Jessica, rozwiedziona pielęgniarka po odwyku, przeprowadza się z córką Tyler i jej młodszym bratem Owenem do starego domu na pustkowiu odziedziczonym po ciotce. Niedługo potem dzieci odkrywają, że pobliskie jezioro wyschło, a stojące pośrodku martwe drzewo wzbudza w nich jakiś nieokreślony niepokój. Wieczorem ukochany pies Owena ucieka z domu, a rozwścieczony pozorną obojętnością matki chłopiec postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Jego poszukiwania nie trwają jednak długo, bo wkrótce czworonożna zguba sama znajduje drogę do domu. I atakuje swojego młodego właściciela. Owen w ciężkim stanie trafia do szpitala, w którym pracuje Jessica. Lekarzom udaje się zatamować krwawienie, ale mają powody przypuszczać, że zwierzę zaraziło Owena jakimś wirusem. Objawy jednak szybko ustępują, a koledzy Jess nie wiedzą, że to wynik jej ukradkowej działalności. Pojenia swojego synka krwią, najwyraźniej jedynego pokarmu obecnie tolerowanego przez jego organizm.
Reżysera między innymi „Dziewiątej sesji” (2001), „Mechanika” (2004), „Zniknięcia na 7. ulicy” (2010), „Połączenia” (2013) i „Obłąkanych” (2014), Brada Andersona, do scenariusza „Blood” autorstwa Willa Honleya (m.in. „The Hive” z 2014 roku i „Bloodline” z roku 2018) przyciągnęło głównie połączenie dwóch uwielbianych przez niego gatunków: horroru i mrocznego dramatu rodzinnego – na jednym poziomie opowieść wampiryczna, a na drugim heroiczna walka matki o utrzymanie przy życiu dziecka zainfekowanego rzadkim wirusem. W oryginalnej wersji skryptu czołowa postać miała dwóch synów, ale Anderson wymienił jednego z nich na starszą córkę. Inną większą zmianą wprowadzoną przez reżysera było martwe drzewo pośrodku wyschniętego jeziora, które zastąpiło jaskinię. Ten niedrogi film kręcono w Winnipeg w Kanadzie (główne zdjęcia trwały od 14 października do 14 listopada 2020 roku), gdzie wedle wiedzy reżysera „Blood” nie ma żadnych jaskiń, co oczywiście miało decydujący wpływ na drugą z wymienionych decyzji, ale Anderson nie ukrywa, że też najzwyczajniej bardziej spodobał mu się ten pomysł. W jego mniemaniu te potężne rośliny dają większe pole do popisu twórcom kina grozy – mocarniejsi przedstawiciele sfery nadprzyrodzonej od jaskiń. Światowa premiera „Blood” odbyła się 5 września 2022 roku na Deauville American Film Festival. W tym samym miesiącu firma Vertical Entertainment nabyła prawa do dystrybucji obrazu na terenie Ameryki Północnej i Wielkiej Brytanii. Dystrybucji, która ruszyła w styczniu 2023 roku (wybrane kina i strefa VOD).
Michelle Monaghan (m.in. „Eagle Eye” D.J. Caruso, „Szkoła czarownic: Dziedzictwo” Zoe Lister-Jones, „Niania” Nikyatu Jusu) w „Blood” Brada Andersona w bezbłędnym, zajmującym stylu wcieliła się w pierwszoplanową postać mającą chyba uosabiać nieskończoną siłę macierzyństwa. Jessica niedawno wyszła z nieszczącego uzależnienia i robi wszystko, co w jej mocy, by w jakiejś części odbudować swoje zrujnowanej życie rodzinne. W zasadniczej części, bo rozwód z mężem Patrickiem (w tej roli Skeet Ulrich, fanom kina grozy znany choćby ze „Szkoły czarownic” Andrew Fleminga i „Krzyku” Wesa Cravena) jeszcze jakoś zniosła, ale nie ma wątpliwości, że przegranie batalii o opiekę nad dziećmi byłoby dla niej druzgocącym ciosem. Patrick obecnie będący w związku z ich dawną opiekunką do dzieci, z którą doczekał się kolejnego dziecka, jest równie zdeterminowany w tej bitwie, ale póki co musi zadowolić się jedynie rzadkimi widzeniami z Owenem i Tyler (bardzo dobre występy Finlaya Wojtaka-Hissonga, którego mogliśmy już widzieć choćby w „Dreamkatcher” Kerry'ego Harrisa oraz Skylar Morgan Jones, która dotychczas występowała głównie w serialach: między innymi epizod w „Pamiętnikach wampirów” na podstawie książek L.J. Smith). Jess ma świadomość, że Patrick jest dużo lepiej uzbrojony od niej, że jego pozycja w tych prawniczych negocjacjach mimo wszystko jest silniejsza. W zasadzie jej jedynym argumentem jest płeć, bo przecież nie od dziś wiadomo, że w tego typu sprawach sędziowie często są bardziej przychylni matkom. Nawet takim, które nawet nie znają swoich latorośli. Jess ledwo wyszła ze szponów potwornego uzależniania, a na dodatek przynajmniej chwilowo nie może zapewnić swoim pociechom tak przytulnego gniazdka, jakie posiada ich ojciec. A zatem nie tylko nieodległa przeszłość, ale także teraźniejszość Jess mogą przechylić szalę zwycięstwa na stronę jej byłego męża. Niektórzy mogą uznać, że mu się to po prostu należy, ponieważ włożył więcej energii w wychowanie Owena i Tyler. Dalsze wypadki mogą albo umocnić ich w tym przekonaniu, albo wręcz przeciwnie: że tak ujmę, przeciągnąć na stronę Jessiki. Przekonać, że kobieta jest jak najbardziej gotowa do sprawowania choćby nawet wyłącznej opieki nad małoletnimi obywatelami. Różnie można oceniać jej działalność, ale trzeba przyznać, że Jess złożyła większą ofiarę od Patricka. Tak się bowiem złożyło, że tajemnicza choroba, na którą zapadła jej młodsza pociecha, niewątpliwie w wyniku ataku straszliwie odmienionego pupila, właśnie przed nią uchyliła rąbka tajemnicy. Wielu na jej miejscu po prostu podzieliłoby się odkryciem z lekarzami, ale Jessica uznała, że najbezpieczniej zatrzymać tę okropną wiedzę dla siebie. Z obawy przed definitywną utratą pewnie nie tylko Owena, a i może także przed sprowadzeniem na niego zagrożenia (ewentualna panika na wieść o nowej zarazie i drastyczne środki zaradcze – w najlepszym razie izolacja pacjenta zero, a w najgorszym uśmiercenie chłopca), kobieta próbuje zupełnie sama zadbać o niezwykłe potrzeby ukochanego synka. Aż przypomniał się „Syn” Ivana Kavanagha, twórcy wspaniałego „Kanału” z 2014 roku, dosadniejszy horror o niecodziennych problemach rodzicielskich, o przeogromnym poświęceniu dla przypuszczalnie niebezpiecznego dziecka. Mroczny sekret rozwiedzionej pielęgniarki, która powoli zaczyna przypominać dawną siebie. Czyżby jedno zgubne uzależnienie zamieniła na inne? Można i tak na to patrzeć, ale jedyna pewna rzecz pod niestabilnym dachem nienowego domu Jessiki to dokarmianie innego nałogowca. Chłopczyka, który najwyraźniej nie ma wyboru – musi żywić się krwią, jeśli chce (a bardzo chce) przedłużyć swój pobyt na tym padole łez. Krótko: albo krew, albo śmierć. Wszystko rozumiem, ale jakiś uparty głosik w mojej głupiej głowie raz po raz szeptał, że w prawdziwym życiu nawet osoba z identycznym bagażem doświadczeń co Jess, w pierwszej fazie choroby poszukałaby wsparcia u specjalistów. Innymi słowy nie do końca przekonała mnie postawa czołowej postaci; myślę, że dałoby się lepiej wytłumaczyć tę wielce ryzykowną działalność niewątpliwie kochającej matki. No, ale może ona nie przeżyła „najgorszej pandemii w historii ludzkości”, a zatem nie miała okazji na własne oczy zobaczyć, jak dzisiaj walczy się z superwirusami. Może naoglądała się za dużo horrorów o zarazach, bo naprawdę nie wydaje mi się, żeby jej czarne wizje wzięły się z zawodowych doświadczeń/obserwacji. Niemniej nie wykluczam, że jakaś część widzów właśnie tutaj poszuka wyjaśnienia nieufnej postawy Jess do jej zawodowego środowiska – domniemanego wyjścia z założenia, że lekarze bardziej zaszkodzą, niż pomogą jej bezcennej latorośli. Z drugiej strony silniejszym impulsem najpewniej jest cały czas trwająca batalia przedsądowa. I tak już mocno zagrożona pozycja matki w zajadłej bitwie o dzieci. To już łatwiej było mi zrozumieć, to tłumaczenie dobitniej do mnie przemawiało, ale nie aż tak by zagłuszyć ów wstrętny głosik kontestujący wiarygodność tej coraz bardziej zdesperowanej jednostki. Postaci tragicznej.
Nieutwardzonymi ścieżkami przespacerował się Will Honley po wampirzej stronie mocy. Niepospolita cegiełka dodana do przebogatej mitologii, która wydaje się też być obiecującą propozycją dla zwolenników dramatów rodzinnych. Mroczniejszych sag napędzanych jakimiś drastycznymi sekretami. A raczej rujnowanych. Zgnilizna tocząca i bez tego niezbyt przytulne rodzinne gniazdko. Właściwie całą tę rozbitą rodzinę, bo wyzwanie, któremu stara się podołać zrozpaczona matka siłą rzeczy przekłada się też na życie jej byłego męża. Mężczyzna przynajmniej na razie może trwać w błogiej nieświadomości co do faktycznego stanu zdrowia swojego drugiego dziecka. Pielęgnować swój gniew na kobietę, która w jego mniemaniu jest jedyną winną rozpadu ich małżeństwa. Jessica ma trochę inne zdanie na ten temat. Owszem, poczuwa się do winy, ale uważa, że zdrada Patricka też nie powinna być w tej zażartej dyskusji pomijana. Patrick teraz w jakimś stopniu jest zależny od Jess. On tego nie wie, ale widz może dość szybko nabrać przekonania, że wynik tajnej misji Jessiki ukształtuje też jego przyszłość. W końcu to gra o życie ich wspólnego dziecka, w której mężczyzna nie ma szans uczestniczyć. Wykluczony nie tylko przez Jessicę, ale również Owena. Coś w rodzaju paktu matki i nieletniego syna. Krwawa umowa, utrzymywana w tajemnicy także przed mieszkającą pod tym samym dachem starszą siostrą naprawdę poważnie chorego chłopca. Przed mniej kochanym dzieckiem Jess? Taka deklaracja pewnego wieczora wypłynie z ust samej matki, ale kobieta ubiera to w formę żartu, z którego śmieje się nawet Tyler, co odebrałam jako jasny sygnał ze strony twórców, by nie przywiązywać się zanadto do rzekomego faworyzowania młodszego dziecka przez rodzicielkę. Dobrze, to może i żaden dowód, ale trudno nie zauważyć, że Jess za wybryki Owena zwykła besztać Tyler, od której oczekuje moim zdaniem trochę zbyt twardego (w końcu ona też jest jeszcze dzieckiem) oparcia. Głównym zadaniem dziewczyny jest pilnowania brata, a zatem, gdy chłopak przeprowadzi wielki skok na siano albo wytapla się w błocie ze swoim czworonożnym przyjacielem, praktycznie jedyną winną będzie Tyler. W tym zaniedbanym domostwie na ponurym odludziu, w sąsiedztwie smacznie zagadkowego, stosownie złowieszczego, emanującego nadnaturalną energią nieidealnego koła pośrodku, którego stoi martwe drzewo. Malownicze jezioro doskonale pamiętane przez Jess zamieniło się w istne bagno pełne kości różnych stworzeń. Tylko zwierząt? Tak czy inaczej, najpewniej tutaj należy upatrywać źródła obecnych problemów rodziny, która niejedno już przeżyła. Ale żeby coś takiego? Doprawdy niezwykła złośliwość losu. Nadzwyczajny pech, którego przypuszczalnie niepodobna odwrócić. Można już tylko grać tymi okropnymi kartami rzuconymi przez okrutną Opatrzność, jakoś urządzić się w tym piekle na ziemi, wejść jeszcze głębiej w te cuchnące mokradła. Albo przegonić jeden koszmar drugim. Wybór między złem i złem – w sumie typowa sytuacja w kinie grozy, klasyczne katusze przeciętnego obywatela bezkresnego królestwa horroru, które tym razem będą obracać się wokół niewypowiedzianego wampiryzmu. Zgadzam się jednak z Bradem Andersonem, że to dość uniwersalna, haha podatna na różne choroby (no, niech będzie, że ze wskazaniem na wirusowe) opowieść o wątpliwej superbohaterce dnia codziennego. Jessica to jedna z tych, co do zasady, mile widzianych przeze mnie postaci, co do których odbiorca ma mieć niejednoznaczny, ambiwalentny stosunek. A przynajmniej ja nie miałam wątpliwości, że twórcom „Blood” zależało na tym, by Jess wymykała się zarówno czarnej jak i białej szufladce. Podziw dla determinacji matki może mieszać się z odrazą. Zrozum, ale nie pochwalaj: taką radę od autorów tego nieefekciarskiego dziełka wyczytałam gdzieś między słowami. Nieśpiesznie snuta, dosyć solidnie zrealizowana - jest mrok, ale prawdę mówiąc daleka byłam od piania z zachwytu nad klimatem; za mało intensywny jak dla mnie - przyjemnie prosta, niezbyt szczodrze podlana krwią opowieść o miłości i szaleństwie. Szaleństwie zrodzonym z miłości? Opowieść o nie tylko jasnej, ale i ciemnej stronie mocy macierzyńskiej? Ciepienia małego upiora, doprawdy nieszczęsnego i zarazem bardzo groźnego stworzenia, który nie straszył mnie przesadzonym, irytującym sztucznym wyglądem – niemaksymalistyczna charakteryzacja młodego wampira. Upiornie świecące w ciemności oczęta, czarne „wężyki” (tj. żyły) i inne w moich oczach realistycznie się prezentujące, drobne (jak na możliwości horrorowego światka) atrakcje cielesne. Uwaga: jest jeszcze jedna scena między planszami końcowymi.
Można polecić, ale nie trzeba:) „Blood” Brada Andersona raczej nie odbije się głośnym echem w przepastnym światku horroru. Nie rozłoży na łopatki nieprzebranej publiczności. I mam tutaj na myśli nie tylko wielkich miłośników gatunku, ale też sporadycznych odbiorców filmowych historii z dreszczykiem. Nie powiem, całkiem nieźle mi się ten obraz oglądało, ale uroczyście przysięgam, że szczęki z podłogi nie zbierałam. Kolejny nieolśniewający czasoumilacz. Łatwo wchodzi, łatwo wychodzi.
Nie wiem czemu, ale każda jedna recenzja (nawet pozytywna) coraz bardziej zniechęca mnie do obejrzenia tego filmu. Całkiem dziwne zjawisko. Może kiedyś obejrzę, ale bardziej mnie ciekawi Twoja recenzja "Skinamarink" jeśli do takiej dojdzie. :)
OdpowiedzUsuńW sumie nie wiem, czy takie dziwne, bo "Blood" niczym szczególnie się nie wyróżnia, powiedziałabym, że to taki standardowy "horror na raz".
Usuń"Skinamarink" mam na uwadze, ale nieco hamują mnie doniesienia, że fabuła szczątkowa...