środa, 2 czerwca 2021

Katherine Faulkner „Greenwich Park”

 

Helen i Daniel Thorpe mieszkają w pięknym domu w Greenwich w Londynie i właśnie spodziewają się dziecka. Tak samo jak ich najbliżsi przyjaciele i sąsiedzi, starszy brat Helen i biznesowy partner Daniela Rory Haverstock i jego żona Serena. Młodszy brat Helen i Rory'ego, mający kilkuletnią córkę, Charlie, czarna owca w rodzinie, zajmuje małe mieszkanko w gorszej dzielnicy i spotyka się z ich przyjaciółką z dzieciństwa, dziennikarką pracującą dla krajowej gazety Katie Wheeler, która aktualnie relacjonuje głośną sprawę domniemanego podwójnego gwałtu na młodej dziewczynie. Helen natomiast ostatnio cierpi na nadmiar wolnego czasu. Brakuje jej towarzystwa, dopóki w jej życiu nie pojawia się dwudziestopięcioletnia Rachel Wells. Helen poznaje ją w szkole rodzenia, a potem zastanawiająco często na nią wpada podczas spacerów po Greenwich. Wolałaby nie podtrzymywać tej znajomości, ale nie chce zranić ciężarnej samotnej kobiety, która tymczasem coraz bardziej ją osacza. W końcu Rachel wprowadza się do domu Thorpe'ów, a Helen z czasem nabiera przeświadczenia, że jej nowa koleżanka realizuje jakiś niecny plan.

Greenwich Park” to pierwotnie wydana w 2021 roku debiutancka powieść z gatunku thrillera psychologicznego brytyjskiej dziennikarki śledczej, zdobywczyni Hugh Cudlipp Award, Katherine Faulkner. Absolwentki Uniwersytetu Cambridge (studiowała historię), która potem ukończyła studia podyplomowe z dziennikarstwa, a następnie pracowała dla wielu krajowych gazet. Ostatnio dla „The Times”. Inspirację do swojej pierwszej książki znalazła w szkole rodzenia, na zajęciach organizowanych przez National Childbirth Trust (NCT) – nagła, niespodziewana zażyłość z innymi przyszłymi rodzicami, złożoność kobiecych przyjaźni zawiązywanych na takich szkoleniach. Ostatni rękopis Faulkner wzbudził żywe zainteresowanie aż szesnastu agentów literackich. Autorka głośnego „Greenwich Park” obecnie mieszka w Londynie, w Hackney, gdzie zresztą dorastała, wraz z mężem i dwiema córkami. I jest zdecydowana kontynuować swoją powieściopisarską przygodę.

Brytyjski literacki thriller psychologiczny. I wszystko jasne. Można brać w ciemno. Tak też wzięłam „Greenwich Park” - pochodzenie autorki i gatunek, więcej o tej publikacji wiedzieć nie trzeba mi było. I znowu strzał w dziesiątkę. Czyli bez nieprzyjemnych zaskoczeń. Zaczynam myśleć, że na Wyspach Brytyjskich coś dodają do wody, bo żeby aż tyle talentów? Trochę to dziwne. Anormalne. Debiutancka powieść nagradzanej dziennikarki śledczej Katherine Faulkner, jak sam tytuł wskazuje, przenosi nas do historycznej, a więc obleganej przez turystów, dzielnicy Londynu o nazwie Greenwich. I nie tylko, bo choć najczęściej towarzyszymy dumnej mieszkance tego malowniczego zakątka, Helen Thorpe, to zgodnie z wciąż obowiązują modą, Faulkner rozgałęzia narrację. Przedstawia nam też punkt widzenia, wyrywki z życia dwóch wieloletnich przyjaciółek Helen, Sereny Haverstock i Katie Wheeler, które są w związkach z braćmi tej pierwszej. I coś jeszcze. Rzadkie, niedługie, nader tajemnicze, właściwie prawie nic nie mówiące rozdziały zatytułowane „Greenwich Park”, które mogą być kluczem do rozwiązania zagadki nieśpiesznie, bardzo subtelnie budującej się na kartach rzeczonego utworu. Takie wrażenie mi towarzyszyło, ale szczerze mówiąc podejmowane przeze mnie próby rozczytania tych enigmatycznych fragmentów omawianej książki, spełzły na niczym. W swoich uporczywych poszukiwaniach całej, jak - zresztą słusznie – założyłam, złożonej prawdy, skoncentrowałam się więc na zdecydowanie klarowniejszym obszarze „Greenwich Park”. Co prawda trochę to zajęło, ale w końcu udało mi się samodzielnie poskładać te puzzle. No dobrze, zostało trochę pustych miejsc, które oczywiście Faulkner skwapliwie wypełniła w ostatniej partii powieści. Wniosek z tego taki, że opowieść ta dla mnie okazała się raczej przewidywalna. Ale to potem, bo jak już wspomniałam nie od razu zrozumiałam... to, co zrozumiałam. Czy to z Helen jest coś nie tak, czy z jej nową znajomą Rachel? Do ich pierwszego spotkania dochodzi już na początku książki, w szkole rodzenia, gdzie Helen miała uczestniczyć ze swoim mężem Danielem i gdzie mieli pojawić się też spodziewający się dziecka Rory i Serena. Reszta, z różnych przyczyn, nie dotarła jednak na miejsce, a towarzystwa Helen dotrzymała, jak na jej gust, za bardzo krzykliwa, zawstydzająco bezpośrednia młoda kobieta, która też spodziewa się dziecka. W przeciwieństwie do pozostałych przyszłych matek uczestniczących w tych zajęciach, nie wyłączając samej Helen, nie stosuje się do rad lekarzy. Niczego sobie nie odmawia. Rachel raczy się tym wszystkim, co jak powszechnie wiadomo nie jest dobre dla dziecka (alkohol, papierosy, kofeina) i najwyraźniej stara się skłonić Helen do przyjęcia jej oburzających nawyków. W tych kręgach, na pewno. A już najbardziej oburzający Helen, kobietę, która powiedzmy, że ma powody, by obsesyjnie dbać o siebie. Stosować się do wytycznych lekarzy, postępować zgodnie z radami wynajdywanymi w podręcznikach i innych mądrych, godnych zaufania publikacjach na temat ciąży. Helen i Rachel diametralnie się od siebie różnią nie tylko na tym, ale właściwie na wszystkich możliwych polach. Zupełnie jakby były z różnych planet, czego Rachel albo nie dostrzega, albo nie ma to dla niej żadnego znaczenia. Dla Helen ma. Ta znajomość jest dla niej problemem. Nie czuje się tak komfortowo w towarzystwie Rachel, jak najwidoczniej czuje się ta druga strona podczas ich każdego niezaplanowanego spotkania. Trochę za dużo tych przypadków, coś za często Helen wpada na mieście na tę w zasadzie nieznajomą kobietę. Bo Helen tak naprawdę niewiele o niej wie. Domyśla się, że Rachel mieszka w Greenwich, rzecz jasna wie, że jest w ciąży, i wie, że jest osobą samotną, że związek z ojcem dziecka, które nosi pod sercem nie przetrwał. Helen współczuje Rachel, ale jakoś nie potrafi się do niej przekonać. Wolałaby zakończyć tę znajomość, ale nie wie, jak to zrobić, żeby jej nie zranić. Tej tajemniczej dziewczyny, która coraz bardziej jej się narzuca. Wchodzi z butami w jej życie, wprowadza chaos do jej dotychczas relatywnie uporządkowanego świata.

Katherine Faulkner swoją pierwszą opublikowaną powieść oparła na motywie toksycznej przyjaźni, która właściwie jest jednostronna. Druga strona zostaje niejako zmuszona do przeciągania tej ewidentnie niewygodnej dla niej relacji. Prawdopodobnie niebezpiecznej. Doświadczenie z tego rodzaju opowieściami, z tym konkretnym motywem, to jedno, ale przeświadczenie, że Rachel knuje coś niedobrego, najbardziej potęgują obserwacje, znaleziska samej Helen. Jednej z narratorek „Greenwich Park”. Jej punkt widzenia w paru miejscach zdaje się kolidować ze spojrzeniem jej bratowej Sereny Haverstock. Rozdziały podane z jej perspektywy zawierają drobne sugestie godzące w wizerunek Helen. To znaczy Serena niejednokrotnie daje nam do zrozumienia, że nie powinniśmy ślepo wierzyć świadectwu pani Thorpe. Nie powinniśmy jej ufać. Tej ciągle myszkującej po domu Sereny, przypuszczalnie mającej lekką obsesję na jej punkcie, znanej z idealizowania wspomnień, kobiecie, która uporczywie stara się zwrócić na siebie uwagę. W każdym razie trudno oprzeć się wrażeniu, że Helen czuje się zaniedbywana, skrzywdzona, gdy inni akurat nie mają dla niej czasu, gdy zajmują ich inne sprawy, ale i wtedy, gdy nie słuchają jej tak uważnie, jakby chciała. Helen wszystko bierze do siebie, można powiedzieć, że jest przewrażliwiona na punkcie nie tyle własnej osoby, ile swojej pozycji w towarzystwie. Chciałaby być taka jak Serena – szykowna, elokwentna, potrafiąca łagodzić wszelkie konflikty i łatwo nawiązująca przyjaźnie zawodowa fotografka - ale niespecjalnie jej to wychodzi. Tymczasem będąca w związku z jej drugim bratem Charliem, dziennikarka Katie Wheeler, wprowadza wątek domniemanego gwałtu na młodej dziewczynie. Sprawą tą, jak to się mówi, od jakiegoś czasu żyje całe miasto. Sprawa trafiła już na wokandę, a Katie relacjonuje ją dla krajowej gazety, w której jest na stałe zatrudniona. I zabiega o wywiad z kobietą, która występuje w roli poszkodowanej i unika mediów. W przeciwieństwie do oskarżonych, którzy zdążyli już nastawić część społeczeństwa przeciwko niej. Samozwańczy sędziowie wydali już werdykt – dziewczyna kłamie, próbuje zniszczyć życie obiecujących młodych mężczyzn, a więc wypada odpowiedzieć ogniem. W czym bardzo przydaje się internet. Takie czasy. Katie nie bierze udziału w nagonce na domniemaną ofiarę podwójnego gwałtu. Wierzy jej i chce jej pomóc, a przy okazji pomóc sobie, bo jak by nie patrzeć to gorący materiał. Jak ten wątek odnieść, dopasować do toksycznej przyjaźni Helen i Rachel? Oto jest pytanie. Przez dłuższy czas może nam towarzyszyć wrażenie, że Faulkner snuje w „Greenwich Park” dwie oddzielne, praktycznie niezwiązane ze sobą opowieści. Jedyne co je łączy to przyjaźń Katie z Helen i już luźniejsza znajomość z Sereną. I naturalnie to, że Serena i Katie są w związkach z braćmi Helen. W „Greenwich Park” najbardziej ujęła mnie pozorna pospolitość tej historii. Niby nic wielkiego się nie dzieje, niby szara codzienność, zwyczajność, a jednak bez przerwy czuje się – i to mocno – że coś tu jest nie w porządku. Że nad życiem tych wszystkich osób (ważniejszych postaci) wisi jakieś fatum. Odbiera się jakieś złe fluidy i nie tylko od nieokrzesanej, niepotrafiącej się zachować w snobistycznym towarzystwie dwudziestoparoletniej obcej. Nieproszonego gościa, ciężarnej kobiety, od której nie sposób się uwolnić. A przynajmniej Helen nie znajduje bezpiecznego sposobu na pozbycie się tej natrętnej dziewuchy. Tego istnego tsunami, które możliwe, że nie zatrzyma się, dopóki nie zetrze z powierzchni ziemi wszystkiego, co sobie ta wyjątkowa czwórka zbudowała. Albo tylko Helen, bo to na niej najbardziej zdaje się koncentrować ten niepowstrzymany żywioł, jakim jest Rachel Wells. Tak, potem prawie wszystko już sobie poukładałam, ale zainteresowanie nie słabło. W końcu pewności mieć nie mogłam. A nawet gdybym miała, to pewnie i tak czerpałabym porównywalną przyjemność z tej zręcznie żonglującej napięciem, porządnie rozpisanej - interesujące, zadowalająco pogłębione postaci, obrazowe opisy poszczególnych miejsc i zdarzeń, klimat, stylowość, to magiczne, przyciągające coś – całkiem dobrze pomyślanej intrygi. Mimo wszystko. Mimo paru uważam błędnych decyzji, zbyt wyrazistych kierunkowskazów. Bo ogólnie rzecz biorąc, całkiem smakowity kąsek, ten „Greenwich Park”. Thriller psychologicznych z wyższej, choć może nie najwyższej, półki. Bardzo dobre, miejmy nadzieję przynajmniej równie dobrego, początki Katherine Faulkner na światowej scenie wydawniczej.

Pierwsza i można chyba bezpiecznie założyć, że nie ostatnia powieść brytyjskiej dziennikarki śledczej Katherine Faulkner, to rzecz, którą moim zdaniem zbadać powinni właściwie wszyscy fani powieści z gatunku thrillera psychologicznego. „Greenwich Park” to pozycja, która praktycznie sama się czyta, a emocje rosną w miarę „jedzenia”. Nie wiesz kiedy, przynajmniej przez jakiś czas możesz nie wiedzieć jak i dlaczego, ale czujesz ten narastający dreszczyk, odbierasz jakieś anomalie, wietrzysz niebezpieczeństwa, podskórnie wychwytujesz pęczniejące, pulsujące zło zakradające się do Greenwich w Londynie. Cieszę się z tego spotkania i z niecierpliwością czekam na kolejne gatunkowe dokonanie tej zdolnej Brytyjki i Wy też zapewne (no niech będzie, że w dziewięciu przypadkach na dziesięć) będziecie z niekłamaną przyjemnością spijać słowa ze stronic „Greenwich Park”.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz