wtorek, 20 sierpnia 2013

„Noc żywych trupów” (1968)


Recenzja na życzenie (Nukie)

Rodzeństwo, Barbara i Johnny, odwiedzając grób rodziców natykają się na chorobliwie wyglądającego mężczyznę, który bez żadnego powodu atakuje ich. Barbarze udaje się zbiec, ale na tutejszym odludziu nie może liczyć na jakąkolwiek pomoc. Zdana sama na siebie dociera do opuszczonego domu, do którego wkrótce dociera również ciemnoskóry Ben. Oboje barykadują się w domu przed napływającą w te strony hordą spragnionych ludzkiego mięsa żywych trupów.

Kultowy zombie movie George’a Romero, który nadał kierunek jego dalszej karierze w show-biznesie oraz ukształtował nowy trend w filmowym horrorze, w którym dotychczas żywe trupy były utożsamiane z haitańskim voodoo. Traktując antagonistów, jako ofiary zarazy, wywołanej eksplozją satelity Romero stał się twórcą nowego nurtu horroru w takim kształcie, w jakim znamy go dzisiaj. Paradoksalnie reżyser, choć nazywany przez fanów „ojcem zombie movies” w całej swojej karierze nakręcił jeszcze tylko pięć filmów o żywych trupach, choć w innych jego produkcjach również można dostrzec delikatne naleciałości zombizmu. Prawdziwym fenomen okazał się jednak odbiór „Nocy żywych trupów” i jej sequela „Świtu żywych trupów” przez innych twórców, którzy hurtowo zaczęli kręcić ich nieoficjalne kontynuacje (jak na przykład Lucio Fulci i jego „Zombie pożeracze mięsa”) oraz remake’i. Abstrahując od tych jawnie nawiązujących do dwóch najpopularniejszych filmów Romero o nieumarłych produkcji warto również wspomnieć, że praktycznie każdy horror nakręcony po 1968 roku i traktujący o zmartwychwstałych kreaturach, polujących na ludzkie mięso pośrednio wyrósł na fenomenie „Nocy żywych trupów”, kreując antagonistów dokładnie tak, jak je widział jej reżyser.

Przyznaję, że po pierwszym seansie „Nocy żywych trupów”, łagodnie mówiąc, nie byłam zachwycona, ponieważ nie ulega wątpliwości, że film mocno się zestarzał, a co za tym idzie współczesny odbiorca nie ma większych szans na tak traumatyczny odbiór fabuły, jak miało to miejsce w przypadku widzów, zasiadających przed ekranami kin w czasach jego świetności. Wówczas był najkrwawszym obrazem, jakiego „widziały ludzkie oczy”, więc trudno się dziwić, że publiczność była wręcz zaszokowana wizją George’a Romero. Zasiadając po raz drugi do seansu postanowiłam potraktować „Noc żywych trupów”, jako horror skupiający się na klimacie grozy, a nie epatowaniu scenami gore i takowe podejście okazało się jak najbardziej właściwe, choć nadal uważam, że remake Toma Savini’ego z 1990 roku jest nieco lepszy, wszak poprawia to, co z punktu widzenia współczesnego odbiorcy takiej poprawy wymagało. Najbardziej w pierwszej „Nocy żywych trupów” raziła mnie aparycja antagonistów, których od protagonistów można odróżnić jedynie dzięki leniwym, posuwistym ruchom. Być może rezygnację z przerażających charakteryzacji wymusiły na reżyserze niedostatki finansowe, ale osobiście wolę o taki stan rzeczy obwiniać pilny wyjazd do Wietnamu mistrza charakteryzacji Toma Savini’ego, który miał pracować na planie hitu Romero – gdyby nie ta niespodziewana zmiana planów, jestem pewna, że stworzyłby niezapomniane kreacje żywych trupów, bowiem jego talentowi nie potrzeba wysokich nakładów finansowych, potrafi stworzyć „coś z niczego”, jak chyba żaden inny człowiek, jego profesji. Pomijając nietrafioną w moim mniemaniu charakteryzację zombie w „Nocy żywych trupów” dostrzegam jedynie same superlatywy (no może za wyjątkiem kilku przydługich dialogów protagonistów, uwięzionych w domu na odludziu), ale tylko wówczas, jeśli nie traktuję jej, jako obraz gore.

Początkowe zdjęcia samochodu zmierzającego na cmentarz dają nam przedsmak stylu Romero – wolne, posuwiste ruchy kamery, skupiającej się na najdrobniejszych szczegółach scenerii w takt mrożącej krew w żyłach ścieżki dźwiękowej, która w późniejszych scenach udowodni, że w horrorze nie potrzeba nieustających wrzasków ofiar, aby nakreślić klimat wszechobecnej grozy – wystarczy wędrówka protagonistki po mrocznych korytarzach opuszczonego domostwa z muzyką w roli katalizatora jej emocji, ot taka osobliwa pantomima. Choć to właśnie wydarzenia na cmentarzu przeszły do historii kina (głównie za sprawą kultowego cytatu „Idą po ciebie, Barbaro”) to największa groza kumuluje się dopiero z chwilą zabarykadowania się kilku niedobitków w dużym domostwie. Romero nie musiał zbytnio się wysilać, aby stworzyć tę niepowtarzalną atmosferę wszechobecnego zagrożenia – wystarczyła osobliwa praca kamery, kiedy to widzimy samą oświetloną sylwetkę postaci ze spowijającymi ją gęstymi cieniami, z których w każdej chwili może coś przerażającego się wyłonić. Ponadto już same wyalienowanie protagonistów, zamkniętych w prowizorycznie zabezpieczonym domostwie i otoczonych przez sterczących na zewnątrz w nienaturalnych pozach sennych „zmartwychwstańców” oraz rzecz jasna czarno-biały obraz, mają szansę wprawić widza w ten niepokojący klimat, wyczuwalny dosłownie przez cały czas trwania projekcji. Dużym novum było w ówczesnych czasach obsadzenie w roli głównej ciemnoskórego aktora, Duane’a Jonesa, który w moim mniemaniu wypadł o wiele bardziej przekonująco od odtwórczyni kreacji Barbary, Judith O’Dea, której jak to często w latach 60-tych bywało przypadła rola przerażonej, polegającej na mężczyznach kobietki, z której mówiąc kolokwialnie nie ma zbyt dużego pożytku. W przeciwieństwie do Jonesa, O’Dea poszła w stronę tak charakterystycznej dla tamtejszego kina nadmiernej egzaltacji, sztucznego z punktu widzenia dzisiejszego widza przewrażliwienia. Jako, że Romero w swoich filmach bardzo lubi skupiać się na reakcjach ludzi na jakieś zagrożenie, obrazując również zgubny wpływ ich natury na niebezpieczne położenie tutaj również często odbiegał od właściwego biegu wydarzeń, tj. zmasowanego ataku żywych trupów, w stronę relacji międzyludzkich, których zapalnikiem będzie tchórzliwy mężczyzna ukrywający się wraz z żoną i chorą córeczkę w piwnicy. Ponadto owa krytyka amerykańskiego społeczeństwa będzie również widoczna w trakcie wstrząsającego zakończenia, w moim mniemaniu znakomicie podsumowującego zgubną nadpobudliwość ludzką, a przy okazji stanowiącą finał niemal idealny dla filmowego horroru.

Mimo, że „Noc żywych trupów” mocno się zestarzał znalazłam w niej dwie maksymalnie przerażające sceny, dzięki którym zrozumiałam tendencję publiczności końca lat 60-tych do histerycznych reakcji na ten obraz. Krótkie sekwencje zjadania przez zombie ludzkiego mięsa mogły w czasach swojej świetności mocno zniesmaczyć odbiorców, bowiem nawet dziś sprawiają niebywale realistyczne wrażenie. Natomiast scena zadźgania matki przez małą dziewczynkę, kiedy to Romero skorzystał z efektu zwielokrotnionego wrzasku ofiary, mistrzowsko eksperymentując z dźwiękiem wręcz mrozi krew w żyłach (tak, tak nawet dziś, po upływie tylu lat).

Nie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że „Noc żywych trupów” jest horrorem idealnym, bo choć z pewnością w 1968 roku taki był „sporo wody od jego premiery już upłynęło”. Na pewno nie można odmówić mu kultowości, zapoczątkowania nurtu zombie movies, którego z pewnością nie znalibyśmy w takim kształcie, w jakim widzimy go dzisiaj, gdyby nigdy nie powstał. Jednakże z pozycji współczesnego odbiorcy, pomimo kilku maksymalnie przerażających scen, drobiazgowego dopracowania realizacyjnego i niezapomnianej ścieżki dźwiękowej może chwilami okazać się mocno nieaktualny. Jeśli jeszcze nie oglądaliście „Nocy żywych trupów” (co wydaje mi się nieprawdopodobne) to nastawcie się bardziej na grozę, aniżeli gore – gwarantuję, że wówczas wasze wrażenia będą dużo silniejsze.

64 komentarze:

  1. Absolutna klasyka. Jak ktoś nie widział - obowiązkowo polecam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Najbardziej w pierwszej „Nocy żywych trupów” raziła mnie aparycja antagonistów"

    Chyba patrzysz na to na to za bardzo przez pryzmat współczesnego widza. Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że taki minimalistyczny design zambiaków w pre-romerowskich zombie-filmach to była norma (na tym polu chyba tylko The Plague of the Zombies z 1966 się wyróżnia). Te obleśne make-upy i charakteryzacja nieumaryłch taka jak ją dzisiaj kojarzymy weszła chyba dopiero z Fulcim.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziwne, żebym patrzyła na kino przez pryzmat np. mojej babci:) Nie moja wina, że urodziłam się dopiero w latach 90-tych...
      A tak poważnie to wydaje mi się, że w całej recce podkreślałam tę różnicę spojrzenia na ten film ówczesnych widzów a współczesnych - rozumiem, co mogło ich wówczas przerażać i nie dziwię się, że tak reagowali, co wcale nie znaczy, że to samo będzie tak samo oddziaływać na współczesnych odbiorców. To nie jest "Nawiedzony dom" Wise'a, który minimalizm doprowadził do perfekcji - on autentycznie tam niepokoił, nawet mnie, dziecię lat 90-tych. Zombie Romero w "Nocy żywych trupów" zwyczajnie mi się nie podobały, choć rozumiem, że wtedy żywe trupy były jeszcze w powijakach - jednakże myślę, że gdyby Savini nie wyjechał dodałby im na twarz nieco więcej mąki, czekoladowego sosu na usta i przede wszystkim wzbogaciłby ich gały ciemnymi obwódkami - Romero też to zrobił, ale troszkę zbyt oszczędnie, moim zdaniem.

      Usuń
    2. "Dziwne, żebym patrzyła na kino przez pryzmat np. mojej babci:)"

      Spoko :D Nie no racja, możesz sobie patrzeć na kino jak chcesz. Chodzi mi tylko o to, że tak obiektywnie to jest trochę miałki zarzut wobec tego filmu. Skoro w ówczesnych czasach charakteryzacja, która jest w filmie, nie odbiegała od panujących standardów, a jak sama stwierdzasz w recce, podstawową siłą filmy (i pewnie zamiarem reżysera) było straszenie klimatem i pokazaniem relacji między protagonistami, i tym jak łatwo rozłażą się narzucone na nich przez społeczeństwo normy, a zomibaki to raczej tło i to jak wyglądają (a nie wyglądają aż tak źle, Kyra Schon po transformacji, wg mnie, wyglądała całkiem spoko, zresztą jej zombie image jest przecież kultowy i rozpoznawalny do dziś) nie jest chyba aż tak istotne.

      A co do Saviniego, to ja nawet nie wiedziałem, że on miał nad tym pracować. To pewnie byłby wtedy jego pierwszy film. Nie wykluczone, że Savini stworzyłby jakieś makabryczne cuda w Night of the Living Dead, ale legenda głosi, że on tak naprawdę nauczył się fachu w Wietnamie, bo tam widział prawdziwą gore i dla rozrywki tworzył swoje wczesne, amatorskie efekty specjalne (na zerowym budżecie), a to potem zaprocentowało w jego filmowej karierze.

      Usuń
    3. "Chodzi mi tylko o to, że tak obiektywnie to jest trochę miałki zarzut wobec tego filmu."
      Nigdy nie twierdziłam, że piszę obiektywne recki - indywidualizm jednak jest dla mnie ważniejszy, więc piszę tak, jak ja coś widzę, czyli całkowicie subiektywnie:)
      "a jak sama stwierdzasz w recce, podstawową siłą filmy (i pewnie zamiarem reżysera) było straszenie klimatem i pokazaniem relacji między protagonistami"
      No właśnie, ale czy zaszkodziłoby filmowi straszyć również zombiakami - przecież bardziej odważna aparycja żywych trupów nie położyłaby klimatu, a wręcz przeciwnie - tylko go spotęgowała, moim zdaniem.
      "Kyra Schon po transformacji, wg mnie, wyglądała całkiem spoko, zresztą jej zombie image jest przecież kultowy i rozpoznawalny do dziś"
      No jest kultowy, co wcale nie znaczy, że automatycznie musi mi się podobać;)

      Usuń
    4. "No właśnie, ale czy zaszkodziłoby filmowi straszyć również zombiakami - przecież bardziej odważna aparycja żywych trupów nie położyłaby klimatu, a wręcz przeciwnie - tylko go spotęgowała, moim zdaniem."

      No niby się zgadzam, osobiście też uważam, że Dawn of the Dead, który ma odważniejszą charakteryzacje, jest lepszym filmem, ale nie uważam, żeby to, co na tym polu prezentuje Night jakoś bardzo obniżało poziom oryginału. W Dawn zomibaki też są tłem, a transformacja jednego z bohaterów jest tylko odrobinkę bardziej efektowna od tej Kyra'y Schon. Nie uważam też, żeby filmy Romero się zestarzały, wg mnie to wciąż jest kanon i czołówka tego podgatunku horrorów - a już na pewno nie zestarzały się z powodu archaicznej charakteryzacji. No ale nie wiem, może to po prostu kwestia gustu i subiektywnej oceny.

      A tak właściwie, to zauważyłem że wy tutaj (w sensie ty i skoczuś) jakoś bardzo cenicie remake z 1990, i tak się chciałem zapytać dlaczego? Bo z tego co pamiętam (a film widziałem już bardzo dawno, jeszcze zanim obejrzałem oryginał), to był ok, ale raczej średni i w porównaniu z oryginałem, raczej wtórny i nijaki.

      Usuń
    5. Podlinkowałam recenzję filmu Saviniego w recce wyżej i tam napisałam co mi się w remake'u podobało. Przy okazji zjechałam oryginał, ale tylko dlatego, że oglądałam go dosyć dawno, a po odświeżeniu (kiedy troszkę dorosłam do takiego kina) nieco zmodyfikowałam swój pogląd.
      Ps. Moim zdaniem "Noc żywych trupów" nieco się zestarzała, ale nadal jest to dobre kino (dałabym jak na tę chwilę 7/10), więc nie jest do końca tak jak uważasz - kilka rzeczy mi się w nim nie podobało, ale w żadnym razie nie jest tak jak myślisz - że film mi się w ogóle nie podobał...

      Usuń
    6. Tzn. ja skumałem, że tak ogólnie to film oceniasz pozytywnie tylko te zarzuty o nieaktualności mnie tak jakoś ubodły. Chyba się z tym po prostu nie zgadzam i uważam, że film wciąż dziarsko sobie poczyna. Ogólnie to nie przejmuj się tym co tu wypisuje, pewnie jak zwykle szukam dziury w całym :)

      Usuń
    7. Nie no spoko, po to przecież są takie blogi, żeby każdy oceniał nie tylko film, ale również komentował zdanie innych. Po prostu myślalam, że myślisz (ach te powtórzenia...), że mi się ten film nie podobał, więc sprostowałam:)
      Nie bój nic, nie przejmuję się, że ktoś ma inne zdanie ode mnie. Nawet się z tego cieszę, więc śmiało pisz co chcesz;)

      Usuń
    8. Ja też nie mówię, że remake jest lepszy od oryginału. Remake jednak jest nakręcony współcześnie, a większość elementów dzięki którym oryginał zyskiwał jest nieważna. Jeśli ktoś chce wejść głębiej w świat horroru to koniecznie powinien się zapoznać z wersją z 1968. Mnie również się oryginał podoba, ale daleki jestem wyznawania poglądu, że jego obejrzenie jest koniecznie przez każdego.

      Czy jednak obawy społeczeństwa amerykańskiego z tamtego czasu są ważne dla przeciętnego widza? Nie. Dlatego przypuszczam, że bardziej współcześnie nakręcona wersja jest bardziej strawna dla przeciętnego widza. Poza tym nie licząc celowo wprowadzonych zmian jest to wierny i bardzo dobry remake. Z poważniejszych minusów - nowa Barbara nie cieszy oka tak bardzo jak ta wcześniejsza ;)

      Usuń
    9. "Czy jednak obawy społeczeństwa amerykańskiego z tamtego czasu są ważne dla przeciętnego widza? Nie."

      Czy ja wiem, w czasach kiedy kapitalizm łamie się w różnych kryzysach, wizja takiego ostatecznego konsumpcyjnego koszmaru(martwi wstają z grobów by zjeść żywych) wciąż może być całkiem aktualna. Zresztą jest aktualna, o czym świadczy powodzenie współczesnych zomibie-hitów (jak np. The Walking Dead), a kręgosłup tych historii, to wciąż filmy Romero (wzbogacone o mniej lub bardziej trafne - najczęściej wizualne - drobiazgi).

      Poza tym, rola Duane Jonesa do dziś dnia robi wrażenie bardzo progresywnej, zwłaszcza w horrorach, gdzie kolorowi nie mają zbyt łatwego życia.

      Wydaje mi się, że nawet to, że film jest w czerni i bieli nie robi mu specjalnie krzywdy. W tamtych czasach to pewnie było podyktowane budżetem, ale dzisiaj czarno-białe filmy wyglądają artystycznie i elegancko. Filmowcy też chyba zdają sobie sprawę, że taki "wygląd" się bardzo szlachetnie zestarzał i dlatego nieraz do niego wracają - np. Manhattan Woddy'ego Allena jest chyba powszechnie uznawany za jego wizualnie najlepszy film, a teraz sporą popularnością i pozytywnymi opiniami krytyki cieszy się Frances Ha Noah Baumbacha.

      Usuń
    10. Wady konsumpcjonizmu pokazywał dopiero Świt. Pierwsza część skupiała się bardziej na zagrożeniu spowodowanym rozwojem technologii (o której przeciętny człowiek nie miał wiele pojęcia) czy zimnej wojny. Te wszystkie popularne wtedy idee schronów... I głównie tego dotyczył ten film, a strach ten jest od dawna nieaktualny. W chwili kręcenia remake'u już nie był.

      Czerń i biel nie wygląda źle, nawet w wersji bluray ten film wygląda tak dobrze jak tylko może. Mój zarzut dotyczył raczej bardziej statycznych kamer czy źle wyglądające sceny akcji (bójka między Benem i Harrym dzisiaj wygląda trochę jak nieumiejętnie nakręcony slapstick).

      W wersji Saviniego może się nie podobać zmiana zakończenia i charakteru Barbary. Ja zachowuję do tego neutralny stosunek. Mimo, że aktorka jest dla mnie brzydsza to oryginalna postać delikatnie mnie denerwowała. Ja rozumiem, że miało to pokazywać szok i niedowierzanie w to co się dzieje, ale mnie nie przekonuje. Na pewno robiło to wrażenie 45 lat temu, ale obecnie nie musi.

      Zgadzam się, że The Walking Dead to ciekawe rozwinięcie pomysłów Romero. Jednak autor komiksu, mogąc pozwolić sobie na dłuższe prowadzenie historii, zmienił znacząco proporcje. Zombie przesunęły się na jeszcze dalszy plan a relacje między bohaterami są bardziej rozbudowane. A serial jeszcze bardziej postawił na to drugie. I trzeba zauważyć, że serial jednak dotyczy współczesnych ludzi i pokazuje znacznie większy przekrój społeczeństwa. Jednak czy wystarczy to, by pamiętać o nim za 40 lat? "Nie sondze" (błąd celowy)

      Usuń
    11. Wetnę się do dyskusji;) Skoczuś, nie wydaje mi się, żeby strach przed rozwojem technologii był obecnie nieaktualny - sama się jej boję, ale tak obiektywnie rzecz biorąc nawet niektórzy pisarze nadal poruszają ten problem w swoich książkach, choćby na przykład Koontz - a przecież gdyby ten problem był nieaktualny to raczej jego książki by się nie sprzedawały;)
      Moim zdaniem "Noc żywych trupów" zestarzała się głównie przez chwilami mocno sztuczną z punktu widzenia współczesnego widza realizację, o której Ty również wspominasz (choć mnie bardziej raziła ta sławetna scena walki Bena z zombiakami)oraz wspomnianą już charakteryzację zombiaków bo czarno-biały obraz akurat w obecnych czasach przeżywa swój rozkwit i dobrze, bo moim zdaniem niejeden horror zyskałby na klimacie bez koloru.
      A propo, co Wy faceci macie z tą Barbarą - kręcą Was przerażone kobietki, które nie potrafią żyć bez silnych mężczyzn w pobliżu?:) Ja tam wolę silną Barbarę z remake'u. Poza tym uważam, że w oryginale "Nocy..." Ridley była o wiele ładniejsza od O'Dea, no ale jestem hetero kobietą więc pewnie się nie znam;)

      Usuń
    12. Zacznę od końca - w zasadzie nie wiem. Teraz jak zadałaś to pytanie to sądzę, że jej długie włosy wyglądają po prostu ładnie :D I ja napisałem, że podoba mi się wizualnie, bo jej charakter mnie denerwował (o czym wspomniałem we wcześniejszym poście).

      No i czasem jeszcze się zdarzy wykorzystanie takiego pomysłu w popkulturze. Tylko King (chyba Komórkę można by podciągnąć pod taki lęk) czy Koontz to są już znane nazwiska i mogą sobie na to pozwolić. Nie sądzę, żeby przeciętny młody pisarz, używający laptopa do pisania, komórki i internetu do porozumiewania się ze światek, jeżdżący samochodem wyładowanym zbędną elektroniką i jedzący jedzenie z mikrofali mógł się obawiać technologii.

      Niedawny wyciek informacji odnośnie Prism też dość szybko został zapomniany (w sumie mogą mnie szpiegować... Mogą co najwyżej stwierdzić, że kwalifikuje się pod badania psychiatryczne :D).

      Nie ma się co oszukiwać. Na co dzień odczuwamy większy strach przed brakiem dostępu do technologii, niż do niej samej. Często naprawiam znajomym komputery czy właśnie sieci internetowe. Większość z nich nie ma kłopot z normalnym funkcjonowaniem po paru godzinach bez internetu - mocno ograniczona komunikacja z innymi i takie tam.

      A teraz wyobraźmy sobie mało realną (ale czy mniej niż strach amerykanów z połowy XX wieku? Nie tak dawno temu pół Rzeszowa nie miało parę godzin prądu a była to zwykła awaria. Teraz dodajmy jakieś celowe działania mające na celu odcięcie nas od prądu) sytuację z awarią prądu - problemy w bankach, ograniczony kontakt, dostęp do informacji.

      Usuń
    13. Nie no, strach współczesnych ludzi przed technologią jest o wiele mniejszy niż w XX wieku, ale jest. I moim zdaniem nie dotyczy on rzeczy nam znanych, z którymi obcujemy na codzień (Internet, TV itd.), ale prędzej nowinek naukowych i technologicznych. Na przykład w Polsce histeria nad in vitro (słynna bruzda), której ja tam w ogóle nie rozumiem, ale faktem jest, że inni Polacy są do tej techniki zapłodnienia bojaźliwie wręcz wrogo nastawieni w myśl zasady "każda inność z automatu jest czymś złym". Dodajmy do tego broń bologiczną, nuklearną itp. oraz możliwość stworzenia maszyny mądrzejszej i silniejszej od człowieka. Myślę, że ludzie odczuwają lęk na myśl o takich rzeczach, choć mniejszy niż w XX wieku.

      Usuń
    14. Krudowie? ;)

      Problem in vitro ma dla mnie podłoże tylko religijne. Mimo, że mnie samemu to nie przeszkadza (chociaż jestem przeciwny przeciwko dotacją z państwa - wg mnie są ważniejsze wydatki), ale też jestem w stanie zrozumieć tamtą stronę. Tylko czy należy zakazywać wszystkiego, bo religia ma takie zdanie? Czy może pozwolić na indywidualny wybór poprzez umożliwienie go chętnym? Chociaż też niby mają głosić słowo boże, więc luz.

      I raczej stworzenie maszyny mądrzej i silniejszej od człowieka zaczyna ustępować teorią o illuminatach, którzy zniewolą ludzi, a nieliczne jednostki będą wzmacniane właśnie przez technologię [chociaż dla mnie te teorie są propagowane jako żart...]

      Ja wychodzę z założenia, że jeśli lęk technologiczny jest mniejszy a społeczeństwo mocno boi się czegoś innego to problem nie jest już aktualny. A przynajmniej nie jest realnie brany pod uwagę. Mogę się jednak mylić, a ty możesz mieć rację.

      Usuń
    15. "chociaż jestem przeciwny przeciwko dotacją z państwa - wg mnie są ważniejsze wydatki"
      No, na przykład premie dla polityków i urzędników... Z dwojga złego wolę, jak moje podatki pójdą na ludzi starających się o dziecko niż tych nierobów, którzy jedyne, co robią to tworzą system dla siebie, w którym tylko oni są szczęśliwi, tną dotacje na gospodarkę i socjalizm i narzucają mi życie zgodne z religią katolicką (podejrzyj, jakie są zasady apostazji - człowiek nie może wypisać się z tej wiary w takim systemie, a co za tym idzie sztucznie zawyża statystyki chrześcijan).
      Oczywiście, zgadzam się, że histerię o in vitro podsyca Kościół, ale moim zdaniem podłoże religijne nie jest jedyne. Na przykład stojąc w kolejce na własne uszy słyszałam od jakiejś kobiety, która opowiadała koleżance, że z in vitro rodzą się głównie dzieci chore, bo to co stworzy nauka zawsze jest niedoskonałe w porównaniu do doboru naturalnego. Więc chyba w tych słowach przebija sporo niechęci do nowoczesnych osiągnięć naukowych...

      Usuń
    16. No dobra... Mając do wyboru premię dla polityków a finansowanie in vitro to rzeczywiście byłbym za tym drugim. Jednak nie wierzę, że rząd sobie tych premii i tak nie przyzna.

      A co do historii z tą kobietą. Możliwe, że usłyszała wypowiedź pewnego księdza, który wypowiadał się w podobnym tonie. Na dobrą sprawę dalej nie mamy pewności, że in vitro jest w pełni bezpieczne i normalne, jednak jeśli tego nie sprawdzimy to nie będziemy wiedzieć. Dotyczy to jednak każdej innowacji, a o wiele bardziej szkodliwe na chwilę obecną wydaje mi się wifi lub internet radiowy (okolice nadajników i odbiorników) z akceptacją których nie było większych problemów.

      Usuń
    17. "No dobra... Mając do wyboru premię dla polityków a finansowanie in vitro to rzeczywiście byłbym za tym drugim. Jednak nie wierzę, że rząd sobie tych premii i tak nie przyzna."
      Dopóki żyjemy w tak durnym systemie to pewnie tak. Może kiedyś doczekamy się prawdziwej demokracji, a nie tej żałosnej jej parodii, w której obecnie żyjemy...
      "a o wiele bardziej szkodliwe na chwilę obecną wydaje mi się wifi lub internet radiowy (okolice nadajników i odbiorników) z akceptacją których nie było większych problemów."
      To normalne u ludzi. Coś co nas nie dotyczy (bo np. jesteśmy płodni, albo nie chcemy mieć dzieci, albo wolimy adoptować) jest złe, ale coś co służy naszej rozrywce i wygodzie jest już ok. Przecież nie od dziś wiadomo, że ludzie to egoiści;)



      Usuń
    18. Ja już od roku przestałem się interesować polityką, ponieważ nie widzę sensu. Mógłbym twierdzić, że będę miał na nią realny wpływ, ale to byłoby oszukiwanie samego siebie.

      I psst. Nie wolno tak pisać. Ja pamiętam jak raz znajomy się "delikatnie" zirytował jak stwierdziłem, że jest egoistą. Żądał wprowadzenia przepisów zgodnych z nauką kościoła, upierając się, że to cała reszta chce by wszystko było po ich myśli. Jak dla mnie obydwie strony zachowują się egoistycznie, ale to nie jest nic złego. A zadaniem polityków powinno być zadowolenie i jednej i drugiej strony. Niestety okazuje się, że taki pogląd jest obraźliwy. No trudno. Jednak nie wiem czy nie robimy zbyt dużego offtopu w temacie.

      Usuń
    19. Na tym blogu pojęcie offtopu nie istnieje:)
      Czy obie strony zachowują się egoistycznie to nie wiem. Ja chcę tylko dwóch rzeczy: tworzenia prawa zgodnego z Konstytucją, a nie Pismem Świętym i swobodnego decydowania o swoim wyznaniu. Jestem dorosła, więc uważam, że państwo powinno mi zezwolić na dokonanie apostazji. Nie wiem, czy to są egoistyczne wymagania, bo wcale nie zabraniam chrześcijanom życia zgodnie z przepisami swojej wiary i głoszenia wszem i wobec swojej religii. Nie rusza mnie nawet, że nazywają ateistów satanistami (nie ubędzie mi przecież jak sobie pogadają). Nie oceniam ludzi wierzących negatywnie tylko dlatego, że mają swoją wiarę, a wręcz przeciwnie bardzo ich szanuję, co wcale nie znaczy, że nie mogę wyrażać swojego niezadowolenia z powodu niemożności oficjalnego wyboru własnego wyznania.

      Usuń
    20. Z życiem codziennym nie powinno być problemu. Te pojawiają się zwykle dopiero przy mniej życiowych rzeczach, jak właśnie in vitro.

      Co do konstytucji - no właśnie początkowy zapis o podejmowaniu decyzji zgodnie z Bogiem może powodować taki a nie inny problem. Tylko czy apostazja naprawdę jest wymagana, by pokazać, że chce się żyć inaczej? Dla mnie młodzi ludzie chcący wprowadzenia zmian powinni pokazywać swój sprzeciw (tylko bardziej logicznie niż jak zrobili to w sprawie ACTA, gdzie mało kto rozumiał o co chodzi). Obawiam się, że liczba osób, które zdecydowałyby się na apostazję byłaby zbyt mała, by cokolwiek zmienić. Zwłaszcza, że można przeżyć życie nie wierząc w Boga i nie podpisując żadnego papierka.

      Usuń
    21. Yhy i być hipokrytką:) W dodatku w kółko wysłuchiwać w mediach "bo katolików w Polsce jest najwięcej" - a skąd to niby wiadomo, jak wiary, do której zapisali nas rodzice wręcz nie sposób zmienić, chyba że przez sąd (jak kogoś na to stać, oczywiście)...
      W moim przypadku taki papierek oficjalnie nic nie zmieni (oprócz tego, że przestanę się czuć, jak hipokrytka), ale moja koleżanka już ma gorzej, bo przeszła do Jehowych, którzy naciskają ją na apostazję, którą proboszcz z kolei uniemożliwia. Istne przeciąganie liny:)

      Usuń
    22. W chwili obecnej ciężko mówić o byciu hipokryta. Nie boisz się swoich poglądów, otwarcie przyznajesz się do bycia osobą niewierzącą.

      Liczba katolików spada. Można przeczytać, że jest ich już zaledwie około 60% (http://www.iskk.pl/news/177-konferencja-religijno-polakow-1991-2011.html). Oczywiście dane Kościoła dalej mówią co innego i jakoś na pewno wpływa to na decyzje polityków. Zwłaszcza, że nie jest możliwe dokładne określenie liczby wierzących. Jednak nie sądzę, by był to tylko problem naszego kraju. Jednak wg mnie wszystko sprowadza się do tego, że apostazja może niedługo mieć znaczenie tylko dla wierzących i samego kościoła a nie przekładać się na życie codzienne. Chyba, że w takich przypadkach jak u twojej koleżanki. To już nie jest niewiara, ale jej zmiana. Takie coś powinno być załatwiane od ręki

      Usuń
    23. Czeski film z tymi religiami (i brakami religii też), jednym słowem:) Może niedługo zrezygnują z tej biurokracji i nie będzie żadnych rejestrów ludzi w poszczególnych wiarach - wtedy chyba byłoby najwygodniej dla obywateli. Niech sobie każdy wierzy w co chce bez załatwiania formalności - ot, taka idylla mi się marzy;)

      Usuń
    24. Dla mnie to nie jest idylla, bo takie rozwiązanie też ma swoje wady. Brak dokładnych informacji mógłby spowodować jeszcze większy zamęt niż jest. Religie z czegoś się też musza utrzymywać, jednak dlaczego z pieniędzy niewierzących? Owszem, można pomyśleć, że sami wierni mogliby wpłacać pieniądze bezpośrednio na kościół, jednak czy to by się sprawdziło?

      W dodatku nie wiem czy zmiany te są możliwe jeśli chciałaby je wprowadzić tylko Polska, a pewnie każdy kraj UE będzie miał swoje wizje takiego rozwiązania. Moim zdaniem należałoby uprościć jakoś wszelkie formalności i dokładniej określić liczbę wiernych. Więcej nie potrzebuję. Jeśli faktycznie 60% jest wierzących to nie widzę problemów w tym, że będą mieli jakieś ulgi czy luki, ale też pokazałoby to, że 40% ludzi też chce żyć po swojemu, a to nie jest mały odsetek społeczeństwa.

      Usuń
    25. Ja akurat uważam, że religie powinny utrzymywać się wyłącznie z datków wiernych, a kasę z budżetu, którą obecnie się na to przeznacza powinno się przelać na najważniejszy problem społeczeństwa (ważniejszy nawet od religii) tj. gospodarkę.

      Usuń
    26. No tak powinno być, ale też jeśli nie będzie to kontrolowane prawnie to też kościół może chcieć więcej niż powinien i na tym też ucierpi społeczeństwo.

      Dlatego najpierw powinno się dokładniej oszacować liczbę wiernych, a później wprowadzanie tego typu zmian. Nie widzę możliwości zrobienia tego, gdy nie będzie żadnych rejestrów.

      Usuń
    27. Ale się rozgadaliście :D Nie wiem czy jest sens wracać do żywych trupów.

      Ale i tak wrócę...

      "Wady konsumpcjonizmu pokazywał dopiero Świt."

      Dawn of the Dead robił to bardziej otwarcie i dosłownie - w końcu film był osadzony w supermarkecie. Ale moim zdaniem Night też porusza te wątki - w bardziej subtelno-metaforyczny sposób. Film opowiada o grupce ludzi, która stara się przeżyć poprzez izolowanie się od hordy pozbawionej tożsamości istot kierujących się całkowicie bezmyślną (i w efekcie prowadząca do zagłady gatunku ludzkiego) potrzebą konsumpcji - całkiem dosłownie. Oczywiście (nasi bohaterowie) nie zdają sobie sprawy, że w tym samym czasie sami są konsumowani (od wewnątrz) przez swoje głupie czy nieprzemyślane decyzje. To taka metafora, którą można bardzo łatwo odnieść do czasów współczesnych i jakichś kryzysów bankowych, czy czegoś takiego - przypuszczam, że stąd jej żywotność. Nawet jeśliby spojrzeć na to o czym rozmawiacie z Buffy, to można to jakoś, mniej więcej, odnieść do tego filmu - wasza wolność jest ograniczona poprzez egoistyczne, bezmyślne zachowanie istytucjii (kościół, państwo), które was otaczają. Co do zimnowojennych strachów, to nie są one moim zdaniem aż tak widoczne żeby dramatycznie szkodzić aktualności Night of the Living Dead - może z raz czy dwa jest napomknięte, że zombie-zaraza jest spowodowana przez coś co spadło z nieba.

      "Zgadzam się, że The Walking Dead to ciekawe rozwinięcie pomysłów Romero."

      No właśnie, to tylko rozwinięcie. Robert Kirkman skorzystał z dobrodziejstw jakie niesie ze sobą serializowana narracja - która oczywiście ma swoje wady i zalety, bo jak długo będzie się dało oglądać (czy oglądać i czytać w przypadku komiksu) niekończąca się ucieczkę przed zomibiakami i porzucanie resztek swojego człowieczeństwa przez bohaterów zanim stanie się to nudne? I nie wiem co się stanie z tym serialem za 40 lat, ale faktem jest, że teraz, kiedy bije rekordy popularności, nie można zaprzeczyć, że zawdzięcza prawie wszystko serii filmów, której pierwsza część ukazała się ponad 40 lat temu. To chyba o czymś świadczy?

      "Mój zarzut dotyczył raczej bardziej statycznych kamer czy źle wyglądające sceny akcji (bójka między Benem i Harrym dzisiaj wygląda trochę jak nieumiejętnie nakręcony slapstick)."

      Ok, tutaj możecie mieć rację :)

      Co do Barbary, to ja osobiście nie mam aż takich strasznych pretensji do jej oryginalnej wersji, ale to fakt, że z dzisiejszej perspektywy, jawi się raczej seksistowsko i to co zrobił z nią Savini na pewno jest poprawą. Ale pamiętam, że za jego wersją też szczególnie nie przepadałem, bo po dekadzie slasherów i skodyfikowaniu tropu jakim stała się final girl, ta zmiana wydaje się być strasznie wtórna.

      Usuń
    28. A właśnie, co do tego strachu przed technologią, to on chyba ma się całkiem dobrze. Tzn. zmienił się się od lat 60. ale wciąż jest obecny. Teraz bardziej wygląda to w ten sposób, że skoro technologia wszędzie nas otacza, to jeśli kiedyś nas zawiedzie albo zdradzi, to będziemy mieli kłopoty - o czym w sumie wspominaliście gdzieś tam w swoich komentarzach. A to po prostu jest rozwinięciem strachów ludzi z lat 60. Dobrym przykładem może być pluskwa milenijna i Matrix, który wtedy królował w kinach. Ostatnio też był film Oblivion z Tomem Cruise'em, który z grubsza kończy się powrotem bohaterów do natury po zniszczeniu wszechmocnej sztucznej inteligencji z kosmosu. Również seria filmów o Iron Manie opowiada o wysiłkach bohatera starającego się ratować świat przed technologią, którą sam stworzył - czy pomagał tworzyć. Nawet Avatar Jamesa Camerona - który z grubsza jest toporną metaforą kolonizacji Ameryki i zagłady rdzennych Amerykanów - krytykuje technologiczne rozwinięte społeczeństwo i (przez to również) technologię.

      "Nie no, strach współczesnych ludzi przed technologią jest o wiele mniejszy niż w XX wieku, ale jest. I moim zdaniem nie dotyczy on rzeczy nam znanych, z którymi obcujemy na codzień (Internet, TV itd.), ale prędzej nowinek naukowych i technologicznych. Na przykład w Polsce histeria nad in vitro (słynna bruzda), której ja tam w ogóle nie rozumiem, ale faktem jest, że inni Polacy są do tej techniki zapłodnienia bojaźliwie wręcz wrogo nastawieni w myśl zasady "każda inność z automatu jest czymś złym"."

      A pod coś takiego to w sumie można by podciągnąć Blade Runnera - w maksymalnie wyeksploatowanym, sterylnym świecie ludzie są zmuszeni do zastąpienia bytów naturalnych poprzez sztucznie stworzone, ale jednocześnie boją się ich i polują na nie, gdy czują się z ich strony zagrożeni.

      Usuń
    29. A, podepnę się tutaj, może się do czegoś odniosę z tej długaśnej rozmowy.

      Bardzo lubię ten film już od dobrych 7 lat, kiedy go zobaczyłem po raz pierwszy będąc straszliwym młodzianem - rzecz polecił mi wtedy kolega, któremu też się ona podobała. Nigdy nie miałem problemu ze "starością" tegoż filmu, nadal zresztą nie mam, bo wg mnie, nawet wyjmując z niego całą grozę i zombie, wciąż jest to szalenie interesująca fabularnie produkcja, do tego wcale nie tak źle zrealizowana.

      Rimejku natomiast nie cierpię straszliwie. Przyznam, że wynudziłem się na nim niemiłosiernie, bo nie zaoferował mi tak na dobrą sprawę niczego nowego i pozbawiony był nastroju, klimatu, jakim dysponuje ta tutaj wersja pierwsza.

      Zgodzę się ze stwierdzeniem, że wymowa Nocy jest wciąż na czasie i do czynienia ma się tutaj też z tą całą ideą bezmyślnego konsumpcjonizmu w takiej czy innej postaci. To jest dobrze znana, całkiem prosta metafora, moim zdaniem straszliwie już wytarta i nadużywana za sprawą powstawania kolejnych produkcji z zombie w roli głównej. Może dlatego wolę ten film oglądać uwzględniając raczej jego kultowość i ciesząc się samym obcowaniem z nim.

      O postaci Barbary też swoje trzy groszę wtrącę. Mianowicie mnie irytowała swoim zachowaniem wersja z 1968, a wersja z 1990 wydała mi się mało sympatyczna i jej po prostu nie lubię. Niefajne z nich kobiety, po prostu.

      Ja tak się jeszcze spytam: gdzie przeczytałaś, że "wówczas był najkrwawszym obrazem"? Z ciekawości oczywiście chciałbym wiedzieć, bo to nie do końca jest (przynajmniej tak uważam ja) prawda, bo przecież wcześniej w latach 60 Herschell Gordon Lewis robił swoje filmy z Blood Feast na czele, który to jest z całą pewnością bardziej krwawy. Założę się też, że o jakichś innych przykładach w tej chwili nie potrafię sobie przypomnieć lub ich nie znam. Chyba że miałaś na myśli coś innego pisząc te słowa, a ja je jedynie zbyt dosłownie biorę.

      Do wątku polityczno-religijnego z domieszką strachu przed technologią się nie podepnę, bo to raczej nie moja bajka. Ale skorzystam z okazji i polecę w tej materii film Hardware Richarda Stanleya z 1990 roku. Czysty kult skierowany raczej do określonej widowni, ale chyba warty uwagi, mimo wszystko.

      Usuń
    30. "Ja tak się jeszcze spytam: gdzie przeczytałaś, że "wówczas był najkrwawszym obrazem"?"
      Nukie, miało być jeden z najkrwawszych (oczywiście biorąc pod uwagę wyłącznie te wyświetlane w kinie, skierowane do szerokiego grona odbiorców). Przepraszam za pomyłkę.

      Usuń
    31. "Film opowiada o grupce ludzi, która stara się przeżyć poprzez izolowanie się od hordy pozbawionej tożsamości istot kierujących się całkowicie bezmyślną (i w efekcie prowadząca do zagłady gatunku ludzkiego) potrzebą konsumpcji"

      Może faktycznie ten wątek był planowany, dla mnie jednak jest on nieprzekonywujący. Ten rozkład społeczeństwa dzieje się za szybko i nie z wyniku samej konsumpcji.

      Za to widzę grupkę obcych ludzi, którzy nie wiedzą co się dzieje, wszelkie informacje jaki otrzymują są nieścisłe, nie wiedzą co powinni zrobić i kto ma rację. Dla mnie ten dom i piwnica bardziej dosłownie symbolizuje schron. Taka też byłaby reakcja ludzi w przypadku ewentualnego napadu i nie doszukiwałbym się w tym drugiego dna.

      "No właśnie, to tylko rozwinięcie."

      Tylko i aż. Jednak nikt inny nie rozwinął tych pomysłów do tego stopnia. Nawet sam Romero, który wręcz przestał się starać.

      " Dobrym przykładem może być pluskwa milenijna i Matrix, który wtedy królował w kinach."

      O pluskwie milenijnej zapomniałem i jest to bardzo dobry argument. Co prawda problem nie dotyczył samego rozwoju technologii a tego czy obecna technologia będzie działać tak jak powinna.
      Jednak Matrix... dotyka tego problemu, ale czy naprawdę nim straszy? Raczej tylko wykorzystuje ponurą wizję. Gdyby nie zakończenie i późniejsze kontynuacje (które też do pewnego stopnia lubię)

      Usuń
    32. "Za to widzę grupkę obcych ludzi, którzy nie wiedzą co się dzieje, wszelkie informacje jaki otrzymują są nieścisłe, nie wiedzą co powinni zrobić i kto ma rację."

      A nie możesz tego odnieść do obecnych czasów kryzysów ekonomicznych, kiedy ludzie nie wiedzą (czy nie rozumieją) co się dzieje z ekonomią, informacje, które dostają z mediów są nieścisłe czy sprzeczne, i obawiają się o jutro?

      Usuń
    33. Mogę, ale to byłoby dorabianie ideologii do czegoś co powstało lata temu. Daleki jestem tego by wyciągać mało istotne elementy filmu na pierwszy plan tylko dlatego, że po 40 latach mają sens.

      Romero wtedy miał swoją wizję i na niej się skupiał. Wyszło mu to bardzo dobrze i w jakimś stopniu zrewolucjonizował kino. Nie jest jednak aż takim geniuszem i nawet jeśli skutecznie coś krytykuje lub wykorzystuje to robi to w sposób dosłowny. Albo nie robi tego wcale co pokazuje nowsza trylogia (dobra... może minimalnie można doszukać się jakiejś głębi, ale jest ona na poziomie wieczorynki)

      Usuń
    34. "że po 40 latach mają sens."

      Czyli że wciąż są aktualne :D

      Usuń
    35. Nie, dopiero teraz są aktualne. Za czasów kręcenia filmu nie miały racji bytu. Jeśli byłby to ważny wątek filmu można by powiedzieć, że jest to skuteczny komentarz. W takiej sytuacji to po prostu przypadek

      Usuń
    36. Twierdzisz że ten film jest nieaktualny, bo skupia się na zagrożeniu spowodowanym rozwojem technologii czy zimnej wojnie (idee schronów), że jest o grupie obcych ludzi, którzy nie wiedzą co się dzieje, wszelkie informacje jakie otrzymują są nieścisłe, nie wiedzą co powinni zrobić i kto ma rację. Więc ja ci pokazuję, że to o czym wg ciebie jest ten film (nie mało ważny wątek, tylko to o czym wg ciebie jest ten film) można bez większych problemów odnieść do współczesności, to to chyba świadczy, że film jednak wciąż jest aktualny. Mam rację?

      Usuń
    37. Wg mnie nie masz racji - odniesienie dotyczy innego problemu.

      Upadek gospodarki to nie jest wojna czy możliwy atak. Owszem, to też wpłynęłoby na gospodarkę, ale było przyczyną; w twojej wersji jest nią upadek. Dla mnie to jest różnica.

      Usuń
    38. Ale w tym filmie nie ma wojny, jest grupa ludzi uwięziona w domu otoczonym przez żywe trupy. Z tym, że podtekst tej historii pozwala bardzo łatwo odnieść przedstawione wydarzenia zarówno do zimnowojennej paranoii jak i czasów globalnego ekonomicznego kryzysu - jak i wielu innych rzeczy. Dlatego ten film jest wciąż aktualny.

      Nawet jeśli zakładasz, że Romero miał coś konkretnego na myśl, to co z tego? H. P. Lovecraft był (nawet jak na swoje czasy) kreskówkowo rasistowskim mizantropem pochodzącym z rodziny z zaburzeniami psychicznymi, to czym się inspirował w swojej twórczości i co chciał wyrazić pewnie nie ma żadnego związku z poglądami i problemami przeciętnego współczesnego człowieka. Czy to znaczy, że jego literatura straciła dzisiaj swoją wartość? Scorsese powiedział o Cronenbergu, że on nie zdaje sobie sprawy o czym kręci filmy. Fred Zinnemann nie zrobił High Noon wiedząc jak ten film będzie odbierany w Polsce. Sztuka żyje własnym życiem, człowieku man :)

      Usuń
    39. Nie ma wojny, ale jest zagrożenie znikąd. Ludzie są atakowani i nie wiedzą jak się przed tym bronić. Przypomnę, że mowa o zimnej wojnie, nie otwartych działaniach wojennych.

      Wcześniej wspominałeś, że film odwołuje się do konsumpcjonizmu (zjadanie siebie samych i tak dalej). To jednak nastąpiło dopiero po wydarzeniu, które rzekomo można by uznać za kryzys. Ludzie nie zrobili nic i wszystko padło. Co więc wg Romero spowodowało ten kryzys? Na pewno nie konsumpcjonizm. Wiec co dokładnie Romero chce nam powiedzieć? Że uczestniczymy w wyścigu szczurów. Słaby komentarz. Nawet jeśli ten ze świtu jest oczywisty to ten jest bardzo słaby. Nawet zakładając, że w tamtych czasach aż tak obawiano się kryzysu ekonomicznego i Romero nam o nim powiedział to co nam dokładnie powiedział? Wszyscy umrzecie?

      Jeśli chodzi o Lovecrafta - przenosił on swoje lęki i swoje myśli, które raczej mało obchodziły przeciętnego człowieka. Tak wtedy, jak i teraz ludzie interesowali się raczej problemami życia doczesnego, takimi jak majątek. Howard skupiał się na tym nad czym nie zastanawia się przeciętna osoba. W swoich opowiadaniach raczej omijał swoje poglądy rasistowskie i jeśli się pojawiały to były tylko wspominane. Poza tym większość jego opowiadań nie niosła treści i sam na swoim blogu stwierdziłem, że sporo jego opowiadań nie przetrwało próby czasu.

      Sztuka żyje własnym życiem, ale czy zawsze jest aktualna? Romeo i Julia w obecnych czasach nie ma racji bytu. Można dorabiać jej ideologie z punktu widzenia współczesnego widza, ale to już nie będzie dzieło Szekspira. Poza tym sztuka i Romero... Nie wiem, nawet jeśli widzę w tym wartość estetyczną, to ciężko mi powiedzieć czy istnieje wartość artystyczna. Może akurat, to już nie na mój poziom rozumienia i jej analizowania

      Usuń
    40. "Nie ma wojny, ale jest zagrożenie znikąd. Ludzie są atakowani i nie wiedzą jak się przed tym bronić."

      Dźizes! :D O to mi właśnie chodzi "zagrożenie znikąd", w którym nagle znaleźli się protagoniści, to może być cokolwiek - zimnowojenny atak ruskich, ekonomiczny kryzys, nagła katastrofa, która dramatycznie wpływa na życie normalnych ludzi, cokolwiek. Właśnie dlatego ten film jest uniwersalny i aktualny. Romero nie podaje przyczyn, dla których martwi się budzą - po prostu nagle się pojawili i przewrócili wszystko do góry nogami. Jest jakiś naukowiec, który twierdzi, że to przez radioaktywną eksplozję, czy coś takiego. Ale to jest niepotwierdzone, można to traktować jako siejący panikę medialny szum. To co jest na 100% pewne (bo widzimy to podczas oglądania filmu) to to, że nieumarli tworzą nowych nieumarłych poprzez ugryzienie normalnego człowieka - i dlatego są trafną metaforą zagrożenia jakie niesie bezmyślny konsumpcjonizm. I w końcu... Tak! Romero chce nam powiedzieć, że ludzie to bezużyteczne worki mięsa pozbawione zdolności potrzebnych do przetrwania w trudnych czasach - będą się kłócić, głupio postępować i w końcu, zawsze, zawiodą.

      Usuń
    41. Więc robimy poważny argument z cokolwiek, bo? Możemy... I to jedyny powód jaki przychodzi mi do głowy. Romero nie podaje nam dokładnie powodu, ale nie znaczy, że nie ma wskazówek. Czy w przypadku kryzysu ludność starałaby się chować w domu czy wyjść na ulicę (jak w Grecji) i domagać się swojego? Romero nie pokazuje to chęci wzbogacenia

      Owszem, widzę, że na internecie można też spotkać głosy mówiące o krytyce konsumpcjonizmu w tej części, ale nie są one tak liczne. Mnie o wiele bardziej przekonują zdania typu

      "W USA, po początkowych kontrowersjach, historycy zaczęli w nim dostrzegać krytykę amerykańskiego społeczeństwa lat '60, aluzje do Zimnej Wojny i rasizmu wciąż obecnego w kraju Johnsona i Nixona. Po ogromnym sukcesie tej produkcji tylko kwestią czasu było nakręcenie kontynuacji, lecz dopiero w 10 lat po premierze "Nocy..." nastał "Świt Żywych Trupów"."

      "Romero zabierał głos w dyskusji zarówno o niewydolności amerykańskiego społeczeństwa pod wpływem nieznanego zagrożenia („Night of the Living Dead”), jak również o dewiacjach wynikających z poddania się istoty ludzkiej obłędowi konsumpcjonizmu („Dawn of the Dead”) oraz wpływie mediów na masowe wyobrażenie rzeczywistości („Diary of the Dead”)."

      Takie stwierdzenia mają dla mnie sens, bo ja to widzę oglądając te filmy (no może poza zabraniem głowy w Diary) a dodawanie innych interpretacji, które nie są aż tak rozwinięte, jest dla mnie jak opieranie kazań kościelnych o filmy [naprawdę księżą zdarza sie mówić jak mamy żyć w oparciu o film]

      Usuń
    42. A ja myślę, że cały Wasz spór wynika z tego, że macie zupełnie odmienne definicje na aktualność filmu.
      Daniel uważa, że film jest aktualny wówczas, gdy można go odnieść do współczesności, nawet jeśli reżyser nie miał tego na myśli. Natomiast skoczuś takie podejście uważa za nadinterpretację, bo woli odczytywać film dosłownie, tzn. tak, jak wówczas chciał tego reżyser.
      Myślę, że nie dojdziecie do porozumienia w tej kwestii, bo każdy z Was ma inną wrażliwość artystyczną - zupełnie odmiennie patrzycie na filmy, moim zdaniem. A doszukiwanie się jednej właściwej racji w Waszych tezach jest chyba bezcelowe, bo Wasze subiektywne odczucia odgrywają tutaj sporą rolę:)

      Usuń
    43. Tak właśnie mi się wydawało, że już musisz mieć dość tego ciągłego moderowania komentarzy ;)

      Ogólnie zgadzam się z prawie całym komentarzem (o subiektywnych odczuciach wspomniałem wcześniej, ale pod terminem wartość estetyczna), poza jedną kwestią - wymiana zdań nie zawsze musi prowadzić do wyciągnięcia wspólnych wniosków; samo poznanie zdania odmiennej opinii mnie akurat wystarcza. Faktycznie jednak w takim przypadku rozpisaliśmy się trochę za bardzo

      Usuń
    44. Nie, nie mam dość moderacji - tym bardziej, że z Waszej dyskusji wiele ciekawych rzeczy można się dowiedzieć;)
      Po prostu w pewnym momencie odniosłam wrażenie, że nie możecie się zrozumieć, co troszkę zapętliło Waszą rozmowę. Ściślej w tym momencie:

      "że po 40 latach mają sens."

      Czyli że wciąż są aktualne :D"

      "Nie, dopiero teraz są aktualne. Za czasów kręcenia filmu nie miały racji bytu. Jeśli byłby to ważny wątek filmu można by powiedzieć, że jest to skuteczny komentarz. W takiej sytuacji to po prostu przypadek"

      Usuń
    45. No tak, sam napisałem na końcu o zbyt obszernym rozpisaniu i w takim przypadku ciężko nie zapętlić i o to mi chodziło pisząc o modernizacji. To nie jest atak, tylko taka forma przyznania się do winy

      Usuń
    46. "A ja myślę, że cały Wasz spór wynika z tego, że macie zupełnie odmienne definicje na aktualność filmu.
      Daniel uważa, że film jest aktualny wówczas, gdy można go odnieść do współczesności, nawet jeśli reżyser nie miał tego na myśli. Natomiast skoczuś takie podejście uważa za nadinterpretację, bo woli odczytywać film dosłownie, tzn. tak, jak wówczas chciał tego reżyser."

      No racja, ta zaczęła właśnie tak wyglądać :) Mniej więcej tak postrzegam aktualność filmu, i prawdę mówić jeśli ty, skoczuś, uważasz, że aktualność filmu, wiąże się z tym jak interpretowali go ówcześni krytycy, czy reżyser (chociaż o ile mi wiadomo, Romero chyba nigdy nie powiedział: "Proszę patrzeć na mój film jedynie poprzez kontekst zimnej wojny."), albo jest na zawsze związany z czasami, w których powstał, to chyba ta rozmowa nie ma sensu, bo z takim podejściem każdy film się szybko dezaktualizuje.

      "Więc robimy poważny argument z cokolwiek"

      Argument, który ja chciałem zrobić był taki, że ten film jest wciąż aktualny, czyli że współczesny widz może w nim znaleźć elementy, które będzie w stanie odnieść do otaczającego go świata - nie że moja interpretacja jest lepsza albo właściwa, bo jak kilkukrotnie wspominałem ten film jest na tyle uniwersalny, że da się interpretować na wiele sposobów (w tym m.in. jego siła).

      "Owszem, widzę, że na internecie można też spotkać głosy mówiące o krytyce konsumpcjonizmu w tej części, ale nie są one tak liczne"

      Owszem, można znaleźć głosy mówiące o krytyce konsumpcjonizmu, zimnowojennej polityce, o rasizmie, wojnie wietnamskiej, rozczarowani rządem, krytyce patriarchalnego modelu rodziny, a także wadach mechanizmów obrony cywilnej, mediów i agencji rządowych. I to wszystko o tym jednym filmie (nawet nie całej serii tylko o Night of the Living Dead) napisali krytycy i historycy filmowi. Ale nie wiem, skoro ty uważasz, że ten film posiada wskazówki, które dyskwalifikują jakakolwiek inną interpretację poza zimnowojennym konfliktem, to się nimi podziel.

      "Czy w przypadku kryzysu ludność starałaby się chować w domu czy wyjść na ulicę (jak w Grecji) i domagać się swojego? Romero nie pokazuje to chęci wzbogacenia"

      Po pierwsze, jak już wspomniałam, ten film da się odnieść do jakiejkolwiek katastrofy, zagrożenia czy czegoś, co ma dramatyczny wpływ na zwykłych ludzi, a nie że odnosi się tylko do kryzysu ekonomicznego czy ataku komunistów. Można go też odnieść do protestów oburzonych, i tak np. (i tutaj zaznaczę, że nie jestem ekspertem od ruchu oburzonych, kryzysu i ekonomii, więc to co powiem pewnie będzie uproszczone i głupie) - wydaje mi się, że ludność, która wyszła na ulicę można zinterpretować nie jako siedzących w domu protagonistów, ale jako żywe trupy. To oni są konsumpcyjnymi potworami, które bezmyślnie zaspokajają swój apetyt - czy też chcą wieść wygodne życie, pomimo że stan ekonomii im na to nie pozwala :) W takim wypadku, bohaterowie, ukrywający się w domu, to ludzie, którzy chcą przeczekać kryzys, aż w końcu zostają dosłownie ugryzieni przez bakcyla rewolucji i dołączają do oburzonej większości :D Jeśli to wg ciebie też nie ma sensu, to wiedz, że opieram się tutaj o wywiady z Romero, w których mówi, że jego inspiracją dla Night of the Living Dead była I Am Legend, Richarda Mathesona (prawdopodobnie człowiek, który miał największy wpływ na obraz horroru w XX w.). Wg Romero I Am Legend była o rewolucji - wampiry przejmują kontrolę nad światem. Romero chciał w sowim oryginalnym filmie pokazać początek tej rewolucji, kiedy jeszcze na świecie było więcej ludzi niż nieumarłych - no i zmienił wampiry na żywe trupy.

      Usuń
    47. "bo z takim podejściem każdy film się szybko dezaktualizuje."
      Nie każdy, bo istnieją przecież też uniwersalne tematy, takie które można sobie swobodnie dopasowywać do każdych czasów, jak np. śmierć, miłość i... podatki (żart).

      Usuń
    48. Przydałoby się więcej filmów o podatkach :D

      A Romeo i Julia. wg skoczusia, we współczesnych czasach nie ma racji bytu, więc miłość chyba aż takim stuprocentowym pewniakiem nie jest :)

      Usuń
    49. A według mnie "Romeo i Julia" porusza właśnie taką uniwersalną tematykę. No może pomijając to samobójstwo z powodu zakazanej miłości, bo wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach młodzi, którym rodzice nie pozwalają być ze sobą zwyczajnie zwialiby za granicę i dorabiali na zmywaku;)
      Jeśli natomiast traktować "Noc żywych trupów" bez tych wszystkich ukrytych podtekstów, jako zwyczajną opowieść o zarazie i śmierci to chyba nikt nie zwątpi, że fabularnie nadal jest aktualna (choć przy przestarzałej realizacji nadal będę się upierać).

      Usuń
    50. Od kiedy coś złego jest w tym, że film się dezaktualizuje? To chyba świadczy o zmianach w społeczeństwie i rozwoju. Nauka i religia, które określają nam jak mamy żyć, też nie jest stała i wprowadza zmiany (jestem przekonany, że za 10 lat nie będzie problemu in vitro, zostanie zastąpiony on czymś innym).

      I nie mam dowodu a jedynie poszlaki. Nie twierdzę, że zimna wojna to jedyna interpretacja. Twierdzę, że KAŻDA WERSJA związana z konsumpcjonizmem ma spore luki lub nie mówi nam nic. Ten mógł posłużyć co najwyżej jako inspiracja do stworzenia zombie w takiej formie, ale to wszystko.

      Jeśli to nieumarli reprezentują ludzi walczących to w takim razie wg Romero oni wygrali już na starcie tej rewolucji. Ludzie chcący przeczekać burzę padli? Ma to sens. Rząd chce bronić swojego za wszelką cenę? Ma to sens. Jednak w twojej interpretacji nie ma sensu to, że rząd mógł sobie poradzić tylko z nielicznymi grupami, podczas gdy rewolucjoniści są górą od samego początku i osiągają co chcą. Skoro tak to ja tu nie widzę komentarza odnośnie konsumpcjonizmu, który odzwierciedlałby lęki, ale nierzeczywisty poradnik przetrwania. Szkoda tylko, że nie ma tak łatwo i wszelkie rewolucje są bardzo często tłumione. Przepraszam, ja w tym sensu i aktualności nie widzę.

      Swoją drogą - Bartłomiej Paszylk w swojej książce "Leksykon filmowego horroru" pisze "Twórcy filmu zaprzeczają, że Noc... to wypowiedź krytykująca rasizm czy agresywną politykę zagraniczną Stanów Zjednoczonych. Nie sposób jednak uwierzyć, że poglądy Romero nie wpłynęły na ostateczny kształt jego dzieła."

      Richarda Matheson i największy wpływ na obraz horroru w XX w? W którym miejscu? Pozwolę się znowu nie zgodzić. Na pewno był utalentowanym twórcą sci-fi i horroru i jeszcze lepszym scenarzystą. Jednak jeśli chodzi o wpływ na gatunek horroru to był tylko jednym z wielu i jego zasługi nie przewyższają innych (może pod względem ilości, ale nie wpływu).

      I widzę, że muszę rozwinąć jeszcze jeden wątek.
      Czy cała historia Romeo i Julii to opis miłości (młodzieńczej, to też słowo klucz, bez tego historia też traciłaby na znaczeniu)? Nie, ale ten element się akurat nie zdewaluował. Buffy szła w dobrym kierunku, ale popełniła też jeden błąd - w tym wieku (jeśli mnie pamięć nie myli to Romeo miał 16, Julia 14) nie uciekli by za granicę. Należy spojrzeć jednak na drugi element opowieści, bez którego nie było dramatu – rodziny. Obecnie samo nazwisko czy przynależność do danej rodziny czy terytorium nie ma aż taż wielkiego znaczenia. W dodatku młodzież ma znacznie większą swobodę i niemożliwe jest kontrolowanie ich w takim stopniu. Nie mówiąc już o wpływaniu na ich decyzję, wybory i znajomych. Jeśli w sztuce nie byłoby zakazanego owocu to historia byłaby normalną i nudną historię. Romeo zapewne rozstałby się z Julią już po miesiącu (lub odwrotnie). Spotkałby nową ładniejsza dziewczynę, Julia okazałaby się mieć inny charakter, lub Romeo zbyt niedojrzały.
      Na koniec wrócę do tego o czym pisałem na początku - sztuka dalej jest świetna (nie pisałem, że nie), ale nie znaczy to, że jest aktualna. Ja nie mam z problemu z cieszenia się dziełami, które nie mają już racji bytu w obecnym świecie. One odzwierciedlają tamte czasy i to jest w nich magnesem. Dopasowanie ich na siłę do obecnych czasów, tylko po to by się nimi cieszyć jest dla mnie oszukiwaniem samego siebie.

      Usuń
    51. Skoczuś, ale my rozmawialiśmy o "Romeo i Julii" tylko w kontekście wątku miłości w filmach i literaturze, który moim zdaniem nigdy się nie zdezaktualizuje. Ok, granica wieku się przesuwa - współcześni młodzi zakochują się(tak na poważnie, oczywiście) nieco później. Nie mówiliśmy natomiast o całej tej otoczce (konfliktu ich rodzin itp.). Mówiliśmy o kilku stałych motywach, które nigdy się nie zestarzeją (moim zdaniem) - prześledź dyskusję od początku - bo Daniel twierdził, że każdy motyw prędzej czy później się zdezaktualizuje, z czym się z nie zgadzam, bo jakoś ciężko mi uwierzyć, że kiedyś ludzie nie będą się w ogóle zakochiwać i w ogóle umierać...

      Usuń
    52. Hem hem :D Przecież ja śledzę tą dyskusję od początku ;) Ale ok, rozumiem, że taki był kontekst waszych wypowiedzi. Tylko dodam, że to ja tą sztukę przywołałem jako pierwszy i moje stwierdzenie zostało źle zrozumiane przez Daniela ("A Romeo i Julia. wg skoczusia, we współczesnych czasach nie ma racji bytu, więc miłość chyba aż takim stuprocentowym pewniakiem nie jest"). Ja nie rozwiałem całego wątku, ale chodziło mi o całą sztukę, a on odwołał się do mojej wypowiedzi w kontekście tylko i wyłącznie miłości. Nie o to mi chodziło, więc postanowiłem wytłumaczyć dokładnie moje zdanie. Twoja kwestia została tylko przeze mnie wspomniana ;)

      Sama miłość dojrzała będzie występowała zawsze, ale też delikatnie będzie się zmieniać ze względu na wiarę czy społeczeństwo. Ale to rozpatrywanie szczegółowe - jeśli popatrzymy na same uczucia to temat się nie zdezaktualizuje.

      I ta całą reszta to nie jest tylko otoczka, to fundamenty opowieści, bez której ona nie istnieje.

      Usuń
    53. A no to teraz skumałam, żeś swój wcześniejszy wpis tłumaczył. Sorki - miałam zaćmę:/

      Usuń
    54. Nic się nie dzieje... Zwłaszcza, że ten wątek rozwinął się do sporych rozmiarów i przez wałkowanie jednego tematu można pogubić gdzieś inne myśli. Zwłaszcza jak pewne kwestie w tym temacie się powtarzają.

      Usuń
    55. Kurde, myślałem że ta rozmowa się już skończyła :)

      Co do tej Romeo i Julii, to taki żart był kiedy napisałem: "A Romeo i Julia. wg skoczusia, we współczesnych czasach nie ma racji bytu, więc miłość chyba aż takim stuprocentowym pewniakiem nie jest :)" - taki przytyk w stronę skoczusia, że mu się wszystko dezaktualizuje. Ja uważam, że ten dramat jest jak najbardziej aktualny. Na pewno zdarzają się współcześnie sytuację kiedy zakocha się w sobie dwoje młodych ludzi, a ich rodziny nie godzą się na taki związek. Szczegóły na pewno są inne, nikt się na końcu nie truje, i nie jest aż tak wzniośle i szekspirowsko, ale takie poczucie wielkiej miłości między zakochanymi i tego, że ich rodziny im rzucają kłody pod nogi, pewnie jest. To że teraz młodzież jest mniej dojrzała i po roku się odkochają nie ma chyba specjalnie znaczenia. Kiedy są zakochani / zauroczeni ich uczucie jest pewnie bardzo intensywne. Właściwie to, że teraz takie młodzieńcze miłości są nietrwałe dodaje historii Romea i Julii specyficznej przewrotności i ambiwalencji. Zdarzają się też rodziny, którym zależy na nazwisku i które mają autorytarny stosunek do dzieci. Zresztą, nie bardzo rozumiem to oparcie aktualności o szczegóły. Dzisiaj też młodzi ludzie się zakochują, ale nie mogą być razem z powodu jakichś niesprzyjających okoliczności - to chyba dość uniwersalne.

      "Od kiedy coś złego jest w tym, że film się dezaktualizuje?"

      Nie ma w tym nic złego, ale próbuję cię (jak widać bezskutecznie) przekonać, że ten film jest aktualny.

      "I nie mam dowodu a jedynie poszlaki."

      Takie jak?

      "Ten mógł posłużyć co najwyżej jako inspiracja do stworzenia zombie w takiej formie, ale to wszystko."

      No właśnie, a tego nie da się odnieść do współczesnych czasów? Bo przecież kryzys ekonomiczny został spowodowany przez bezmyślny konsumpcjonizm, więc kiedy porządkowi tego filmowego świata zagrażają potwory (które tak naprawdę są ludźmi), kierujące się dosłownym bezmyślnym konsumpcjonizmem, to nie czyni tego filmu aktualnym?

      "Jeśli to nieumarli reprezentują ludzi walczących to w takim razie wg Romero oni wygrali już na starcie tej rewolucji. Ludzie chcący przeczekać burzę padli? Ma to sens. Rząd chce bronić swojego za wszelką cenę? Ma to sens. Jednak w twojej interpretacji nie ma sensu to, że rząd mógł sobie poradzić tylko z nielicznymi grupami, podczas gdy rewolucjoniści są górą od samego początku i osiągają co chcą. Skoro tak to ja tu nie widzę komentarza odnośnie konsumpcjonizmu, który odzwierciedlałby lęki, ale nierzeczywisty poradnik przetrwania. Szkoda tylko, że nie ma tak łatwo i wszelkie rewolucje są bardzo często tłumione. Przepraszam, ja w tym sensu i aktualności nie widzę."

      Nie bardzo rozumiem o co ci chodzi. Taka interpretacja nie ma sensu, bo szczegóły przedstawione w filmie nie pokrywają się w 100% z realną sytuacją mającą miejsce 40 lat po jego powstaniu? To w takim razie dlaczego zimna wojna jest trafniejszą interpretacją. O ile wiem Rosjanie nigdy nie napadli na Stany Zjednoczone, a na pewno nie zrobili tego grupą powolnych, nieskoordynowanych, przenoszących choroby kanibali. Nie wykorzystali by przypadkiem jakiejś wyszkolonej armii, czy skoordynowanych małych jednostek wyspecjalizowanych w działaniach partyzanckich i sabotażu? I dlaczego Romero zakłada żeby wygrali, przecież może by nie wygrali? Z grubsza mniej więcej tak wygląda twoja krytyka interpretacji, które ci się nie podobają.

      "Richarda Matheson i największy wpływ na obraz horroru w XX w? W którym miejscu?"

      Chyba go trochę nie doceniasz. Zainspirował Romero, więc miał wpływ na cały zomibe genre as we know it. Podobnie Anne Rice, a więc wampiryzm też bez niego nie byłoby taki sam. Współpracował z Rogerem Cormanem. Napisał mnóstwo odcinków The Twilight Zone, a przez ten serial przewinęło się mnóstwo reżyserów i jeszcze więcej zainspirowało. W 72 napisał scenariusz do telewizyjnego filmu The Night Stalker (z którego później powstał serial Kolchak: The Night Stalker), który miał duży wpływ na twórców Z Archiwum X.

      Usuń
  3. Mnie się wydaje że modę na odrażające zombie rozpoczął właśnie Romero swoim "Świtem żywych trupów". Ogólnie zgadzam się z Buffy że więcej mąki by się przydało w "Nocy...". I dajmy spokój można być ortodoksyjnym fanem filmu ale uważam że więcej mąki i sosu czekoladowego to naprawdę małe wymaganie. Ogólnie film dobry ale sequel lepszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Świtu żywych trupów" jeszcze nie widziałam, ale widziałam screeny i zgadzam się, że taki wygląd zombie jest jak najbardziej ok - zresztą widzę w obsadzie Savini'ego, więc podejrzewam, że szepnął co nieco Romero;)
      Mnie też się wydaje, że troszkę większe zdecydowanie z mąką i sosem czekoladowym to małe wymaganie i na pewno nie zaszkodziłoby temu obrazowi - przecież nie wymagam od filmu z '68 roku kreacji zombie na miarę dzisiejszych czasów. Wtedy najważniejszy był minimalizm i głównie dlatego kino tamtych lat było tak piękne, ale czyż więcej mąki położyłby minimalizm? Nie sądzę.

      Usuń
  4. Dla mnie jest to film o...radiu xD Cały czas praktycznie jakiś gościu z radia nadaje aktualne informacje ;D I to wlasnie te wiadomosci radiowe o inwazji zombie najbardziej "nakręcają" i nadają klimat temu filmowi :)

    Jarek KG

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wierzyłbym specjalnie to wo, że zdolności Saviniego bardzo wpłynęłyby na film. Nawet jeśli był zdolny to swoją ówczesną wiedzę czerpał głównie z dostępnych mu źródeł - filmy, może książki. Sam twierdzi, ze Vietnam i realny widok zwłok stanowiły dla niego późniejszą inspirację.

    Poza tym ich niewielki rozkład i brak większych zmian dla mnie ma sens - akcja Nocy rozgrywa się niedługo po rozpoczęciu epidemii (nie widziałem już chwilę tego filmu, ale chyba była w nim mowa o masowym morderstwie i zabójcach wyglądających jak normalni ludzie) i niewielki stopień degradacji ma sens. Cieszę się, że nie wygląda to jak Resident Evil (mówię głównie w oparciu o gry), gdzie poważne mutacje zachodzą w parę sekund.

    Oczywiście film się zestarzał i to mocno. Do tego stopnia, że zastanawiam się nad tym ile przypadku było w jego wyjątkowości a ile faktycznych umiejętności George'a Romero. Z każdym kolejnym filmem jest coraz gorzej. Mimo wszystko polecam osobom, którym gatunek jest bliski. Ludzie, którzy horrory oglądają okazjonalnie raczej nie będą zadowoleni z seansu. Przykro mi.

    Polecam jego remake (który nakręcił Savini) i kontynuację (chociaż ten film jest w stanie zanudzić wielu ludzi podobnie jak np recenzowany ostatnio przeze mnie Colorado Kid). Jeśli chodzi o Świt to warto jeszcze wspomnieć, że Joe Hill napisał opowiadanie, które rozgrywa się w trakcie jego kręcenia. W opowiadaniu pojawia się i George i Tom. Nie pamiętam tytułu, ale wiem, że znajduje się w zbiorze Upiory XX wieku. Jakbyś chciała Buffy to daj znać. Mogę ci pożyczyć tak jak Edwarda Lee. ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny blog <33 napiszesz na końcu postu link do mojego bloga ? :) bardzo mi zależy :( http://zyje-cicho-krwawiac-pro-ana.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Klasyk bez dwóch zdań i niedługo mam zamiar znowu go zobaczyć.

    OdpowiedzUsuń