czwartek, 1 maja 2014

„The Human Race” (2013)


Spora grupa ludzi budzi się w oddalonym od cywilizacji miejscu. Tajemniczy głos znikąd informuje ich, że biorą udział w wyścigu, w którym stawką jest życie. Nakazuje im biec po odgrodzonej od świata trasie, pamiętając o kilku regułach, które zagwarantują przeżycie. Jeśli ktoś zboczy na trawę bądź zostanie dwukrotnie przez kogoś minięty, zginie. Zwyciężyć może tylko jedna osoba, a wszystkie chwyty, łącznie z eliminacją konkurencji, są jak najbardziej dozwolone.

Niskobudżetowy horror science fiction Paula Hougha, na podstawie jego własnego scenariusza. Fabuła filmu, choć troszkę przywodząca na myśl „Wielki marsz” Stephena Kinga mogłaby stać się punktem wyjściowym do wielkiego hiciora, gdyby tylko dać jej autorowi szansę i zainwestować w produkt końcowy. Nie na tyle, aby przekształcić „The Human Race” w efekciarskie hollywoodzkie widowisko, bo to zepsułoby cały efekt, ale profesjonalna realizacja i przyzwoita obsada znacznie poprawiłyby ogólne wrażenia z seansu. Ale niestety niski budżet sprawił, że moje odczucia do „The Human Race” nieustannie balansowały pomiędzy dwiema sprzecznościami. Z jednej strony zachwycałam się pomysłową fabułą, a z drugiej irytowałam amatorskim wykonaniem.

Hough przedstawia nam kilkadziesiąt osób, które wbrew sobie muszą wziąć udział w wielkim wyścigu po życie. Wśród nich znajdują się zarówno ludzie w średnim wieku, jak i niemogący samodzielnie się poruszać staruszek, mężczyzna z amputowaną nogą, dziecko i ciężarna kobieta. Przez wzgląd na różne kondycje fizyczne szanse nie są wyrównane, a zasady wprowadzone przez rozlegający się zewsząd tajemniczy głos, który jest słyszalny również dla dwójki głuchych uczestników, dodatkowo wszystko komplikują. Już po krótkim zapoznaniu się z jedną z bohaterek będzie nam dane przekonać się, jak kończą osobnicy, którzy złamią którąś z obowiązujących reguł. Zbaczając z asfaltu na trawnik dziewczynie pod wpływem jakiegoś niezidentyfikowanego ciśnienia z wewnątrz dosłownie eksploduje głowa. A głos informuje wszem i wobec, ile osób pozostało w rozgrywce. Wyjścia z tego impasu nasi bohaterowie nie mogą szukać w niesubordynacji, bowiem odmowa wzięcia udziału w wyścigu będzie skutkować śmiercią, po dwukrotnym wyminięciu takiego śmiałka przez któregoś z pozostałych uczestników. Z tego wynika, że wyjściem jest tylko połączenie sił w zbiorowym buncie. Dwóch weteranów wojennych, Justin i jednonogi Eddie, próbują zmusić ludzi do współpracy, aby uratować schorowanego staruszka przed drugim wyminięciem, ale szybko odkrywają, że jak to zazwyczaj w sytuacjach ekstremalnych bywa, coś takiego jak solidarność nie istnieje. Poczynaniami uczestników wyścigu kierują dwa silne instynkty: chęć przeżycia i potrzeba bycia numerem jeden. Alegoria do współczesnego materialistycznego świata, w którym ludzie są w stanie zrobić absolutnie wszystko, aby nawet po trupach dojść do bogactwa i sławy jest aż nazbyt widoczna. To główne przesłanie „The Human Race”, a pozostałe, przede wszystkim krwawe ozdobniki mają jedynie podkreślić tę brutalną prawdę.

Zdaję sobie sprawę, że demonizowanie rasy ludzkiej nie jest w kinie grozy niczym nowym. Ileż to już mieliśmy obrazów, które wywoływały w nas obrzydzenie na widok haniebnych zachowań człowieka w sytuacjach ekstremalnych, w których do głosu dochodzą jego najniższe instynkty? Ale taka problematyka, pomimo swojej schematyczności niezmiennie przyciąga moją uwagę. I tak też było i tutaj. Hough na szczęście nie decydował się na żadne półśrodki – pokazał nam człowieka w całej jego obdartej z wszelkich norm moralnych, obmierzłej okazałości. Skazanie na śmierć staruszka, dziecka i ciężarnej kobiety to żaden problem dla chcącego wygrać uczestnika wyścigu. Moment, w którym jeden z takich zdegenerowanych osobników mija brzemienną kobietę, co skutkuje eksplozją głowy jej nienarodzonego dziecka, który pod wpływem siły odrzutu przebija jej ciało i w strzępach ląduje na posadzce jest naprawdę wstrząsający. Ale nie przez wzgląd na realizację efektu gore, bo pomimo pomysłowego sposobu eliminacji poszczególnych bohaterów jest ona równie amatorsko wizualizowana jak cały ten obraz. Największe wrażenie robi postawa rasy ludzkiej, która nie cofnie się nawet przed mordowaniem słabszych, aby osiągnąć swój cel. Jak można się tego spodziewać z czasem niektórzy postawią na bardziej zdecydowane ataki na konkurentów - próbę gwałtu i umyślne wypychanie biegnących na trawę. Jednym słowem: cała paleta wszystkich haniebnych postaw zezwierzęconej rasy ludzkiej. Pod koniec zostanie nam tylko jeden racjonalny, pozytywny bohater, który niestety również będzie musiał przyjąć reguły gry pozostałych, aby przeżyć. I tak aż do moim zdaniem idiotycznego zakończenia, które zamiast szokować pozostawia widza z uczuciem wielkiej konsternacji.

Jak już wspominałam realizacja woła o pomstę do nieba. Dosłownie wszystko, począwszy od pracy kamery, przez kolor i konsystencję sztucznej krwi po obsadę i dialogi jest tak toporne, że chwilami, aż płakać się chce, że Hough nie pozyskał większego budżetu na tak interesujący film. Z aktorów najbardziej irytuje Trista Robinson, kreująca głuchą dziewczynę. Nie wiem, jaki miała cel w tym przesadzonym miganiu i pełnej egzaltacji mimice, ale jedyne co osiągnęła to moje niepohamowane wybuchy śmiechu, ilekroć pojawiła się na ekranie. Czy reżyser nie poinformował jej, że jak nie potrafi się grać lepiej postawić na minimalną gestykulację i uzewnętrznianie uczuć twarzą zamiast tej daleko idącej przesady? Przy niej pozostała część obsady wypada wręcz gwiazdorsko – ale tylko przy niej, bo jeśli wziąć pod uwagę ogólny warsztat dzisiejszego aktorstwa to nie pozostaje nic innego, jak zaduma nad zasadnością zatrudniania tego typu jednostek.

„The Human Race” mogę polecić jedynie osobom zaznajomionym z niskobudżetowymi horrorami, którym niestraszna amatorska realizacja. Bezkompromisowa fabuła z oklepanym, ale jakże prawdziwym przesłaniem naprawdę zasługuje na uwagę wielbicieli kina grozy, ale tylko po przygotowaniu się na toporne wykonanie.

4 komentarze:

  1. Bardzo chętnie obejrzałabym ekranizację "Wielkiego marszu", niesamowicie podobała mi się książka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie jest ekranizacja "Wielkiego marszu". Wywołuje takie skojarzenia przez ten bieg tudzież marsz o życie, ale główna oś fabularna jest całkiem inna niż w książce.

      Usuń
  2. Wiem, że nie jest. Abstrahując od recenzji tego filmu napisałam, że obejrzałabym ekranizację marszu bo faktycznie sam pomysł budzi skojarzenie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aa w tym sensie (wybacz przyćmienie umysłu). No, ja też bardzo bym chciała, żeby ktoś to w końcu na ekran przeniósł. Ale jak widać twórcy wolą trzy razy kręcić "Carrie", bo łatwiej powielać to samo, aniżeli wziąć się za ekranizacje jeszcze nie przenoszonych na ekran powieści, opowiadań i minipowieści Kinga:/

      Usuń