Niespełna
pięć lat temu na świecie pojawiło się coś, co w niedługim
czasie zdziesiątkowało ludzkość. Prawie każdy, kto na to
spojrzał odbierał sobie życie, przedtem często krzywdząc innych,
a większość z tych osób, którym udało się przeżyć musiała
przywyknąć do życia w zamknięciu. Wyjścia z domu najlepiej było
ograniczyć do absolutnego minimum i zawsze pamiętać o zasłonięciu
oczu. Gdy świat obiegały doniesienia o pierwszych przypadkach
tajemniczych samobójstw i aktów nieuzasadnionej agresji, Malorie
oswajała się z myślą, że jest w ciąży z mężczyzną, z którym
nie wiązała swojej przyszłości. Potem, gdy sytuacja znacznie się
pogorszyła, młoda kobieta postanowiła opuścić swój dom i
dotrzeć do stojącej w tym samym mieście nieruchomości, w której
jakoby znajdowali się ludzie oferujący innym schronienie. I
faktycznie, Malorie znalazła tam grupę osób, którzy przyjęli ją
do swojego grona. Teraz, niespełna pięć lat później, kobieta
przywołuje w pamięci swoją niedawną przeszłość, jednocześnie
starając się dotrzeć do innej bezpiecznej przystani. Towarzyszy
jej dwójka czteroletnich dzieci, które Malorie przez wszystkie te
lata uczyła żyć w tej, dla niej nowej, ekstremalnie niebezpiecznej
rzeczywistości. Środkiem ich transportu jest łódź, a podróż
znacznie utrudnia to, że wszyscy pasażerowie mają zawiązane oczy.
Pierwotnie
wydany w 2014 roku horror „Nie otwieraj oczu” to powieściowy
debiut Amerykanina, fana literackiego i filmowego horroru, Josha
Malermana, który pisze nie tylko powieści, opowiadania i nowele,
ale również scenariusze (jak na razie tylko shortów) i teksty
piosenek dla zespołu The High Strung, którego jest członkiem. W
jednym z wywiadów Malerman wyznał, że wstępny szkic „Nie
otwieraj oczu” stworzył przed ukazaniem się „Zdarzenia” M.
Nighta Shyamalana i „Drogi” (nie precyzuje, czy chodzi o książkę
Cormaca McCarthy'ego, czy jej filmową wersję w reżyserii Johna
Hillcoata), a gdy zapoznał się z tymi dziełami załamał się
psychicznie, ponieważ sądził, że podobieństwa jego książki do
tych dzieł sprawią, że nikt nie zechce jej wydać. Tak się nie
stało. Powieść najpierw, w marcu 2014 roku, została opublikowana
w Wielkiej Brytanii, a niespełna dwa miesiące później pojawiła
się na amerykańskim rynku. A w 2018 roku ukazała się jej filmowa wersja w reżyserii Susanne Bier.
Josh
Malerman jest fanem literackiego i filmowego horroru, i wyraz tej
miłości daje w swojej debiutanckiej powieści. „Nie otwieraj
oczu” to w mniejszości horror apokaliptyczny, a w większości
postapokaliptyczny, fabuła którego wyrasta z bardzo interesującego
pomysłu (przez wielu kojarzonego z „Cichym miejscem” Johna
Krasinskiego – tyle że tam lepiej było nie mówić, a tutaj
lepiej nie patrzeć), wykorzystując przy tym motyw bardzo dobrze
znany miłośnikom opowieści grozy o różnego rodzaju kataklizmach
dziesiątkujących ludzkość. W tym samym wywiadzie, o którym
pisałam wcześniej Malerman wspomina „Mgłę” Stephena Kinga –
nie przeczy, że „Nie otwieraj oczu” (oryginalny tytuł: „Bird
Box”) ma w sobie coś z prozy H.P. Lovecrafta, ale przyznaje, że
wstępem do jego koncepcji było wzmiankowane opowiadanie Kinga, nie
zaś twórczość Samotnika z Providence. Nie neguje jednak tego, że
później inspirował się Lovecraftem. To, co zapożyczył od tego
legendarnego pisarza, Malerman nazywa „Lovecraftowskim nakładaniem
się wymiarów”. Chodzi o sytuację, w której ludzie widzą coś,
czego ich umysły nie są w stanie pojąć, coś tak dalece
osobliwego, że działającego niszcząco na psychikę. Rzecz jasna
jedynie tych ludzi, którzy nie są chorzy psychicznie. A zwierzęta?
Czy je widok tego czegoś także doprowadza do szaleństwa: zamienia
w agresywne stworzenia, które po chwili targają się na własne
życie? O tym w książce również będzie mowa, ale trochę
później. Akcja książki rozgrywa się w trzech przestrzeniach
czasowych. W umownej teraźniejszości główna bohaterka Malorie,
wraz z dwójką bezimiennych dzieci (chyba że za imiona uznamy
zwroty „Chłopiec” i „Dziewczynka”), przeprawia się łodzią
przez rzekę w nadziei na rychłe dotarcie do bezpiecznej przystani.
Ich podróż utrudnia konieczność utrzymywania na oczach opasek –
nie mogą polegać na zmyśle wzroku, bo świat opanowały jakieś
istoty, czy jakieś siły, na które nie wolno patrzeć, jeśli chce
się przeżyć. Podczas tej ekstremalnie trudnej przeprawy Malorie
polega przede wszystkim na słuchu czterolatków, którymi się
opiekuje. Dzięki jej staraniom zmysł ten u dzieci jest dużo
bardziej rozwinięty niż u przeciętnego człowieka, niż u niej
samej: kobiety urodzonej i wychowanej w nieporównanie lepszym
świecie. Ta umowna teraźniejszość przeplata się z retrospekcjami
z życia Malorie. Najwięcej miejsca w książce zajmuje czas jaki
spędziła w pewnym domu, wśród początkowo kompletnie obcych dla
niej ludzi, których z czasem zaczęła traktować niemal jak
rodzinę. I nic w tym dziwnego, skoro przez dosyć długi czas żyli
pod jednym dachem, wspierając się nawzajem, dzieląc między sobą
obowiązki, wśród nich i takie, które miały zwiększyć szansę
przetrwania w tej nowej, śmiertelnie niebezpiecznej rzeczywistości.
Po apokalipsie spowodowanej czymś, na co pod żadnym pozorem nie
wolno patrzeć. Malerman co jakiś czas (dużo rzadziej) wskakuje w
okres z życia Malorie przypadający pomiędzy wspomnianymi już
przestrzeniami czasowymi – mowa o czasie, w którym Malorie
wychowywała Chłopca i Dziewczynkę. W ten sposób dostajemy dosyć
szczegółowy obraz bohaterki, która przez te wszystkie lata (to
znaczy prawie pięć) nieustannie walczyła o przetrwanie, ale i w
której przez ten czas zaszły spore zmiany. W tej odleglejszej
retrospekcji kobieta dopiero uczy się życia w postapokaliptycznej
rzeczywistości, w dużej mierze polegając na innych, zwłaszcza na
pomysłowym Tomie, nieformalnym przywódcy grupy, do której Malorie
przystąpiła po śmierci swojej siostry i zarazem współlokatorki.
Muszę przyznać, że bardziej podobał mi się portret filmowej
Malorie, w powieści bowiem najczęściej „widziałam” osobę,
która znajduje się o pół kroku przed postawieniem ołtarzyka
jednemu z mężczyzn, z którym mieszka pod jednym dachem (Tomowi).
Kobietę zapatrzoną w niego, jak w obrazek, wręcz od niego
uzależnioną, polegającą bardziej na nim niż na samej sobie. Nie
jest to klasyczna miłość kobiety do mężczyzny, tylko platoniczne
przywiązanie do osoby, którą to Malorie uważa za swoisty gwarant
bezpieczeństwa. Wolę silne, niezależne bohaterki literackie (i
filmowe). Malorie staje się taka później – tylko że u niej
zostaje to posunięte do takiego ekstremum, że i tutaj nie
potrafiłam całkowicie się do niej przekonać. Zmiana, jaka zajdzie
w Malorie przez te niecałe pięć lat jest całkowicie zrozumiała,
w pełni uzasadniona. Surowe obchodzenie się z dziećmi, nie tyle
wychowanie, ile szkolenie, jakiemu Malorie poddawała je od czasu,
gdy nauczyły się chodzić, nieokazywanie im takiej czułości,
jakiej każde dziecko ma prawo oczekiwać od matki – to może
przynajmniej z lekka odrzucać czytelnika od tej bohaterki, ale
całkowicie potępić jej nie sposób, bo ma się świadomość, że
takie wychowanie zwiększa szansę przeżycia Chłopca i Dziewczynki
w tej nieprzyjaznej rzeczywistości kreowanej przez Josha Malermana.
Co nie znaczy, że z łatwością można główną bohaterkę jego
książki polubić, że nie emanuje z niej taki chłód, który może
uniemożliwić nawiązanie silniejszej więzi z tą postacią. Ja w
każdym razie nie zdołałam się do niej przywiązać tak bardzo,
jakbym tego chciała. Z pozostałymi bohaterami (poza psami) w sumie
też jakoś mocno się nie zżyłam, ale akurat tutaj spisano się
lepiej niż w filmie. Portrety psychologiczne towarzyszy Malorie są
bardziej wyczerpujące i zróżnicowane niż w przypadku adaptacji.
Bo według mnie film Susanne Bier jest adaptacją, nie ekranizacją –
ogólna koncepcja została zachowana, ale sporo wątków w filmie
opuszczono, a i dodano trochę takich, których z kolei w powieści
nie znajdziemy.
„Istotą,
której się boimy, jest człowiek.”
W
„Nie otwieraj oczu” Josha Malermana widać, że artysta ten ma
predyspozycje do pisania scenariuszy. I faktycznie tym też się
zajmuje, ale jak na razie nie poświęca temu tyle uwagi, ile
literaturze. A szkoda, bo wydaje mi się (choć mogę się mylić),
że jego talent bardziej rozkwitłby w branży filmowej niż
literackiej. Nie dziwi mnie to, że zdecydowano się przenieść na
ekran debiutancką powieść Malermana, bo odbierałam ją niczym
gotowy scenariusz. Podobnie czytało mi się na przykład dwie
powieści Iry Levina, „Dziecko Rosemary” i „Żony ze Stepford” (co nie znaczy, że autor omawianej książki w każdym calu
dorównuje temu nieżyjącemu już pisarzowi), co jakąś ogromną
przeszkodą dla mnie nie było, ale nie mogę powiedzieć, że ten
prosty styl w moich oczach przysłużył się tej opowieści. Tak jak
w opowiadaniu, które do pewnego stopnia inspirowało Josha Malermana
(„Mgła” Stephena Kinga), w „Nie otwieraj oczu” równie ważne
albo nawet ważniejsze od tego, co dzieje się na zewnątrz, co
wzięło we władanie planetę Ziemia, jest to co dzieje się
wewnątrz. Nie tylko wewnątrz pewnego domu usytuowanego w do
niedawana spokojnej amerykańskiej dzielnicy, ale także w umysłach
grupy niedobitków, która toczy ciągłą walkę o przetrwanie w
postapokaliptycznym świecie. Warstwa psychologiczna pełni więc
tutaj bardzo ważną rolę, a skoro tak, to chciałoby się (a
przynajmniej ja bym chciała), móc głębiej wnikać w psychikę
postaci, którym w tych retrospekcjach towarzyszymy (w umownej
teraźniejszości ta potrzeba nie była we mnie aż tak silna). A
żebym mogła tego dokonać, musiałabym dostać nie tyle bardziej
wyczerpujące opisy myśli i przeżyć protagonistów, chociaż i tym
bym nie pogardziła, ile mniej suchych kawałków, mniej tego a la
dziennikarskiego stylu. Nie chcę przez to powiedzieć, że „Nie
otwieraj oczu” to horror wyjałowiony z emocji, że to powieść, w
której nie znać pasji, rozszalałego napięcia, dręczącej
niepewności, alienacji, przyczajonego zagrożenia i upiorności
uosabianej przez coś, co jak wszystko na to wskazuje jest tak
odmienne od tego, do czego przywykły nasze umysły, że jedno
spojrzenie na to coś wystarczy, by postradać zmysły i odebrać
sobie życie (w wielu przypadkach wcześniej też innym). Książka,
owszem, dostarczyła mi wszystkich tych emocji, absolutnie nie
przyjmowałam jej całkowicie beznamiętnie, ale jestem przekonana,
że te wszystkie pierwiastki można było zintensyfikować, że
przeżywałabym to nieporównanie silniej, gdyby warsztat autora był
bardziej rozbudowany – gdyby operował dłuższymi, treściwszymi i
barwniejszymi zdaniami, zwłaszcza podczas budowania płaszczyzny
psychologicznej. Jeśli zaś chodzi o same wydarzenia składające
się na niespełna pięcioletni ciąg, który doprowadził Malorie na
łódkę, którą musi sterować z zawiązanymi oczami, mając w
dodatku pod opieką dwójkę czterolatków, to w książce jest ich
więcej niż w filmie (co było do przewidzenia). W literackim
pierwowzorze nie znalazłam wszystkich tych wątków, które
widziałam na ekranie (z tego wszystkiego żałowałam jedynie tego,
że ten najbardziej wstrząsający moment na łódce – kto oglądał
pewnie wie, o którym mowa – nie wyszedł od Malermana), ale
dostałam wiele innych, z których to większość, pomimo tego
uproszczonego stylu, trzymało mnie w napięciu silniej niż to miało
miejsce podczas seansu adaptacji w reżyserii Susanne Bier. Myślę
jednak, że twórcy filmu dobrze zrobili rezygnując z udziału psów,
bo chociaż do tych stworzeń podczas lektury „Nie otwieraj oczu”
przywiązałam się najbardziej, to jak to często w horrorach bywa,
ostatecznie pożałowałam tego, że przewidziano dla nich miejsce w
tej historii. Na koniec muszę dodać coś, co pewnie najbardziej
ciekawi tych, którzy mają już za sobą seans adaptacji, a dopiero
zamierzają sięgnąć po literacki pierwowzór. A więc tak, Josh
Malerman, poniekąd wyjaśnia czym jest to coś (przypuszczenia
stworzone na podstawie różnych obserwacji i doniesień prasowych
oraz słowa człowieka o wątpliwej wiarygodności) oraz daje
odpowiedź na pytanie, czy to coś wchodzi do domów. Wyjaśnia też
znaczenie oryginalnego tytułu książki i filmu, „Bird Box”,
oraz mówi jak to jest ze zwierzętami w tym jego postapokaliptycznym
świecie.
Myślę,
że warto znać „Nie otwieraj oczu” Josha Malermana, zwłaszcza
jeśli jest się sympatykiem apokaliptycznych i postapokaliptycznych
horrorów opartych na jakichś bardziej kreatywnych koncepcjach. Ci,
co mają już za sobą seans filmowej wersji „Nie otwieraj oczu”
według mnie obawiać się powtórki z rozrywki nie powinni, bo
wątków, których nie znajdziemy w filmie jest tutaj całkiem sporo,
a i niektórych wydarzeń przedstawionych w ekranowej wersji, na
kartach debiutanckiej powieści Johna Malermana nie ma. Co nieco w
filmie zmodyfikowano, dosyć sporo opuszczono i trochę dodano,
dzięki czemu moim zdaniem można sprawdzić to i to, nie narażając
się na nudę spowodowaną znajomością tej historii z tego drugiego
dziełka (książki lub filmu). No i warto tę powieść znać, bo to
w sumie całkiem niezły debiut jest (moim zdaniem), w miarę solidny
horror, który potrafi trzymać w napięciu. Ale myślę też, że
potencjał do końca wykorzystany przez autora nie został, a bo nie
operuje on na tyle rozbudowanym stylem (możliwe, że jego warsztat
jeszcze się rozwinie), żebym nie miała wrażenia niedosytu, żebym
czuła się w pełni zaspokojona. Ale i tak cieszę się, że to
przeczytałam i nie mam wątpliwości, że wielu fanów gatunku też
wyboru też książki nie pożałuje.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz