BRIDGET
COLLINS, IMOGEN HERMES GOWAR, NATASHA PULLEY, JESS KIDD, LAURA
PURCELL, ANDREW MICHAEL HURLEY, KIRAN MILLWOOD HARGRAVE, ELIZABETH
MACNEAL
Duchy,
wiedźmy, potwory. Zimowy zbiór opowieści niesamowitych utrzymanych
w klasycznym stylu. Prozatorski hołd dla historii z dreszczykiem z
epoki wiktoriańskiej. Podróże w przeszłość zorganizowane przez
współczesne brytyjskie pióra głównie z myślą o entuzjastach
charakterystycznego ducha wieków minionych. Zorganizowane specjalnie
na potrzeby tej publikacji – opowiadania niepublikowane wcześniej.
Światowa premiera „Sezonu duchów. Ośmiu upiornych opowieści na
długie zimowe wieczory” (oryg. „The Haunting Season: Ghostly
Tales for Long Winter Nights” aka „The Haunting Season: Eight
Ghostly Tales for Long Winter Nights”) przypadła na rok 2021, a
pierwsza polska edycja pojawiała się w kolejnym roku. Przygotowana
przez wydawnictwo Zysk i S-ka publikacja w twardej oprawie (z
obwolutą) zaadaptowanej z zagranicznych wydań niniejszej antologii
– projekt oryginalny dla oficyny Sphere, inicjatora tego
wydarzenia. Teksty przetłumaczyli Tomasz Bieroń i Adrian
Napieralski.
Standardowo
zacznę od, w mojej ocenie, największych gwiazd na tym grozowym
firmamencie, a skończę na... też niemałych „ciałach
niebieskich”. Bo to bardzo wyrównany zbiór jest. Absolwentka
Uniwersytetu Cambridge i Uniwersytetu Oksfordzkiego, poetka,
dramatopisarka i powieściopisarka Kiran Millwood Hargrave i jej
„Odosobnienie”. Spowiedź Catherine Elizabeth Mary
Blake, Anno Domini 1898. Fikcyjne sprawozdanie nieszczęsnej kobiety
z okresu, kiedy była panią Blake Manor, rozległej posiadłości na
angielskiej prowincji, imponującego dziedzictwa drogiego małżonka
zdesperowanej narratorki. Tuż przed przyjściem na świat pierwszego
dziecka tej niewątpliwie zakochanej pary, mężczyzna przedstawia
jej mrożącą krew w żyłach opowieść, którą Catherine
przyjmuje z nieskrywanym niedowierzaniem. Opowieść o wiedźmie nie
tak znowu dawno grasującej w tych okolicach. Nieżyjącej już żony
jednego z tutejszych mieszkańców, który ponoć dał się wciągnąć
w jej mroczną działalność, której ofiarami miały padać dzieci.
Po porodzie pani Blake, na polecenie lekarza, ma spędzić parę dni
w niecałkowitym odosobnieniu. Nie wolno jej widywać się z mężem
(taka tutejsza tradycja, biorąca się z przekonania, że to służy
świeżo upieczonym matkom), ale jest doglądana przez lekarza i
służącą. Najważniejsze jednak, że jest przy niej maleństwo. W
dusznej sypialni odwiedzanej przez niepożądaną istotę. Mroczna
obecność albo pomieszanie zmysłów. Matka chroniąca swoje młode.
Sama na polu bitwy z potencjalną istotą z zaświatów, walcząca
nie tyle o swoje życie, ile życie swojego ukochanego dzieciątka.
Konsekwentnie zagęszczana aura zaszczucia, zagrożenia nie z tego
świata. Nieubłaganie narastające napięcie w klaustrofobicznym
„pudełku” lepiącym się od grozy. Na marginesie: porównanie
chrzęszczącego pod stopami śniegu do miażdżenia drobnych kości
w punkt. Obawiam się, że odtąd ta odpychająca wizja będzie mnie
męczyć przy każdej takiej (biały puch, mróz) przechadzce.
„Potwór”
Elizabeth Sarah Macneal, która studiowała literaturę angielską w
Somerville College w Oksfordzie, a potem odbyła studia podyplomowe
na Uniwersytecie Wschodniej Anglii, gdzie uzyskała tytuł magistra,
podąża za narcystycznym naukowcem Victorem, wraz ze swoją żoną
Mabel, przybywającym do miasteczka na wybrzeżu hrabstwa Dorset. Aby
poszukać jakiegoś przedziwnego stworzenia, które zapewni mu
wieczną sławę. Zatrzymują się w gospodzie według tutejszych
nawiedzanej przez duchy. Sława ponad wszystko. Żądza pchająca
nie-bohatera w szpony szaleństwa. A może to poczucie winy? Coraz
bardziej gorączkowa, nerwowa, rozedrgana atmosfera w mieścinie, w
której unosi się lekki odorek Innsmouth Howarda Phillipsa
Lovecrafta. W morzu szaleństwa. Niedookreślone, frapująco niejasne
katusze zgubionego odkrywcy.
Nieznacznie
mniejsze wrażenia zapewniły mi takie oto mroźne historyjki:
„Węgorzowi śpiewacy” autorstwa Natashy Pulley,
absolwentki Soham Village College, New College w Oksfordzie oraz
Uniwersytetu Wschodniej Anglii, gdzie zdobyła tytuł magistra
kreatywnego pisania. Upiorna przygoda „przypadkowej rodziny”,
jasnowidza Moriego, jego przyjaciela, życiowego partnera(?) Thaniela
i przygarniętej przez nich łebskiej dziewczynki, którą nazywają
Szóstką. Na torfowiskach Fens, gdzie jak wcześniej odkrył Mori
nie nachodzą go te wszystkie szalenie męczące wizje. Zajmują
jeden z gościnnych domków nieopodal jeziora, które Thanielowi, nie
wiedzieć czemu, wydaje się autentycznie złym miejscem. Lokalna
społeczność też wygląda mu mocno podejrzanie – niepokojąca
uprzejmość, przesadna serdeczność w stosunku do, w gruncie
rzeczy, obcych ludzi z miasta. A jakby tego było mało Thaniel na
tych tajemniczych mokradłach chodzi we śnie. Epizody
somnambuliczne, które dotąd mu się nie zdarzały. Nietypowa forma
– część tekstu w przypisach. Przyznam, że początek nie
nastroił mnie pozytywnie do tej literackiej wyprawy; chaotyczne
wprowadzenie, ale zaskakująco smakowite rozwinięcie. Soczysta
atmosfera niesamowitości (drobne skojarzenie z „Jeziorem śmierci”
Nini Bull Robsahm), paranoją wspomagana. Wzmagający ciekawość,
pobudzający wyobraźnię, pożądanie niekomfortowy folk horror
z celnym domknięciem.
Laureatka
Costa Short Story Award, pisarka wychowana w Londynie w dużej
rodzinie, działająca również w branży telewizyjnej, Jess Kidd,
przedstawia opowieść o „Lily Wilt”. „Post Mortem” Pétera Bergendy'ego w śmielszym wydaniu. „Frankenstein”
Mary Shelley, „Martwa dziewczyna” Gadiego Harela i Marcela
Sarmiento, „Mroczny instynkt” Joego D'Amato, „Nekromantik”
Jörga Buttgereita. Ależ mnie wyobraźnia poniosła! Nie, nie sadzę,
żeby te wszystkie echa były zaplanowane – ot, sobie popłynęłam.
Fotograf pamiątkowy Walter Pemble przyjmuje zlecenie od państwa
Wilt, które niedługo ma pochować swoją jedyną córkę Lily.
Zdjęcia pośmiertne do rodzinnego albumu. Łatwo się domyślić,
jakiego odkrycia dokona biedny Walter. Sprawa wydaje się być
beznadziejna, przedsięwzięcie skazane na porażkę, obietnica,
której niepodobna spełnić. Ale młody Pemble się nie zraża.
Młody Pemble odnalazł swoją drugą – zimną – połówkę.
Opowieść o miłości i szaleństwie. Jak je rozróżnić? Starannie
pozszywana ze sprawdzonych motywów, ale niepozbawiona
indywidualności. Odurzająco histeryczna atmosfera.
Przechodzimy
do opowiadań... też dobrych. „Dom w czerni i bieli”
laureatki Branford Boase Award Bridget Collins, która ukończyła
filologię angielską w King's College w Cambridge, a potem uczyła
się aktorstwa w London Academy of Music and Dramatic Art, podąża
za niejakim Mortonem, młodym człowiekiem najwyraźniej mającym coś
na sumieniu. Pewnego dnia uwagę aktualnie mieszkającego w
pensjonacie mężczyzny zwraca oryginalna nieruchomość. A w
zasadzie zielone figury szachowe (krzewy) znajdujące się przed
domem, na ogrodzonym podwórzu. Młodzieniec wynajmuje to lokum w
przekonaniu, że trafiła mu się wspaniała okazja. Śmiesznie niski
czynsz: i wszystko jasne! Ciekawy pomysł na manifestacje nieznanego,
ale poza tym fabuła biegnie utartą ścieżką. Wystarczająco
klimatyczna opowieść o nawiedzonym domostwie, która jednakże może
się zlać w pamięci z całym mnóstwem jej podobnych.
Absolwentka
Uniwersytetu Wschodniej Anglii, gdzie studiowała historię sztuki,
archeologię i antropologię, Imogen Hermes Gowar pragnie przedstawić
„Lokatora Thwaite'a”. Lucinda przybywa wraz ze
swoim synkiem do zaniedbanej posiadłości, leżącej na grzbiecie
wrzosowiska, własności jej surowego ojca, który zresztą
„eskortuje ich” na to odludzie. Nie żeby to pochwalał, bo jak
by nie patrzeć kobieta dopuściła się „istnej zdrady stanu”.
Uciekła od męża, ukradła mu dziecko i to tylko dlatego, że
wyładowywał na niej swoją „zawsze słuszną wściekłość”.
Taka to była mentalność w czasach Lucindy, histeryczki, której
najwyraźniej trzeba jeszcze raz wytłumaczyć, raz na zawsze wbić
do głowy, jaka jest rola kobiet w tym świecie. Tak zachowują się
sekutnice, a nie porządne kobiety. Lucina powinna całować rękę,
która ją bije. Takie jest zdanie jej ojca, siostry i wielu, wielu
innych. Po co znosi te wszystkie niewygody, skoro w każdej chwili
może wrócić do męża? Bowiem gówna bohaterka opowiadania nie
przywykła do takich warunków, jakie zastaje na wrzosowiskach. Jej
godności najbardziej uwłacza brak służby, bo dochodząca pomoc
domowa zdecydowanie jej nie wystarcza. Krótko: zdesperowana kobieta
i znikąd pomocy (czyżby?). Sama ze swoją okropną niedolą. Wątek
paranormalny taki sobie, ale warstwa psychologiczna całkiem
zajmująca. Solidne tło społeczno-obyczajowe też według mnie
udało się rozrysować na tym, bądź co bądź, odludziu.
„Fotel
Chillinghamów” pióra Laury Purcell, która przed
rozkręceniem swojej pisarskiej kariery pracowała między innymi w
branży finansowej, koncentruje się na „zbuntowanym aniele”
imieniem Evelyn, wraz z rodzicami i młodszą siostrą goszczącej w
Chillingham Grange, na włościach przystojnego dziedzica, jak się
wydaje, pokaźnego majątku. Evelyn, ku oburzeniu swojej matki,
odrzuciła zaloty tego jakże obiecującego dżentelmena, na czym
skorzystała jej siostra. Mały wypadek skazuje naszą bohaterkę na
mechaniczny fotel na kółkach (tymczasowe rozwiązanie, dopóki nie
wróci do zdrowia) wcześniej należący do nieżyjącego już ojca
panicza Chillinghama. Niepokojący fotel. Wciąga mimo rażącej
przewidywalności. Ograniczenia ruchowe głównej bohaterki – dodam
skutecznie zabiegającej o sympatię czytelnika, charakternej – i
fakt, że po swojej stronie nie ma nikogo, albo prawie nikogo,
zapewniły mi całkiem zacny pobyt, jak wszystko na to wskazuje, w
nawiedzonym przez ducha obiekcie. Prędzej ruchomości niż
nieruchomości:)
Ostatnia,
ale wcale nie najgorsza „Zielona kaskada” Andrew
Michaela Hurleya, zdobywcy między innymi Costa Book Award, zgłębią
pewną, raczej rzadką awersję, swego rodzaju uczulenie na
„świąteczną zieleninę”. Trauma dużego Eda. Nieprzyjemne
wspomnienia z farmy Salter, gdzie bohater opowiadania wybrał się w
imieniu nowo poznanego osobnika, szukającego przebaczenia,
pojednania przed przewidywaną rychłą śmiercią. Przewrotna rzecz.
Najpierw opustoszała, otulona gryzącym płaszczem ciszy, farma, a
potem gwałtowny skręt, i jeszcze jeden. Smutna opowieść o
bezrozumnym okrucieństwie bądź demonicznym zaślepieniu, fałszywym
przekonaniu o słuszności swoich poczynań (boskie wstawiennictwo,
(nie)święta misja opętanych chorą ideą). Opowieść o dobrych
samarytanach i niewdzięcznych, okrutnie pogubionych owieczkach. O
wiecznie zżerających wyrzutach sumienia. Cudnie melancholijna, ale
niezbyt zainteresowana zagęszczaniem specyficznego - nadnaturalnego
- mroku na, można rzec, magicznym spłachetku ziemi.
Myślę,
że „Sezon duchów. Osiem upiornych opowieści na długie zimowe
wieczory” podbije niejedno serce bijące dla klasycznych ghost
stories i innych opowieści niesamowitych. Prostych, zgrabnych,
powabnych. Stara szkoła straszenia. Młode stworzenia przebrane za
staruszków. Staroświeckie świeżynki. Współczesne historie
udające starocie, czarujące antyki. Naprawdę ciekawa brytyjska
propozycja dla zakochanych w klasycznej prozie, w klimatach
gotyckich, najlepiej z konkretnym dodatkiem nadprzyrodzonego. Upiory
epoki wiktoriańskiej i nie tylko przywołane przez współczesne
angielskie pióra.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz