sobota, 17 maja 2014

„Cannibal Ferox – Niech umierają powoli” (1981)


Studentka antropologii, Gloria Davis, pisze pracę, która ma udowodnić całkowity zanik kanibalizmu u rdzennych plemion lasów deszczowych. W tym celu wybiera się wraz z bratem, Rudym i przyjaciółką Pat do Amazonii. Kiedy ich samochód grzęźnie w ruchomych piaskach postanawiają pieszo przemierzyć dżunglę, kierując się w stronę rzeki. Po drodze spotykają handlarzy narkotyków, Mike’a i Joe’ego, którzy utrzymują, że ich towarzysz padł ofiarą zamieszkujących tutejsze tereny kanibali. Choroba Joe’go zmusza ich do zatrzymania się w wiosce tubylców, w której zastają jedynie przerażoną starszyznę. Kilkudniowa obserwacja zachowania Mike’a względem bezbronnego plemienia zmusza Glorię do wyciągnięcia przerażających wniosków – uświadamia jej, dlaczego młodsze pokolenie tubylców na nich poluje. Problem tylko w tym, że zrozumienie przychodzi stanowczo za późno…

Obok „Zjedzonych żywcem”, „Cannibal Ferox” jest najbardziej znanym horrorem włoskiego reżysera, Umberto Lenzi’ego, głównie z powodu zakazu dystrybucji w latach 80-tych w 31 krajach. Wielka Brytania wciągnęła go na niesławną listę video nasty i dopiero w 2000 roku wypuściła na rynek w wersji ocenzurowanej. Fabułę filmu zauważalnie zainspirował powstały rok wcześniej, kontrowersyjny „Cannibal Holocaust” Ruggero Deodato, co krytykom wcale nie przeszkodziło w określaniu „Cannibal Ferox” obrazem transgresyjnym. Moim zdaniem mocno przesadzonym, nawet w 1981 roku, bowiem ówcześni widzowie mieli okazję już zaznajomić się z tego rodzaju przesłaniem, poruszonym w „Cannibal Holocaust”. Prawdziwe sceny zabijania zwierząt również pojawiły się już u Deodato, aczkolwiek w pełni popieram bojkot towarzystwa przyjaciół zwierząt, które słusznie wypominało Lenzi’emu niepotrzebne kopiowanie niechlubnych praktyk swojego inspiratora – jeśli oczywiście jest to prawdą.

„Opuściłam Nowy Jork, żeby znaleźć dowody na istnienie kanibalizmu. A to my, tak zwani cywilizowani ludzie, jesteśmy odpowiedzialni za ich brutalność. My i nasze rozwinięte społeczeństwo… […] Przemoc rodzi przemoc.”

Jestem w pełni świadoma kopiowania fabuły „Cannibal Holocaust” przez Umberto Lenzi - byłam na to przygotowana jeszcze przed seansem, aczkolwiek skłamałabym, gdybym przyznała wyższość Deodato, bo „Cannibal Ferox” w moim mniemaniu wypadł odrobinę lepiej. Tutaj, jak zwykle jestem w zdecydowanej mniejszości, bo o ile mi wiadomo film do dzisiaj boryka się z krytyką przeciwników takiego bezczelnego kopiowania zamysłu innego reżysera. Braku pomysłu Lenzi’emu absolutnie nie odmawiam, ale wydaje mi się, że mamy tutaj do czynienia z większą dynamiką i zdecydowanie solidniejszym rozlewem krwi, aniżeli miało to miejsce w „Cannibal Holocaust”. Wrażenia dodatkowo potęguje, moim zdaniem, znakomity główny motyw muzyczny, skomponowany przez Roberto Donati’ego i Fiamma Maglione.

OSOBY NIEPEŁNOLETNIE PROSZĘ O OPUSZCZENIE DALSZEJ CZĘŚCI TEKSTU

Podobnie, jak to miało miejsce w „Cannibal Holocaust” akcja „Cannibal Ferox” zawiązuje się po dotarciu trójki młodych Amerykanów, Glorii, Rudy’ego i Pat, do lasów amazońskich, celem udowodnienia zaprzestania antropofagicznych praktyk przez tubylców. Gdy spotykają Mike’a i rannego Joe’go zatrzymują się w pobliskiej wiosce, w której przebywa jedynie przerażona starszyzna. Podczas gdy Gloria i Rudy pielęgnują chorego towarzysza, Mike i Pat, oddają się zaspokajaniu swoich hedonistycznych pragnień. Chwila, w której atakują młodą dziewczynę z tubylczego plemienia daje widzom jasno do zrozumienia, jaka myśl przyświecała twórcom. Pat przykłada nóż do sutka dziewczyny i chociaż ostatecznie rezygnuje z okaleczenia jej ciała w jej oczach przez chwilę widać czystą fascynację. Mike ostatecznie bez powodu zabija przerażoną dziewczynę, a my już wiemy, że oto mamy powtórkę z „Cannibal Holocaust” – zderzenie cywilizacji z prymitywizmem, w którym paradoksalnie to tak zwane oświecenie wywołuje w odbiorcach odruch wymiotny. Tę tezę ostatecznie potwierdza opowieść Joe’go na łożu śmierci, kiedy wyznaje, że to oni, tak zwani cywilizowani biali ludzie przynieśli przemoc z wielkiej metropolii w te zapomniane przez Boga tereny, zamieszkałe przez nienarzucających się nikomu osobników. Jedyne, co tutaj mnie zraziło (oprócz inspiracji dziełem Deodato) to późniejszy monolog Glorii, która w krótkich zdaniach artykułuje przesłanie filmu – tak, jakby twórcy mieli widzów za idiotów i myśleli, że ten morał im umknął… W takim kontekście zemsta tubylców jest prawie całkowicie zrozumiała – nie do końca, bo dosięga również pozytywnych, nikomu niewadzących bohaterów. A odwet jest krwawy i co ważniejsze realistycznie, jak na niskobudżetowe gore z lat 80-tych zrealizowany. Szczególnie zapadają w pamięć dwie sceny mordów – podwieszanie kobiety za przebite hakami piersi i obcięcie czerepu mężczyźnie, w taki sposób, aby oprawcy mieli swobodny dostęp do jego mózgu, który ze smakiem konsumują. Moje wrażenie tymi scenami wynika w równej mierze z profesjonalnej realizacji, jak i pomysłowości, bowiem dotychczas niedane mi było zobaczyć w żadnym filmie tego rodzaju sposobów eliminacji postaci. Ponadto mamy scenę obcięcia i zjedzenia penisa, odrąbania maczetą ręki, otworzenie klatki piersiowej i zjadanie wnętrzności zmarłego mężczyzny oraz maksymalnie nieprzyjemne wydłubywanie oka. W kontekście całości epatowanie gore jest raczej oszczędne, nie ma tutaj hektolitrów krwi i wnętrzności bryzgających ze wszystkich stron, ale to co jest robi tak wstrząsające wrażenie, że raczej nie dziwi zakaz dystrybucji w kilkudziesięciu krajach.

Jak już wspomniałam w filmie przewija się kilka (ponoć autentycznych) scen zabijania zwierząt i moim zdaniem to jego największa przywara. Już pomijam fakt, że jeśli Lenzi rzeczywiście połasił się na prawdziwe mordowanie niewinnych stworzeń w mojej ocenie powinien siedzieć, ale nawet jeśli byłyby inscenizowane to nie zmienia faktu, że zwyczajnie nie lubię patrzeć na cierpienia zwierząt. Moment ćwiartowania i zjadania żółwia skopiowano z „Cannibal Holocaust”, a więc nie zaszokował mnie tak, jak podczas seansu produkcji Deodato, ale zupełnie inaczej rzecz ma się ze sceną z anakondą. Bardzo długie ujęcie duszenia przez węża skamlącego słodkiego zwierzaczka (nie wiem, jaki to gatunek, ale z miejsca zapałałam do niego sympatią) jest po prostu niesmaczne i maksymalnie dołujące – nie lubię ronić łez podczas oglądania filmów, ale tutaj nie mogłam się powstrzymać. Nie omieszkałam również rzucić kilku przekleństw pod adresem reżysera, ale należy mu oddać sprawiedliwość, że swój cel osiągnął. Chciał zobrazować prawo dżungli, w którym najsłabsi są na łasce drapieżników i udało mu się to tą jedną sceną – pozostałe, jak na przykład upolowanie małpy przez lamparta były już zbędne.

Na koniec wypada wspomnieć o trudnym do zignorowania mankamencie „Cannibal Ferox”, a mianowicie amatorskim aktorstwie i drętwym angielskim dubbingu. Zapewne to drugie spotęgowało egzaltację tego pierwszego, co znacznie obniżyło poziom realizmu niektórych scen. Za to finał, który pozostawia nas z niemiłą, acz jakże prawdziwą konstatacją na temat natury tak zwanych cywilizowanych ludzi ma u mnie duży plus. Całkowicie rozumiem końcowe zachowanie głównej bohaterki i jestem przekonana, że w kontekście fabuły filmu każdy jej przyklaśnie.

Czy się to komuś podoba, czy nie „Cannibal Ferox – Niech umierają powoli” to absolutna legenda kina kanibalistycznego. Mocno zainspirowana „Cannibal Holocaust”, wręcz żerująca na jego popularności, ale w moim mniemaniu odrobinę lepsza realizacyjnie. Jako, że jestem zagorzałą wielbicielką włoskiego gore z XX-wieku film nie mógł nie przypaść mi do gustu, co nie zmienia faktu, że poprę każdego, kto uzna, że sceny zabijania zwierząt były przesadzone.

4 komentarze:

  1. Lubię horrory :)
    będę zaglądać :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawa stronka, leci do ulu :)

    OdpowiedzUsuń
  3. To całe zabijanie zwierząt w Cannibal Holocaust i Cannibal Ferox, to chyba miało służyć temu, żeby fikcyjna przemoc pokazywana w tych filmach wydawała się bardziej realistyczna. Kiedy film pokazuje prawdziwą przemoc, to potem widzom o wiele łatwiej uwierzyć w tą fikcyjną. Cannibal Holocaust był oryginalnie promowany jako dokument i rzeczywiście, ludzie z początku uwierzyli, że to co przedstawia wydarzyło się naprawdę.

    Nie tylko specjaliści od kanibali zabijali zwierzęta w swoich filmach - np. Heaven's Gate Michaela Cimino, czy Andrei Rublev Tarkovskiego (podpalili tam krowę).

    OdpowiedzUsuń
  4. Cóż mogę rzec... klasyka kina "obrzydliwego". Mam do tych filmów sentyment. Jako dziecko wielokrotnie podkradałam rodzicom VHSy i po kryjomu "dokształcałam się" w kinowych mrocznościach ;)

    OdpowiedzUsuń