czwartek, 9 września 2021

Ann Rule „Ted Bundy. Bestia obok mnie”

 

Życzliwy, troskliwy, empatyczny. Podły, okrutny, zły. Dwa oblicza Theodore'a Roberta Bundy'ego, jednego z najbardziej znanych seryjnych morderców w historii, działającego w latach 70-tych XX wieku na terenie swoich rodzimych Stanów Zjednoczonych. „Ted Bundy. Bestia obok mnie” (oryg. „The Stranger Beside Me”) to książka biograficzna i autobiograficzna autorstwa Ann Rule, nieżyjącej już amerykańskiej dziennikarki kryminalnej, autorki specjalizującej się w literaturze faktu i... przyjaciółki Teda Bundy'ego. Pierwszą wersję wypuszczono w 1980 roku, a potem najgłośniejsza publikacja Rule stopniowo się rozrastała – światowe premiery wszystkich tych wznowień ukazywały się w 1986, 1989, 2000 i 2008 roku. Pierwsze polskie wydanie „Bestii obok mnie” przygotowane przez wydawnictwo SQN jest oparte na ostatecznej wersji książki (rok 2008). Pięćset pięćdziesiąt stron, jakże wygodnym dla mnie drobnym drukiem z bonusową kolorową wkładką w środku: osiem kartek ze zdjęciami archiwalnymi. Twarda oprawa i doskonałe tłumaczenie Bartosza Czartoryskiego. Innymi słowy, godne swojej, moim zdaniem, w pełni zasłużonej sławy, wydanie jednej z najgłośniejszych pozycji true crime na światowym runku literackim.

Powiadają, że gdyby to był utwór beletrystyczny, to najpewniej nie znalazłby wielkiego uznania wśród czytelników. Naciągane, mówiliby. Niewiarygodne! A jednak prawdziwe. Był rok 1971. Ann Rule była jedna z wolontariuszek w Klinice Kryzysowej w Seattle w stanie Waszyngton. Odbierała telefony od ludzi z różnymi problemami. Ludzi szukających wsparcia. Wołających o pomoc. Także do Theodore'a Roberta Bundy'ego, czarującego studenta, który podobnie jak późniejsza autorka książki o nim, dawał z siebie wszystko, żeby pomóc dzwoniącym do Kliniki Kryzysowej w Seattle. Tak narodziła się niezwykła przyjaźń kobiety piszącej o prawdziwych zbrodniach i jednego z największych zbrodniarzy o jakich usłyszał świat. Tym co odróżnia „Bestię obok mnie” od innych biograficznych utworów o mordercach, jest rzeczony związek autorki z podmiotem jej wytężonej pracy. Przeniesiona na mały ekran w 2003 roku („Obcy przyjaciel” w reżyserii Paula Shapiro) przebojowa książka Ann Rule to nie tylko szczegółowy portret charyzmatycznej bestii, ale również szczere wyznanie kobiety wątpiącej w jego winę. Kobiety, która myślała, że potrafi wyłowić drapieżnika z tłumu niewinnych, że zawdzięcza to wrodzonemu talentowi, wykształceniu i zawodowemu doświadczeniu. Tak jej się wydawało, dopóki nie zaakceptowała strasznej prawdy o człowieku, którego poznała zanim zrobiło się o nim głośno. Zanim przyjęła zlecenie na książkę o zabójstwach młodych kobiet popełnianych przez wówczas jeszcze nieznanego sprawcę. Jeszcze przed otwarciem pierwszego śledztwa dotyczącego, jak potem się okazało Bundy'ego, w którym uczestniczyła. Współpracowała z policjantami, których dobrze znała. Kiedyś była jedną z nich, a gdy zajęła się dziennikarstwem (pisała artykuły głównie o zabójstwach) nierzadko obserwowała policyjne śledztwa niejako od środka. Policjanci jej ufali. Rule wszak nigdy nie dała im najmniejszego powodu do zwątpienia w jej intencje. Zawsze twardo stała po ich stronie. Aż do „wejście na scenę” Teda Bundy'ego. Wtedy to Ann Rule prawdopodobnie po raz pierwszy stanęła w rozkroku. Pomiędzy „psami gończymi i zwierzyną, którą zwąchali”. Na szczęście.

Wygadany, inteligentny, przystojny, czarujący, elokwentny, oczytany, dowcipny, wysportowany, łatwo nawiązujący znajomości, zwłaszcza z kobietami... prawdziwy złoty chłopiec. Tako rzecze się o Tedzie Bundym. Między innym takie etykietki mu przyklejono. Przystojny? Kwestia gustu. Inteligentny? Na pewno sprytny, zaradny. Na pewno mający dużo szczęścia, ale czy taki geniusz, geniusz zbrodni, jaki utrwalił się w świadomości publicznej? W „Bestii obok mnie” Ann Rule kontestuje tę tezę, ale dopiero po latach. Nie polemizuje z tym, że podmiot jej analizy „miał trochę oleju w głowie”. Na tyle, żeby bez heroicznego wysiłku zdobyć wyższe wykształcenie. Na przykład dołączyć do palestry (zostać prawnikiem), co zresztą było jego nigdy niespełnionym marzeniem. Sędzia, który przewodniczył pierwszej rozprawie z Tedem Bundym w charakterze oskarżonego, w stanie Floryda, wyraził przypuszczenie, a właściwie to pewność, że ten „złoty chłopiec” byłby dobrym prawnikiem. Gdyby wybrał inną drogę. Gdyby nie nieodparty przymus zabijania. Młodych kobiet, których mogły być dziesiątki. Nie wiadomo ile dokładnie żyć odebrał ten podły, okrutny, zły człowiek. Skazano go za trzy zabójstwa (plus poważne pobicia), przyznał się do trzydziestu, ale śledczy zaangażowani w ten odrażający przypadek zapewne nie zdziwiliby się, gdyby było ich więcej. Autorkę ostatniego wydania „Bestii obok mnie” też nie. Ale ta dawna Ann Rule, ta, która przyglądała się pierwszemu większemu śledztwu w sprawie, który z czasem skoncentrował się na Tedzie Bundym, to już zupełnie inna sprawa. Jej kultowa true crime story ma zdecydowanie więcej zwolenników niż przeciwników, ale, jak zawsze, nie zabrakło też głosów krytycznych. W „Bestii obok mnie” niektórym nie podobała się na przykład stronniczość Ann Rule. Jej osobiste zaangażowanie w sprawę „czarusia Teda”. Oburzyło co poniektórych wsparcie, jakie Rule dawała głównemu podejrzanemu o liczne, w tym śmiertelne, ataki na między innymi studentki podobne do jego pierwszej „miłości” (kolor włosów i uczesanie). Dziewczyny, na której mu zależało, prawdopodobnie pierwszej, z którą był w dłuższym, poważniejszym związku. Pierwszej, która go zraniła. Ale czy ją kochał? Czy Ted Bundy był w ogóle zdolny do miłości? Czy potrafił prawdziwie kochać kogoś innego poza sobą? Tak czy inaczej, w „Bestii obok mnie” istotnie wyłania się obraz kobiety [Rule], która była z Tedem na dobre i na złe. Zwłaszcza na złe. Nasza narratorka była jedną z tych osób, które dały się omotać „boskiemu Tedowi”. Na nią też rzucił swój czar, a przynajmniej do takich wniosków doprowadziła mnie lektura niniejszego... arcydzieła. Prawdopodobnie jedynej w swoim rodzaju, bo takie zbiegi okoliczności z całą pewnością nie zdarzają się często. Właściwie coś takiego nie miało prawa się zdarzyć. Żeby pisać o zbrodniach, a potem dowiedzieć się, że popełnił je przyjaciel? Takie cuda to nawet w hollywoodzkich filmach się nie zdarzają. W rzeczywistości już tak. Życie często pisze bardziej pokręcone, zdumiewające, szokujące scenariusze. Co, możliwe że najdobitniej, pokazuje „Bestia obok mnie”. Obok Ann Rule.

Opus magnum Ann Rule spisano „dwoma językami”. Styl reporterski łączy się ze stylem bardziej kojarzonym z beletrystyką. To znaczy obiektywne, suche sprawozdanie, naszpikowane faktami, bezstronna relacja spotyka się w tej wyśmienitej publikacji ze strukturą à la powieściową. Autorka przytacza - od myślników – wybrane rozmowy różnych osób „występujących” w tej tragedii, a od czasu do czasu w kwiecistych, nieomal poetyckich zdaniach, pieczołowicie kreśli tło, tworzy klimat, jakiego pewnie nie powstydziłby się doświadczony autor powieści kryminalnych. Mówi też o sobie. O swoim życiu, o myślach, które przez te wszystkie lata znajomości z Tedem Bundym się w jej głowie przewinęły. O swoich uczuciach, o swojej roli w tej przerażającej historii. Ta przyjaźń przyniosła jej sławę i oczywiście potężne pieniądze, ale Rule zarzeka się w tej publikacji - i ja jej wierzę - że wolałaby, by ich drogi nigdy się nie przecięły. Nie w ten sposób. Nie tak. Wolałaby aby Ted Bundy był dla niej kimś zupełnie obcym. W sumie taki był. Theodore Robert Bundy tak naprawdę nie dał się poznać nawet jej. Ba! Niektórzy, w tym Ann Rule, z czasem doszli do przekonania, że nawet Ted Bundy nie znał Teda Bundy'ego. Autorka „Bestii obok mnie” w pewnym momencie przyrównuje go do przybysza z innej planety – mniej więcej taką obcość Rule nam w tej nietuzinkowej, niepowtarzalnej opowieści przedstawia. Gdyby to była tylko biografia Teda Bundy'ego, to podejrzewam efekt nie byłby aż tak oszałamiający. Bo to, na co narzekali niektórzy krytycy, dla mnie okazało się najsmaczniejszym kąskiem tej nieprawdopodobnej, ale prawdziwej historii. Główną postacią jest Teda Bundy – tak, to on dostaje najwięcej miejsca, owszem, prawie wszystko kręci się tutaj wokół niego (co niewątpliwie by go cieszyło: wreszcie nie tylko w swoim wyobrażaniu jest pępkiem świata) – ale w moich oczach to Ann Rule kradła tę publikację. Co mnie cieszy, bo historia Teda Bundy'ego dla mnie w niemałym zakresie była, że tak ujmę, powtórzeniem materiału. Chcę przez to powiedzieć, że zdążyłam się o nim trochę naczytać i naoglądać, aczkolwiek muszę przyznać, że w aż takich szczegółach to nie, nie znałam. Niemniej to co robiło największą różnicę, tym co najbardziej mnie w tej strasznej opowieści fascynowało, to osoba Ann Rule. Rola, jaką odegrała w tej okropnej „sztuce”. Jej rozdarcie, niemożność opowiedzenia się za lub przeciw człowiekowi, który wedle jej kolegów policjantów w okrutny sposób, najpewniej z zimną krwią zabił... właściwie nigdy niepoliczoną liczbę kobiet. W tym przynajmniej – z naciskiem na przynajmniej – jedno dziecko, zaledwie dwunastoletnią dziewczynkę. To, jak ją potraktował, jak potraktował je wszystkie, w głowie pomieścić się niepodobna. Rule jednak z większym uczuciem mówi o sprawcy niż jego ofiarach! W każdym razie ja nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ta dawna Ann więcej współczucia miała dla słusznie odizolowanego od społeczeństwa człowieka (który aż dwukrotnie uciekł z „klatki”) niż dla jego młodych ofiar. To jest tych pewnych i tych domniemanych. Szczegółowe opisy zbrodni są denerwująco zimne [Ważne: co innego da się odczuć w nowszych fragmentach: już sama ta tonacja, a to nie wszystko, pokazuje zmianę jaka zaszła w naszej narratorce na przestrzeni tych wszystkich lat.] No dobrze, jakieś tam cieplejsze dźwięki miejscami będą się rozlegać, ale przeważnie Rule w tych momentach nie pozwala sobie na emocje. Jest do bólu obiektywna, tak sucha w swoich wywodach, że aż zastanawiałam się, czy aby pisząc te słowa gdzieś w głębi ducha nie obwiniała ofiar za to, co spotkało jej przyjaciela. Przeniesienie winy ze sprawcy na jego ofiary? „Jeśli mną manipulował, to szło mu wyśmienicie”. Ann Rule już w latach 70-tych XX wieku, kiedy to rozpoczęła pracę nad niniejszą książką, jeszcze przed pierwszym wyrokiem sądu, jaki usłyszał Ted, kategorycznie nie odrzucała jego sprawstwa. Brała pod uwagę tę możliwość, ale jednocześnie towarzyszyło jej poczucie, że policjanci mylą się, co do niego. Że właściwie prawie cały świat się pomylił. A gdy wreszcie zaczęło docierać do niej, że to ona jedną nogą tkwiła w okowach błędu, nie zostawiła go. Walczyła o Teda, choć jak wynikało mi z jej długiej relacji, bardziej skłaniała się już ku temu, że jej długoletni przyjaciel jest tym za kogo go uważają. Jest seryjnych mordercą i to jednym z najokrutniejszych, jacy chodzili po tej ziemi. Jednostka antyspołeczna, czy jak kto woli klasyczny psychopata. Działacz polityczny, niedoszły prawnik, wytrawny podrywacz, mężczyzna z łatwością rozkochujący w sobie kobiety, także po tym, gdy jego zbrodnie wyszły na jaw, gdy już świat poznał ciemną, zgniłą stronę tego człowieka (nie potwora, i to właśnie jest najstraszniejsze), troskliwy przybrany ojciec i już mniej troskliwy wybranek kobiety, która też później napisze o nim książkę pod pseudonimem Elizabeth Kendall - „The Phantom Prince: My Life Ted Bundy” - przełożoną na ekran w 2019 roku przez Joego Berlingera. Film pod tytułem „Podły, okrutny, zły”, uważam, z widowiskową, elektryzującą kreacją tytułowego antybohatera w wykonaniu Zaca Efrona.

W „Tedzie Bundym. Bestii obok mnie” pióra Ann Rule mamy wszystko. Istna skarbnica wiedzy o morderczym czarusiu. Wytrawnym manipulancie. Zapatrzonym w siebie, egocentrycznym młodym człowieku, który przez większość życia grał miłego chłoptasia. Wielka rola człowieka, którego nie zna nikt i najpewniej nikt już nie pozna. Człowieka enigmy. Opowieść przyjaciółki jednego z najbardziej znanych seryjnych zabójców w historii ludzkości. Wstrząsająca relacja kobiety, która, jak zobaczycie, potrzebowała czasu, by nabrać dystansu do tytułowej bestii. Złamać urok, jaki zdaje się rzucił także na nią, na doświadczoną dziennikarkę śledczą. Szczere wyznania nieżyjącej już autorki, specjalizującej się w true crime. A „Bestia obok mnie” to jej najważniejsze, najpoczytniejsze dzieło. Pozycja obowiązkowa dla ludzi interesujących się real serial killers. Możliwe, że lepszej w tym gatunku nie znajdziecie.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz