czwartek, 24 grudnia 2015

„Śmierć i dziewczyna” (1994)


Ameryka Południowa. Po upadku dyktatury niegdysiejsi opozycjoniści, Paulina Escobar i jej mąż, wybitny prawnik Gerardo mieszkają w małym domku położonym na odludnym terenie. Mężczyzna właśnie dołączył do komisji badającej zbrodnie dawnego reżimu, którym przewodniczy prezydent, z czego nie jest zadowolona wówczas poddawana torturom Paulina. W dniu, w którym Gerardo podjął decyzję o przystąpieniu do komisji, w drodze powrotnej do domu przebija oponę i korzysta z oferty pomocy podwiezienia przez przejezdnego, doktora Roberto Mirandy. W nocy mężczyzna powraca do Escobarów i Gerardo zaprasza go do środka. Kiedy do Pauliny dociera głos nieznajomego nabiera przekonania, że to jeden z jej dawnych oprawców. Wbrew sprzeciwom męża, upierającego się przy niewinności Mirandy, kobieta niewoli jego gościa.

„Śmierć i dziewczyna” to brytyjsko-amerykańsko-francuski thriller psychologiczny Romana Polańskiego na podstawie sztuki argentyńsko-chilijskiego pisarza Ariela Dorfmana, który wespół z Rafaelem Yglesiasem napisał również scenariusz. Tytuł filmu nawiązuje do utworu Franza Schuberta, który odgrywa istotną rolę w filmie. Choć nie sprecyzowano, w którym dokładnie kraju Ameryki Południowej toczy się akcja „Śmierci i dziewczyny” znając biografię Dorfmana można domniemywać, że jest to Chile. Na realizację filmu przeznaczono dwanaście milionów dolarów, co stanowi całkiem sporą kwotę, jeśli spojrzeć na oszczędną konstrukcję. Być może znaczną część budżetu poświęcono na wynagrodzenia dla trójki znanych aktorów, którzy poza krótkimi prologiem i epilogiem są jedynymi postaciami w filmie.

„Śmierć i dziewczyna” podejmuje bardzo ciężką tematykę sankcjonowanych przez reżim tortur na jednostkach podejrzewanych o działalność w ruchach oporu, podchodząc do owych niechlubnych praktyk w dziejach nienazwanego południowoamerykańskiego państwa z perspektywy jednej z ofiar, wspominającej dawne krzywdy. Zamiast wrzucać widzów w sam środek piekła, jakie zgotowano Paulinie Escobar, dzielnie przeciwstawiającej się autorytarnej władzy, Polański skacze z akcją kilka lat do przodu, do czasów mających miejsce tuż po upadku reżimu. W ten sposób stwarza możliwość spojrzenia na ofiarę z szerszej perspektywy w typowym dla siebie nieznośnie wręcz intymnym stylu. Roman Polański tym obrazem ugruntował we mnie przekonanie, że pomijając wszystko inne specjalizuje się w stwarzaniu więzi pomiędzy bohaterem filmu i jego odbiorcą. Reżyser tego kalibru posiadł wiedzę praktycznie niedostępną dla większości współczesnych twórców dreszczowców i co więcej potrafi po mistrzowsku przełożyć ją na język filmu. Zamiast zawrotnej akcji, czy skrajnie makabrycznych scen mamy kameralny dramat trzech postaci, niemalże w całości zamknięty w czterech ścianach małego domku, usytuowanego w zacisznym zakątku Ameryki Południowej. Niebo spowite ciężkimi, burzowymi chmurami, delikatna mgła zalegająca nad nizinno-morskimi terenami rozpościerającymi się za oknami domu Escobarów oraz przybrudzone zdjęcia w jego wnętrzu stanowią przygnębiające tło dla właściwych skrajnie depresyjnych wydarzeń. Prawdziwą sztuką jest wywrzeć jakieś wrażenie na widzu, dogłębnie nim wstrząsnąć głównie za pośrednictwem dialogów, bez wizualnych retrospekcyjnych wtrąceń. Jednak znając twórczość Polańskiego jestem skłonna wysnuć tezę, że nie nastręczyło mu to większych trudności, że taki ładunek emocjonalny stanowi coś na kształt jego podpisu, charakterystyczny rys jego filmografii. Myślę, że niewielka liczba bohaterów ułatwiła twórcom zadanie – dopomogła w stworzeniu więzi pomiędzy nimi i widzami, bo dała im możliwość (z której chętnie skorzystali) dogłębnego, długiego scharakteryzowania wszystkich osób, zamiast dzielić czas pomiędzy rzeszę postaci. Najwięcej emocji wzbudza Paulina Escobar, niegdysiejsza opozycjonistka poddana wymyślnym torturom, które rzutują na jej obecną kondycję psychiczną. Kobieta drży na widok nieznanego samochodu zatrzymującego się pod domem i często wpada w złość podczas kontaktów ze swoim mężem, prawnikiem i przywódcą dawnego ruchu oporu, Gerardo. Kiedy w ich życiu pojawia się doktor Roberto Miranda relacja pomiędzy nimi znacząco się komplikuje. Niebywale autentyczna w swojej roli, Sigourney Weaver (partnerują jej równie doskonali Ben Kingsley i Stuart Wilson), nabiera przekonania, że gość jej męża był jedną z osób, która przed laty poddawała ją torturom. Po skrępowaniu mężczyzny każda z postaci pozostających w domu Escobarów na skutek radykalnej postawy kobiety zajmuje określoną rolę „ w tym spektaklu”. Paulina w rozczulający sposób przekonuje Gerardo i widzów o winie Mirandy. Jej małżonek z kolei wciela się w postać jego adwokata, wykazując słabości w jej rozumowaniu, a sam doktor pozostaje dla nas zagadką. Nie wiemy, czy rzeczywiście skrzywdził kobietę - zdaje się w ogóle nie pojmować sytuacji, w jakiej się znalazł, ale też nie możemy być pewni, czy to prawdziwa dezorientacja, czy przedstawienie na użytek Escobarów. Ale dzięki mistrzowskim zabiegom Polańskiego bardzo chcemy poznać odpowiedź na kluczowe pytanie zadane przez scenarzystów, pragniemy poznać prawdę, w przeciwieństwie do Pauliny, która zdaje się być przekonana o słuszności swoich poglądów, chociaż w jednym momencie pod wpływem swojego męża dopuszcza możliwość pomyłki. Stwierdza wówczas, że jeśli Roberto jest niewinny to ma pecha, tak jakby na chwilę zatraciła się w potrzebie zemsty, tak jakby było jej obojętne, czy dokona się ona na rzeczywistym sprawcy, czy na przypadkowej osobie.

Lata egzystowania w strachu z nieustanną świadomością dawnych krzywd, na skutek których Paulina stała się bezpłodna wyklarowały w niej pragnienie doprowadzenia do triumfu sprawiedliwości. Kobieta nie rozumie jej jednak na jeden sposób, trwając w przekonaniu, że nie tylko śmierć oprawcy jest formą zadośćuczynienia jej krzywdzie, że wystarczy jedynie przyznanie się do winy. I podczas, gdy ona próbuje zmusić sceptycznego Gerardo do wywarcia na Mirandzie nacisku widz pozostaje w stanie swoistego zawieszenia, miotając się w niepewności, co do ukierunkowania swojej sympatii. Niebywale wrażliwy portret kobiety przygniecionej ogromem cierpień i obsesją zadośćuczynienia swoim krzywdom, potęgowany licznymi zbliżeniami na jej udręczoną twarz i melancholijną ścieżką dźwiękową skomponowaną przez Wojciecha Kilara, w widzach również rozbudza emocje kłębiące się w Paulinie. Chcemy, żeby mężczyzna, który wielokrotnie ją gwałcił przy dźwiękach utworu Schuberta zapłacił za swoje zbrodnie. Chcemy, żeby kobieta, która niegdyś była bita, poddawana elektrowstrząsom z metalowym prętem w pochwie, której piersi były przypalane cygarami, a jej głowę wkładano do wiadra z odchodami wreszcie zaznała spokoju, żeby nareszcie poczuła, że sprawiedliwości stało się zadość. Problem tylko w tym, że nie wiemy, czy mężczyzna, którego zniewoliła rzeczywiście przyczynił się do jej krzywdy, czy Paulina przypadkiem nie schwytała niewinnego człowieka, przypisując mu zbrodnie, których nie popełnił. Właśnie z taką zagwozdką spotykamy się w „Śmierci i dziewczynie”, przez co aż do finału zostajemy wręcz zmuszeni do sympatyzowania z dosłownie każdym bohaterem, co po wyjawieniu przez scenarzystów całej tajemnicy (choć niektórzy widzowie twierdzą, że finał jest niejasny ja nie dostrzegam w nim furtki do wielorakiej interpretacji) może natchnąć nas pewnym niesmakiem do samego siebie. Ale w niewielkim stopniu, bo tak naprawdę „Śmierć i dziewczyna” roztrząsa pewien problem moralny, UWAGA SPOILER próbując uświadomić nam, że odpłacanie oprawcom tym samym stawia nas na równi z nimi, że czasem pozostawienie ich przy życiu ze świadomością, że wiemy kim byli, i co zrobili może okazać się większą karą za ich odrażające zbrodnie KONIEC SPOILERA. Osobiście wolałabym, żeby twórcy jednak pozostawili kluczowej pytanie bez odpowiedzi.

„Śmierć i dziewczyna” to niezwykle przygnębiające, ciężkie studium psychiki jednostki niegdyś poddanej strasznym torturom, która w dosyć radykalny sposób próbuje poradzić sobie z krzywdą. To również przewrotne spojrzenie na bohaterów oraz swego rodzaju psychologiczny traktat o zachowaniu jednostek na usługach autorytarnej władzy, którzy zatracili się w bezrozumnym pokazie siły. Romanowi Polańskiemu, bez uciekania się do odstręczającej makabry, właściwie za pośrednictwem jedynie dialogów udało się odmalować w moim umyśle tak odrażające i ponure obrazy, że zapewne jeszcze przez długi czas nie będę mogła wyrzucić ich z pamięci. „Śmierć i dziewczyna” to dowód na to, że pokaźny ładunek emocjonalny sponiewiera naszą psychikę bardziej, aniżeli śmiały spektakl gore. Jeśli nie wierzycie to obejrzyjcie to niezwykłe dokonanie Romana Polańskiego i przekonajcie się sami.

2 komentarze:

  1. Świetne, mocne kino. Rewelacyjna fabuła, obsada, muzyka, klimat. Polański potwierdził, że jest geniuszem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Brzmi nieźle. Na pewni obejrzę.
    Pozdrawiam i zapraszam:
    http://kruczegniazdo94.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń