sobota, 14 grudnia 2013

Stephen King „Misery”

Recenzja na życzenie (Oscar)

Paul Sheldon, autor poczytnej serii książek o pięknej Misery, chcąc stworzyć coś bardziej ambitnego oddaje się pisaniu w zaciszu gór Colorado. W drodze powrotnej, na skutek drastycznego pogorszenia pogody, ulega wypadkowi samochodowemu. Z opresji ratuje go miejscowa outsiderka, była pielęgniarka, Annie Wilkes, która nie bacząc na szalejącą śnieżycę wydobywa rannego Paula z wraku i przetransportowuje do swojego domu. Mężczyzna szybko odkrywa, że kobieta należy do grona najzagorzalszych wielbicielek Misery, a możliwość ubezwłasnowolnienia jej ulubionego pisarza okazuje się dla niej ogromnie nęcąca.

Po raz pierwszy wydana w 1987 roku jedna z najpopularniejszych powieści Stephena Kinga, która doczekała się swojej mistrzowskiej ekranizacji, wyreżyserowanej przez Roba Reinera, z oscarową rolą Kathy Bates. Specyficzna konstrukcja fabularna, w dużej mierze oparta na przemyśleniach przykutego do łóżka głównego bohatera (co nasuwa skojarzenia z późniejszą „Grą Geralda”) oraz jego relacjach ze swoją niezrównoważoną psychicznie oprawczynią sprawia, że „Misery” gatunkowo najbliżej jest do thrillera psychologicznego, co nie znaczy, że w kulminacyjnych momentach King nie wykorzystał środków stricte horrorowych.

Stephen King przyzwyczaił już swoich czytelników do wnikliwych portretów psychologicznych swoich postaci literackich, aczkolwiek to co pokazał w „Misery”, sposób w jaki podszedł do dwójki antagonistycznych charakterologicznie bohaterów, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. W żadnym innym jego dziele nie spotkałam się z tak drobiazgowo opisaną relacją międzyludzką, urozmaicaną wręcz namacalną aurą szaleństwa, kumulującą się w Annie Wilkes i z biegiem trwania powieści coraz silniej potęgowaną. Początek pobytu Paula w przybytku jego zagorzałej wielbicielki nie odznacza się niczym nadzwyczajnym - on, nafaszerowany lekami balansuje na granicy jawy i snu, zmagając się z niewyobrażalnym bólem dolnych kończyn, a ona cierpliwie go pielęgnuje. Sprawy znacznie się komplikują, gdy mężczyzna częściowo odzyskuje świadomość i dociera do niego, że jego wybawczyni bynajmniej nie ma najmniejszego zamiaru zawiadomić kogokolwiek o wypadku, że w najbliższym czasie (a być może nigdy) nie wróci do domu. Jest skazany na niekończące się konwersacje o jego poczytnej serii romantyczno-historycznej z infantylną Misery w roli głównej, która nie tyle zdobyła serce Annie, co zwyczajnie ją opętała. W tym miejscu King skorzystał z okazji, aby poużywać sobie z czytelniczek tego rodzaju, niewymagającej myślenia prozy, z „papierowymi” protagonistkami przeżywającymi swoje na wskroś przewidywalne miłosne przygody. Cyniczne, jakże zjadliwe spojrzenie Paula na odbiorców jego prozy koliduje z jego aktualną sytuacją, bo oto trafia w ręce jednej ze swoich fanek, której nie tylko nie przypada do gustu nowe dzieło pisarza, ale co ważniejsze po zapoznaniu się z treścią ostatniej z przygód Misery, w której jej ukochana bohaterka umiera, upiera się, aby powstała kolejna część sagi napisana tylko dla niej. Paul musi nie tylko znaleźć sposób na wydostanie się z domu Annie (co uniemożliwia mu jego kalectwo), ale również na wskrzeszenie Misery, która paradoksalnie wkrótce stanie się jego osobistą kotwicą – sposobem na mentalne oderwanie się od otaczającego go szaleństwa, które jak na Kinga przystało narasta z każdą kolejną stronicą, w kilku momentach docierając w prawdziwe otchłanie najczystszej grozy.

Fabuła „Misery” obraca się głównie na gierkach słownych pomiędzy bohaterami. Paul wynajduje coraz to nowe sposoby na udobruchanie swojej oprawczyni, na stonowanie jej wybuchowego charakteru, natomiast Annie, pamiętając swoją burzliwą, pełną niewyobrażalnych zbrodni przeszłość, na którą patrzy pod właściwym sobie, paranoidalnym kątem, będąc przekonana, że cały świat spiskuje przeciwko niej, stara się złapać Paula na kłamstwie bądź jakimkolwiek nieposłuszeństwie. I kilka razy jej się to udaje. Właśnie w takich momentach King znacznie odchodzi od psychologii na rzecz czystego horroru – Annie wpadająca nocą do pokoju Paula i orająca sobie twarz paznokciami, Annie zapadająca w dziwaczny letarg, zwiastujący rychłe kłopoty i wreszcie Annie odrąbująca siekierą stopy swojemu więźniowi i przypalająca poszarpane rany palnikiem oraz szatkująca kosiarką ciało policjanta. W świadkującym temu koszmarowi Paulu stopniowo zachodzi osobliwa zmiana – początkowo, w trakcie swoich podróży na wózku inwalidzkim po pustym domu oraz odwiedzin policjanta usilnie stara się umknąć swojej oprawczyni, ale z czasem, z biegiem pisania najnowszej powieści o Misery nabiera przekonania, że zwykła ucieczka nie będzie adekwatną karą dla Annie, że w końcu musi dojść do ostatecznej konfrontacji. O ile King wspiął się na prawdziwe wyżyny w kwestii ewokacji grozy, charakterystyki dwójki głównych bohaterów oraz stworzenia odpowiednio klaustrofobicznego klimatu, o tyle przesadził w próbkach twórczości Paula. Zamysł, oczywiście, jest aż nadto czytelny – King za pośrednictwem ustępów z najnowszej części przygód Misery przede wszystkim pragnął uwypuklić bezsens tego rodzaju literatury (pewnie złośliwie, ale chyba nie znajdzie się wielbiciel horrorów, który by mu nie przytaknął), a więc maksymalnie przesłodził te „jakże porywające” próbki pisarstwa głównego bohatera, przy okazji odpowiednio spłycając wykreowane przez niego postacie. W ten sposób powstało kilka stron maszynopisu Paula, z którym my czytelnicy Stephena Kinga będziemy zmuszeni się zapoznać, bowiem w kilku momentach zazębiają się one z właściwą osią fabularną oraz jako odskocznia mentalna mają spory wpływ na poszczególne etapy przemiany wewnętrznej Sheldona. A wierzcie mi, przebrnięcie przez tę jakże infantylną historyjkę tak bardzo mnie zmęczyło, że przy ponownych lekturach „Misery” już ją sobie darowałam.

„Misery” zdaje się być obowiązkową pozycją nie tylko dla wielbicieli horroru, ale również entuzjastów ambitnych thrillerów psychologicznych, w których prawdziwa groza wypływa z człowieka, z jego chorego umysłu, co niezmiennie prowadzi do wszechobecnej destrukcji. Tutaj uniwersum szaleństwa stanowi mały domek na uboczu, a jego ofiarą pada głównie jeden człowiek, ale jak się okazuje taki minimalizm Kingowi wystarczył, żeby powiedzieć wszystko o naturze najprawdziwszej psychozy.

9 komentarzy:

  1. Czytałam i oglądałam. Świetna książka i bardzo dobra ekranizacja.

    OdpowiedzUsuń
  2. Moim zdaniem jedna z ciekawszych książek Kinga :) Polecam szczególnie tym, którzy zaczynają poznwać jego twórczość :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ostatnio ,obraziłam' się na twórczość Kinga. Jakoś zaczął irytować mnie jego gawędziarki styl, ale zapewne kiedyś ponownie i tak wrócę do dzieł tego autora, lecz na razie podziękuje.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie mogę doczekać się jak poznam tę książkę. Bardzo intryguje mnie relacja między dwoma postaciami, thrillery psychologiczne z domieszką horroru to jest to, co lubię najbardziej :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej, słyszałam że posiadasz tłumaczenie "Rage" S. Kinga. Mogłabyś mi podesłać na e-mail: luska130@op.pl ? Byłabym bardzo wdzięczna. ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Hmm ilekroć pojawi się u Ciebie jakaś recenzja sprawdzam czy jest tutaj http://horrorsandscaryshits.blox.pl/html a jak nie to czekam kilka dni, aż się tam ukaże, bo kurde prowadzący tamtego bloga mocno inspiruje się twoimi tekstami. Kopiuje nie tylko wnioski płynące z książek i filmów ale również głosowania i formułę konkursów. Ostatnio napisał o Misery kalkując to co ty napisałaś.

    OdpowiedzUsuń
  7. I książka i film są rewelacyjne. Czytałam dwa razy (tak wyszło ;)), oglądałam niezliczoną ilość razy, więc można powiedzieć, że to jedna z moich ulubionych kingowskich historii. Dziękuję za wspaniałą recenzję i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń