piątek, 25 grudnia 2015

„Pocałunek” (1988)


Siostry, Felice i Hilary, część dzieciństwa spędziły w Kongo Belgijskim, ale zostały rozdzielone. Felice wsiadła do pociągu ze swoją ciotką, która wówczas poprzez pocałunek przekazała jej jakąś niezwykłą moc. Ostatecznie osiedliła się w Europie i została światowej sławy modelką. Tymczasem Hilary po przeprowadzce do Albany w stanie Nowy Jork rozpoczęła spokojne życie u boku męża, Jacka i córki Amy. Tę idyllę niszczy nieoczekiwany telefon od Felice, która informuje dawno niewidzianą siostrę, że muszą się spotkać. Niedługo potem Hilary ginie w wypadku, a Felice wprowadza się do jej rodziny. Nastoletnia Amy od początku jest niechętnie nastawiona do ciotki, a kiedy ludzi z jej otoczenia zaczynają spotykać przykre wypadki nabiera przekonania, że to sprawka jej parającej się czarną magią krewnej.

Kanadyjsko-amerykański horror klasy B wyreżyserowany przez Pena Denshama na postawie scenariusza Toma Ropelewskiego i Stephena Volka, który z jakiegoś niepojętego dla mnie powodu nie przedarł się skutecznie do świadomości szerokiego grona wielbicieli tego rodzaju obrazów, a ta niewielka liczba osób, która zapoznała się z „Pocałunkiem” w większości zadowolona nie była. Pen Densham nakręcił swój film w duchu taśmowo wypuszczanych na rynek niskobudżetówek lat 80-tych, choć szacowany budżet „Pocałunku” do zatrważająco niskich nie należał. Widać to choćby w realizacji, która jak na taki zamierzenie lekki, nieskomplikowany twór jest zaskakująco profesjonalna. Ale to nie wykonanie szczególnie ubodło widzów - najwięcej obiekcji mieli do scenariusza, który owszem prosił się o drobną korektę, ale na aż tak nasiloną krytykę w mojej ocenie sobie nie zasłużył.

Nie sposób opisać tego uczucia, kiedy po dłuższym „przegryzaniu się” przez porażająco słabe horrory w końcu natrafi się na coś zapomnianego, acz wielce przyzwoitego. To mniej więcej tak, jakby zostało się nagrodzonym za trud włożony w poszukiwania i czas poświęcony miernym produkcjom. Po lekturze zniechęcających opinii pod adresem „Pocałunku” nie nastawiałam się na żadne arcydzieło i też takowego nie otrzymałam. Ale z pewnym zdumieniem odkryłam, że to całkiem zajmujące kino. Owszem, niepretendujące do niczego odkrywczego, ale ten fakt w najmniejszym stopniu nie zaważył na moim odbiorze niniejszej pozycji. Osobom, które widziały „Obcego w naszym domu” Wesa Cravena zapewne nie umkną paralele pomiędzy tym filmem a „Pocałunkiem”. Wszak u Denshama również mamy do czynienia z gościem płci żeńskiej podejrzewanym przez nastoletnią lokatorkę o paranie się czarną magią. Nominowana do Saturna Joanna Pacuła w roli Felice podobnie, jak Julia u Cravena wywiera silny wpływ na ludzi w swoim otoczeniu, szczególnie mocno zjednując sobie ojca nastoletniej Amy (w tej roli również nominowana do Saturna Meredith Salenger) i analogicznie do Julii wykorzystuje swoje moce do unieszkodliwiania wrogów. Ropelewski i Volka jednak nieco urozmaicili szablonowy rys czarownicy niezwykłymi właściwościami jej pocałunku, którym zanim jej czas się skończy musi obdarzyć swoją siostrzenicę. Już w prologu zobaczymy, jak dla obu kobiet skończy się ten pocałunek – obdarowana nim posiądzie moce i cechy ciotki, ta z kolei zamieni się w zasuszone truchło. Jednak największą niezwykłość pocałunku twórcy i tak zostawili na koniec, serwując nam wówczas coś rodem z horrorów science fiction, coś będącego wynikiem doprawdy wspaniałej pracy twórców efektów specjalnych. Drugim oryginalnym elementem filmu jest czarny kot Felice. Tak, wiem, że nie brzmi to zbyt odkrywczo, w końcu te zwierzęta to atrybut czarownic, ale wierzcie mi pupil akurat tej wiedźmy nie prezentuje się szablonowo. Przy nim Church ze „Smętarza dla zwierzaków” to maskotka. Wściekłe kocisko z wielką paszczą najeżoną ostrymi ząbkami i błędnym wzrokiem szarżujące na wszystko, co się rusza to kolejny zachwycający dar od twórców efektów specjalnych. A takich niespodzianek jest więcej, przy czym nie celują one w wielbicieli skrajnie makabrycznych horrorów. Właściwie tylko trzy bazujące na przemocy sceny prezentują się ciekawie i bynajmniej nie z powodu ich śmiałej drastyczności tylko pomysłowości. Wypadek matki Amy sfinalizowano genialnym ujęciem wyciąganej spod samochodu zakrwawionej kobiety, której noga zostaje na miejscu, „nie podążając” za ciałem. Wycieczkę Amy i jej przyjaciółki do centrum handlowego kończy okaleczenie tej drugiej, która wpada w sidła ruchomych schodów. I wreszcie ostatnie bądź co bądź pomysłowe ujęcie pokazuje przebicie na wylot nożem szyi czarownicy. Ofiar „szatańskich” mocy Felice jest więcej, aczkolwiek twórcy albo skrzętnie ukrywali ich szczegóły przed wzrokiem widza, albo porywali się na coś mało charakterystycznego (jak na przykład podpalenie księdza w windzie).

Abstrahując od efektów specjalnych i sposobów eliminacji poszczególnych ofiar warto nadmienić, że „Pocałunek” to również starcie dwóch silnych kobiet, których odtwórczynie nie bez powodu wyróżniono nominacjami do Saturna. Zarówno Joanna Pacuła, jak i Meredith Salenger całkowicie sobie na to zasłużyły, bo każda z nich w przekonującym stylu pokazała wszystkie walory swojej postaci. Felice, jak na kobiecy czarny charakter przystało jest odpowiednio demoniczna. Bez wpadających w groteskę przesadnych min i żywej gestykulacji Pakuła wręcz hipnotyzowała nie tylko Jacka, ale również mnie i intrygowała fałszywymi deklaracjami mającymi ukryć przed pozostałymi domownikami jej prawdziwą naturę. Na Amy owe manipulacyjne sztuczki nie wywierają żadnego wrażenia – dziewczyna właściwie od pierwszej chwili, w której ją ujrzała zapałała do Felice niechęcią. W procesie dochodzenia do prawdy przez nastolatkę dużą rolę odgrywają wizje narzucone jej przez ciotkę. Najlepsza jest klimatyczna sekwencja w szkole, w trakcie lekcji biologii, kiedy to uporczywie wpatrująca się w manekina Amy w przebłyskach widzi jakieś niepokojące obrazy przemieszane ze scenami seksu ojca i Felice. Dziewczynie dużo daje do rozumienia również zawartość walizki ciotki – afrykańskie figurki bożków i zakrwawione okulary jej okaleczonej niedawno przyjaciółki. Znakomita Meredith Salenger podobnie, jak Rachel w „Obcym w naszym domu” łączy więc wszystkie niepodważalne fakty i wychodzi jej, że ciotka jest czarownicą, z jakiegoś powodu szczególnie uporczywie dybiącą na jej życie. Nic oryginalnego, wiem, ale oddanego z takim wyczuciem napięcia, w niezmiennie mnie porywającym klimacie lat 80-tych, że wprost nie można oderwać wzroku od tej rozgrywki pomiędzy dwiema fantastycznymi paniami. Jedyne, co odrobinę zaniża poziom warstwy fabularnej „Pocałunku” to często oderwane od całości, wtłoczone na siłę dialogi – nie wszystkie, głównie te obracające się wokół seksualności i procesu dojrzewania.

Jeśli jakiś sympatyk horrorów klasy B z lat 80-tych nie widział jeszcze „Pocałunku” to najwyższy czas nadrobić zaległości. Szczególnie jeśli jest się również fanem filmów o czarownicach, oddanych w duchu „Obcego w naszym domu” Wesa Cravena. Lekka, przyjemna produkcja, która wbrew obiegowym opiniom ma do zaoferowania parę udanych efektów specjalnych i całkiem zajmującą, acz mało odkrywczą fabułę. Z niewielkim przymrużeniem oka można się bardzo dobrze bawić podczas seansu „Pocałunku”, dlatego też polecam głównie ludziom dostrzegającym piękno w horrorach klasy B.

4 komentarze:

  1. Jeden z moich ulubionych horrorów. Pacuła w żadnym amerykańskim filmie nie wyglądała lepiej, a ostatnie finałowe sceny (począwszy od ataku kota) to prawdziwy majstersztyk jeśli chodzi o budowanie napięcia i pracę charakteryzatorów. Zaginiony skarb z lat 80-ych, który warto odkopać :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dobry horror. Oglądało się przyjemnie. Lubię do niego wracać. Świetna Joanna Pacuła.

    OdpowiedzUsuń
  3. Gdzie znaleźć ten film?

    OdpowiedzUsuń