poniedziałek, 5 grudnia 2022

„Nocebo” (2022)

 

Projektantka mody Christine od ośmiu miesięcy zmaga się z tajemniczą chorobą, objawiającą się między innymi zanikami pamięci. Dlatego, gdy przed jej domem pojawia się nieznajoma kobieta, imigrantka z Filipin, utrzymująca, że Christine zatrudniła ją w charakterze pomocy domowej, ta ostatnia zakłada, że pamięć po raz kolejny ją zawiodła. Przybyszka przedstawia się jako Diana i nie musi długo namawiać zdezorientowanej gospodyni do wpuszczenia jej do swojego domu. Mąż Christine, Felix i ich kilkuletnia córka Bobs, są negatywnie nastawieni do Diany, która tymczasem aż za dobrze wywiązuje się ze swoich nowych obowiązków. Wkrótce jednak obawy Felixa znacznie wzrosną - kiedy Christine przekona się do medycyny niekonwencjonalnej praktykowanej przez jej służącą.

Duet od „Without Name” (2016) i „Wiwarium” (2019), reżyser Lorcan Finnegan i scenarzysta Garret Shanley, przedstawiają horror/thriller psychologiczny i nadnaturalny zrodzony z ich przejściowej wzmożonej fascynacji tak zwanym efektem nocebo, przeciwieństwem efektu placebo. Na początku była książka antropolog medycznej Shelley Adler pt. „Sleep Paralysis: Night-mares, Nocebos, and the Mind-Body Connection”, a dalsze badania tematu zaprowadziły ich na Filipiny – trochę zabawili w Azji południowo-wschodniej, koncentrując się na tamtejszym folklorze, szukając przy tym jakichś punktów wspólnych z folklorem irlandzkim, którym Finnegan, z racji swojego pochodzenia, przesiąknął. Medycyna ludowa, szamanizm i koszmary kolonialne kontra medycyna konwencjonalna, chrześcijaństwo i żarłoczny kapitalizm. UWAGA SPOILER Niemałą rolę w tej fikcyjnej opowieści odegrała autentyczna katastrofa, do której doszło w dzielnicy Valenzuela na przedmieściach Manili w 2015 roku – siedemdziesiąt dwie osoby zginęły w pożarze budynku przemysłowego należącego do Kentex Manufacturing Inc., firmy zorientowanej na produkcję gumowego obuwia KONIEC SPOILERA. Główne zdjęcia do irlandzko-brytyjsko-filipińsko-amerykańskiego „Nocebo” ruszyły na samym początku lutego 2021 roku w stolicy Irlandii, a premierowy pokaz odbył się w październiku 2022 roku na Katalońskim Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Sitges. Na szeroką skalę obraz zaczęto rozprowadzać już w następnym miesiącu (wybrane kina i internetowa platforma Shudder).

Nakręcony w proporcjach 1.66:1, ze zbliżeniami podpatrzonymi w szwedzkim dramacie psychologicznym pt. „Persona” z 1966 roku, w reżyserii i na podstawie scenariusza Ingmara Bergmana, angażujący horror, który może też być rozpatrywany w kategoriach thrillera, o podejrzanej przybyszce „z innego świata”. Intensywna, niecodzienna relacja dwóch kobiet wywodzących się z bardzo odległych środowisk. Christine (boska Eva Green) po raz pierwszy spotykamy osiem miesięcy przed pojawieniem się enigmatycznej Diany (intrygujący występ Chai Fonacier). Energiczna projektantka mody dziecięcej tuż po pokazie otrzymuje jakąś szokującą wiadomość, a zaraz potem naprzeciw niej wyrasta pies z chorobliwie białymi oczami i niezliczoną liczbą małych wampirów przyssanych do jego biednego ciała. Omam czy nadnaturalny zły omen? Niezagojona ranka na karku Christine, której będziemy mogli dobrze się przyjrzeć w niezbyt odległej przyszłości, świadczy o realności tego zagadkowego czworonoga. Choroba odkleszczowa? Tak, wstępnie uznałam, że to najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie aktualnie największego problemu Christine, która zdążyła wypaść z modowego siodła. Robi wszystko, co w jej mocy, by wrócić na ukochaną ścieżkę zawodową, znów zarabiać na swojej największej pasji, ale na przeszkodzie niezmiennie stają dolegliwości zdrowotne. Leki nie są tak skuteczne, jak życzyłaby sobie tego Christine. Wciąż miewa zaniki pamięci, ale bardziej martwią ją raptowne ataki drgawek, niedowładu przynajmniej jednej kończyny i praktycznie zwalającej z nóg, wszechogarniającej słabości cielesnej. Jej mąż Felix (przekonująca kreacja Marka Stronga) najwyraźniej uważa, że Christine musi po prostu uzbroić się w cierpliwość – stosować się do zaleceń lekarzy, zamiast zdawać na filipińskie gusła. Już wejście Diany głośno bije na alarm. Ni stąd, ni zowąd zjawia się z dużą czerwoną walizką na progu przestronnego domu Christine i tłumaczy zdumionej gospodyni, że w pewnym sensie przybyła na jej wezwanie. Projektantka mody mogłaby przysiąc, że nigdy wcześniej jej nie widziała... gdyby miała zaufanie do swojej pamięci. Ale nie ma, więc skoro jakaś kobieta twierdzi, że ją zatrudniła, to musiało tak być. Nawet jeśli w tym momencie nie jest przekonana do korzystania z pomocy domowej, to jak mogłaby teraz zatrzasnąć Dianie drzwi przed nosem? To nie byłoby w porządku, dlatego chcąc nie chcąc daje jej pokój na najwyższym piętrze swojego niemałego rodzinnego gniazda, zaraz obok pomieszczenia służącego jej za pracownię. Co ciekawe, odniosłam wrażenie, że wątpliwości Christine rozwiała ofensywna postawa Felixa. Jakby chciała zrobić mężowi na złość albo po prostu przypomnieć, przede wszystkim sobie, że pod tym dachem ona też ma prawo podejmować decyzje. Nie musi wiecznie tańczyć tak, jak zagra jej Felix. Zatrudnienie Diany na przekór małżonkowi może być pierwszą zwycięską bitwą w trwającej wojnie o wskrzeszenie poprzedniej Christine. Odzyskać dawną siebie – nieważne jak, byle szybko. Jedna z czołowych postaci „Nocebo” Lorcana Finnegana nienawidzi tej kruchej istoty, którą widzi w lustrze. Potwornego intruza w jej niegdyś niezawodnym, doskonałym ciele. Kobieta sukcesu przepędzona przez nieopierzoną kurę domową, zdaną na innych. Pod zaborczymi skrzydłami mężczyzny, którego raczej nie uważa za równego sobie. Ma się za rekina marketingu, ale w oczach Christine jest zwykłą płotką, która choćby nie wiadomo jak się starała, nigdy nie osiągnie sukcesu zbliżonego do tego, jakim niegdyś cieszyła się ona. A teraz zaczyna wierzyć, że Diana jest jej magicznym kluczem do (nie)pięknie zdobionych drzwi, które prawdopodobnie stopniowo zamykały się przed nią od pierwszego spotkania z tajemniczym psem.

Najprawdziwsza magia czy efekt placebo? Nie od dziś wiadomo, że w procesie leczenia - o czym zresztą nie omieszka wspomnieć wątpliwa dobrodziejka nieszczęsnej Christine - ważną rolę odgrywa wiara osoby chorej w powodzenie kuracji. Zaryzykuję twierdzenie, że tutaj należy szukać odpowiedzi na nieskuteczność farmakoterapii wypróbowanej przez projektantkę mody z „Nocebo” Lorcana Finnegana. Medycyna konwencjonalna zawiodła, bo Christine przestała wierzyć w „cudowne właściwości” pigułek. Codzienna garść tabletek wydawanych na receptę... To znaczy Christine stara się stosować do zaleceń swojego lekarza (bądź lekarzy), ale gdy się ma takie kłopoty z pamięcią, to nie można wykluczyć, że coś tam się przegapiło. Chyba że ma się takiego Felixa. Troskliwego opiekuna czy przebrzydłego sabotażystę? Krzywda żony korzyścią męża? Role się odwróciły: teraz niepodzielne rządy w domu sprawuje wcześniej przygnieciony pantoflem mąż. A przynajmniej tak było przed przybyciem niejakiej Diany. Niepewnej pomocnej dłoni wyciągniętej w kierunku cierpiącej kobiety z wyższej klasy średniej. Lorcan Finnegan uważa, że jednym z największych problemów tego świata jest rozwarstwienie ekonomiczne. Jedna z największych niesprawiedliwości, naturalną koleją rzeczy, prowadząca do przeróżnych, mniej i bardziej destrukcyjnych, konfliktów. Jedni mają wszystko, inni nic. Może z wyjątkiem walizki wypełnionej znoszonymi, tanimi ubraniami i jakimiś drobnymi przedmiotami bezwartościowymi dla innych. Wysoka wartość sentymentalna, zerowa wartość rynkowa. W skromnym dobytku Diany najmocniej jednak rzuca się w oczy „instrumentarium medyczne”. Sprzęt filipińskiej znachorki, która faktycznie może posiadać jakąś nadludzką moc. I pewnie nikogo nie zdziwi, że pierwszą osobą w coraz ciaśniejszej nieruchomości rodziny nękanej przez czarownicę bądź ratowanej przez dobrą wróżkę, która dopatrzy się w Dianie jakichś niezwykłych zdolności, będzie mała Roberta, która woli być nazywana Bobs (wyśmienity popis Billie Gadsdon). Na pierwszy rzut oka rezolutna dziewczynka, której niejedno dziecko mogłoby pozazdrościć. Wychowana w prawdziwym dobrobycie, opływająca w dostatki niby lekką ręką gromadzone przez rodziców. Ale pieniądze to nie wszystko. Właściwie nie mam najmniejszych wątpliwości, że Bobs, ta inteligentna istotka, bez cienia żalu oddałaby cały majątek rodziców za choćby jednego prawdziwego przyjaciela. Kocha, ale nie czuje się kochana. Szkoła to piekło, a dom to przedsionek tegoż. W tym ostatnim co prawda czuje się nieporównywalnie bardziej swobodnie - jak mniemam tylko tutaj pokazuje prawdziwą siebie, „zrzuca niezbyt skuteczną pelerynę niewidkę, którą nosi w szkole” - ale jej podstawowa potrzeba nawet tutaj nie jest należycie zaspokajana. To nie tak, że Christine i Felixowi niespecjalnie zależy na stworzeniu swojemu jedynemu dziecku maksymalnie przytulnego schronienia. Starają się, ale... Najprościej zrzucić wszystko na chorobę Christine – to ona jest praprzyczyną wszystkich nieszczęść w tym przeraźliwie zimnym domu. Także tragedii najmłodszej jednostki, którą ślepy los rzucił pod ten niegościnny dach. Mocno poruszyła mnie historia tej małej dziewczynki; snuta jakby na marginesie, na obrzeżach tego coraz mniej stabilnego świata. Gdzie koszmary senne mogą się toczyć na jawie. Gdzie halucynacje mogą być prawdziwsze od postaci zaludniających ten niewielki, wręcz klaustrofobiczny plan. Z krwiożerczymi pajęczakami być może zaczarowanymi przez przebiegłą nieznajomą. Muszę przyznać, że jeden kleszcz rzucił mnie na deski. Nokaut! W stylu Davida Cronenberga – niekontrolowany napływ „wstrętnie przyjemnych” wspomnień starych dobrych obrazów tego wściekle zdolnego Kanadyjczyka. Ależ się podjarałam! Groziło samospaleniem;) Z samego sposobu prowadzenia tej historii można wyczytać, że pod płaszczykiem nietradycyjnej opowieści o jednostce walczącej z chorobą, o podejrzanej nieznajomej, kryzysie małżeńskim i dotkliwej samotności osoby małoletniej, kryje się jeszcze jedna, przypuszczalnie nadrzędna historia. Coś bardziej koszmarnego od depresyjnej sagi rodzinnej? Sagi nieśpiesznie rozsnuwanej jeśli nie od samego początku (zagadkowy prolog z „czworonożnym złym prorokiem”), to na pewno od planszy tytułowej w stylu retro – czerwień jak w technicolorze. Szalenie intymnej, niekiedy widowiskowo rozgorączkowanej, nerwowej, niebezpiecznie, upiornie wariackiej. Opowieści bardziej strasznej czy smutnej? UWAGA SPOILER O zemście, wyzysku i dwóch małych dziewczynkach, które na pewno nie zasłużyły sobie na taki los KONIEC SPOILERA.

Wyreżyserowane przez Lorcana Finnegana w oparciu o scenariusz autorstwa jego zaufanego współpracownika Garreta Shanleya, „Nocebo” może nie być najlepszą propozycją dla osób szukających mocno zaskakujących, maksymalnie kreatywnych i/lub hałaśliwych „ekranowych domów strachów”. Zdecydowanie bliżej tak zwanej nowej fali kina grozy, niż tej szybszej kolejce w gatunkowym parku rozrywki. Nie poskaczesz na „Nocebo”, oj nie poskaczesz. Co gorsza - dla kogo gorsza, dla tego gorsza - wlecze się (nie)miłosiernie ta (nie)potrzebnie udziwniona opowieść o chorej kobiecie, która większe nadzieje zaczęła pokładać w medycynie ludowej niż konwencjonalnych metodach leczenia. Nielekka opowieść, którą w jakiejś części spokojnie mogło napisać życie. Tragiczna, klaustrofobiczna, pożądanie niewygodna, wzruszająca. Niby znajoma, a jednak trochę inna. Ociupinkę kuriozalna, intrygująco dziwaczna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz