czwartek, 31 marca 2016

„Ukryte” (2005)


Prezenter telewizyjnego programu, Georges Laurent mieszka z żoną, Anne, pracującą w wydawnictwie i dwunastoletnim synem, Pierrotem. Od niedawna Laurentów dręczy niezidentyfikowany człowiek, podrzucając im kasety wideo z zarejestrowanym widokiem ich domu od zewnątrz. Kiedy zaczyna przysyłać makabryczne rysunki decydują się zgłosić sprawę policji, ale funkcjonariusze informują ich, że w tej sytuacji są bezradni. Laurentowie dochodzą do wniosku, że prześladowca próbuje ich na coś nakierować, o czym świadczą wskazówki pojawiające się na taśmach, coraz rzadziej obrazujących ich dom i wkraczających w sferę znajomą Georgesowi. Mężczyzna uświadamia sobie, że tajemniczy osobnik go zna i z jakiegoś powodu próbuje skonfrontować go z przeszłością.

Michael Haneke – wielokrotnie nagradzany austriacki twórca, który skradł serca wielu sympatykom kina grozy filmem pt. „Funny Games” i jego remakiem. Thriller „Ukryte”, do którego sam spisał scenariusz, również zasila grono bardziej rozpoznawalnych i docenianych produkcji Haneke. Obsypany prestiżowymi nagrodami filmowymi, w tym Złotą Palmą za reżyserię, francuskojęzyczny obraz zyskał rzesze fanów, również wśród krytyków, tak w krajach europejskich, jak w Stanach Zjednoczonych. Haneke cieszy się opinią twórcy niebanalnych dzieł, więc raczej nie dziwi fakt, iż popularny w kinematografii motyw prześladowcy przekuł w coś niepospolitego, zawierającego ważne zagadnienia egzystencjalne, podane w niebywale trzymającej w napięciu oprawie wizualnej (muzyki nie ma praktycznie wcale). 

W moim odczuciu podstawowym elementem, który uwarunkował sukces niniejszej produkcji jest intymna praca kamery, wymuszająca wzmożoną uwagę widza nawet podczas statecznych, bardzo długich ujęć zwłaszcza tych (ale nie tylko) poczynionych przez tajemniczego prześladowcę rodziny Laurentów. Najlepiej widać to na przykładzie licznych rozciągniętych w czasie sekwencji portretujących dom głównych bohaterów z zewnątrz, sfilmowanych za pośrednictwem stojącej nieopodal ukrytej, nieruchomej kamery bezimiennego prześladowcy. Nie dzieje się właściwie nic, wyłączając zwyczajny ruch uliczny, ale dramaturgiczny ciężar, jakim Haneke natchnął owe ujęcia wręcz nakazują odbiorcy usilnie wypatrywać czającego się zagrożenia. Nigdy nie pomyślałabym, że będę w stanie cierpliwie przez dłuższy czas, w dodatku w stanie wzmożonego napięcia i zainteresowania wpatrywać się w poruszane wiatrem krzaki rosnące przed domem głównych bohaterów. I to nie tylko za pierwszym podejściem, ale również podczas każdej następnej tego rodzaju sekwencji, też wówczas, kiedy ugruntowano już we mnie przekonanie, że najprawdopodobniej niczego ciekawego nie uda mi się dojrzeć. Potrzeba naprawdę wielkiego talentu, żeby rozbudzić takie pokłady emocji zdjęciami zwyczajnej ulicy, na której doprawdy nie dzieje się nic nadzwyczajnego, ale Haneke nie powściągał swoich wyjątkowych zdolności narracyjnych jedynie na wspomniane, stateczne sekwencje, koncentrując twórczą energię również na bardziej dramatycznych relacjach międzyludzkich. Georges i Anne (niezapomniane kreacje Daniela Auteuila i Juliette Binoche) to zamożne, zapracowane małżeństwo, wychowujące dwunastoletniego syna. Pomijając ich wysoki status i godne pozazdroszczenia zajęcia zawodowe niczym szczególnym się nie wyróżniają, stanowiąc raczej modelowy przykład rzadko przebywającej w swoim towarzystwie, ale mimo to zadowolonej z życia rodziny. Pozornie, z punktu widzenia niewtajemniczonego środowiska, w którym się obracają, bo koncepcja scenarzysty zakładała obnażenie widzom ich nietypowych problemów już na początku seansu. Tak więc, bez długich wstępów dowiadujemy się, że Laurentowie są obiektem chorobliwego zainteresowania tajemniczego osobnika, który z jakiegoś powodu przysyła im zagadkowe taśmy wideo i makabryczne rysunki, obrazujące chłopca plującego krwią i koguta z obciętą głową. Początkowo kamera pomysłowo głównie filmuje bohaterów od tyłu, z rzadka uwidaczniając emocje malujące się na twarzach zastraszanych Laurentów, ale z biegiem trwania akcji i zagęszczania się atmosfery zaszczucia operatorzy coraz częściej skupiali się na ich obliczach. Tym samym w przemyślny sposób potęgując emocjonalny wymiar fabuły. A psychologia jak się szybko okazuje odgrywa nadrzędną rolę w owym widowisku. Kiedy staje się oczywiste, że prześladowca próbuje nawiązać do jakiegoś wydarzenia z przeszłości Georgesa, zachowanie mężczyzny w oczach widzów powinno uderzać nieudolnie przesłanianym maską niezrozumienia fałszem, mrocznymi grzechami skrywanymi przed najbliższymi. Jego żona również wyczuwa dysonans w ich wspólnym pożyciu, dostrzegając niejasne wskazówki podrzucane przez prześladowcę na taśmach, ale nie będąc w stanie samodzielnie połączyć ich w jedną całość. Z enigmatycznych wypowiedzi Georgesa wnioskuje, że rzecz dotyczy jego dzieciństwa, ale nie jest w stanie niczego więcej wyciągnąć od małżonka. Patrząc na przytłoczonego wyrzutami sumienia mężczyznę nabiera się przekonania, że artykulacja dawnych występków może zadziałać niczym katharsis – uwolnić go od dręczących wspomnień, poprzez uznanie swojej winy i szczerego żalu za grzechy. Haneke w tym miejscu roztrząsa tak ważne dla niemalże każdego człowieka zagadnienia zadośćuczynienia za wyrządzone innym krzywdy, ale z subtelnym zapytaniem, czy przewinienia z dzieciństwa, z okresu, w którym trudno oddzielić dobro od zła, powinny być aktualne po latach, rzutując na późniejsze samopoczucie. Ofiary naszego karygodnego postępowania z pewnością o nim pamiętają, ale czy przekładają to na teraźniejsze pożycie? W filmie Haneke nie, co tym bardziej demonizuje Georgesa nieskorego do uznania swojej winy i następnie puszczenia w niepamięć zadawnionych incydentów. Ale jednocześnie na pewnym poziomie jest zrozumiałe, zważywszy na zagrożenie, jakie w jego oczach ofiara z dzieciństwa stwarza dla jego rodziny.

Jeśli zestawi się intymną pracę kamery i techniczny minimalizm z dwiema makabrycznymi scenami nie można oprzeć się wrażeniu, że oszczędne środki wyrazu gwarantują wstrząśnienie widzem. Michael Haneke jest jednym z nielicznych twórców, który doskonale rozumie tę zależność i co ważniejsze potrafi z sukcesem oddać ją na ekranie. Co prawda nieustannie trzymające w napięciu, acz leniwe najazdy kamer oraz długie sekwencje zobrazowane za pośrednictwem uparcie stojącego w miejscu sprzętu przeznaczonego do filmowania, skutecznie usypiają czujność widza. Przygotowują go na psychologiczne widowisko, ale równocześnie pozbawiają go mechanizmów obronnych przed rychłą makabrą. Nie spodziewamy się drastycznego odrąbywania głowy kogutowi i krwi tryskającej na twarz oprawcy zwierzęcia oraz podcięcia gardła z obfitym bryzgiem posoki, który ozdabia ścianę artystycznym kleksem. I właśnie dlatego, że nie jesteśmy na to przygotowani owe ujęcia wywołują mnogość skrajnych emocji od zaskoczenia przez szok i niedowierzanie po odrazę, dokuczliwie zaprawioną nutką estetyzmu na widok hipnotyzującego kadrowania, zimnych barw i wyważonych, nieprzesadzonych emocji malujących się na twarzach osób, świadkujących tym krwawym zdarzeniom. Wracają do fabuły, warto wspomnieć, że poza nieustannym zaznaczaniem ogromu władzy, jaką może zyskać nad naszym życiem nieznana nam obsesyjna jednostka i kameralnego podejścia do trawionej wyrzutami sumienia, acz niepotrafiącej stawić czoła własnym grzechom jednostki, Haneke wspomina o globalizacji, masakrze paryskiej z 1961 roku i w podtekstach zahacza o stosunki Europejczyków z imigrantami, w moim pojęciu uwypuklając niezrozumiałe uprzedzenia, podszyte czystym okrucieństwem tych pierwszych. Ale wyjątkowość owych tez zasadza się na ich mglistości, przez co każdy niniejsze prawdy może odczytać na różne sposoby. Na najwyższe pochwały zasługuje również przewrotny finał, który pomijając grę z oczekiwaniami widzów otwiera furtkę do różnych interpretacji wcześniejszych wydarzeń, sprawiając, że o tym filmie myśli się jeszcze długo po zakończeniu seansu.

Brakuje mi słów, żeby w pełni oddać wyjątkowość tego dzieła. Streszczenie fabuły nie zapowiada doskonałego widowiska, jakie zaserwował Michael Haneke, a skrótowe opisy genialnych w swojej prostocie technicznych zabiegów nawet w części nie oddają siły ich oddziaływania. „Ukryte” to thriller bazujący na tak potężnych, różnorodnych emocjach i poprzez intymną, cierpliwą pracę operatorów tak angażujący również wymagającego widza wszystkimi fabularnymi detalami, że nie pozostaje mi nic innego, jak zachęcić każdego kinomaniaka obdarzonego choćby szczątkowym zmysłem artystycznym i każdego wielbiciela trzymających w napięciu, minimalistycznych w formie i maksymalistycznych w wymowie dreszczowców do przeżycia tej produkcji na własnej skórze. Właśnie przeżycia, bo jest to tego rodzaju obraz, którego grzechem byłoby jedynie oglądać – trzeba go czuć dosłownie całym sobą. Co nie jest trudne, dzięki staraniom twórców, z utalentowanym Michaelem Haneke na czele.

2 komentarze:

  1. Lubię ten film. Pozorna nuda, brak akcji maskuje nieco paletę emocji, w która ten film jest bogaty. Detal, szczegół króluje, uwielbiam :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem szczerze rozczarowany tym filmem, zwłaszcza po tak przychylnej a wręcz wychwalającej pod niebiosa recenzji. Niestety nie zasilę grona fanów tej produkcji aczkolwiek za zwrócenie uwagi na film mimo wszystko dziękuję. Nie spełnił moich oczekiwań jednak na pewno wzniecił jakieś emocje, to bez dwóch zdań. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń