Na minus
13. „Poltergeist” – moda na „wskrzeszanie” starych horrorów wciąż trwa.
Twórcy remake’ów kultowych horrorów często zdają się nie rozumieć, że to co
podobało się kiedyś między innymi dzięki wykorzystaniu ówczesnych efektów
specjalnych niekoniecznie zda egzamin dzisiaj. Przynajmniej nie w pojęciu
przeciwników CGI. Kilkadziesiąt milionów dolarów, wyłożonych na produkcję
odświeżonej wersji „Ducha” Tobe’a Hoopera i przeznaczenie ich głównie na efekty
komputerowe w moim pojęciu nie jest kluczem do sukcesu. Już lepiej twórcy
„Poltergeista” zrobiliby, gdyby cały film, a nie tylko jego pierwszą połowę
utrzymali w dramatycznym klimacie z niejasną ingerencją nadprzyrodzonego.
12. „Projekt Lazarus” – jeden z tych przypadków, gdzie treść przerasta
formę. Scenariusz szczególnie innowacyjny nie jest, ale ma w sobie potencjał, w
moim odczuciu przyćmiony realizacją. Za jedną z największą zmór współczesnych
horrorów uważam plastikowe zdjęcia, a niestety na takowe postawili twórcy
„Projektu Lazarus”. Do tego szczypta efektów komputerowych i nierobiące
pożądanego wrażenia jump sceny. Cóż,
dla mnie to przepis na miernotę, ale przecież nie z myślą o mnie kręcono ten
film.
11. „Crimson Peak. Wzgórze krwi” – hollywoodzki sznyt, przesłodzone wątki
romantyczne i parę wizualizacji duchów, aż krzyczących, że zbudowano je z
pikseli to coś wręcz idealnego na wielkie ekrany. To coś, co siłą rzeczy
zdobędzie serca rzeszy odbiorców, w tym również niejednego fana kina grozy. A mnie,
co najwyżej ukołysze do snu.
10. „The Culling” – niektóre horrory chyba powinno się kręcić do połowy.
Przerwać, zanim zapragnie się wmontować kilka efektów komputerowych.
Szczególnie, jeśli prezentują się tak żenująco-zabawnie, jak w „The Culling”.
Konwencjonalna fabuła filmu nie przeszkadzałaby zanadto, gdyby całość utrzymano
w klimacie z pierwszej połowy, ale niestety pragnienie popisania się głupawymi
efektami zwyciężyło i… pogrążyło ten horror.
9. „The Inhabitants” – choć z moich powyższych wywodów może wynikać, że
gwarancją miernego horroru są sztuczne CGI to nie jedyny element, który może
skutecznie odrzucić mnie od horroru. Z równym powodzeniem całkiem ciekawie
zapowiadający się film może pogrążyć amatorski montaż i nieumiejętne
generowanie klimatu grozy, głównie przez rozproszoną narrację, co dobitnie
udowadnia „The Inhabitants”.
8. „Dark Summer” – ghost story
oddana w przybrudzonej kolorystce rodem z kina gore (takiego delikatniejszego) kontrastem mogłaby porywać, gdyby
tylko jej twórcy wiedzieli, co to wyczucie w czasie podczas porywania się na jump sceny i dozowanie napięcia, które
ożywiłoby nieco długie przestoje w akcji. Bo bez tego pozostaje wydmuszka,
która wręcz przygniata monotonią.
7. „Szubienica” – schematyczne triki, pobieżne wizualizacje ducha, multum
nieefektywnych jump scen i
denerwujące drżenie kamery w chwilach nazwijmy je szczytowej grozy. Właśnie w
takim kierunku podąża wiele horrorów verite,
w tym rozreklamowana „Szubienica”.
6. „Taśmy Watykanu” – twórcy tego tworu po długich namysłach doszli chyba do
przekonania, że współczesne horrory o opętaniach odbierane są tak chłodno
głównie z powodu powtarzalności motywów. A gdyby tak obok klasycznego opętania
pokazać wątek rodem z „Omena”? No tak, zstąpienie na ziemię Antychrysta i
zapoczątkowanie proroctwa św. Jana nie jest co prawda oryginalnym motywem w
kinematografii, ale w horrorze o opętaniu może za takowe być poczytywane.
Przecież ludzie wolą „Egzorcystę” od współczesnych tworów poruszających tożsamą
problematykę nie dlatego, że tamto arcydzieło między innymi było przeładowane
duszącym klimatem grozy i autentycznie przerażało niepowtarzalną
charakteryzacją opętanej. Nie, ludzie wolą „Egzorcystę”, bo w latach jego
świetności scenariusz nie był tak oklepany, jak teraz… A więc plastikowa
realizacja, głupawe pomysły (scena z jajkami wspina się na wyżyny absurdu) i
nieefektowna charakteryzacja opętanej nie przeszkodzą w pozytywnym odbiorze
„Taśm Watykanu”… Powyższe to oczywiście ironia, bo tylko ona pomogła mi
przetrwać seans tego marnego tworu.
5. „Ghoul” – i znowu „kręcenie z ręki” tyle, że w wydaniu
czesko-ukraińskim. Czego tutaj nie ma? Medium, nawiedzenie, opętanie, a la
plansza ouija, kanibalizm i duch jednego z autentycznych seryjnych morderców.
Wydawać by się mogło, że taka różnorodność motywów jest gwarantem dynamicznego,
bazującego na różnych emocjach straszaka, ale nie. Zamiast
klimatyczno-szokującego wykorzystania tych konwencjonalnych wątków twórcy
postawili na wyjałowioną z napięcia, częstą bieganinę po lesie, bzdurne dialogi
i oczywiście rozchwianą pracę kamery, która miejscami istotnie wywołuje
mdłości. Więc chyba zniesmaczyć mnie się jednak twórcom „Ghoula” udało…
4. „Area 51” – mało wam „kręcenia z ręki”? W takim razie przedstawiam
kolejny twór podpinający się pod tę coraz bardziej denerwującą modę tym razem w
wydaniu horroru science fiction. Oczywiście, jak na tego rodzaju kino przystało
rozproszonej pracy kamery nie zabraknie, a poza tym to… no nic. Chyba, że za
porywające uzna się wędrówki po Strefie 51, która kryje tak ciekawe tajemnice,
że aż ma się ochotę rzucić czymś w ekran.
3. „Pod” – prolog i jeden efekt specjalny. To właściwie wszystko, co jako
tako wyszło twórcom horroru science fiction pod tytułem „Pod”, bo poza tym mamy
oddarty z wszelkich emocji i klimatu pokaz amatorszczyzny. Zamknięcie akcji w
ciasnych pomieszczeniach, w których grasuje jakieś dziwaczne stworzenie zapewne
zdałoby egzamin, gdyby tylko kreatorzy tego pomysłu stopniowali napięcie,
zamiast w kółko serwować nam szybkie, nieumiejętnie zmontowane sekwencje starć
z nieznanym i to po uprzedniej, rozwleczonej do granic możliwości bzdurnej,
chaotycznej konwersacji bohaterów, która (i słusznie) nie nastrajała pozytywnie
do dalszej części seansu.
2. „A Christmas Horror Story” – twórcy tego świątecznego dziełka chcieli
chyba skonfrontować się z niemieckim folklorem, ale w dowcipnym stylu. No, cóż
humor jest niskich lotów, ale nie to jest najgorsze w „A Christmas Horror
Story”. Większą żałość budzą efekty komputerowe, miejscami wręcz prezentujące
się jakby wprost wyjęto je z jakiejś animacji. Jedynie zakończenie tego tworu
prezentuje sobą jakiś poziom, bo pozostałe naciągane rozwiązania fabularne w
zamiarze mające bawić, a w rzeczywistości wywołując co najwyżej uśmiech
politowania, w zamiarze mające zniesmaczać i trzymać w napięciu, a w
rzeczywistości irytując zwykłą amatorszczyzną, nie mają sobą absolutnie nic do
zaoferowania. Chyba, że taki humor do kogoś trafia.
1. „Muck” – a w moim odczuciu największym gniotem mijającego roku (z tych,
które obejrzałam) zostaje film skierowany do specyficznego grona odbiorców.
Obcując z tą produkcją nie sposób oprzeć się wrażeniu, że kierowano ją do ludzi
odnajdujących się w teledyskowej stylistyce, celowo przerysowanych
rozwiązaniach fabularnych i dobitnym wręcz nachalnym dowcipie. W zamyśle „Muck”
miał być chyba pastiszem rąbanek, ale oczywistości, na których oparto jego
scenariusz nie stawiają go na równi z błyskotliwym „Krzykiem”, moim zdaniem
oczywiście, bo jak zawsze znalazły się osoby, których owa produkcja przekonała.
Wszak wystarczy jedynie „nadawać na tych samych falach”, co twórcy „Muck”,
ażeby zapałać sympatią do ich projektu, problem tylko w tym, że ja nadaję na
innych…
Średnie
8. „Ludzka stonoga 3” – dwie poprzednie części śmiałej trylogii Toma Sixa
jedynie sporadycznie uciekały się do humoru, który i tak w starciu z
nagromadzeniem bezeceństw (szczególnie w dwójce) nie wywoływały ataków
„oczyszczającego” śmiechu. W trójce postanowiono to zmienić i zamiast nade
wszystko szokować oraz zniesmaczać odbiorców głównie ich bawić –
kontrowersyjnymi wstawkami, tak więc z myślą o ludziach obdarzonych
specyficznym poczuciem humoru. Znalazło się też kilka całkiem pomysłowych
krwawych scen, ale nie jest to już mocna rozrywka na miarę drugiej odsłony.
7. „Contracted: Phase II” – po wspaniałej jedynce byłam mocno rozczarowana
dwójką. Podczas, gdy poprzednia odsłona ochoczo odnosiła się do tradycji body horrorów, generując dodatkowo iście
duszący klimat rozpadu (tak ludzkiego ciała, jak wnętrza domu głównej
bohaterki) sequel poszedł w sztampę, dostosowując się do wymagań masowych
odbiorców. Oprawa audiowizualna i kilka pojedynczych sekwencji gore na szczęście odrobinę rekompensują
niesmak na widok fabuły, ale nie na tyle, żeby wzbudzić we mnie poczucie,
choćby zbliżenia się do znakomitej jedynki.
6. „Wrota zaświatów” – najpewniej inspirowany „Naznaczonym” film bazujący
na delikatnym klimacie niezdefiniowanego zagrożenia i wizualizacjach rodem z dark fantasy. Niewymagające myślenia
kino na dosłownie jeden raz, które broni się przede wszystkim sprawną narracją zachęcającą
do obejrzenia całości.
5. „Extinction” – filmowcy coraz częściej eksperymentują z konwencją zombie movies, zapewne dostrzegając, że
opinia publiczna jest coraz bardziej zmęczona klasycznymi apokalipsami żywych
trupów. Stąd coraz częstsze skupianie się przede wszystkim na dramatycznych
aspektach egzystencji kilku pozostałych przy życiu bohaterów. Takie nie efekciarskie,
bardziej emocjonalne, aniżeli widowiskowe podejście do horrorów o zombie
zapewne nie sprosta wymaganiom wszystkich wielbicieli niniejszego nurtu, ale być
może dla niejednego widza będzie miłą odskocznią od sztampy.
4. „Tajemnica Instytutu Atticus” – połączenie „Furii” Briana De Palmy z
„Egzorcystą”. No dobrze, opętanie nie przejawia się tutaj tak miażdżąco, jak w
ponadczasowym horrorze Williama Friedkina, ale wykorzystuje podobne motywy, co
w tych dwóch filmach. „Tajemnicę Instytutu Atticus” oddano w stylistyce
mockumentary i nawet jeśli zabrakło wbijających się w pamięć, przerażających
sekwencji to i tak ogląda się to całkiem znośnie.
3. „Into the Grizzly Maze” – przyjemny animal
attack, co nie jest częste u współczesnych reprezentantów tego nurtu. Nie
ma tutaj jakiś miażdżących akcentów gore,
nie ma odkrywczych rozwiązań fabularnych, ale mimo tego film przyjmuje się z wielką
przyjemnością. Może przez brak przekombinowania, może dzięki umiejętnie
dozowanemu napięciu, a może za sprawą wzbudzających sympatię protagonistów i
pięknych krajobrazów. Jaki powód by nie był „Into the Grizzly Maze” ogląda się
naprawdę bezboleśnie.
2. „Stung” – animal attack o
zmutowanych osach… to nie mogło się udać, a jednak jest całkiem nieźle.
Fizycznie obecne na planie rekwizyty to największy plus ten produkcji, kilka
krwawych scen również oddano przekonująco, choć troszkę za mało pokazano. Obiekcje
można mieć za to do na siłę dowcipnych kwestii bohaterów, które nie wywierały
pożądanego, prześmiewczego efektu i jednowątkowej fabuły, która miejscami może
odrobinę nużyć, co bardziej wymagających odbiorców.
1. „Mroczne wizje” – moim zdaniem najlepszy średniak (jeśli można w ogóle
wartościować przeciętniaki…) głównie przez coś, co większość widzów odebrało
nieprzychylnie. Otóż, w „Mrocznych wizjach” najbardziej urzekło mnie
stonowanie, bo obecnie twórcy coraz rzadziej przedkładają narrację nad próby straszenia.
Oglądając ten film nie miałam wrażenia, że za wszelką cenę, z wykorzystaniem
wszystkich, choćby najbardziej absurdalnych środków próbuje się mnie przerazić.
Odebrałam za to niewygórowane pragnienie opowiedzenia jakiejś historii, owszem
zaskakującej tylko finałem, poza tym dosyć konwencjonalnej, ale i tak całkiem
zajmującej.
Na plus
15. „Maggie” – kolejne eksperymentowanie z zombie movies, kładące nacisk na ogrom cierpień pozostałych przy
życiu na skutek stopniowego upadku ludzkości i przemiany w żywe trupy członków
rodziny. Więcej tutaj dramatu niż horroru, ale wrażliwość twórców wystarczyła,
żebym nie miała większego niedosytu. Owszem, pierwszą połowę filmu odrobinę bym
podreperowała, ale nawet w takim kształcie jest dobrze.
14. „Sinister 2” – odcinanie kuponów, wiem. Zdaję sobie również sprawę, że
kontynuacji osławionego tytułu daleko do poprzednika, ale w oderwaniu od
jedynki można się całkiem nieźle bawić. Oczywiście, udanych jump scen jest niewiele, fabuła też do
odkrywczych nie należy (choć ukłon w stronę „Dzieci kukurydzy” mnie przekonał),
ale jeśli zamiast diablo przerażającego, skomplikowanego, czy innowacyjnego
straszaka oczekuje się stonowanej, nieprzesadzonej w wymowie i całkiem
klimatycznej rozrywki to można zaaprobować ten pomysł chociaż na tyle, żeby się
nie nudzić.
13. „Harbinger Down” – jeśli w dzisiejszych czasach kręci się bazujący na
prostocie wręcz naiwności horror science fiction próbujący przypomnieć nam
stare, dobre czasy trzeba być przygotowanym na wzmożoną krytykę. Chyba, że
trafi się na taką jednostkę, jak ja, która w opozycji do większości widzów
dostrzega piękno w animatronice, trikach monterskich, efekcie miniatury i
charakteryzacji, mając w poważaniu drogie efekty komputerowe.
12. „Nightlight” – horror w dużej mierze oparty na bieganinie po lesie w
dodatku sfilmowany „z ręki” to nie jest coś, co zachęcałoby mnie do seansu. A
jednak cieszę się, że dałam szansę „Nightlight”, bo udowadnia, że pozory mogą
mylić, że nawet z takich zniechęcających pomysłów można wydobyć maksimum
klimatu grozy i dosłownie namacalną aurę zaszczucia. Nie trzeba nawet zbyt
wiele pokazywać, żeby rozbudzić ciekawość widza – wystarczy odrobina wyczucia
gatunku i determinacja, czego nie zabrakło twórcom niniejszego obrazu.
11. „The Exorcism of Molly Hartley” – sequel „The Haunting of Molly
Hartley” realizacyjnie tak nietypowo podchodzący do tematyki opętania, że już
zdążył pozyskać rzeszę antyfanów. Bo przecież nie każdy dostrzeże pozytywy w
klimacie rodem z filmów gore stojącym
w opozycji do na ogół towarzyszącej takim obrazom nadnaturalnej aurze. Nie
każdy też dostrzeże plusy w minimalizacji ingerencji komputera na korzyść
fizycznych efektów specjalnych, ale jeśli ktoś jest spragniony właśnie takiego
spojrzenia na jeden z najczęściej eksploatowanych w religijnym kinie grozy
motywów to być może przyjmie ten film z przychylnością równą mojej.
10. „Howl” – kolejny horror stworzony przez ludzi, zdających się rozumieć,
że prostota w kinie grozy często może mieć większą siłę rażenia, aniżeli
nadmierne skomplikowanie, które do niczego konkretnego nie prowadzi. Tym razem
postawiono na wilkołaki, w większości nieprezentujące się ciekawie, ale za to
atakujące w zachwycającej, mrocznej scenerii w dużej mierze stworzonej w
oparciu o zdobycze nowoczesnej technologii, co już samo w sobie jest dużym
kuriozum. Nowoczesna oprawa wizualna, która niosłaby tak spory ładunek grozy i
która by mnie zachwyciła to doprawdy bardzo rzadki fenomen.
9. „Exeter” – absurdalne sytuacje, dużo wymuszonego dowcipu, drętwe
postaci… Tak, wszystko to odnajdziemy w „Exeter”, ale obok niniejszych
mankamentów pojawiły się też liczne plusy, które w dużym stopniu rekompensują
niedostatki. Przekuwanie ogranych motywów kina grozy w coś nowego, sporo
mrocznego klimatu, szczypta gore i
dynamika, wymuszająca na widzach wzmożone skupienie.
8. „The Diabolical” – twórcy tego horroru ładnie sobie pograli z
oczekiwaniami widzów uwarunkowanymi przez lata obcowania ze znanymi motywami
kinematografii grozy. Niby wszystko toczy się znanym torem, niby wszystko jest
oczywiste, ale to tylko pozory. Oprócz przewrotnego scenariusza spotkamy się
tutaj z naprawdę ciekawym dramatem pewnej wzbudzającej sympatię rodziny,
zniewolonej przez jakieś dziwne siły, dużą dozą napięcia i zgrabną
charakteryzacją szczególnie jednej maszkary.
7. „Naznaczony: rozdział 3” – po znakomitej jedynce i przeciętnej dwójce
wypadało zbić jeszcze jakiś kapitał na znanym tytule. Spodziewałam się
najgorszego, ale o dziwo dostałam wzbudzającą zainteresowanie, choć mało
odkrywczą historię, bazującą głównie na klimacie, a nie sztucznym
efekciarstwie. Owszem, jump sceny
mogłyby być nieco śmielsze, a i scenariusz miejscami niepotrzebnie skłaniał się
w stronę humoru, ale ogólnie trzecią odsłonę „Naznaczonego” przyjęłam całkiem
entuzjastycznie.
6. „Demonic” – dwutorowa narracja i dwie odmienne stylistyki (standardowa i
kręcona subiektywnie, z ręki), odrobina intrygującego kryminału, zaskakujące jump scenki i nacechowany
nadnaturalnością, mroczny klimat to przepis na całkiem oryginalną ghost story. Minimalistyczną w wymowie
(efekty komputerowe są znikome) i przykuwającą uwagę treścią. „Demonic”
eksperymentuje z konwencją i to całkiem udanie, przynajmniej w mojej skromnej
ocenie.
5. „All Hallows’ Eve 2” – po udanej jedynce przyszła pora na kontynuowanie
pomysłu halloweenowej antologii, tyle że tym razem zamiast serwować widzom
cztery niedługie historyjki twórcy poszli na całość i porwali się na aż
dziewięć jeszcze krótszych segmentów. Z których większość z nutą nostalgii
przeniosła mnie w starą, dobrą epokę VHS-ów, zadowalając prostotą, efektami
specjalnymi i klimatem.
4. „We Are Still Here” – minimalistyczny swoisty hołd oddany głównie twórczości
niezastąpionego Lucio Fulciego z klimatem rodem z horrorów lat 70-tych i
80-tych, realistycznymi akcentami gore
i oczywiście fabularną prostotą. Film celujący głównie w miłośników
niskobudżetowych horror z ostatnich dekad XX wieku i to z takim smakiem, że nie
sposób oderwać oczu od ekranu.
3. „The Hallow” – kolejny efekt pracy miłośnika starych horrorów,
próbującego i to z sukcesem wskrzesić ducha kina grozy ostatnich dekad XX
wieku. Pokazującego ogrom dobrodziejstw płynących z praktycznych efektów
specjalnych, ale też osiągnięć współczesnych form filmowania. Silnie
skontrastowane, plastyczne zdjęcia przywodzące na myśl „Labirynt fauna” zaskakująco
nie przeszkadzają w przywoływaniu aury rodem z horrorów lat 80-tych. W dodatku
„The Hallow” ma też coś ciekawego do powiedzenia, coś oddanego z takim
ładunkiem emocjonalnym, że wprost nie można się nadziwić, iż film nakręciła
osoba dotychczas niezajmująca się tworzeniem horrorów.
2. „Bone Tomahawk” – film jedynie pod koniec wykorzystujący motywy
charakterystyczne dla horroru, najsilniej osadzony w westernowej stylistyce z
nutką przygodówki i komedii, którego fenomenu nie jestem w stanie pojąć. Co
brzmi dziwnie, jeśli weźmie się pod uwagę moją wielką sympatię do niego.
Niesamowicie wciągnęła mnie podróż kilku mężczyzn śladami kanibalistycznego
plemienia, choć była wielce monotonna. Doprawdy nie wiem, jakim cudem twórcom
udało się rozbudzić we mnie tyle emocji, aż do krwawej końcówki nie pokazując nic
wbijającego się w pamięć. Najprawdopodobniej właśnie melancholia i stonowanie
wyniosły scenariusz na prawdziwe wyżyny, co jest tak wielce trudną sztuką, że
pozostaje tylko zdumienie na widok geniuszu twórców „Bone Tomahawk”.
1. „Dziewczyny śmierci” – chyba nikogo nie zaskoczy, że obsesyjna
miłośniczka slasherów na pierwszym
miejscu obejrzanych horrorów z 2015 roku zamieszcza właśnie reprezentanta tego
nurtu. Ale przynależność do filmów slash nie
uwarunkowała mojego wyboru. O tym przesądził już kształt produkcji, a nie jej
korzenie. Pastisz camp slasherów,
błyskotliwością dorównujący osławionym „Krzykom” Wesa Cravena, choć w
przeciwieństwie do nich bardziej czytelnie nawiązujący do nieśmiertelnych rąbanek
z lat 80-tych, w przewrotny sposób podchodzący do ich klimatu – z
przerysowaniem, acz i tak wskrzeszając ducha filmów slash. Coś tak rewelacyjnego, że nawet oszczędne w wymowie,
oklepane sceny mordów nie psują ogólnych wrażeń z seansu. Twórcy „Dziewczyn
śmierci” swoją znajomością camp slasherów,
wręcz bijącą z ekranu miłością do tego podgatunku i przede wszystkim
umiejętnością przełożenia wszystkich ich walorów w „krzywym zwierciadle” na
język filmu dosłownie skradli mi serce, tak samo jak przed laty Craven.
Anno, mam pytanie nie związane z postem. American Horror Storry, oglądałaś? Masz może ulubiony sezon? Miło by mi było gdybyś wypowiedziała się na temat tego serialu :)
OdpowiedzUsuńJakieś sześć odcinków pierwszego sezonu i wymiękłam.
UsuńKiedy pierwszy uważam za najlepszy :( (nie oglądałem jeszcze dwóch ostatnich)
UsuńNatomiast cieszy mnie wysokie miejsce Bone Tomahawk, mimo iż ten nie jest do końca horrorem bardziej westernem :D
Wydaje mi się, że zapomniałaś o "Coś za mną chodzi"? To niby film z 2014, ale de facto pojawił się w dystrybucji w 2015, w każdym razie w podsumowaniu 2014 go nie ma, i tutaj też go nie ma więc wpadł w jakąś czarną dziurę, jak dla mnie film roku.
OdpowiedzUsuńW podsumowaniach są jedynie filmy, które obejrzałam w danym roku i których pierwszy pokaz (również licząc pokazy na festiwalach) miał miejsce w danym roku.
UsuńŻadną "czarną dziurę", bo idąc tą logiką "Starry Eyes" też wpadł w czarną dziurę tylko dlatego, że obejrzałam go w roku 2015. Zresztą nie mam mocy spychania filmów w czarne dziury;) Wszystkich horrorów z danego roku nigdy w zestawieniach nie będzie, bo nie jestem w stanie oglądać i opisywać wszystkiego.
No to w sumie wpadł w czarną dziurę (a dokładnie tam, gdzie zaraz zeżrą go langoliery), bo przecież przeciętny użytkownik raczej nie ogląda filmów na festiwalach, tylko gdy wchodzą do zwykłego obiegu kinowego lub dvd. Osobiście uważam, że to data premiery obiegu "masowego" ma znaczenie, a nie festiwalowa. Myślę, że akurat w wypadkach, gdy filmu w danym roku nie ma możliwości obejrzeć powinnaś mieć bardziej elastyczne podejście, szczególnie jeśli chodzi o filmy ważne. Twoje zestawienie jest ważne dla wielu osób, szkoda że przez dziwne decyzje dystrybutorów filmy znikają pomiedzy latami.
UsuńTaka ograniczona formuła podsumowań w sumie wielu osobom się nie podoba (często sprzeciwy się tutaj pojawiają). A że nie mam czasu na jeszcze dłuższe zestawienia i na szukanie gdzie, co miało premierę i nie chcę też ludziom jakichś przykrości robić to prościej będzie już podsumowań nie zamieszczać;) To będzie ostatnie.
UsuńBuffy, to w końcu w którym podsumowaniu winien znaleźć się "Coś za mną chodzi"? w 2014 czy w 2015 i dlaczego nie ma go w żadnym?
UsuńPodsumowania zawierały jedynie te horrory z danego roku, które w tymże roku obejrzałam. Nie są aktualizowane w następnych latach, bo nie taką formułę przyjęłam. Przez opóźnione premiery (pokazy na festiwalach) wiele filmów, m.in. właśnie "Coś za mną chodzi" oglądałam w następnym roku, dlatego nie ma tego filmu w podsumowaniu z roku 2014. Nie ma też w podsumowaniu z roku 2015, bo formalnie przypisywany jest do roku 2014. Gdybym go zamieściła w tym podsumowaniu to zapewne również podniosłyby się głosy sprzeciwu. No i musiałabym każdorazowo dodawać drugie tyle filmów do podsumowań, których pierwszy pokaz miał miejsce rok, dwa lata wcześniej równocześnie pilnując, czy gdzieś nie wypłynął w Internecie (a nie znam zagranicznych stron z filmami i naprawdę nie mam czasu na aż tyle filmów.)
Usuń"Coś za mną chodzi" miało być w zestawieniu moim zdaniem najlepszych horrorów pierwszej połowy drugiej dekady XXI wieku, które planowałam zrobić pod koniec 2016-2017 roku (bo ze względu na te opóźnianie premier musiałabym odczekać trochę). Ale dotarło do mnie, że formuła takiego zestawienia też byłaby ograniczona, bo przecież nie zawierałoby ono wszystkich filmów z tych pięciu ostatnich lat, więc jedyna recepta na zestawienia to logika Kononowicza - wtedy nikogo formuła nie zirytuje;)
Buffy, ja właśnie cały rok czekam na to Twoje podsumowanie. Dla mnie mogłoby nie być innych postów na blogu. ;) Dzięki temu wpisowi mogę sobie sporządzić listę filmów wartych obejrzenia, no i w ogóle dowiedzieć się co ciekawego pojawiło się w tym roku. Zbrodnią byłoby rezygnować z tej formuły.
UsuńJuż teraz wszystko jest dla mnie jasne buffy. Mnie absolutnie Twoja formuła do zrobienia tego podsumowania (jak i pozostałych) absolutnie nie przeszkadza, niedokładnie jedynie zrozumiałem dlaczego akurat taka perełka jak "Coś za mną chodzi" uciekła z tych podsumowań. Jak widać nie ma skutecznej i idealnej jednej metody dobierania filmów do podsumowań roku, aczkolwiek moim skromnym zdaniem zostań przy sowim pomyśle ;)
UsuńPozdrawiam pozostając wiernym czytelnikiem.
Spoko;) Ale mnie już prawdę powiedziawszy zaczęły męczyć te posumowania. Dużo roboty przy nich, a i też rozumiem argumenty oponentów, że żeby były choć odrobinę rzetelne trzeba by wzbogacić je o te filmu z lat poprzednich, które z opóźnieniem weszły do szerszego obiegu. A że z natury leniwa jestem wolę iść na łatwiznę;)
UsuńCoś za mną chodzi - ulubiona moja perełka ostatnich lat ♥
UsuńA ja tam się cieszę, że jest takie podsumowanie, bo przynajmniej wiem co w jakiej kolejności sobie obejrzeć i do tego znalazłam nowe tytuły. :-)
OdpowiedzUsuńOj, lepiej się za bardzo nie sugeruj, bo ja mam dziwaczny gust;)
UsuńLista całkiem w porządku, wiadomo, kilka rzeczy przesunąłbym wyżej, część niżej, ale razi jednak całkowita nieobecność "Deathgasm".
OdpowiedzUsuńNo właśnie!,no właśnie!
UsuńNie oglądałam.
UsuńPoltergeist to chyba największa porażka tego roku jeżeli chodzi o kino grozy....
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
http://ifeelonlyapathy.blogspot.com
Jeśli o horrory chodzi to ten rok był raczej średni. Nie miałem czasu na oglądanie. U mnie na minusie znajdują się Naznaczony 3 oraz Poltergaist, który niestety był dla mnie mocnym ciosem w pysk. Na plus Sinister 2. Jakiś czas temu widziałem trailer Christmas Horror Story i zainteresował mnie na tyle, że wpisałem go sobie na listę do obejrzenia.
OdpowiedzUsuńA "Wizyta" ?? Nie oglądałaś? Jestem bardzo ciekawa Twojej opinii :)
OdpowiedzUsuńJuż znalazłam ;) Po prostu nie ujęłaś tej pozycji w zestawieniu... ale czemu?
OdpowiedzUsuńBo moim zdaniem to thriller. Wiem, że wiele osób odbiera go, jako horror, ale ja niestety nie potrafię:/
UsuńRozumiem :) Ja się nieźle przestraszyłam sytuacją pod domem, aż mnie ciary przeszły. Ale może masz rację ;) Ja ten film już po obejrzeniu odebrałam jako bardzo czarną komedię w zasadzie.
UsuńCóż, spierał się nie będę, każdy ma prawo do swojego gustu; podzielę się jednak tym z czym najbardziej się nie zgadzam. Największa różnica pojawia się u mnie w przypadku Wzgórza Krwi, które dla mnie stanowi ścisła czołówkę zeszłorocznych filmów. Oczywiście trzeba zaakceptować pewnego rodzaju konwencję, ale wydaje mi się, że nie powinno to stanowić olbrzymich problemów. Christmas Horror Story również zaliczam do całkiem dobrych, acz sezonowych pozycji.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie nie rozumiem, co w dobrych produkcjach robi Sinister 2 i Insidious 3.
Brak It Follows i The Visit wyjaśniłaś powyżej (z czym się oczywiście też nie zgadzam), ale ja już dawno temu zaakceptowałem taką formę podsumowań na tym blogu i nie przeszkadza mi to. ;)
Warto też wspomnieć o serialach, zwłaszcza jednemu, doskonałemu, wymarzonemu... Ash vs Evil Dead. W moim odczuciu jedynie It Follows może równać się temu serialowi. Każdemu zeszłorocznemu filmowemu slasherowi po piętach deptała konkurencja w postaci Scream i Scream Queens.O ile pierwszy serial nie zawiesił poprzeczki aż tak wysoko (ale i tak byłem zaskoczony tym, że MTV jest w stanie nakręcić tak dobry serial), o tyle absurdalne "Królowe Krzyku" w moim odczuciu zostawiło całą filmową konkurencję za plecami. No i to Z-Nation...
All hallows eve 1 bardzo mi się podobalo pomimo tych słabych ocen np na filmweb ;P trzeba się wziąć teraz za dwójkę ;]
OdpowiedzUsuń