seryjnych zabójczyń w historii, a z jej
kontrowersyjnego życiorysu często czerpią inspirację tak scenarzyści filmowi,
jak i pisarze oraz zespoły muzyczne. Z takiego właśnie zabiegu skwapliwie
skorzystali Liebenberg i Sanchez przy kreśleniu portretu psychologicznego
Elisabeth Kane, czyli przeniesionej do czasów współczesnych Elżbiety Batory,
która wraz ze swoją służącą Iriną dopuszcza się niewyobrażalnych zbrodni w
Montrealu, celem podtrzymania swojej nieśmiertelności. Odtwórczyni tej
kluczowej dla filmu roli, Caroline Neron, wydaje się być idealnym wyborem
twórców, bowiem podczas każdorazowego pojawiania się na ekranie skupia na sobie
całą uwagę widza – elektryzuje tajemniczością i jawnym okrucieństwem, ale
równocześnie dzięki wieloznacznym monologom, seksownym strojom i subtelnym
gestom wręcz emanuje nieskrywanym erotyzmem, co intryguje nie tylko odbiorcę,
ale przede wszystkim partnerującego jej pierwszoplanowego bohatera „Eternal”,
znakomicie wykreowanego przez Conrada Pla’ya, który przez wzgląd na swoją mniej
oryginalną rolę musiał pogodzić się z utratą mojego skupienia na jego sylwetce,
ilekroć w kadrze pojawiała się Kane.
We współczesnym kinie grozy mało jest klasycznych sylwetek uwielbianych
przeze mnie femme fatale, bo w
gruncie rzeczy tymi słowami można podsumować naszą XXI-wieczną Elżbietę Batory,
dlatego też jestem wdzięczna losowi za dokopanie się do tego tytułu (co
zważywszy na jego znikomą znajomość w Polsce wydaje się być nadzwyczajnym
szczęściem). Przyznaję, że fatalistyczna postać Elisabeth Kane pomimo
antagonistycznej charakterystyki tej postaci (albo, w przypadku mojego „odwrotnego”
gustu, dzięki niej) była najsilniejszym katalizatorem do śledzenia jej losów w
ciągłym skupieniu, utrzymującym się aż do napisów końcowych, ale nie jedynym. Film
rozpoczyna powolny najazd kamery na portret Elżbiety Batory – jej wędrówka
przez skąpany we mgle podjazd i przekroczenie fantazyjnych wrót pełnego
przepychu wielkiego domostwa jest kwintesencją XVIII-wiecznego klimatu rodem z
Nowego Orleanu, znanego widzom kina grozy między innymi z kultowego „Wywiadu z
wampirem”. Właśnie w duchu takiej atmosfery Liebenberg i Sanchez utrzymali
swoje dzieło – nieustannie podkreślali aurę filmu drogocennymi przedmiotami,
staroświeckim wystrojem wnętrz i architekturą oraz operową, europejską ścieżką
dźwiękową. „Eternal” to prawdziwa uczta dla zmysłów, podobnie jak to miało
miejsce w „Byzantium” aczkolwiek z wykorzystaniem mniejszych nakładów
finansowych. Poszukiwacze dosłownego straszenia z pewnością nie znajdą tutaj niczego
dla siebie, bowiem twórcy nade wszystko zadbali o atmosferę pełnej buchającego
erotyzmu tajemniczości, która niestety objawia się jedynie w sposobie kręcenia,
bowiem scenariusz już od pierwszej sceny zdradza nam istotę zagrożenia,
czyhającego na niczego nieświadome, spragnione homoseksualnych przeżyć kobiety
i tkwiącego w centrum tego wszystkiego Ray’a Pope’a. Sekwencja wprowadzająca
nas we właściwą akcję, czyli podcięcie gardła żony głównego bohatera i
posilenie się jej krwią wyjawia prawdziwą naturę głównej bohaterki i jej
towarzyszki (co w moim mniemaniu twórcy, aby dodatkowo spotęgować ciekawość
widzów powinni sobie darować). Następnie poznajemy męża pierwszej ofiary,
twardego gliniarza, który wolny czas spędza z żoną swojego przyjaciela, oddając
się skrywanym przed bliskimi sadomasochistycznym praktykom. Gdy rusza na
poszukiwania żony i trafia do przybytku Elisabeth Kane raczej nietrudno się
domyślić, do czego wkrótce zaprowadzi go chęć rozwikłania tajemnicy i
rozbudzona żądza do władczej kobiety. Tak, więc choć wydarzenia stricte
kryminalne umiarkowanie trzymają w napięciu, dbając o najdrobniejsze szczegóły dalekosiężnej
intrygi nie są w stanie niczym nadzwyczajnym zaskoczyć obeznanego z tym
gatunkiem filmowym widza. Za to klimat grozy, wyczuwalny niemalże w każdej
scenie, kilka razy przeszedł moje najśmielsze wyobrażenia. Otóż, twórcy
najsilniej potęgowali go w trakcie mordów niczego nieświadomych ofiar, a na
największą uwagę zasługuje tutaj polowanie Iriny (zjawiskowa Victoria Sanchez)
zapoczątkowane na skąpanym we mgle, leżącym na uboczu pod lasem przystanku
autobusowym. Po zwabieniu pewnego młodzieńca pomiędzy tonące w gęstym mroku
drzewa następuje pełna napięcia sekwencja jego powolnej wędrówki przez las w
poszukiwaniu jak się wkrótce okaże swojej nemezis. Z podobną równie umiejętnie potęgowaną
grozą będziemy mieć do czynienia podczas polowania Iriny na pragnącą zwabić ją
w pułapkę znajomą Pope’a oraz w trakcie jedynej sceny z golizną, kiedy to Kane
pastwi się nad spragnioną brutalnego seksu kochanką Pope’a.
Po tym wszystkim, co napisałam wyżej pragnę ostudzić nieco ewentualny zapał
koneserów filmów erotycznych, bowiem jak już wspomniałam tylko jedna aktorka
zdecydowała się na eksponowanie swoich nagich piersi, a sceny seksu pojawiają
się tutaj nie częściej niż w innych filmach grozy – owszem, twórcy konfrontują
nas z aurą tłumionego erotyzmu, ale jedynie w kontekście klimatu, a nie
dosłowności. Fabuła obraca się wokół legendy o Elżbiecie Batory oraz
niebezpiecznych gierek pomiędzy Kane i Pope’m, gdzie ten drugi jawi się jako
bezwolna marionetka, zabaweczka w rękach bezwzględnej kobiety (w końcu mężczyźni
właśnie tym dla niej są – zwykłą rozrywką, nienadającą się nawet na pożywienie),
co w zamyśle miało mieć mocno feministyczny oddźwięk. Niby nic nadzwyczajnego,
ale mnie osobiście owa rozgrywka mocno wciągnęła, nagradzając ciekawym,
niejednoznacznym finałem. UWAGA SPOILER Schwytana
przez współczesną wersję swojego kuzyna Thurzo, pracownika Interpolu bądź
Watykanu Elisabeth czeka w celi na poćwiartowanie, jedyną szansę przeżycia
widząc w nadal opętanym jej pięknem Pope’u. Twórcy nie wyjawili nam, czy
policjant stanął po stronie Kane, pozostawiając również w tajemnicy jej
rzeczywistą naturę. Wiemy, że jej służąca, Irina nie była wampirzycą, co widać
w momentach nakładania przez nią sztucznej szczęki, ale przypadek jej pani
twórcy pozostawiają indywidualnej interpretacji odbiorcy – albo zwyczajna morderczyni
z urojeniami o swojej nieśmiertelności, albo prawdziwa Elżbieta Batory, która
jakimś cudem przeżyła ukamienowanie i dotrwała do XXI-wieku KONIEC SPOILERA.
„Eternal” jawi mi się, jako swego rodzaju powrót do estetyki kina
wampirycznego dawnych lat – pełnego erotyki i przerażających, acz jakże
intrygujących krwiopijców, które wręcz elektryzują swoim skrywanym przed
światem okrucieństwem. Jednakże, choć jestem absolutną fanką tego
rodzaju obrazów i nadal pełna nadziei będę poszukiwać „klonów” niniejszej
produkcji odradzam seans wielbicielom wysokobudżetowych horrorów wampirycznych,
pełnych porywającej akcji i efektów specjalnych, albo entuzjastom „brokatowych
zmierzchopodobnych wampirków”. „Eternal” to artystyczna uczta dla zwolenników
powolnych fabuł, osadzonych na niezdrowych relacjach pomiędzy znakomicie
wykreowanymi bohaterami, z iście europejskim klimatem grozy na czele.
Cześć
OdpowiedzUsuńjeszcze tylko dodam że pani Batory była kuzynką pana Stefana Batory czyli tamtejszego króla polski .... To tak tylko