piątek, 30 grudnia 2022

Simon Beckett „Zagubiony”

 

Sierżant z jednostki kontrterrorystycznej policji metropolitalnej Jonah Colley pewnej nocy odbiera telefon od swojego dawnego przyjaciela, też policjanta Gavina McKinneya. Mężczyźni od dziesięciu lat nie utrzymywali kontaktu, mniej więcej od czasu zaginięcia jedynego dziecka Jonaha, czteroletniego Theo. Coś ich poróżniło, a teraz wyraźnie zdesperowany Gavin nagle przerywa milczenie, prosząc o niezwłoczny przyjazd na tak zwane Nabrzeże Rzeźników. Colley przez chwilę bije się z myślami, ale w końcu decyduje się to sprawdzić. Miejsce wskazane przez McKinneya sprawia wrażenie kompletnie opustoszałego, ale to bynajmniej nie uspokaja jego niegdysiejszego kolegi. Sierżanta zmierzającego na spotkanie z najprawdziwszym koszmarem. W mrocznym magazynie, w którym stoczy walkę na śmierć i życie. A potem na własną rękę spróbuje rozwiązać zagadkę, która może mieć związek z zaginięciem jego ukochanego synka.

Otwarcie drugiej planowanej powieściowej serii Simona Becketta, poczytnego brytyjskiego pisarza, twórcy przebojowego cyklu z antropologiem sądowym, doktorem Davidem Hunterem. Światowa (i polska) premiera pierwszej odsłony mrocznych przygód Jonaha Colleya, pod tytułem „The Lost” (pol. „Zagubiony”), przypadła na rok 2022, a wszystko zaczęło się od krótkiej sekwencji zdarzeń, która przebiegła przez głowę Becketta podczas pływania. Ni z tego, ni z owego w wyobraźni zobaczył policjanta, który po służbie udaje się na jakieś spotkanie w opuszczonym magazynie, gdzie dokonuje makabrycznego odkrycia, a chwilę potem sam zostaje zaatakowany. Beckett od razu przywiązał się do tego scenariusza – obiecujący, wystarczająco klimatyczny i zagadkowy, materiał na wprowadzenie do... jakiejś historii. Jeszcze nie wiedział jakiej, ale doświadczenie mówiło mu, że reszta wykluje się w toku pracy. I tak się stało. Pierwszą polskojęzyczną edycję „Zagubionego” wypuściło wydawnictwo Czarna Owca w tłumaczeniu Bartłomieja Nawrockiego.

Północ. Mroczny magazyn w miejscu, jakże adekwatnie, nazywanym Nabrzeżem Rzeźników. Samotna wyprawa policjanta z wieloletnim stażem. Odpowiedź na wezwanie dawno niewidzianego mężczyzny, kiedyś najlepszego przyjaciela, który, jak wszystko na to wskazuje, wpakował się w bardzo poważne, kłopoty. Dlaczego zwrócił się o pomoc do człowieka, z którym ostatni raz rozmawiał przed dziesięcioma laty? Dlaczego Gavin McKinney wybrał Jonaha Colleya? Policjant, który z jakiegoś sobie tylko znanego powodu sprowadził do tego potwornego magazynu ostatniego kolegę po fachu, którego powinien fatygować. Tak przynajmniej wydaje się członkowi elitarnego SCO19 w stopniu sierżanta, jednostki kontrterrorystycznej policji metropolitalnej, który nie bez szwanku zakończy to, w gruncie rzeczy, niezaplanowane spotkanie na skąpanym w gęstych ciemnościach Nabrzeżu Rzeźników. Uszkodzone kolano będzie jednak najmniejszym z jego problemów. Nieporadnego samotnego wilka, któremu trudno nie współczuć. Garstka rozdziałów retrospektywnych – rzadkie „powroty do przeszłości” tytułowego bohatera omawianej powieści kryminalnej – dość szczegółowo naświetla największą tragedię najprawdopodobniej nie tylko w życiu Jonaha Colleya. Piekło rodziców. Koszmar, z którego nie dane im było się wybudzić. Okropna strata. Potencjalna śmierć jedynego dziecka małżeństwa, które już wcześniej przechodziło kryzys, zaledwie czteroletniego chłopca imieniem Theo. Śmiertelny w skutkach wypadek, za który Jonah zawsze winił przede wszystkim siebie. Nie dość, że stracił największy, bezcenny skarb, to na dodatek w tym decydującym momencie chłopiec znajdował się pod jego opieką. Nie ma znaczenia, czy faktycznie zasłużył sobie na potępienie, liczy się tylko to, że on tak to odczuwa. Skonsumowany przez wyrzuty sumienia. Pusta skorupa, której została już tylko praca. Czyżby Jonah uważał, że na więcej nie zasługuje? Już prędzej na jeszcze mniej? Samobiczowanie, karanie się za zwykły ludzki błąd, za absolutnie naturalne „zmęczenie materiału”. Tak to widziałam, ale rzecz jasna zapatrywania czytelników na ten problem mogą być różne. Różne oceny wydrążonego człowieka. Tej feralnej nocy w upiornym przybytku na londyńskim nabrzeżu Jonah natknie się na cztery ofiary, jak wkrótce się okaże, boleśnie znanego mu sprawcy. Podczas gdy czołowa postać tej kryminalnej opowieści Simona Becketta, będzie tylko utwierdzać się w przekonaniu, że rzeźnik z nabrzeża wciąż nader śmiało sobie poczyna, niepowstrzymanie zbiera haniebne żniwo, policyjny detektyw prowadzący oficjalne śledztwo w tej dość zawiłej sprawie, coraz mocniej będzie się skłaniał ku sprawstwu kontuzjowanego Jonaha. W każdym razie antypatyczny gliniarz uzna, że rzeczony medialny bohater w rzeczywistości jest jednym z czarnych charakterów tej krwawej intrygi. Bezwzględny zabójca czy nie, jakieś większe grzechy Colley prawie na pewno ma na sumieniu. Tak uważa jego kolega po fachu, który chyba za mocno przywiązał się do tej jednej teorii. Uwziął się na biednego Colleya? Tak to wygląda. Z punktu widzenia czytelnika, jak to zwykle w tego typu historiach bywa, postawionego w nieporównywalnie dogodniejszej pozycji. Autor pozwala nam czytać w umyśle jednostki, która niebawem trafi na sam szczyt policyjnej listy podejrzanych, a z tej lektury jasno wynika, że okulawiony sierżant nie został wtajemniczony w sekretny projekt Gavina McKinneya. Ma jednak powody przypuszczać, że jego dawny przyjaciel wrócił do sprawy zaginięcia Theo. Teoretycznie rozwiązanej, straszliwie smutnej zagadki, tragedii, która zrujnowała prywatne życie i oczywiście psychikę Jonaha. Gavin co prawda nie zdążył podzielić się z głównych bohaterem książki swoimi ewentualnymi odkryciami, ale ten drugi ma podejrzenie graniczące z pewnością, że wersja przyjęta przez policję, wersja, w którą wierzył przez wszystkie te lata, drastycznie rozminęła się z prawdą.

Simon Beckett nie ukrywa, że nie jest zwolennikiem długiego wprowadzania w akcję. A przynajmniej w swoje literackiej światy woli od razu, bez „zbędnej paplaniny”, wrzucać wszystkich zainteresowanych jego prozą. Kryminalnymi zagadkami z Wielkiej Brytanii. Nie inaczej jest z „Zagubionym”. Najpierw hitchcockowskie trzęsienie ziemi, a potem napięcie... nie nieprzerwanie rośnie. Pełna zwrotów akcji – niestety większość z nich przewidziałam, w tym ten największy – przeprawa zdezorientowanego, ale i potężnie zdeterminowanego „samotnego jeźdźca” we współczesnym Londynie. Rozpędzona kryminalna kolejka, która zdaje się jechać na wstecznym. Znamy tożsamość sprawcy, za to charakter sprawy w jakiejś, zasadniczej(?), części pozostaje frustrująco nieznany. Seryjny morderca? Przestępczość zorganizowana - porachunki mafijne, handel ludźmi, nielegalne i najwyraźniej nieudane przeżuty ludzi desperacko szukających lepszego życia? Skorumpowani gliniarze? Cokolwiek to jest dla Jonaha Colleya naturalnie najistotniejsze w tym wszystkim jest poznanie prawdy o losie jego drogiego chłopczyka. A zatem dorwanie tego, który najwyraźniej maczał swoje brudne paluchy w tej niewybaczalnej zbrodni. Wendeta bestialsko okaleczonego, okradzionego ojca? Sam Jonah chyba nie wie, jak się zachowa jeśli uda mu się schwytać potencjalnego oprawcę jego kochanego dziecka. Nie snuje żadnych krwawych scenariuszy, nie planuje „wchodzić w buty kata”, odpłacić obrzydliwemu mordercy pięknym za nadobne, ale też pewnie ma świadomość, że i tak to może się potoczyć, że w chwili prawdy obudzi się w nim nieodparta, niemożliwa do opanowania żądza mordu. Zresztą równie dobrze może zostać zmuszony do odebrania życia temu podłemu mężczyźnie, który przecież na pewno spróbuje go zabić. On albo Colley – ten drugi wie, że koniec końców tak to może wyglądać. Taki może być finał pościgu przede wszystkim za Prawdą. Za tym goni Jonah, ale ten drugi nie zachowuje się jak typowy ścigany. W zasadzie można odnieść wrażenie, że ścigających jest dwóch. Dwóch ścigających i zarazem ściganych. Oczywiście pomijam tutaj śledczych formalnie, oficjalnie zajmujących się tą nie tak znowu skomplikowaną, ale na pewno wielowątkową sprawą. Można nie lubić (ja nie lubiłam) wyraźnie uprzedzonego do Jonaha detektywa prowadzącego, ale naszemu zagubionemu według mnie przydałoby się trochę jego podejrzliwości. Colley wydawał mi się nazbyt ufny, niedostatecznie czujny w kontaktach z ludźmi wpadającymi w jego orbitę. Tymi dopiero co poznanymi, ale też i znajomymi, wśród których może być jakiś „podwójny agent”. Albo agentka. Incydent z dziennikarką niczego go nie nauczył. Wydaje mu się, że tak, ale... Powiedzmy, że nie wszystkie decyzje podejmowane przez, jak by nie patrzeć, doświadczonego policjanta, spotykały się z moją aprobatą. Może i nie zachowuje się Jonah jak słoń w składzie porcelany, ale też nie nazwałabym tego koronkową robotą. Bywa, że najpierw działa, a potem myśli. I nierzadko nie może się nadziwić własnej głupocie, porażającej krótkowzroczności, naiwności, nieomal dziecinnej ufności. Może i powinno mnie to drażnić, ale jakoś bardzie przemawiało za tą postacią. Wprost rozczulająca osobowość, jeden z tych przypadków, które chciałoby się przytulić, pocieszyć, jakoś wesprzeć, miast przytakiwać jego ostrym autoanalizom i też zazwyczaj mocno krytycznym raportom z właśnie przeprowadzonych działań prawdopodobnie nie tylko w sprawie masakry na Nabrzeżu Rzeźników. Dostatecznej dbałości o otoczkę w „Zagubionym” Simona Becketta nie odnotowałam. Tego najbardziej mi brakowało – mroki i ponurości angielskiej metropolii, nieodstępujące poczucie śmiertelnego zagrożenia, przygniatające zaszczucie, narastający dyskomfort w miejskiej dżungli. Średnio intensywne przeżycia tym razem zapewnił mi autor hitowej „Chemii śmierci”. Spokojnie dałoby się bardziej to naprężyć, zintensyfikować pożądanie niewygodne emocje, wykrzesać z tego więcej napięcia, wskoczyć na wyższy poziom... Może później, może już w drugiej odsłonie? Trochę sobie ponarzekałam, ale mimo wszystko nie zamierzam porzucać Jonaha Colleya. Mogło być lepiej, ale w sumie chwyciłam przynętę – wystarczająca zachęta do zapoznania się z dalszym ciągiem tej, bądź co bądź, dramatycznej historii jednostki. Przygnębiającej, może nawet lekko depresyjnej, sagi rodzinnej – nieodwracalnie(?) roztrzaskany familijny portret, spalone gniazdo i wszechpotężna potrzeba rozwiązania wszelkich wątpliwości na ten temat. Cel jednego jedynego człowieka.

Powieściopisarz i dziennikarz, który zaskarbił sobie bardzo liczne grono wiernych czytelników z przeróżnych zakątków świata, brytyjska gwiazda współczesnego literackiego kryminału/thrillera, stwórca łebskiego antropologa sądowego, uroczego doktora Davida Huntera, przedstawia kolejnego niejednorazowego kompana. Nowy bohater, nowy powieściowy cykl od Simona Becketta. A przynajmniej taki jest plan; by Jonah Colley został z nami na dłużej. „Zagubiony” może i nie jest (w moim poczuciu absolutnie nie) tak wybuchowym otwarciem serii, jak „Chemia śmierci”, ale i ta bestyjka da się lubić. Serio, serio.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz