piątek, 28 grudnia 2012

„House at the End of the Street” (2012)

Nastoletnia Elissa sprowadza się wraz z matką do małego miasteczka. Szybko odkrywają, że ich nowy, żyjący w odosobnieniu sąsiad, Ryan, nie cieszy się popularnością wśród innych mieszkańców, bowiem przed laty w jego domu doszło do tragedii – jego młodsza siostra zamordowała jego rodziców, po czym wedle różnych wersji wydarzeń, zaginęła lub zginęła. Od tego czasu mieszkańcy miasteczka narzekają na spadek wartości domów, wywołany przez feralne miejsce zamieszkania Ryana, który ani myśli go wyburzyć. Elissa wbrew przestrogom matki zaczyna spotykać się z chłopakiem. Wkrótce odkryje najmroczniejszą stronę jego przeszłości.
Film Marka Tonderaia, mający swoją światową premierę w dniu moich urodzin:) Sklasyfikowany, jako horror, thriller, co dla mnie jest całkowicie niezrozumiałe. „House at the End of the Street” nie epatuje scenami gore, nie ma tutaj też żadnych zjawisk paranormalnych, a fabuła zauważalnie nie pretenduje do zaniepokojenia odbiorcy. Twórcy proponują nam dosyć zgrabne połączenie thrillera z dramatem, miejscami delikatnie trzymające w napięciu, ale pozbawione jakichkolwiek elementów charakterystycznych dla horroru. Dla mnie film jest thrillerem, więc nie będę go oceniać przez pryzmat niewłaściwie sklasyfikowanego przez dystrybutorów horroru.
Już na wstępie zaznaczę, że fabuła nie oferuje niczego odkrywczego wyjadaczom filmowej grozy. Zaczyna się od przeprowadzki do nowego domu, stojącego w sąsiedztwie owianego złą sławą domostwa, w którym przed laty doszło do podwójnego morderstwa, co obecnie obniża wartość innych miejsc zamieszkania w miasteczku (z miejsca skojarzył mi się „Horror Amityville”). Po krótkim zapoznaniu widzów z główną, nastoletnią bohaterką Elissą i jej matką oraz nastrojami innych mieszkańców miasta, nastawionych negatywnie do ich sąsiada Ryana – syna zamordowanego przed laty małżeństwa przez jego siostrę – twórcy przechodzą do wątku wzajemnych relacji pomiędzy Elissą a wyklętym przez społeczeństwo Ryanem. Od tego momentu fabuła przez jakiś czas będzie nacechowana elementami typowymi dla filmowego dramatu – cierpliwych widzów może odrobinę znudzić potępiany przez innych romans młodych ludzi. Dziewczynie zauważalnie jest żal samotnego chłopaka, który z kolei nie omieszka przy każdej sprzyjającej okazji rozwodzić się nad swoją tragedią. Przyznam, że uparte robienie z siebie ofiary przez Ryana w pewnym momencie zaczęło mnie irytować, ale również stało się głównym powodem, dla którego po części przewidziałam zakończenie, które z kolei w zamiarze twórców miało być mega zaskakujące. Właściwie cała fabuła, dosyć monotonna, odrobinę schematyczna, ale mimo wszystko całkiem wciągająca, sugeruje widzom, że ambicją twórców jest całkowite zaskoczenie odbiorcy w finale. No, cóż mnie takie rozwiązanie akcji zdumiało tylko po części, a to co miało być mocnym, wbijającym się w pamięć akcentem tak naprawdę nie jest niczym nowym w kinie grozy.
UWAGA SPOILER  UWAGA SPOILER
Już w pierwszej połowie filmu twórcy zdradzą nam, że Ryan więzi swoją siostrę-morderczynię w piwnicy własnego domu, a ten fakt w połączeniu z jego ciągłym robieniem z siebie ofiary sprawi, że dociekliwy widz szybko stanie po stronie pałających do niego niechęcią mieszkańców miasteczka, wierząc, że jego związek z Elissą, bynajmniej nie skończy się dla niej najlepiej. Będzie podejrzewał Ryana o najgorsze, ale wątpię, żeby wpadł na to, iż to on przed laty zamordował swoich rodziców, którzy po śmierci jego młodszej siostry uroili sobie, że to on nią jest w istocie, przebierając go za dziewczynkę i nazywając jej imieniem. Co pewnie odegrało znaczną rolę w jego dorosłym życiu – porywał dziewczyny, które jego zwichrowany umysł przekształcał w jego zmarłą siostrzyczkę. Finał, choć zaskakujący nie posiada w sobie żadnej oryginalności – w końcu  coś bliźniaczo podobnego mieliśmy już w „Uśpionym obozie” z 1983 roku.
KONIEC SPOILERA  KONIEC SPOILERA

Bardzo podobała mi się obsada. W roli głównej zobaczymy gwiazdkę „Igrzysk śmierci” Jennnifer Lawrence, jej matkę odegrała Elizabeth Shue, a Ryana, moim zdaniem najlepszy aktorsko Max Thieriot – jego „cielęce spojrzenie” idealnie współgrało z robieniem przez siebie ofiary przez jego bohatera podczas niemalże całego seansu. Zarówno odtwórcy głównych ról, jak i tych pobocznych spisali się całkiem nieźle, jak na tego rodzaju, niewymagający myślenia, lekki thrillerek, z niezbyt dużym budżetem. Bo właśnie tak należy do niego podchodzić – jak do pozbawionej mocniejszych akcentów rozrywki na jeden raz, nastawiając się bardziej na dramat i kilka trzymających w napięciu, aczkolwiek niewbijających się w pamięć scen, charakterystycznych dla thrillera, aniżeli horroru.

Myślę, że jeśli ktoś potrafi zaakceptować schematyczność „House at the End of the Street”, jego monotonną, acz całkiem wciągająca fabułę oraz mało odkrywcze, ale pewnie dla wielu mocno zaskakujące zakończenie to może bawić się całkiem nieźle podczas seansu. Odradzać tej produkcji nikomu nie będę, ponieważ całkiem znośnie spędziłam przy niej swój wolny czas, aczkolwiek żadne arcydzieło na pewno to nie jest.

6 komentarzy:

  1. Też dziś o nim pisałam i niestety taka łaskawa dla niego nie byłam:)
    Ilsa

    OdpowiedzUsuń
  2. Proszę, ale to proszę proszę proszę proszę zrecenzuj film pod tytułem "Grave Encounters"! Bylabym bardzo,a le to bardzo bardzo bardzo wdzięczna : *

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja właśnie wczoraj go u Ciebie zobaczyłam i mam zamiar obejrzeć. Dzięki za recenzję - jak zwykle fantastyczną oraz kolejny tytuł na moją listę zaległości ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. W tym roku nie powstało nic godnego z gatunku grozy, czy nawet thrillerów, choć wszystkiego oczywiście nie widziałem. A do „Horror Amityville" to nie posuwałbym się tak daleko w porównaniach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zauważyłam ten sam JEDEN MOTYW co w "Horrorze Amityville", a nie porównywałam do tego filmu.

      Usuń
  5. Obejrzałam i właściwie powiedziałabym, że to taki mocniejszy thriller ;-) Rzeczywiście wszystko schematyczne. Bardzo podobała mi się scena pierwsza, kiedy giną rodzice... Poza tym (poza zakończeniem) wszystko bez większego polotu. Jak dla mnie film przeciętny niestety, zapowiadał się nieźle, ale atmosferę zepsuło w nim nagromadzenie różnych niepotrzebnych epizodów z życia głównej bohaterki.

    OdpowiedzUsuń