Rodzeństwo i zarazem małżeństwo, Cathy i Christopher Dollanganger, żyją pod
przybranym nazwiskiem Sheffield wraz z synami kobiety, Bartem i Jorym. Chłopcy
nie wiedzą o tragicznej przeszłości swojej matki i przybranego ojca, nie zdają
sobie również sprawy, że trwają oni w kazirodczym związku. Sytuację zmienia
przeprowadzka matki Cathy i Chrisa, Corrine do domu sąsiadującego z ich
posesją. Młodszy Bart szybko zaprzyjaźnia się z kobietą i jej służącym, Johnem
Amosem, a niedługo potem jego zachowanie ulega diametralnej zmianie. Manipulowany
przez niegdysiejszego sługę Malcolma Foxwortha, Johna, chłopiec zaczyna
upodabniać się do swojego nieczułego pradziada, a gdy poznaje grzechy matki i
Chrisa jego relacje z rodziną znacząco się komplikują.
„A jeśli ciernie” to adaptacja trzeciej części kultowej powieściowej sagi
autorstwa Virginii C. Andrews, zapoczątkowanej dwukrotnie przenoszonymi na
ekran „Kwiatami na poddaszu”. Drugą filmową wersję pierwszej części serii
zrealizowano dla telewizji Lifetime, ale nie poprzestano jedynie na tej odsłonie.
Jak dotąd ukazały się jeszcze adaptacje trzech powieści Andrews wchodzących w
skład serii o Dollangangerach / Foxworthach. Poza „Płatkami na wietrze” i
omawianym „A jeśli ciernie” powstała już filmowa wersja „Kto wiatr sieje”. Twórcom
pozostał jeszcze prequel „Kwiatów na poddaszu” zatytułowany „Ogród cieni”, ale
jak na razie nie wiadomo kiedy i czy w ogóle film powstanie. Pomysł na
adaptowanie książek Andrews tworzących cykl mierzący się z jednym z tematów
tabu, który połączył dwa / trzy pokolenia czytelników zapewne był podyktowany
przede wszystkim pragnieniem czystych zysków, wygenerowanych poprzez podpięcie się
pod popularne tytuły. Jak na telewizyjne produkcje przystało filmy nie grzeszą
profesjonalną realizacją, ale jednocześnie dzięki maksymalnemu skupieniu na
fabułach wielbicielom serii Andrews, pomimo niedostatków technicznych, mogą
zapewnić przyjemną interakcję z ukochaną historią. Tak samo, jak dwie
poprzednie nowe adaptację „A jeśli ciernie” wyreżyserowała kobieta, Nancy
Savoca, a za scenariusz tym razem odpowiadał Andy Cochran, któremu prawdę
mówiąc z przymrużeniem oka udało się w miarę zgrabnie przefiltrować tę opowieść,
rezygnując z wielu zbędnych wątków, ale w modyfikacji szczególnie jednego
popełniając niewybaczalny błąd.
Powieści „A jeśli ciernie” przyświecała stara maksyma mówiąca, że historia
lubi się powtarzać. Co w rodzinie to nie zginie – taka konkluzja mogła nasunąć
się czytelnikowi obcującemu z trzecią odsłoną losów Dollangangerów / Foxworthów,
bowiem autorka wystarała się aby młode pokolenie możnego, egzystującego w
grzechu rodu upodobniło się do swoich przodków. Scenarzysta filmowego „A jeśli
ciernie” też zwrócił uwagę na owe korelacje, ale jego uwagę przede wszystkim
zaprzątał młody Bart – natomiast pozostałych bohaterów sportretował tak
szczątkowo, że chyba tylko osoby zaznajomione z literackimi pierwowzorami zdołają
właściwe zinterpretować szczegóły podrzucane przez Cochrana. Taka ogólnikowa narracja
najbardziej ubodła mnie w stosunku do Cathy, co prawda przekonująco wykreowanej
przez Rachael Carpani, ale pozbawionej możliwości stworzenia naprawdę
zajmującej, ambiwalentnej postaci, rodem z książkowego oryginału. W powieści
kobieta wykazywała duże podobieństwo do swojej znienawidzonej matki, Corrine,
ale w filmie jej wrodzoną zdolność do manipulacji oraz podświadome pragnienie
powielenia grzechów rodzicielki właściwe opuszczono. Poza jedną sekwencją na
strychu, w trakcie której Cathy daje do zrozumienia Chrisowi, że bierze pod
uwagę konieczność umieszczenia tam synów, ale jest ona na tyle zdawkowa, że jak
już wspomniałam najprawdopodobniej jedynie czytelnicy „A jeśli ciernie”
zrozumieją, że niniejsza scena miała uwypuklić podobieństwa pomiędzy Cathy i
Corrine. Równie rozczarowujący okazał się rys psychologiczny pierworodnego syna
Cathy, Jory’ego, którego właściwe sprowadzono do roli opiekuńczego brata Barta,
szaleńczo zakochanego w swojej partnerce baletowej, rezygnując z analogii pomiędzy
nim i młodym Chrisem z „Kwiatów na poddaszu”. W zestawieniu z tymi trzema
członkami rodziny obecnie posługującej się nazwiskiem Sheffield, mały Bart
właściwie kradnie całą uwagę widza. Mason Cook w tej niełatwej roli spisał się
całkiem znośnie – bardzo pomógł mu „demoniczny błysk w oku” oraz przekonujące
grymasy okrucieństwa i obrzydzenia malujące się na jego twarzy po odkryciu „swojego
przeznaczenia” i brudnych sekretów Cathy i Chrisa, skrzętnie skrywanych przed
światem. Z synami włącznie, wszak chłopcy wiedzą, że Christopher nie jest ich
biologicznym ojcem, ale nie wiedzą, że jest ich wujkiem… Do czasu pojawienia
się w sąsiedztwie Corrine, umiejętnie postarzałej przez charakteryzatorów,
Heather Graham, którą w jesieni życia zmęczyła rola pławiącego się w bogactwie
czarnego charakteru i postanowiła odzyskać miłość rodziny. Tyle, że sposób,
jaki obrała na odzyskanie ich względów jest mocno dyskusyjny. Zamiast wyciągnąć
rękę do swoich dzieci zdecydowała się zjednać sobie wnuka, podatnego na
manipulację Barta, do którego jak odkrywa może dotrzeć przede wszystkim poprzez
obnażenie kłamstw Cathy i Chrisa.
Relacja Barta z babcią i jej sługą, Johnem Amosem, oraz zapoznawanie się z
treścią dziennika jego pradziadka, Malcolma Foxwortha, zmienia chłopca w
typowego okrutnego dzieciaka, czyli scenariusz skłania się w stronę często
eksploatowanego w kinematografii motywu dziecięcego czarnego charakteru. Podobnie,
jak w książce tyle, że bardziej pobieżnie. Proces przemiany Barta jest jednak
na tyle powolny, stopniowy, że widz ma szansę bez większych zgrzytów
zaangażować się w ten wątek. Poza aluzją do zabicia psa Jory’ego i próbą utopienia
adaptowanej przez Cathy i Chrisa małej Cindy, chłopiec nie wykazuje widomych
oznak skłonności do fizycznej przemocy. Rani swoją rodzinę, ale częściej
zdystansowaną postawą, okrutnymi słowami oraz wewnętrznym podobieństwem do
znienawidzonego Malcolma, aniżeli przemocą fizyczną. Co więcej wszystkie te
oznaki zmieniającej się osobowości Barta obserwuje się z niemałą ciekawością,
dodatkowo podsycaną sekretami Chrisa i Cathy, powoli odkrywanymi przez targanego
sprzecznymi emocjami chłopca - zagubionego, acz zdemoralizowanego przez
niegdysiejszego sługę Malcolma, wykazującego niezdrowe zainteresowanie skrajnie
pojmowanym chrześcijaństwem. Cathy i Chris oczywiście uparcie trwają w swoich
kłamstwach (co miejscami jest nawet zabawne: wystarczy choćby przytoczyć ich
zaprzeczenie na pytanie psychoterapeutki Barta, czy w rodzinie zdarzały się
jakieś dewiacje…), a Bart tymczasem powoli, acz nieuchronnie wyzbywa się
swojego jestestwa, ochoczo przejmując światopogląd pradziada. Jory w tym
wszystkim jest jedynie niedoinformowanym obserwatorem, ale domyślamy się, że on
również niedługo odkryje tajemnice swojego rodu, co również potęguje poczucie
dramaturgii. Gdyby rozbudować nieco scenariusz „A jeśli ciernie”, z równą dbałością,
co do Barta i Corrine podchodząc do pozostałych członków rodziny Sheffieldów
film zapewne broniłby się bardziej, ale być może uniemożliwiły to ograniczenia
czasowe narzucone przez telewizję. Być może Cochran musiał wybierać pomiędzy w
miarę szczegółowymi losami Barta oraz portretami jego krewniaków. Jeśli tak to
dokonał właściwego wyboru całkiem starannie oddając na ekranie wątek przewodni
książki, niemniej myślę, że rozszerzenie roli Cathy i tak nie rozciągnęłoby
zanadto seansu – tym bardziej, jeśli scenarzysta w scenach z jej udziałem
pokusiłby się o jakieś kwestie sugerujące jej podobieństwo do Corrine zamiast
częstych artykulacji obaw o przyszłość rodziny.
Fani serii Virginii C. Andrews zapewne zapoznają się z adaptacją jej
trzeciej odsłony bez mojej rekomendacji i w części najprawdopodobniej poczują
się rozczarowani ogólnikowym potraktowaniem co poniektórych postaci. Ale pewna
grupa tych konkretnych odbiorców zapewne zdoła odebrać tę produkcję, jako
swoiste, przyjemne w odbiorze uogólnienie uwielbianej opowieści, przez co będą
mieli szansę z przymrużeniem oka w miarę znośnie spędzić trochę czasu przed
ekranem. Pozostałym radzę najpierw zapoznać się z pierwowzorami literackimi
albo chociaż wcześniejszymi adaptacjami sagi Andrews, bo istnieje spore ryzyko,
że w oderwaniu od jego poprzedników nie odczytają należycie wszystkich wątków „A
jeśli ciernie”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz