Bart odziedziczył po babce, Corrine, rodzinny majątek, w tym rezydencję
Foxworth Hall, ale do dwudziestych piątych urodzin zgodnie z ostatnią wolą
spadkodawczyni nie może swobodnie dysponować całym spadkiem. Do czasu odczytania
dalszych zapisów testamentu majątkiem ma zarządzać wujek Barta, Chris, ale
chłopak jest przekonany, że jego dwudzieste piąte urodziny nareszcie uniezależnią
go od znienawidzonego krewnego. Z tej okazji zaprasza całą rodzinę na przyjęcie
i późniejszy dłuższy pobyt w murach Foxworth Hall. Jego brat, Jory, światowej
sławy tancerz przybyły do rezydencji w towarzystwie swojej ciężarnej żony i
scenicznej partnerki, Melodie, ma wystąpić w trakcie urodzinowego przyjęcia
Barta, ale ze względu na brzemienny stan kobiety partnerować ma mu młodsza
adoptowana siostra, Cindy. Podczas pokazu baletowego ma miejsce wypadek, który
pozbawia Jory’ego czucia w nogach. Po opuszczeniu szpitala zrozpaczony mężczyzna
nie może szukać oparcia w swojej żonie. Na domiar złego kolejny zapis w
testamencie Corrine nie brzmi tak, jakby tego chciał Bart. Nadal pozostający
pod silnym wpływem swojego pradziadka, Malcolma, fanatycznie religijny chłopak zaczyna
krzywdzić swoich bliskich. Jego matka, Cathy, pozostająca w kazirodczym związku
z bratem, Chrisem, próbuje okiełznać szaleństwo Barta, równocześnie starając
się podtrzymywać niepełnosprawnego Jory’ego na duchu. Jednak czuje, że jej
rodzina się rozpada.
„Kto wiatr sieje” to najprawdopodobniej ostatnia telewizyjna adaptacja
powieści wchodzącej w skład literackiego cyklu autorstwa Virginii C. Andrews.
Póki co nie planuje się przeniesienia na ekran ostatniego tomu zatytułowanego „Ogród cieni” będącego prequelem tej historii. Cztery odsłony serii nakręcono dla
telewizji Lifetime w iście zastraszającym tempie – wszystkie filmy powstały w
przeciągu dwóch lat. Każdy wyreżyserowała inna osoba: pierwsze trzy części
kobiety, ale już za „Kto wiatr sieje” odpowiadał mężczyzna, Shawn Ku. Scenariusz
również został spisany przez osobę, która nie pracowała nad wcześniejszymi
adaptacjami twórczości Andrews, Darrena Steina, który siłą rzeczy stanął przed
koniecznością znaczącego okrojenia fabuły przedstawionej w książce. Powieść „Kto wiatr sieje” charakteryzowała się mnogością szczegółów z burzliwego życia
Sheffieldów / Foxworthów / Dollangangerów, których nie sposób było kompleksowo przenieść
do niespełna półtoragodzinnego obrazu. Stein musiał więc z wielu mniej
istotnych wątków zrezygnować, co nie powinno zanadto przeszkadzać fanom prozy
Andrews, ale konieczność powściągliwości rozciągnęła się również na bohaterów,
a to z kolei może wzburzyć mniej pobłażliwych odbiorców.
Literacki cykl Andrews o rodzie Foxworthów / Dollangangerów jest nierówny
głównie przez przeskakiwanie autorki z jednego gatunku w drugi, niejednokrotnie
nadmiernie rozbudowującej również te mniej zajmujące wątki. Ale nawet biorąc
pod uwagę niniejsze wady książki wchodzące w skład tej serii mają w sobie to
coś, co dostarczyło mi więcej czystej przyjemności, aniżeli irytacji. Historia
rodu Foxworthów / Dollangangerów dostarcza całej gamy różnych emocji,
zachwycając skomplikowanymi relacjami międzyludzkimi i oburzającymi dziejami
tej fikcyjnej familii. I nawet jeśli Andrews miejscami się zapętla, zauważalnie
chwilowo nie mając pomysłu na rozwinięcie fabuły w końcu i tak każdorazowo
wraca na właściwe tory, dosłownie kradnąc uwagę czytelnika coraz to bardziej
pomysłowymi wątkami. Skomplikowane losy bohaterów cyklu Andrews nie służyły
twórcom telewizyjnych adaptacji, niejako przymuszając ich do szczątkowego ujęcia
bądź opuszczenia co poniektórych tematów. W niektórych przypadkach można to
było scenarzystom wybaczyć, w innych nie, ale summa summarum filmy, choć zrealizowane
z iście „serialowym sznytem” w gruncie rzeczy mnie zadowoliły. Oczywiście, w kategoriach
takiego skrótowego ujęcia problematyki sagi. Darren Stein podobnie jak jego
poprzednik, scenarzysta „A jeśli ciernie”, przede wszystkim skoncentrował się
na Barcie (w którego z dużą charyzmą wcielił się James Maslow), pozostałym
bohaterom poświęcając nieporównanie mniej czasu. Przez to postać Melodie, która
najsilniej angażowała mnie w trakcie lektury w filmie nie miała już w sobie
takiego magnetyzmu. Charakterystyka tej wewnętrznie ambiwalentnej bohaterki w
adaptacji została zredukowana do typowej roli niewiernej żony, przytłoczonej
ogromem obowiązków, jakie spadły na jej barki po tragicznym w skutkach wypadku
jej męża, Jory’ego (którego notabene kreował drewniany, wielce irytujący
Anthony Konechny). Bez większego zagłębiania się w jej psychikę. Równie
niewiele miejsca scenarzysta poświęcił Cathy, Rachael Carpani, która ponownie,
po „A jeśli ciernie”, wcieliła się w tę postać, pomimo niezbyt dużego udziału,
z równie zadowalającym skutkiem. Tutaj kobieta przyjęła na siebie rolę rozjemcy
i swatki, starającej się wspierać poszczególnych członków rodziny i zażegnywać
konflikty między nimi. Spory, które generuje głównie Bart, czołowa postać „Kto
wiatr sieje”, na którą przerzucono cały ciężar scenariusza.
Gdyby nie charakterystyka Barta zapewne byłabym wielce rozczarowana tym
dziełkiem, ale o ile scenarzysta nie popisał się większą wnikliwością przy
kreśleniu skomplikowanych rysów charakterologicznych pozostałych bohaterów, o
tyle przypadek Barta charakteryzuje się mnogością cech, dynamizujących akcję w
najbardziej pożądanych momentach. „Kto wiatr sieje” właściwie rozwija jego
pączkującą w „A jeśli ciernie” obsesję upodabniania się do pradziadka Malcolma
Foxwortha. Chłopak podobnie, jak jego przodek jest głęboko wierzący, tyle, że
jak na fanatyka przystało interpretuje Pismo Święte na swoje, radykalne sposoby.
W urządzonej w domu kapliczce oddaje się samoumartwieniu, prosząc Boga o zbawienie
jego grzesznej rodziny, która notabene w jego mniemaniu swoimi karygodnymi
czynami napiętnowała jego krew. Poza tym Bart ma poważne problemy w
zaangażowaniu się w jakiś związek, w każdej kobiecie widząc nierządnicę,
próbującą swoimi wdziękami sprowadzić go na drogę grzechu. Najwięcej obiekcji
ma do swojej adoptowanej siostry, wesołej Cindy (dobra kreacja Sammi Hanratty),
prowokującej go swoim ciałem. Ich konflikt sportretowano na tyle szczegółowo,
żeby dać widzom całościowe rozeznanie w tej kuriozalnej relacji – wrogów,
którzy mają się ku sobie, ku przerażeniu Barta, drżącego na myśl o powielaniu
grzechu matki. Poza Cindy Bart pała głęboką nienawiścią do Chrisa, którego
obwinia za okrycie hańbą Cathy, do której z kolei jak sam przyznaje odczuwa
jakiś niezdrowy pociąg. Innymi słowy Bart to jednostka tak bardzo złożona,
targana tyloma kuriozalnymi odczuciami do członków swojej rodziny, że wręcz nie
sposób przejść obok niego obojętnie. A żeby tego było mało Bart z czystej
zazdrości przypuszcza atak na brata, Jory’ego, którego owszem kocha, ale to
wcale nie powstrzymuje go przed rujnowaniem mu życia. Po wypadku, czy też
efekcie świadomego działania Barta (twórcy jednoznacznie tego nie wyjaśniają)
życie Jory’ego w jego mniemaniu dobiega końca. Pozbawiony czucia w nogach już
nigdy nie będzie mógł oddawać się swojej pasji (baletowi), a na domiar złego
jego żona drży na myśl o przybywaniu w jego pobliżu, czując odrazę również do
bliźniaków, które nosi pod sercem. Podczas, gdy Jory cierpi jego brat
przystępuje do prób pozbawiania go towarzystwa płci pięknej, wykorzystując swój
wysoki status, majątek, w którym dosłownie się kąpie. Czyli tak jak to często
bywa w życiu – podczas, gdy z natury dobra jednostka cierpi tak bardzo, że jest
gotowa odebrać sobie życie, ta zdeprawowana cieszy się wszystkimi
dobrodziejstwami, jakie tylko może nieść egzystencja na tym padole. Oczywiście,
do czasu, bo Bart to typowy przykład wiecznie nienasyconego egoisty, w dodatku
borykającego się z chorobą psychiczną, co razem daje iście wybuchową mieszankę
mogącą doprowadzić do kolejnej tragedii w dziejach rodu Foxworthów /
Dollangangerów. Często zmieniające się nastroje Barta, coraz bardziej okrutne
traktowanie bliskich i ta malcolmowska obsesja obmycia rodziny z grzechów w
połączeniu z wyczuciem suspensu Shawna Ku sprawiają, że fabułę śledzi się w
stanie dość sporego napięcia, w oczekiwaniu na mocniejsze uderzenia, które
jeszcze bardziej urozmaicą obraz tej kuriozalnej familii.
Jeśli ktoś oglądał poprzednie telewizyjne adaptacje literackiej serii
Virginii C. Andrews i dał się im porwać to powinien być również zadowolony z „Kto
wiatr sieje”. Realizacyjnie i fabularnie czwarta filmowa odsłona historii
Foxworthów / Dollangangerów jest utrzyma na takim samym poziomie. W typowo
telewizyjnym, stonowanym stylu, ale mimo paru mankamentów w ogólnym rozrachunku
zapewniającym całkiem przyjemne, miejscami nawet trzymające w napięciu chwile.
A to chyba wystarczy, żeby dać szansę tej produkcji, jeśli oczywiście widziało
się wcześniejsze części serii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz