Mieszkająca w Nowym Jorku młoda para, Grace Covington i Jackson 'Jack' Cabot, przybywa do wiejskiej posiadłości niejakiego Franka Caldwella, leżącej w południowej części Stanów Zjednoczonych, w okolicy, z której pochodzi kobieta. Mężczyzna obiecał pomóc wychowanej w rodzinie zastępczej Grace w odnalezieniu jej biologicznych rodziców, ale przybysze nie zastają go w domu. Zapraszając pannę Covington na swoje włości, gospodarz uprzedzał, że może tak się zdarzyć i powiedział, gdzie znajdzie klucz do drzwi frontowych, na wypadek gdyby miała na niego czekać. Przedłużająca się nieobecność Caldwella bardziej niepokoi Jacka, ale Grace nie zamierza wracać do Nowego Jorku, gdy, w swoim przekonaniu, jest tak blisko spełnienia największego marzenia. Po zapadnięciu zmroku przed domem Caldwella stają zamaskowani osobnicy, członkowie jakiegoś kultu, którzy niecierpliwie wyczekiwali tej długiej nocy.
Pewnego dnia mentor amerykańskiego producenta filmowego, Daemona Hillina, wręczył mu scenariusz horroru „The Long Night” aka „The Coven” i zapytał, czy byłby skłonny pomóc mu w pracy nad tym materiałem. Hillin niezwłocznie zapoznał się z tekstem i uznając, że to coś w sam raz dla jego mamy, miłośniczki opowieści o czarownicach i im podobnych, przyjął ofertę swojego przyjaciela. Po skompletowaniu zespołu wszyscy ruszyli do Charleston w Karolinie Południowej, gdzie z czasem doszło do niedrobnych komplikacji, kłopotliwych zmian w harmonogramach. Stracili reżysera i część obsady. Wtedy Hillin skontaktował się z Richem Ragsdale'em (twórca między innymi „Klątwy El Charro” z 2005 roku), z którym pracował nad horrorem „Dom duchów” (2017) ze Scout Taylor-Compton w tamtym czasie już zaangażowaną w projekt „The Long Night”. Ragsdale zgodził się zasiąść na krześle reżyserskim, ale zastrzegł sobie prawo do przetworzenia skryptu – ściągnął zaufanego scenarzystę, który zgodnie z życzeniem reżysera rozbudował wątek demonologiczny. Zdaniem Hillina ten duet poszedł dalej w stronę folk horroru. „The Long Night” światło dzienne ujrzał w lutym 2022 roku – ograniczona dystrybucja w amerykańskich kinach, a na wielkie ekrany w Polsce trafił w kwietniu tego samego roku; też w wąskim zakresie. Szeroka dystrybucja w strefie VOD (między innymi Shudder i Amazon Prime Video).
Scenariusz: Mark Young (mi.in. „Ząb i pazur” i „Southern Gothic” z 2007 roku, „Feral” z roku 2017), oraz debiutujący w tej roli Robert Sheppe. W rolach głównych: Scout Taylor-Compton - którą fani kina grozy mogą znać choćby z dwóch odsłon „Halloween” Roba Zombie, „Amerykańskiej zbrodni” Tommy'ego O'Havera, „Zombies” J.S. Cardone'a, „Prima Aprilis” Mitchella Altieri i Phila Floresa, czy wspomnianego już „Feral” Marka Younga – oraz Nolan Gerard Funk, który z kolei wystąpił między innymi w takich produkcjach jak „Martwa dziewczyna” Marcela Sarmiento i Gadi Harela, „Bereavement” Stevana Mena, „Dom na końcu ulicy” Marka Tonderaia oraz „Prawda czy wyzwanie” Jeffa Wadlowa. Część zdjęć do „The Long Night” Richa Ragsdale'a powstała w najstarszej drewnianej budowli w Karolinie Południowej, wzniesionej przez brytyjskich kolonistów jeszcze przed narodzinami Stanów Zjednoczonych. Na czele zespołu operatorów stanął Pierluigi Malavasi, obok odpowiedzialnej za ścieżkę dźwiękową Sherri Chung, w mojej ocenie najbardziej zasłużony dla niniejszej produkcji. Piorunujące szerokie ujęcia (z lotu ptaka) soczyście zielonej scenerii, bezkresnych lasów w Karolinie Południowej: przepięknych, dostojnych, dzikich, mistycznych. I skąpane w gęstej mgle – chwilami widoczność spada do zera – intymniejsze, duszne, rozgorączkowane, osaczające, oniryczne, demoniczne obrazki, których jedyną wadą było to, że nie pozwalały mi zakotwiczyć się w tym świecie przedstawionym. Bardziej czułam się jakbym oglądała długi teledysk (i jak zdążyłam się zorientować, nie byłam w tym sama) aniżeli film fabularny. Niewydajny horror, ale smakowity wideoklip: znakomite efekty dźwiękowe, złowrogie melodie skomponowane specjalnie na potrzeby „The Long Night” i wpadające w ucho, idealnie dopasowane (tekst i linia melodyczna) do scenariusza utwory wokalne. Smutne pieśni: ballady i trochę mocniejsze brzmienia. Pierwsze udawane zabójstwo, jakie dokona się na oczach widza to w moim uznaniu najbardziej poetycka scena w tym „uduchowionym” dziełku – głównie dzięki operowemu akompaniamentowi. „The Long Night” Richa Ragsdale'a zaczyna się jak typowa rąbanka, jak „Teksańska masakra piłą mechaniczną”, „Wzgórza mają oczy” czy inna „Droga bez powrotu”. Mieszkająca w Nowym Jorku parka, Grace Covington i Jack Cabot, po nieudanym weekendzie u rodziców mężczyzny (błękitna krew, wielkie państwo niełaskawie spoglądające na tak zwane niższe warstwy społeczne), udaje się na głębokie południe, aby spotkać się w gruncie rzeczy z obcym człowiekiem. Kierują się do jego posiadłości, ale wcześniej wypada odwiedzić jakiś podejrzany przybytek. Taka (nie)twarda reguła gatunku. A żeby tradycji naprawdę stało się zadość to musi, po prostu musi być stacja benzynowa. Nie można też zapomnieć o paru tubylcach, którym źle z oczu patrzy. Jak nic, coś knują! Albo po prostu wiedzą, w jakie bagno nieświadomie pchają się te durne mieszczuchy. Wiedzą, ale nie powiedzą. Zamiast tego rykną śmiechem, ledwo głupi turyści znowu ruszą... na spotkanie swojego przeznaczenia? W każdym razie na pewno nie czeka ich nic miłego w tym domostwie na odludziu. Imponującej posiadłości należącej do niejakiego Franka Caldwella. To znaczy Grace jest pod ogromnym wrażeniem – Jack zdecydowanie nie podziela jej entuzjazmu. Wystrój jak u Normana Batesa i jeszcze ten przykry zapaszek. I gdzie, u diabła, podział się gospodarz? Jack nie przywykł do takiej gościnności. Żeby udostępniać nieznajomym klucze do swojego domu? Kto normalny pozwala by jacyś obcy szwendali się po jego prywatnym terenie? I to pod jego nieobecność! Jackowi wprost nie mieści się to w głowie, ale Grace tłumaczy, że w tych stronach to normalka. To nie Nowy Jork, tutaj ludzie są bardziej ufni. Mi casa es su casa, jak widać, adresowane nie tylko do członków tego małego społeczeństwa.
(źródło: https://www.amazon.com/)
Prawie się popłakałam. Takie zjawiskowe opakowanie, a w środku pusto. Dobrze, dobrze, jakaś historia w tej wybornie mrocznej, pieczołowicie udekorowanej skrzyneczce oczywiście jest – przyznaję, nie bijcie – ale czy choć w połowie tak interesująca? Nie dla mnie. Uczta audiowizualna i porażka fabularna, tak niestety muszę „The Long Night” Richa Ragsdale'a podsumować. Okrutnie zmarnowany potencjał. Toż to niemal profanacja! I to nie jest fakt, to tylko nic nieznacząca opinia. Jedna z wielu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz