niedziela, 15 grudnia 2013

„Open Grave” (2013)

Mężczyzna budzi się w głębokim dole pełnym rozkładających się ciał. Nie wie kim jest, ani jak się tutaj znalazł, a gdy w końcu udaje mu się wydostać ze zbiorowego grobu uświadamia sobie, że otacza go nocna sceneria bezkresnego lasu z samotnie stojącym domostwem nieopodal mogiły. Gdy przekracza jego próg natrafia na piątkę nieznanych mu ludzi, którzy podobnie, jak on nie pamiętają niczego ze swojej przeszłości. Odcięci od cywilizacji, z trupami otaczającymi ich tymczasowe schronienie będą zmuszeni nie tylko rozwiązać zagadkę własnych tożsamości, ale również stawić czoło sprawcy tych okrutnych zbrodni.

Amerykański horror hiszpańskiego reżysera, Gonzalo Lópeza-Gallego, zrealizowany na Węgrzech i będący niezaprzeczalnym dowodem na to, że minimalizm w tym gatunku filmowym jest gwarantem sukcesu (przynajmniej w ścisłych kręgach wielbicieli szeroko pojętej grozy). Gallego nie kłopotał się trwonieniem budżetu na porywające dech w piersiach efekty komputerowe rodem z filmów akcji, których pełno we współczesnych horrorach. Zamiast tego skompletował profesjonalnych operatorów i przekonującą aktorsko obsadę, po czym skupił się na oryginalnym poprowadzeniu scenariusza, w którym nie sposób dopatrzyć się jakichś większych luk logistycznych, co oczywiście wcale nie oznacza braku kilku zapętleń fabularnych.

Początek miażdży, bo chyba tylko tak można podsumować pobudkę głównego bohatera w grobie pełnym cuchnących, rozkładających się trupów w otoczeniu mrocznej scenerii pogrążonego w ciemnościach lasu. Po wydostaniu się mężczyzny ze zbiorowej mogiły, gdy ten rozgląda się po otoczeniu nabrałam pewności, że pomimo niskich nakładów pieniężnych twórcy zadbali o umiejętną pracę kamery – stabilne kadry urozmaicone głębokim nasyceniem kolorów, które (szczególnie w trakcie akcji rozgrywającej się za dnia) wbrew swojej malowniczości silnie potęgują klimat całkowitego wyalienowania z nieznanym zagrożeniem czyhającym na naszych protagonistów. Zamysł Gallego był prosty – wrzucić grupkę bohaterów w centrum koszmaru, z dala od cywilizacji i pozbawić ich pamięci, tak aby właściwa problematyka filmu była całkowitą tajemnicą nie tylko dla nich, ale również dla widza. W ten sposób przez większą część projekcji ciekawscy odbiorcy siłą rzeczy zostają „przyśrubowani” do ekranu, pragnąc wspólnie z bohaterami rozwiązać zagadkę ich feralnego położenia, co zważywszy na mnożące się w zastraszającym tempie, pozornie niezwiązane ze sobą tropy podrzucane w ich małym śledztwie będzie wręcz niemożliwe do wykonania – do czasu, aż sami twórcy nam tego nie objaśnią. Znając jedynie swoje imiona (dzięki znalezionym w domu dowodom osobistym) sześciu pełnych podejrzeń do siebie nawzajem ludzi przystępuje do mozolnego odkrywania wydarzeń z niedalekiej przeszłości – wydarzeń, które doprowadziły do utraty ich pamięci i śmierci tutejszych mieszkańców. Sprawę dodatkowo komplikują trupy porozwieszane dookoła domu oraz postać niemej Azjatki, która wymyka się do lasu, aby dokarmiać związaną w szopie zdziczałą kobietę. Ponadto dzięki tajemniczej adnotacji w kalendarzu nasi protagoniści wiedzą, że na rozwiązanie zagadki mają jedynie jeden dzień, że pojutrze wydarzy się coś tragicznego dla ich egzystencji. Choć Gallego przez większą część seansu bazuje na osobliwej atmosferze całkowitego wyobcowania oraz podsycaniu ciekawości odbiorców intrygującą zagadką osobowościową to wcale nie oznacza, że zupełnie zapomina o elementach stricte horrorowych, które mają za zadanie odrobinę urozmaicić poza tym powolny przebieg akcji. Oprócz zdjęć ze zbiorowej mogiły uwagę przyciąga mężczyzna zaplątany w drut kolczasty i wzywający pomocy, którego znajduje jeden z naszych bohaterów. W tej konkretnej scenie twórcom udało się osiągnąć dwie rzeczy – przekonująco wyeksploatować efekt gore, z oszczędną, ale jakże realistyczną krwią tryskającą z przebitej tętnicy oraz dodatkowo podsycić ciekawość widza odnośnie tożsamości zabitego zaraz po dokonaniu morderstwa, zaplątanego w ogrodzenie zdziczałego osobnika.

Po przeszło godzinnym utrzymywaniu w tajemnicy właściwej problematyki filmu, kiedy następują sceny z pogoni pozostałych przy życiu mieszkańców miasteczka za naszymi zdezorientowanymi protagonistami, którzy na swoje szczęście powoli odzyskują szczątkową pamięć akcja wbrew zdynamizowaniu zaczyna odrobinę nużyć – pojętny widz zacznie już domyślać się, co zapoczątkowało niewygodne położenie bohaterów filmu, a szybko następujące po sobie pościgi za rozdzielonymi ofiarami wydadzą się zwykłymi „zapełniaczami”, nieumiejętną próbą dodatkowego jeszcze kilkuminutowego podtrzymania aury tajemnicy. Rozwiązanie zagadki (przewidywalne dosłownie na chwilę przed właściwą kulminacją) rozbudziło we mnie ambiwalentne uczucia. Z jednej strony należy przyznać twórcom oryginalne podejście do jakże oklepanego w kinie grozy motywu, a z drugiej eksploatacja właśnie tego rodzaju tematyki przez wzgląd na swoją finalną banalność mocno rozczarowuje. Jako, że spodziewałam się czegoś bardziej nowatorskiego zostałam do pewnego stopnia zaskoczona, co odnotowuję na plus, ale równocześnie odniosłam wrażenie, że taki finał był zwyczajnym pójściem na łatwiznę – podczas, gdy przez cały seans byłam nieustannie konfrontowana z daleko idącą innowacyjnością zakończenie wręcz ugrzęzło w denerwującej konwencjonalności.

Te wspomniane nużące zapętlenia fabularne oraz dyskusyjne zakończenie (sama nie wiem, czy przypadło mi do gustu) to w moim mniemaniu jedyne mankamenty tego obrazu. Nie można całkowicie przymknąć na nie oczu, ponieważ zdają się być jednymi z integralnych elementów „Open Grave”, aczkolwiek odnoszę wrażenie, że plusy odrobinę rekompensują chwilowy niesmak wywołany tymi potknięciami. Dla wielu odbiorców brak ciekawszego pomysłu na intrygujące poprowadzenie drugiej części seansu może być prawie niezauważalny, głównie za sprawą profesjonalnego montażu oraz znakomicie wykreowanych postaci (przede wszystkim przez Sharlto Copley’a, Josepha Morgana i Erin Richards), a już sama rekomendacja o jakże innowacyjnym podejściu do ogranej w kinie grozy tematyki powinna najskuteczniej przyciągnąć uwagę poszukiwaczy wszelkiego rodzaju przejawów oryginalności we współczesnym kinie grozy.

10 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawy blog, spędziłem tutaj kilka godzin i muszę przyznać że jestem pod wrażeniem. Do tego bardzo lubie horrory ;) Doceniam ludzi z pasją bo w naszych czasach jest ich jak na lekartwo. Zapraszam również do mnie www.radiomortalis.blogspot.com
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zawsze mamy u Ciebie problem, czy wczytać się szczegółowo w opis przed obejrzeniem filmu, czy dopiero po. Ale jakkolwiek byśmy nie zdecydowali - nie zawiedlism się na Twej ocenie :) Wielki kciuk w górę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jeśli jestem przed seansem czytam tylko pierwszy i ostatni akapit :) Opis i , powiedzmy, subiektywną ocenę.

      Też lubię ten blog i jedyne co mi trochę przeszkadza to fakt, że piszesz strasznie długie zdania. Zazwyczaj po trzecim "gdyż, aczkolwiek, ponieważ, lub, natomiast" tracę wątek i nie wiem o co chodzi :)
      Podziel takiego tasiemca na 3 zdania, skróć go poprzez usunięcie zbędnych określeń i tautologii . Zdanie na 6 linijek to lekka przesada, po podzieleniu tekst będzie bardziej zrozumiały :)
      pozdrawiam :)

      Usuń
    2. Kiedyś tak pisałam, bez "gdyż, aczkolwiek" itp., ale po jakimś czasie odkryłam, że sama nienawidzę czytać takich recek bez uzasadnienia - z krótkimi zdaniami typu "film nielogiczny", ale bez objaśnienia, gdzie tkwi ten brak logiki. Przez takie zdania nie mam bladego pojęcia, czego po filmie się spodziewać, bo zauważ, że coś co dla jednego widza jest nielogiczne u innego może znaleźć zrozumienie. I nie dotyczy to tylko tej kwestii, ale dosłownie każdej części składowej realizacji oraz fabuły.
      Co zaś się tyczy "niepotrzebnych określeń" to niestety czytam głównie książki ze zdaniami złożonymi. Razi mnie konstrukcja zdania opartego na trzech, czterech wyrazach, bez dopełnień, więc sama tego szerzyć nie będę;) Ale znam kilka blogów tak pisanych - odezwij się na maila to podeślę Ci linki, może będzie Ci się je wygodniej czytać;)

      Usuń
    3. Ja zupełnie o czym innym pisałam :) Nie proszę, żebyś stawiała jakieś tezy i ich nie rozwijała ("z krótkimi zdaniami typu "film nielogiczny", ale bez objaśnienia, gdzie tkwi ten brak logiki.") Również nie sądzę, że zdania z 3- 4 wyrazów są lepsze bo łatwiejsze :)

      Uważam jednak, że takie pisemne tasiemce (zdania na 6-7 linijek) są po prostu niepotrzebne- zwłaszcza w takiej ilości.
      Jak powtarzała moja polonistka: „przestępcy stylistyczni” to zdania wielokrotnie złożone, łączone za pomocą partykuł i zaimków typu: że, iż, gdzie, który, ponieważ :)
      Zdania krótsze, sprawią, że tekst będzie bardziej przejrzysty i przystępniejszy w odbiorze.

      Usuń
    4. Taki mam styl i nie potrafię go zmienić (i nawet nie chcę). Ale rozumiem, że nie dla wszystkich będzie przystępny, dlatego zaproponowałam kontakt na maila, gdzie podam Ci linki do blogów, których autorzy budują zdania proste. Internet jest ogromny - każdy przecież może sobie czytać to, co jest dla niego wygodne w odbiorze, żadnego nakazu czytania mojego bloga nie ma.

      Usuń
    5. Buffy, nie chciałam Cię urazić. Bardzo lubię Twój blog i chętnie tu zaglądam więc nie pozbędziesz się mnie tak łatwo :)

      Usuń
    6. Ale dlaczego miałaś mnie urazić? Pisaniem o swoich odczuciach? Dopóki są szczere to pretensji na pewno mieć nie będę;) Po prostu odniosłam wrażenie, że niewygodnie Ci się czyta moje recki (co w ogóle mnie nie obraża, bo przecież każdy preferuje inny warsztat), dlatego zdziwiłam się, że jak Cię to męczy je czytasz - ja staram się omijać wszystko, co mi nie leży. No, ale jak mimo wszystko lubisz sobie podczytywać to tak samo jak nikogo nie mogę zmusić do zaglądania tutaj, nie mogę też nikomu tego zabronić. Więc pozbywać się Ciebie na pewno nie będę;)

      Usuń
  3. Znowu dzięki Tobie mam coś ciekawego do obejrzenia na weekend :) Opis ciekawy, zobaczymy jak będzie dalej...

    OdpowiedzUsuń
  4. Właśnie skończyłam oglądać. Przyśrubowało, ale masz rację - tak, jak 1 połowa była miażdżąca, trzymała mnie przy ekranie, tak 2 - niekoniecznie. Zaczęłam ziewać w jednym momencie, a dokładnie podczas wszystkich ucieczek i pościgów. Dość szybko domyśliłam się, o co chodzi (a raczej - kto jest za to odpowiedzialny), a co do reszty - to tak jak i Ty - tuż przed momentem kulminacyjnym doznałam objawienia. Ale moim zdaniem to nie jest wada... w sensie: takie zakończenie gwarantuje furtkę na kolejną część. Chociaż bardziej by mi się podobało bez tej końcówki (po przebudzeniu) - wolałabym, by pozostało niedopowiedzenie, czy to pętla czasowa, czy Dzień Świstaka :) Ale podobało mi się i tak. Niezły film!

    OdpowiedzUsuń