sobota, 18 lutego 2023

„The Last Horror Film” (1982)

 

Nowojorski taksówkarz, Vinny Durand, ma obsesję na punkcie królowej krzyku Jany Bates. Jego największym marzeniem jest wyreżyserowanie filmu z jej udziałem i w przeciwieństwie do swojej matki, z którą mieszka, wcale nie uważa, by to było nieosiągalne. Kontaktu z uwielbianą aktorką postanawia poszukać na Festiwalu Filmowym w Cannes, gdzie Jana ma się pojawić w związku z nominacją do prestiżowej nagrody. Wbrew naleganiom rodzicielki, bujający w obłokach mężczyzna wyrusza do Francji w przekonaniu, że bez trudu udowodni wszystkim, a zwłaszcza nieskrywanie wątpiącej w niego matce, jak genialnym reżyserem jest. Rzeczywistość mocno jednak odbiega od jego wyobrażeń. Okazuje się, że nie tak łatwo zbliżyć się do gwiazdy kina, ale Vinny się nie zraża. Zrobi wszystko, co w jego mocy, by zaangażować Janę Bates w swój wielki filmowy projekt. Włącznie z eliminacją każdego, kogo uzna za przeszkodę na jego drodze do sławy?

Nakręcony w stylu partyzanckim na Festiwalu Filmowym w Cannes w 1981 roku - część zdjęć powstała w Nowym Jorku - wyróżniony między innymi na Sitges Film Festival (za zdjęcia) i nominowany do Saturn Awards w dwóch kategoriach (najlepszy film międzynarodowy i najlepsza aktorka drugoplanowa: Filomena Spagnuolo) slasher z odrobiną czarnego humoru wyreżyserowany, wyprodukowany i zagrany (epizodyczna rola) przez nieżyjącego już Davida Wintersa, bodaj najbardziej kojarzonego z aktorskim występem w „West Side Story” Jerome'a Robbinsa i Roberta Wise'a (tak, tego od kultowego „Nawiedzonego domu”, ekranizacji genialnej powieści Shirley Jackson). Drugim głównym producentem „The Last Horror Film” aka „Fanatic” był Judd Hamilton, też współautor scenariusza, obok Davida Wintersa i Toma Klassena, który wcześniej był producentem wykonawczym kultowego slashera pt. „Maniak” (1980) wyreżyserowanego przez Williama Lustiga i „odświeżonego” przez Francka Khalfouna w 2012 roku. Główne role w „The Last Horror Film” powierzono odtwórcom czołowych ról w „Maniaku”, którzy jeszcze wcześniej spotkali się na planie „Starcrash” Luigiego Cozziego: Joe Spinellowi i Caroline Munro, którą fani kina grozy mogli też widzieć choćby w „Drakuli A.D. 1972” Alana Gibsona, „Krwawym odwecie” George'a Dugdale'a, Marka Ezry i Petera Mackenzie Littena, „Faceless” Jesúsa Franco i „Vampyres” Victora Matellano.

Slasher, którego największym znakiem rozpoznawczym jest Festiwal Filmowy w Cannes, gdzie ekipa raczyła rozstawić się bez stosownych pozwoleń, przy czym miłośnicy gatunku „odkopują go” głównie dzięki głośniejszemu „Maniakowi” Williama Lustiga. Scenariusz „The Last Horror Film” mógł zostać zainspirowany sprawą Johna Warnocka Hinckleya Jr., psychofana Jodie Foster, który przeprowadził nieudany zamach na prezydenta Stanów Zjednoczonych Ronalda Reagana. Udało mu się jedynie zranić ówczesną głowę jednego z największych światowych mocarstw oraz jednego z ochraniających go agentów Secret Service i jednego policjanta; najgorzej ze zderzenia z Hinckleyem wyszedł James Brady, w tamtym czasie pełniący funkcję sekretarza prasowego Białego Domu – nieodwracalna niepełnosprawność. Na ten trop naprowadziła mnie jedna z historii radiowych od czasu do czasu wybrzmiewających w świecie przedstawionym przez Davida Wintersa i pozostałych członków zespołu „The Last Horror Film”. Autentyczny fanatyk wspomniany w opowieści o fikcyjnym fanatyku. Obiektem obsesji Vinny'ego Duranda (Joe Spinell znowu w roli obleśnego typa; kolejny bezbłędny występ aktora, który umrze pod koniec tej samej dekady) jest Jana Bates (przyzwoita kreacja Caroline Munro), scream queen, w zasadzie będąca pewniakiem tegorocznego (tj. rok 1981) Festiwalu Filmowego w Cannes. Najprawdopodobniej Bates będzie pierwszą aktorką w dziejach, która zgarnie główną nagrodę na tej ekskluzywnej imprezie za rolę w horrorze. W sumie proroctwo pomysłodawców niniejszego obrazu się spełniło – tyle że zamiast Jany Bates:) na tymże festiwalu wyróżniony Isabelle Adjani za pierwszoplanową kreację w fenomenalnym „Opętaniu”, body horrorze Andrzeja Żuławskiego, którego plakat mignie w „The Last Horror Film”. Vinny'ego Duranda poznajemy jako smutnego kawalera, mieszkającego w ciasnym mieszkanku w Nowym Jorku razem z matką (prawdziwy aktorski popis Filomeny Spagnuolo, biologicznej matki Joe Spinella), której ze wszech miar pragnie zaimponować. Vinny chce by ukochana rodzicielka była z niego dumna, bo ma podejrzenie graniczące z pewnością, że nie spełnia jej oczekiwań. Widz inaczej może się na to zapatrywać. Nie ulega wątpliwości, że starsza kobieta martwi się o swojego jedynaka, ale bynajmniej nie dlatego, że nie robi kariery w branży filmowej. Wręcz przeciwnie: sen z powiek spędza jej niesłabnące przekonanie Vinny'ego, że prędzej czy później świat o nim usłyszy. Jej w zupełności wystarczyłoby, gdyby troskliwie wypielęgnowana latorośl polubiła swoje zwyczajne życie, gdyby przestała gonić za, w jej przekonaniu, nierealnymi marzeniami. Można więc powiedzieć, że staruszka nie ma wygórowanych wymagań względem swojego biednego chłopczyka. Niepoprawnego marzyciela, któremu rozpaczliwie brakuje pewności siebie. Piotruś Pan w żółtej taksówce. W swoim mniemaniu genialny reżyser, który niewątpliwie już niebawem z podniesionym czołem wkroczy do Królestwa Hollywoodzkiego. A jego przepustką do oszałamiającej kariery ma być właśnie Jana Bates, kojarzona głównie, jeśli nie wyłącznie, z krwawymi horrorami. Ta, która zwykle ginie ostatnia albo wychodzi cało z opresji, final girl, która najwyraźniej już przyćmiła nawet Sally Hardesty, Laurie Strode i Alice Hardy. A teraz pewnie ugruntuje swoją wysoką - obecnie najwyższą? - pozycję w magnetycznej piramidzie slasherowych protagonistek.

The Last Horror Film” Davida Wintersa to jeden z mniej znanych slasherów z okresu ekspansji tego nurtu. Horror, który nie zdołał wybić się ze szkarłatnego tłumu. A powinien? W jednym rzędzie choćby ze swoim... duchowym przewodnikiem(?), czyli wspominanym już „Maniakiem” Williama Lustiga na pewno bym go nie postawiła, ale myślę, że aż na taką niełaskawość losu/czasu sobie nie zasłużył. Choćby przez wzgląd na główną rolę męską i jakże pożądany w tym gatunku brudnawy klimat. Niebajeczna gala we francuskiej miejscowości. Coroczna uroczystość, na której aż roi się od znanych twarzy ze wszystkich stron świata. Święto kina, w którym ma nieodpartą ochotę nie tylko uczestniczyć, ale wręcz brylować nieśmiały taksówkarz z Nowego Jorku, od jakiegoś czasu tkwiący w hipotetycznej pułapce. W szponach obsesji, która tak naprawdę jest dość powszechnym zjawiskiem. Żaden tam czysty wymysł twórców, tylko jak najbardziej realne zjawisko pt. „życie życiem sławnych ludzi”. Głęboka fascynacja w większości przypadków zupełnie niegroźna dla innych (może poza tymi osobami publicznymi, które bezskutecznie walczą o jakąś małą przestrzeń dla siebie i/lub swoich bliskich, jakąś bardziej intymną niszą), ale niekiedy przybierająca iście drastyczną formę. Wzmożone zainteresowanie przechodzące w niebezpieczną fiksację – cały Vinny Durand? Nie, nie cały, choćby dlatego, że poczynaniami – jakie by one były – tego zagubionego chłopczyka uwięzionego w ciele dorosłego mężczyzny, kieruje nie tylko obsesja na punkcie młodej aktorki, ale także osobiste ambicje zawodowe. Rzadki talent, który tak straszliwie się marnuje w tym zapyziałym kanarkowym samochodziku i skromnym mieszkanku w wiecznie zatłoczonym Wielkim Jabłku. Vinny nie ma wątpliwości, że jest urodzonym reżyserem, że niejedno arcydzieło pisane jest mu stworzyć. To jego przeznaczenie: nie tyle prawo, ile nieprzykry obowiązek wobec ludzkości. Tego chce Opatrzność, a Vinny ani myśli zgłaszać weta. O nie, on gotów przyśpieszyć to, co w jego mniemaniu i tak jest nieuniknione. Nie ma sensu przedłużać sprawy – im szybciej Vinny zajmie należne mu miejsce na Ziemskim Olimpie, tym lepiej dla wszystkich koneserów kina. Także tych, którzy jeszcze się nie narodzili, bo Durand jest pewien, że jego dzieła nigdy nie stracą na popularności. Charakter Vinny'ego, w domyśle ukształtowany przez lata poniżeń tak ze strony innych mężczyzn, jak i kobiet (bolesne zawody miłosne, złośliwe żarty, kpiny, obelgi, wredne chichoty przystojniejszych czy po prostu bardziej pewnych siebie chłopaczków i panów), raczej nie jest jego sprzymierzeńcem w tej bitwie o świetlaną przyszłość. Szczególnie wymowna jest scenka na plaży, ale i wcześniejsza akcja, jeszcze w Nowym Jorku, z niemiłosiernymi bliźnimi wiele mówi o żywocie tego, bądź co bądź, mocno podejrzanego człeka. O jego ograniczeniach? To może za mocne słowo, ale żeby dopiąć swego Vinny będzie musiał przepracować tę wręcz chorobliwą nieśmiałość. Incydent na francuskiej plaży ponadto jasno sugeruje, że Durand jest wojerystą. Nader chętnie patrzy na roznegliżowane panienki, jednakże ręce twardo trzyma przy sobie. Marny materiał na kochanka, ewentualnie gwałciciela, ale już niekoniecznie na seryjnego zabójcę. I tak przechodzimy do trwającej po dziś dzień dyskusji na temat ewentualnego wpływu brutalnych filmów na psychikę oglądających. Czyżby twórcy, notabene, slashera podpisywali się pod stanowiskiem tak zwanych obrońców moralności? Przewrotnie... O ile Vinny faktycznie przekroczył Rubikon. Bo kto inny miałby interes w usuwaniu „ludzkiego muru” otaczającego upatrzony klucz do „świetlistych bram Hollywoodu”? No dobrze ma motyw, a i sposobności najwidoczniej się nawijają (co oczywiście jeszcze nie przesądza o jego winie, ale chyba wystarczy by umieścić go na liście podejrzanych?), kwestią dyskusyjną, mimo wszystko, pozostają jednak jego (pod)gatunkowe sympatie. Fan historii makabrycznych czy tylko (i aż) fanatyk jednej jedynej aktorki? Tak czy owak, najodważniejsze, najsoczystsze scenki w mojej ocenie zachowano na seanse Vinny'ego. Filmy w filmie – o spaleniu dziewicy (cudna charakteryzacja) i kanibalistycznej uczcie w uśpionej dzielnicy. W umownej rzeczywistości co najwyżej spadają głowy, choć wypada też wspomnieć zbliżenie na dziurę w głowie i podcinanie gardła, czyli pierwsze cięcie w dalszej perspektywie „bezgłowego superważnego gościa”. Zastanawiająco ukrywający się przed wzrokiem widza morderca uczciwie zapowiada swoje kolejne posunięcia. Wysyła liściki, czasami też „drobne dary” (kwiaty, wino) do osób, które, jak się wydaje, dopiero co wciągnął na swoją listę śmierci, co zgodnie z przewidywaniami w stan gotowości najpierw wprowadza Janę Bates, która teraz ma niecodzienną okazję do poczucia się dokładnie tak, jak dotychczas tylko odgrywane przez nią postacie. Co, rzecz jasna, wcale a wcale jej nie cieszy. Na konferencji prasowej w Cannes pani Bates stwierdza, że kino naśladuje rzeczywistość, ale jeśli się jej poszczęści, jeśli wyjdzie cało z tego nietypowo koszmarnego festiwalu, pewnie rozszerzy ową banalną kwestię. Będzie mówić, że czasami kino przenika do rzeczywistości. Fikcja zamienia się w autentyk. Co prawda nie jest to tak zajmująca i tak jawna dyskusja o kinie grozy, jaką później roztoczył choćby Wes Craven w czterech częściach „Krzyku” i w „Nowym koszmarze”, siódmej rundzie szatańskich harców Freddy'ego Kruegera, ale na pewno uatrakcyjniła mi seans. Dodała smaku temu niewykwintnemu, nieniebiańskiemu, ale całkiem sycącemu filmowemu daniu.

Nie łudźmy się, że „The Last Horror Film” Davida Wintersa ma przed sobą inną przyszłość, aniżeli całkowite zapomnienie. Bo nie sądzę, choć chciałabym się mylić, aby ktoś zechciał „dziada” zrimejkować. Ostatnia deska ratunku dla tej małej paskudy? Tak czy inaczej, zapewne pies z kulawą nogą się tym materiałem nie zainteresuje, więc lepiej przejść do porządku dziennego nad smutnym wróżbą. Przygotować się na to, że zainteresowanie drugim nieprzeciętnym występem (pierwszy póki co ma się znacznie lepiej - w znakomitej części „Maniak” z 1980 roku sam sobie na tę dużo wolniej słabnącą sławę zapracował, ale swoje na pewno zrobił też remake) Joe Spinella na horrorowej scenie w dalszym ciągu będzie słabło. Aż nadejdzie taki dzień, kiedy na świecie nie ostanie się ani jedna żywa istota mogąca pochwalić się (lub wyżalić) znajomością tego niskobudżetowego slasherka. Oglądajcie, póki możecie, bo dni tego nieboraka mogą być już policzone.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz