czwartek, 31 grudnia 2015

„Opiekunka” (1995)


Nastoletnia Jennifer opiekuje się trójką dzieci Harry’ego i Dolly Tucker, którzy w tym czasie bawią na przyjęciu zorganizowanym przez bogatych rodziców jej znajomego, Marka. W tym czasie chłopak Jennifer, Jack, samotnie spędza wieczór na mieście, planując spotkać się z dziewczyną dopiero nazajutrz. Jednak przypadkowe spotkanie z Markiem, z którym od dłuższego czasu nie łączą go przyjazne relacje zmienia jego plany. Chłopak daje Jackowi do zrozumienia, że powinien odwiedzić Jennifer w domu Tuckerów . Po długich namowach nastolatek w końcu zgadza się wybrać tam razem z Markiem, mając cichą nadzieję, że wreszcie uda mu się skłonić dziewczynę do stosunku seksualnego. Mark, w skrytości również żywi taką nadzieję. Podobnie Harry Tucker, który szuka pretekstu do wyjścia z przyjęcia i powrotu do domu, gdzie mógłby ziścić swoje fantazje.

Thriller, którego scenariusz Guy Ferland spisał na kanwie opowiadania amerykańskiego pisarza Roberta Coovera. Ponadto Ferland zajął się również reżyserią – „Opiekunka” była jego debiutem dystrybuowanym na kasetach VHS. W późniejszych latach Ferland realizował się głównie w serialach, ale w międzyczasie udało mu się stworzyć naprawdę godny wyróżnienia, psychologiczny, pełnometrażowy obraz zatytułowany „Pif-Paf! Jesteś trup!”. „Opiekunce” nie udało się jednak pozyskać porównywalnego uznania, głównie przez jej nietypową, jak na thriller specyfikę. Osoby, którym dane było przeczytać opowiadanie Coovera również nie byli zadowoleni ze sposobu, w jaki Ferland przełożył słowo pisane na język filmu. Istotnie, „Opiekunki” z pewnością nie można nazwać wielkim osiągnięciem światowej kinematografii (ciekawostką jest natomiast to, że producentem wykonawczym produkcji był tak nietuzinkowy twórca, jak Joel Schumacher). Ale mimo wszystko myślę, że przedsięwzięcie Ferlanda nie zasłużyło sobie na tak zjadliwą krytykę – może i miałabym inne zdanie, gdybym przeczytała opowiadanie Coovera, ale jak dotychczas nie znalazłam ku temu okazji. Być może z korzyścią dla mojego odbioru filmu.

Jeśli zasiadając do seansu „Opiekunki”, ktoś przypadkiem nie zdawałby sobie sprawy, w którym roku ją nakręcono oprawa audiowizualna z pewnością błyskawicznie by go uświadomiła. Bowiem każdy kadr, przy akompaniamencie chwytliwych kawałków muzycznych tchnie duchem kina lat 90-tych i to już od pierwszej sceny. A jedną z młodych ikon ostatniej dekady XX wieku był nie kto inny, jak odtwórczyni tytułowej roli, Alicia Silverstone, za którą nigdy nie przepadałam, nawet po obejrzeniu w dzieciństwie całkiem udanego „Zauroczenia” (1993) z jej udziałem. Nie zmienia to jednak faktu, że na lata 90-te przypadał szczytowy okres jej kariery – chętnie ją zatrudniano i prężnie promowano, dzięki czemu stała się bożyszczem wielu ówczesnych młodych ludzi. Moją idolką nigdy nie była, głównie przez specyficzną, acz ograniczoną, nieprzekonującą mnie mimikę, którą posłużyła się również w „Opiekunce”. Silverstone zapewne urzeknie postacią Jennifer swoich oddanych fanów, ale mnie (z czysto subiektywnego punktu widzenia) zupełnie nie pasowała do charakteru obiektu westchnień niemalże wszystkich męskich bohaterów filmu. Scenariusz, i na tym zasadza się jego delikatna kuriozalność, sporo miejsca poświęca fantazjom wszystkich przedstawicieli płci męskiej, którym dane było poznać młodą opiekunkę do dzieci. Właściwa oś akcji bazuje na prostocie – ot, mamy nastolatkę zajmującą się trójką dzieci pod nieobecność ich rodziców oraz nieskomplikowane losy osób, starających się ją odwiedzić, w nadziei na zaspokojenie swoich żądz. Pracodawcy Jennifer spędzają wieczór na przyjęciu u zamożnych przyjaciół, przy czym ich uwagę głównie zaprząta znalezienie sposobu na zdradzenie małżonka. Dolly snuje erotyczne fantazje o gospodarzu, a Harry o jasnowłosej opiekunce swoich dzieci. Podobne wizje „nawiedzają” syna organizatorów przyjęcia, niepokornego Marka i chłopaka Jennifer, sportowca Jacka. Wyobrażenia bohaterów o zabarwieniu erotycznym przez długi czas są właściwie główną formą przekazu myśli scenarzysty. Ferland szczególny nacisk kładzie na akcentowanie obsesji poszczególnych postaci, obsesji, której wyłączając Dolly, obiektem jest niewinna nastolatka, Jennifer, zupełnie nieświadoma namiętności, jakiej w nich rozbudza. Poza Jackiem, który od dłuższego czasu szuka sposobu na zaciągnięcie jej do łóżka, czemu dziewczyna stanowczo się opiera. I głównie z tego powodu nie chce wpuścić zdesperowanego chłopaka do domu Tuckerów, kiedy ten w końcu ulega namowom równie podnieconego Marka i w jego towarzystwie decyduje się zapukać do drzwi pracodawców Jennifer. Odniosłam wrażenie, że Ferland mnogością erotycznych wizji bohaterów, nawet małego Jimmy’ego, którym nastolatka się opiekuje chciał przekazać mało odkrywczą myśl, że często nasze wyobrażenia o drugiej osobie nie znajdują odbicia w rzeczywistości. Protagoniści snują wizje chętnej dziewczyny tylko czekającej na ich inicjatywę, co z czasem odbiera im możliwość logicznego myślenia. Są tak rozochoceni swoimi erotycznymi fantazjami, że zaczynają popełniać głupstwa, zapominając, że w pobliże Jennifer wabi ich wyobraźnia i niekontrolowany popęd seksualny, a nie rzeczywista postawa dziewczyny. Choć przemyślenia Ferlanda, czy też autora opowiadania, o niszczącej sile wyobraźni i zatracaniu się w fikcji same w sobie nie są oryginalne to podejście do problematyki obsesji już tak. Właściwie dotychczas nie oglądałam thrillera, który tak szczegółowo obrazowałby procesy myślowe a la prześladowców, który od dokładnie takiej strony podchodziłby do stalkingu. Co wcale nie oznacza, że wszystko się twórcom udało.

Największą bolączką „Opiekunki” (poza udziałem Silverstone) w moim odczuciu jest czasowe zapętlenie scenariusza. Podczas, gdy wstępne sceny tylko sporadycznie przerywano projekcjami erotycznych fantazji bohaterów z czasem wyobrażenia przesłoniły właściwą akcję filmu. Może i nie przeszkadzałaby mi taka narracja, gdyby fantazje w środkowej partii filmu nie powielały tematyki tych z początkowych sekwencji projekcji. Gdyby twórcy wcześniej zdecydowali się zbrutalizować niniejsze wizje, porzucić obrazy rozochoconej nastolatki czekającej na swojego kochanka i przejść do problematyki wyobrażonej dominacji nad przerażoną, acz uległą dziewczyną. Ferland właśnie to robi, tyle, że trochę za późno, przez co cały ciężar przekazu „Opiekunki” zostaje zgromadzony w końcówce, nieco wcześniej wpadając w lekką monotonię. Taki zabieg daje tym większe wrażenie przesytu pod koniec seansu, jeśli weźmie się pod uwagę egzystującą równolegle do wyobrażeń bohaterów, rzeczywistą akcję. Równoczesna dynamizacja obu narracji sprawia wrażenie, jakby inwencja scenarzysty nie była rozłożona równomiernie, jakby brakowało mu pomysłu na wypełnienie czymś środkowej części fabuły. Przez co thriller Ferlanda ogląda się ze sporą przyjemnością głównie na początku i końcu. Pomiędzy zostaje nam jedynie czekać na spodziewaną tragedię w finale, bo konstrukcja fabularna i delikatnie, acz konsekwentnie potęgowana atmosfera rychłego zagrożenia nie pozostawia żadnych wątpliwości, co do zamiarów Ferlanda, prostą drogą prowadzącego widza do efektu poddania się zgubnemu wpływowi swoich śmiałych wyobrażeń o drugiej osobie.

Alicia Silverstone po otrzymaniu pierwszej wersji scenariusza rzekomo nie wyraziła zgody na udział w „Opiekunce”, gdyż zniechęciły ją roznegliżowane sceny. Ferland wówczas wykreślił sekwencje przewidujące szafowanie golizną, dlatego też pragnę przestrzec osoby, które po mojej recenzji mogły odnieść wrażenie, że mamy tutaj do czynienia z thrillerem erotycznym. Podtekst seksualny aż nadto przebija z fabuły „Opiekunki”, ale bez dosłowności. Dlatego też filmu nie należy rekomendować wielbicielom obrazów erotycznych, raczej sympatykom oszczędnych w formie, lekkich, acz do pewnego stopnia zajmujących dreszczowców, które nawet jeśli mają parę wad to i tak „wchłania się” je w miarę bezboleśnie.

1 komentarz:

  1. Nawet ciekawy thriller lat 90-tych. Oglądało się go przyjemnie ale bez rewelacji.

    OdpowiedzUsuń