środa, 14 czerwca 2017

„Kalifornia” (1993)

Brian Kessler i jego dziewczyna Carrie Laughlin decydują się na wyjazd do Kalifornii. Pracujący nad książką o autentycznych morderstwach mężczyzna zamierza po drodze odwiedzić kilka miejsc, w których w przeszłości doszło do zbrodni. Carrie tymczasem ma zająć się zdjęciami. Aby zminimalizować koszty Brian wywiesza ogłoszenie, w którym informuje o swoich planach i poszukiwaniu towarzyszy podróży gotowych pokryć połowę ceny za benzynę. Na ogłoszenie odpowiada tylko Early Grayce, prymitywny mężczyzna, pozostający w niesformalizowanym związku z infantylną Adele Corners, którą zamierza zabrać ze sobą. Wbrew sprzeciwom Carrie Brian wyraża zgodę na ich uczestnictwo w długiej podróży, nie zdając sobie sprawy z tego, że Early pozostaje na zwolnieniu warunkowym, które wiąże się z zakazem opuszczania stanu. Nie ma pojęcia o morderstwach popełnionych przez nowo poznanego kompana podróży, który na dodatek wcale nie zamierza przestać zabijać.

Thriller „Kalifornia” to pełnometrażowy fabularny debiut reżyserski Dominica Seny, późniejszego twórcy między innymi „Zamieci” i „Polowania na czarownice”. Nominowany do Saturna w trzech kategoriach, zrealizowany za dziewięć milionów dolarów obraz początkowo miał być czarną komedią, ale wizja wytwórni Propaganda Films i reżysera znacznie odbiegała od koncepcji scenarzysty Tima Metcalfe'a (współscenarzysta między innymi „Postrachu nocy 2” z 1988 roku i „Udręczonych”). Nieporozumienia doprowadziły do zwolnienia tego ostatniego, niedostatki budżetowe nie pozwoliły natomiast na zatrudnienie nowego scenarzysty. Dominic Sena z pomocą dwóch producentów filmu zaczął więc pisać nowe scenariusze w oparciu o dotychczasową pracę Tima Metcalfe'a. Cały proces trwał rok, a ostateczny projekt spotkał się z dużo większym uznaniem Propaganda Films, co z kolei zaprocentowało zwiększeniem budżetu.

„Kalifornia” nie odniosła finansowego sukcesu (zainwestowane pieniądze nawet się nie zwróciły), nie zebrała również zatrważającej ilości w pełni pozytywnych recenzji od krytyków, niemniej przez niektórych wielbicieli dreszczowców uznawana jest za jeden z najlepszych filmów o seryjnym mordercy. Jestem skłonna podzielić zdanie tych ostatnich i bynajmniej nie tylko przez sentyment („Kalifornia” to jeden z obrazów mojego dzieciństwa). Dominic Sena i jego ekipa stworzyli ponadczasowy, niebywale wciągający i niezwykle klimatyczny thriller, który zachwyca dosłownie każdym szczegółem. I zasmuca, bo patrząc na ten znakomity obraz autentyczne odczuwa się dojmującą tęsknotę za jakością, która jak się wydaje odeszła bezpowrotnie. Dzisiaj nie kręci się już takich thrillerów – nie potrafię wymienić żadnego współczesnego dreszczowca, który charakteryzowałby się taką brudną atmosferą jak „Kalifornia”. Nie znajduję w pamięci tytułu powstałego w ostatnich latach thrillera, który uraczył mnie tak duszącym, a właściwie to ogłuszającym klimatem i porównywalnym nagromadzeniem napięcia. Scenariusz „Kalifornii” miał między innymi stanowić komentarz do, jak to określił Metcalfe, obsesji Amerykanów na punkcie prawdziwych zbrodni. Wątek podążania szlakiem kilku makabrycznych zbrodni mających miejsce w przeszłości, celem zebrania materiałów do książki, nad którą pracuje jeden z bohaterów filmu, Brian Kessler (bardzo dobra kreacja Davida Duchovny'ego), łącznie z licznymi wyrazami jego głębokiej fascynacji mordercami bardzo silnie uwypukla wspomniany zamysł twórców „Kalifornii”. Ich niekoniecznie błyskotliwą obserwację szerzącej się jak zaraza swego rodzaju mody na seryjnych morderców, urastania przez nich do rangi celebrytów. Brian Kessler w pewnym momencie przyznaje, że Early Grayce zarówno go przerażał, jak i fascynował i to stwierdzenie idealnie oddaje uczucia żywione przez wielu praworządnych obywateli do seryjnych morderców. Briana Kesslera jak wiele innych osób interesujących się tego typu zbrodniarzami napędza ciekawość – pragnienie zrozumienia, dlaczego jedni są zdolni do wielokrotnych morderstw, a inni nie; dlaczego jednym dostarczają one mnóstwa przyjemności, a u innych budzą skrajny niesmak i czyste oburzenie. Innymi słowy co sprawia, że jedni stają się seryjnymi mordercami, a inni nie? Warstwę nazwijmy ją moralizatorską wzbogaca błyskotliwa ironia, która przebija przede wszystkim z uczestnictwa seryjnego mordercy w organizowanej przez Kesslera samochodowej podróży, w trakcie której zbiera materiał do swojej książki o okrutnych zbrodniach, na kartach której zamierza również poddać analizie sylwetki ich sprawców. Kessler z uporem maniaka podąża od jednego niegdysiejszego miejsca zbrodni do następnego, „goniąc za duchami sprawców”, gdy tymczasem morderca z krwi i kości siedzi w jego samochodzie (widz o tym wie, co naturalną koleją rzeczy winduje napięcie). Do myślenia daje również kąśliwy komentarz Early'ego Grayce'a do przedsięwzięcia Kesslera, z którego przebija jakaś może i uproszczona, ale z drugiej strony jeśli odpowiednio na to spojrzeć, zmyślna logika. Mowa o retorycznym pytaniu Early'ego skierowanym do Davida, w którym daje wyraz swojemu zdumieniu, wynikającemu z faktu, że człowiek, który nigdy nikogo nie zabił i nie widział, jak ktoś inny to robi uważa się za osobę odpowiednią do napisania książki o mordercach. Według niego bierze się za coś, na czym w ogóle się nie zna i w sumie trudno nie przyznać mu racji, a co za tym idzie nie zauważyć, że scenarzysta starał się w tym miejscu dogryźć tym pisarzom, którym brak praktycznego doświadczenia nie przeszkadza w uznawaniu siebie za ekspertów w tej dziedzinie.

„Kalifornia” to thriller drogi – opowieść o długiej podróży samochodem z Pensylwanii do Kalifornii dwóch par: dotychczas piszącego wyłącznie artykuły do gazet liberała Briana Kesslera, obecnie pracującego nad książką o makabrycznych zbrodniach i ich sprawcach, jego dziewczyny Carrie Laughlin zajmującej się fotografią o tematyce erotycznej oraz Early'ego Grayce'a i partnerującej mu Adele Corners, znacznie różniących się od organizatorów podróży. Znakomicie wykreowana przez Michelle Forbes, Carrie, od początku jest do nich uprzedzona, z czasem jednak nawiązuje kontakt z infantylną Adele, wydającą się żyć w swoim własnym, wyimaginowanym świecie dziewczyną Grayce'a, w którą wcieliła się Juliette Lewis. Ta ostatnia ma na koncie kilka podobnych kreacji (remake „Przylądka strachu”, „Urodzeni mordercy” i „Za młoda by umrzeć?”), odznaczających się taką samą denerwującą egzaltacją, jak w omawianym przypadku. Sama postać, pomimo irytującego warsztatu Lewis, jest mocno intrygująca – jej dziecinny sposób bycia, całkowite podporządkowanie Early'emu i ciągłe oszukiwanie samej siebie, uporczywe podtrzymywanie w sobie fałszywego wyobrażenia o swoim ukochanym ze strachu przed konfrontacją z okrutnymi faktami sprawiają, że Adele niemalże hipnotyzuje starającego się zrozumieć ją widza. Który z czasem prawdopodobnie dojdzie do wniosku, że scenarzysta na jej przykładzie przedstawił wnikliwe studium psychiki kobiet ciemiężonych przez swoich partnerów, unaocznił procesy myślowe zachodzące w ich głowach (może nie wszystkich, ale części na pewno) pozwalając nam na tyle wczuć się w ich fatalną sytuację, żeby wywołać multum niewygodnych emocji. Ale najjaśniej błyszczącą gwiazdą „Kalifornii” jest Brad Pitt – jego obłędna kreacja może i nie spycha pozostałych bohaterów poza nawias, bo największą siłą napędową scenariusza są relacje całej czwórki, ale bez wątpienia góruje nad pozostałymi czołowymi sylwetkami. Brad Pitt z pozorną lekkością, zachwycającą naturalnością wydobył z postaci Early'ego Grayce'a wszystko, co tylko można było wydobyć. Pokazał odrzucającą obleśność, niepokojące zwyrodnienie, godny politowania prymitywizm oraz osobliwe zdziecinnienie. Rzucający zabawnymi ripostami (- „Spójrz na niego. To nie jest twój ojciec.” - „Przecież wiem. To policjant.”), żyjący chwilą i biorący wszystko na co akurat przyjdzie mu ochota bez przejmowania się ewentualnymi konsekwencjami swoich czynów, seryjny morderca w wykonaniu Brada Pitta wywołuje w widzu (choć może nie w każdym) dokładnie takie same ambiwalentne emocje, jak w Brianie Kesslerze – fascynację przemieszaną z przerażeniem, więc jak zakładam jeden z podstawowych celów twórców „Kalifornii” został osiągnięty. Udało im się obnażyć prawdę o nas samych - pokazać, że nie potrafimy się oprzeć sile emanującej z osobowości niektórych zwyrodnialców. Chociaż próbujemy z nią walczyć, chociaż oburzają nas okrutne czyny seryjnych morderców, chociaż lękamy się drzemiącego w nich nagiego okrucieństwa, nie potrafimy oderwać od nich wzroku, niejako przyciągani przez tę niszczącą siłę, ale na szczęście odporni na „trawiącą ich chorobę” (mowa oczywiście o osobach, których niemalże zahipnotyzowała postać Early'ego Grayce'a). Scenarzysta wyraźnie artykułuje tę ostatnią myśl w epilogu, dając do zrozumienia, że zamiłowania do zabijania nie da się w kimś zaszczepić, a przynajmniej nie w dorosłym osobniku, który nie posiada nadmienionych wcześniej tajemniczych defektów.

„Kalifornia” to jeden z moich ulubionych thrillerów o seryjnym mordercy. Klimatyczny, niebywale intrygujący obraz o trzymającej w napięciu podróży w towarzystwie niezorganizowanego sprawcy okrutnych mordów, który w trasie bynajmniej nie zamierza powstrzymywać się od przemocy, chociaż stara się folgować swoim morderczym potrzebom poza wzrokiem towarzyszy. Znakomita produkcja, która moim zdaniem nie została doceniona przez krytykę w takim stopniu, na jaki sobie zasłużyła, która powinna zarobić dużo więcej i zyskać nieporównanie więcej oddanych wielbicieli. Swoich miłośników oczywiście ma, ale moim zdaniem taka perełka zasługuje na obszerniejsze grono fanów, więc jak ktoś jeszcze nie miał okazji obejrzeć tego wspaniałego obrazu radzę czym prędzej nadrobić zaległości. Pozostając z nadzieją, że po skończonym seansie zasili on / ona poczet fanów „Kalifornii”.

1 komentarz:

  1. Kalifornia to film genialny. Trzyma w napięciu do samego końca. Świetnie zagrane role. Bardzo ciekawa fabuła. Wszystko jest idealnie dopracowane. Szkoda tylko, że nie został odpowiednio doceniony. Film ponadczasowy.

    OdpowiedzUsuń