Młoda kobieta z Poznania, barmanka o imieniu Anna, wyjechała do Bydgoszczy i wszelki słuch po niej zaginął. Na jej poszukiwania ruszają trzy nieznające się osoby: nadużywający alkoholu ksiądz Zbigniew Mikołaj, który wychował się w Bydgoszczy, tkwiąca w niesatysfakcjonującym związku przyjaciółka Ani, Katarzyna Stand oraz młody mężczyzna nazwiskiem Artur Kasprzyk, od jakiegoś czasu ukradkiem wzdychający do Ani. W mieście, w którym zawsze pada deszcz czekają ich niezwykłe, zagadkowe, nie zawsze nieprzyjemne doświadczenia. Zagubieni we własnych wspomnieniach, z nowo obudzonymi pragnieniami, przemierzają poplątane, brudne ulice wielkiego miasta, nie tyle w nadziei na odnalezienie młodej barmanki, ile samych siebie. A to wszystko pod czujnym okiem Szatana.
Bartłomiej Grubich studiował socjologię i filozofię na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, gdzie przeprowadził się z Bydgoszczy. „Koniec. Baśń o mieście, w którym zawsze pada deszcz i skończył się świat” z 2021 roku to jego druga powieść – powieściowy debiut Grubicha ukazał się w roku 2019 pod tytułem „Biegacz”. Obie książki wyszły pod szyldem wydawnictwa Vesper. Trzykrotnie wyróżniony na Międzynarodowym Festiwalu Kryminału i w paru innych konkursach literackich za krótsze formy. Jego opowiadania zagościły między innymi w takich antologiach, jak „Dreszcze” (2016) wydawnictwa GMORK, „Obscura” (2020) Phantom Books Horror i „Grobowiec Tom 1. Zaraza” przygotowany przez wydawnictwo Vesper. Też autor kilkunastu artykułów opublikowanych na łamach „Nowego Obywatela” i „Take Me”.
Płaczący klaun na okładce. Projekt Macieja Plamowskiego, również autora czarno-białych grafik uświetniających wnętrze „Końca. Baśni o mieście, w którym zawsze pada deszcz i skończył się świat”. Chwytliwy projekt, w tej epoce wzmożonego zainteresowania upiornymi klaunami. Główna w tym zasługa dwuczęściowej readaptacji powieści „To” Stephena Kinga, dochodowego filmowego przedsięwzięcia w reżyserii Andy'ego Muschiettiego. Bartłomiej Grubich napomyka o tym w swojej drugiej opublikowanej powieści, liczącej sobie zaledwie dwieście trzydzieści stron surrealistycznej historii egzystencjalnej. Wspomina też mniej znane „Mordercze klowny z kosmosu”, komediowy horror science fiction, Stephena Chiodo z roku 1988. Ci, którzy spodziewają się kolejnej opowieści o strasznym klaunie, mogą się srogo rozczarować. Bo choć takowa postać się w tej opowieści przewija (bardziej człowiek-zagadka niż tradycyjne straszydło), to na pewno nie jest to kolejny horror niewskazany, lub jak najbardziej wskazany (zależne od indywidualnych oczekiwań), dla ludzi dotkniętych koulrofobią. Utwór egzystencjalny w surrealistycznym, onirycznym klimacie. Realizm magiczny. Powieść obyczajowa w fantastycznej, niezwykłej otoczce. Kontrolowany absurd. Bezsens, cuda niewidy w mieście pełnym ludzi samotnych, opuszczonych, kręcących się w kółko. Przegrywających swoje życia. Zmarnowane istnienia. Bezcelowe wędrówki tłumów, skłębionej ludzkiej masy (nie)strudzenie brnącej nie wiadomo gdzie i nie wiadomo po co. Męcząca przeprawa przez bezdenny ocean, przez który prawie bez ustanku przetaczają się fale absurdu. I tylko nieliczni pamiętają, nigdy nie zapominają, dokąd zmierza ten coraz to mniej stabilny, rozchwierutany statek. Większość dostąpiła łaski zapomnienia. Nie myśli, nie chce myśleć, o końcu tej drogi. O krańcu świata, gdzie prędzej czy później każdy z nas trafi. Powrotu nie będzie. To bilet w jedną stronę. Zgaduję, że – mogę tylko zgadywać, bo „Koniec...” to jedna z tych opowieści, gdzie nic nie jest oczywiste, w zasadzie niczego nie można brać za pewnik – Bydgoszcz ma symbolizować rzeczony kraniec świata. Metafora ostatniej stacji ludzkiego żywota. Ostatnia faza śmiertelności. A zatem poszukiwacze zaginionej Ani nie wrócą z tej spontanicznej, nieprzemyślanej wyprawy? Niekoniecznie. Nie musi tak być. Może Śmierć da się oszukać. Umknąć nieprzejednanej pani z kosą. Albo Szatanowi. W „Końcu...” Bartłomieja Grubicha przeplatają się – w różnych konfiguracjach – trzy perspektywy (narracja trzecioosobowa), ale zdarzają się też jakieś sporadyczne występy innych bohaterów tego dramatu. Tej tragedii pod tytułem „Samo życie”. Historii wymagającej, ciężkiej, wyczerpującej... jak życie. No, prawie. Pierwsza stacja: sprawdzony, wykorzystany w niezliczonych kryminałach/thrillerach (i nie tylko) motyw zaginięcia, w tym przypadku młodej barmanki z Poznania, na poszukiwania której, niezależnie od siebie, wyruszają trzy osoby. Nadużywający alkoholu katolicki ksiądz Zbigniew Mikołaj, który w ten sposób robi przysługę swojej parafiance, babci zaginionej Ani. Katarzyna Stand, młoda kobieta rozczarowana swoim związkiem, która po prostu martwi się o swoją, od paru dni niedającą znaku życia, przyjaciółkę. I jest jeszcze Artur Kasprzyk, dwudziestoparoletni mężczyzna skrycie podkochujący się w tajemniczej pani Ani. Niewiele o niej wiemy. Prawie nic. Enigma. Osoba, o której szybko się zapomina... W każdym razie ograny motyw zaginięcia w świecie przedstawionym przez Bartłomieja Grubicha, jak się okazuje, jest wstępem do zupełnie innej historii. Razem z nieświętą trójcą wyruszamy na poszukiwania młodej barmanki, ale gdy już osiądziemy w dziwnie mrocznej Bydgoszczy, przyłapiemy się na tym, że wcale nie szukamy tej kompletnie obcej nam dziewczyny. Szukamy sensu w tej poplątanej historii. Sensu życia... u jego kresu? Razem z naszymi zdezorientowanymi, gubiącymi albo wreszcie odnajdującymi się, przewodnikami, w tej deszczowej krainie, gdzie twarda rzeczywistość przytula się do baśniowego, magicznego świata, z którego przebija jakaś nieuchwytna groźba. Zła energia, którą niekoniecznie uosabia Władca Piekieł, ale oczywiście nie można tego wykluczyć. Szatan we własnej osobie, który, że zacytuję Deana Koontza słucha, patrzy i czeka. Na tytułowy Koniec? Być może. Być może swoją rolę w tym arcytajemniczym przedstawieniu odegra też jego odwieczny przeciwnik. Bo skoro jest Szatan, to musi być i Bóg. Prawda?
(źródło: https://www.facebook.com/bgrubichautor)
Trudno wyrzucić z głowy tę, bądź co bądź, mączącą, mało ciekawą (według mnie) historię. I nie, nie sądzę, żeby cała sztuczka zasadzała się na naturalnej przecież potrzebie zrozumienia, znalezienia odpowiedzi na wszystkie palące pytania, zobaczenia całego obrazu, a nie tylko jego fragmentów. To też, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jest w tym coś więcej. Coś, czego nie umiem nazwać. Dodatkowe pole magnetyczne. „Koniec. Baśń o mieście, w którym zawsze pada deszcz i skończył się świat” Bartłomieja Grubicha: krótka powieść egzystencjalna w surrealistycznym, onirycznym, magicznym klimacie, która nie daje jasnych odpowiedzi. Daje symbole, metafory i inne dziwowiska. Daje materiał do przemyśleń, wprawia w coś na kształt filozoficznej zadumy, ale jak to interpretować? Jak to rozumieć? Nie wiem, jeszcze myślę:) czy polecać, też nie wiem. Nic już nie wiem po tej wyczerpującej, nie-na-moją-głowę, wyprawie przygotowanej przez na pewno nieszablonowo myślącego pisarza. Mojego i Twojego rodaka.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz